- W wilkołaka? – przerwałem mu z nutką pogardy w głosie, kręcąc z niedowierzaniem głową. I choć podświadomie zdawałem sobie sprawę, że chłopak ma rację, nie miałem ochoty tego słuchać.
Poprawiłem się na swoim miejscu, kładąc dłonie po obu stronach ciała. Wpatrywałem się w zagubionego i wyraźnie zmieszanego jasnookiego. Przez głowę przemykały mi obrazy wydarzeń, które powinny utwierdzić mnie w przekonaniu kim się staje, bądź już jestem…
Potarłem zarośniętym policzkiem o ramię, pozostając na dłużej w takiej pozycji. Westchnąłem lekko. Na krótką chwilę przeniosłem wzrok na szarą ścianę, by po kilku sekundach powrócić do skulonej sylwetki siedzącej na krześle.
A może nie chciałem po prostu być jednym z nich? – Nigdy nie interesowało mnie przecież długowieczne życie, jeżeli coś takiego w ogóle istniało. Wciąż nie byłem przekonany do zdolności regeneracji, na którą stale poszukiwałem jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Natomiast wieczna młodość? Oglądanie w lustrze tej samej twarzy do końca swoich dni? Z całym poczuciem winy, które można z niej odczytać niczym z otwartej księgi? To zdecydowanie nie dla kogoś takiego jak ja. O ile we wszystkich tych opowieściach o zmiennokształtnych znajduje się choć krztyna prawdy...
Moje tętno przyspieszyło, a dłonie niemalże bezwiednie zacisnęły się na kocu, sprawiając, że szorstki materiał zaczął łaskotać ich wewnętrzną stronę.
W tej krótkiej chwili, po usłyszeniu wypowiedzianych przez Toma słów, miałem ochotę zaśmiać się mu w twarz. Chociaż wiedziałem, że na to nie zasługuje. Dlatego właśnie cieszyłem się, że z mojego gardła wydobyło się jedynie jakieś ciężkie do sprecyzowania warknięcie, a usta – zakrywane częściowo przez ramię – rozciągnęły się w krzywym uśmiechu.
- No… No tak – odezwał się w końcu, na nowo skupiając na sobie moją uwagę. Pokręcił się nerwowo na miejscu, spuszczając bezradnie głowę, przez co grzywka przysłoniła mu większą część twarzy. – Stąd wyostrzenie zmysłów i częściowa utrata kontroli nad… nad… – uczynił nieokreślony ruch dłonią, najwidoczniej próbując odnaleźć słowa pasujące do całej sytuacji – zachowaniem… wściekłością – sprecyzował trochę dokładniej, oddychając ciężej.
Ponownie zerknął na drzwi, co zaczęło wywoływać we mnie frustrację. A przez to, że leki nie rozeszły się jeszcze po całym ciele, słyszałem nierówny oddech i przyspieszone tętno orzechowookiego. Choć były one niewyraźne i docierały jakby z oddali.
Przymknąłem oczy i zagryzłem mocno zęby, żeby się opanować. Starałem się zdusić w zarodku potęgującą się we mnie irytację, która powoli zalewała każdą komórkę… Nie chciałem przy nim wybuchnąć. Był ostatnią osobą, którą miałbym ochotę skrzywdzić. Chyba wiedziałem o co mu chodziło z tą utratą kontroli, nad którą obecnie z całych sił próbowałem zapanować. Zwłaszcza, że negatywne uczucia kumulowały się we mnie jak jakieś chmury gradowe. Tylko nie rozumiałem, dlaczego informacja o tym tak bardzo mnie zdenerwowała? Czemu coś, co przypuszczałem już od jakiegoś czasu, a co stało się po prostu faktem, tak mną wstrząsnęło?
Usłyszałem cichy szmer po swojej lewej stronie, który sprawił, że spojrzałem w kierunku chłopaka, od razu zauważając, że Tom przysunął się do samego oparcia krzesła, jakby próbując choć w prowizoryczny sposób zwiększyć odległość między nami. Jego twarz przysłonięta jasnymi kosmykami, skierowana była w stronę otwartych drzwi, oczekując stamtąd nadejścia upragnionej pomocy. Podniosłem w zdziwieniu brwi.
Czy naprawdę byłem aż tak przerażający? – Westchnąłem ciężko. Jednak, gdy tylko uświadomiłem sobie, jak irracjonalnie musi to brzmieć, miałem ochotę się uśmiechnąć… – Ja i straszny wygląd? – Zamarłem na chwilę, a unoszące się wolno kąciki ust opadły, gdy uświadomiłem sobie, ile prawdy może zawierać w sobie to pytanie.
- To znaczy… Cholera! – Brązowowłosy oderwał wzrok od wejścia, uznając najwyraźniej, że jego towarzysz nieprędko się zjawi. Zerknął na mnie kątem oka, niemalże od razu spuszczając oczy. Ja natomiast, widząc jego zachowanie, całą siłą woli próbowałem patrzeć na niego łagodniej, a przynajmniej mniej bezdusznie niż do tej pory… Młodzieniec pochylił się, po raz kolejny roztrzepując włosy. – Przez to, że ugryzł cię wampir i piłeś jego krew… Gdybyś umarł stałbyś się jednym z nich, ale chłopaki cię znaleźli i… – jąkał się, próbując odpowiednio dobrać słowa, co wychodziło mu bardzo chaotycznie. Dodatkowym dowodem zdenerwowania była miarowo stukająca o podłogę noga.
- Mieli wybór – podpowiedziałem mu cicho, zachrypniętym głosem, po czym zacisnąłem usta w wąską kreskę. Na szczęście już trochę ochłonąłem, więc furia i irytacja wzbierające we mnie opadły odrobinę. Dzięki czemu przynajmniej ton głosu miałem ciut milszy niż wcześniej.
Szatyn zawahał się przez chwilę, nawet na mnie nie patrząc, po czym kiwnął potwierdzająco głową. Potarł palcami policzek, by po chwili zacisnąć je w pięść, a kciuk przesunąć na wargi, ugniatając je lekko.
- Tak… Kai cię ugryzł, a ponieważ była pełnia… – szepnął, ponownie wykonując nieokreślony ruch ręką. – Do samego końca nie byliśmy pewni czy przeżyjesz… – Ujął jedną dłoń w drugą, zaczynając bawić się knykciami. Po chwili namysłu przeniósł na nie wzrok, zaczynając mówić bardziej do nich niż do mnie. – Problem jednak w tym, że zarówno nasza ślina, jak i krew wampira działają jak swego rodzaju trucizna, której wpływ na człowieka jest nie tylko silny, ale też… – zerknął na mnie przelotnie, chyba nie do końca pewny, czy powinien to mówić. A może obawiał się po prostu mojej reakcji? – ...nieodwracalny.
Ostatnie słowo wypowiedział tak cichutko, że gdyby nie wyostrzony słuch, z pewnością bym go nie dosłyszał. Zamarłem na swoim miejscu, mocniej zaciskając dłonie na kocu, natomiast wzrok utkwiłem w sylwetce szatyna. Między nami zapadło pełne napięcia milczenie, a pierwszą rzeczą jaką zarejestrowałem było potwierdzenie tego, że tak jak przypuszczałem, chłopak faktycznie jest wilkołakiem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że…
- Zaraz… Co masz na myśli? – Otworzyłem szerzej oczy, cały się spinając. Przełknąłem ślinę, czując się w tej chwili jakoś wyjątkowo nieswojo, widząc go takiego zagubionego i skulonego. Może nie było mi przykro i nie miałem żadnych wyrzutów sumienia, – co samo w sobie było naprawdę dziwne – ale wiedziałem, iż nie powinienem go doprowadzać do takiego stanu.
- Mam na myśli, że dzięki temu iż tamtej nocy nie umarłeś, nie zmienisz się w krwiopijcę, ale ich trucizna… Ona sprawia, że jednak w pewien sposób umierasz. Wprawdzie nie fizycznie, ale… – powiedział na jednym wydechu, z każdym kolejnym słowem ściszając głos, by na samym końcu nagle zamilknąć. Słyszałem jak przełyka ślinę, a tętno szatyna podnosi się, oznajmiając jego zdenerwowanie.
Zatem… Można umrzeć, ale tak nie do końca…? – Pochyliłem się do przodu, opierając łokcie na kolanach, a twarz ukrywając w dłoniach. – Ale… To niemożliwe! – Parsknąłem cicho pod nosem. Oddech spłycił się znacznie, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. – To brzmiało tak cholernie nieprawdopodobnie – przemknęło mi jeszcze przez myśl, jednak czułem, że to prawda. Byłem pewien, że to stąd ta pustka i obojętność. – I jak to niby miało wyglądać?
Z trudem przełknąłem gulę zalegającą w gardle. Nawet nie chciałem myśleć jaka część mnie mogłaby umrzeć, bo wiedziałem, że z pewnością by mi się to nie spodobało.
To tak, jakbym stał się jakiś wybrakowany… – Przez rozsunięte palce widziałem podłogę na której znajdowały się moje stopy.
Miałem istny mętlik w głowie, a kotłujące się w niej myśli nachodziły jedna na drugą, sprawiając, że ciężko było je od siebie odróżnić. Dopiero co usłyszałem, że jestem wilkołakiem, a teraz jeszcze…
- Więc czym ja niby tak naprawdę jestem? – mruknąłem przytłumionym głosem. – Zmiennokształtnym, czy jakąś cholerną hybrydą? – warknąłem, gdyż ponownie zaczęła opanowywać mnie irytacja.
Czy to wszystko nie mogło być prostsze? Czemu to mnie musiało spotkać coś takiego? Było mi dobrze będąc człowiekiem. Na nic nie narzekałem. Byłem dobry w swoim fachu, a co więcej, lubiłem go, choć nie zawsze każdego mogłem uratować. Czemu więc jedna, nieprzemyślana decyzja związana z chęcią zrobienia czegoś dobrego, zaważyła na tym wszystkim? Dlaczego, za bezinteresowną pomoc, skazano mnie i Rukiego na coś takiego?
- Nie jesteś żadną hybrydą. – Szatyn niemalże od razu zaprzeczył, ożywiając się odrobinę. Tak jakby to jedno stwierdzenie mogło podnieść mnie na duchu po tym wszystkim. Jednak jego entuzjazm tak szybko jak się pojawił, tak również szybko zgasł, gdy po chwili dodał: – Po prostu ty… Oni… Oni umierają przede wszystkim… emocjonalnie. Wampiry nie mają duszy… – wyszeptał roztrzęsionym tonem.
Słysząc te przerażające słowa zastygłem, po czym powoli odciągnąłem dłonie od swojego oblicza, patrząc na niego z iście kamienną twarzą. Tom nie miał jednak odwagi na mnie spojrzeć, wpatrując się uparcie w swoje stopy. Oddychał ciężko, czego nawet nie musiałem słyszeć. Wystarczyło, że widziałem unoszącą się w przyspieszonym tempie klatkę piersiową. Wstrzymałem oddech, a serce zamarło mi w piersi.
Czy jego zdaniem to naprawdę miało mnie pocieszyć?
- Dlatego ich trucizna wyżera człowieka od środka. Jednak przy pomocy kogoś ważnego, bliskiego… – W orzechowych oczach, które ponownie zerknęły na mnie, pojawiło się coś na kształt nadziei, która tylko bardziej mnie sfrustrowała. – Można powiedzieć, że są zdolne nauczyć się czuć od nowa. Nie tak jak przed przemianą, ale zawsze… – W jasnym spojrzeniu zagościło współczucie, przyprawiające mnie o nieprzyjemne ciarki, przebiegające wzdłuż kręgosłupa.
Nie miałem pojęcia czy był tego świadomy, ale doskonale wiedziałem o co mu chodzi. Zdawałem sobie sprawę, że uczucie pustki i obojętności nie wynikało ze mnie samego, jednak…
Nie chciałem, żeby się nade mną litował. I jak mam niby znaleźć teraz kogoś bliskiego, skoro… nie czuję? Przecież nie wrócę do Victora. A przyjaciele mają własne życie i problemy. – Prychnąłem ostentacyjnie, starając się przekazać mu wszystko co myślę o jego irracjonalnej otusze, którą chciał mi dać, nieświadomie jeszcze bardziej przygnębiając. – Więc to wszystko znaczy, że nie będę potrafił nikogo… pokochać? – Zmrużyłem drapieżnie oczy, jednak tym razem Tom nie odwrócił wzroku.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – Wsunąłem dłonie we włosy, przeczesując ciemne kosmyki. Pustym wzrokiem patrzyłem na szatyna, który w odpowiedzi przygasł wyraźnie, kręcąc niepewnie głową. Uchyliłem usta, żeby jeszcze coś powiedzieć, jednakże zamilkłem, uznając to za zbyteczne. Zwłaszcza, że przez chwilę poczułem się jak dawny ja… Zagubiony i bezradny.
- Nie stracisz oczywiście wszystkich uczuć, ale te pozytywne… – zwiesił głos, przygryzając od wewnątrz wargę. – Zresztą wszystko się jeszcze rozstrzygnie przed pierwszą pełnią, czy w ogóle… – Jego oczy rozszerzyły się w szoku, a on sam dosłownie zamarł na chwilę, kiedy chyba uświadomił sobie co właściwie chciał mi powiedzieć. Pokręcił energicznie głową, jakby chcąc wyrzucić z niej nieprzyjemne myśli. – Ale proszę cię, z tym zaczekajmy na Kaia… – mruknął błagalnie.
Kiwnąłem głową, bo po wszystkich jego słowach znajdowałem się w takim szoku, iż była to jedyna rzecz, na którą obecnie mogłem się zdobyć. Patrzyłem na Toma, chociaż tak naprawdę nie widziałem go. Pomimo faktu, że większość słów doskonale rozumiałem, nie chciałem tego przyjąć do wiadomości, podobnie jak informacji kim teraz jestem. Byłem świadomy, że sam chciałem się tego dowiedzieć, ale teraz chyba bardziej żałowałem niż cieszyłem się z zaistniałej sytuacji… Nie przyniosła mi ona bowiem żadnej ulgi, a co najwyżej tylko więcej zmartwień. Co to bowiem dla mnie znaczyło? Bezduszność? Chęć zemsty? Mściwość?
- A co stało się z Rukim? – Przypomniałem sobie nagle. Usłyszałem, jak jego serce przyspiesza, wskazując na jeszcze większe zdenerwowanie. Lodowate palce wtargnęły do mojego wnętrza, oplatając się nieprzyjemnie wokół wszystkich organów. Czy te cholerne leki naprawdę nie mogą zacząć już działać porządnie? – Mam na myśli…
- …jego ciało? – rozbrzmiał od drzwi głęboki, męski głos, kończąc zaczęte przeze mnie zdanie. Tom, słysząc go, błyskawicznie odwrócił się w tamtą stronę i odetchnął z ulgą, uśmiechając się delikatnie. Rysy jego twarzy od razu złagodniały, a całe zagubienie i zmieszanie zniknęło. Przez natłok myśli żaden z nas nie usłyszał, kiedy mężczyzna się zjawił, jak również…
- Długo już tam stoisz? – zapytał szatyn swoim normalnym, łagodnym głosem, wyrażając tym samym moje własne myśli.
- Wystarczająco – odparł nowoprzybyły, a w jego tonie przebijała się nutka wesołości. Głos młodzieńca rozbrzmiewał przez chwilę w mojej głowie, dzięki czemu mogłem upewnić się, że znam go nie tylko z ich pierwszej wizyty w pokoju tuż po moim przebudzeniu, ale również z… lasu. Z chwili, kiedy mój umysł zaczął zasnuwać się ciemnością.
Wysunąłem palce z kosmyków, opuszczając je luźno między kolanami, na których dalej opierały się moje łokcie. Powoli przeniosłem wzrok z Toma na drugiego mężczyznę, od razu natrafiając na jego ciemnoszare tęczówki wpatrujące się we mnie uważnie. Otworzyłem szerzej oczy w pierwszym odruchu sądząc, że należą one do…
Nie! Niemożliwe. – Przypatrywałem się każdemu wzorkowi, czy plamce na jego tęczówkach, by dopiero po chwili stwierdzić, że mimo iż minimalnie, to jednak z pewnością różnią się one od tych należących do bruneta. – No tak… Chociażby jego głos. – Odetchnąłem ciężej, przypominając sobie osobę, przez którą tu trafiłem… W której oczy kiedyś tak bardzo uwielbiałem patrzeć…
- Widzę, że nie miałeś problemów z rozpoznaniem kim jestem? – zapytał, uśmiechając się kącikiem ust, choć byłem pewien, że nie oczekuje ode mnie odpowiedzi.
Kiedy w końcu udało mi się oderwać wzrok od jego tęczówek, z ciekawością obrzuciłem całą sylwetkę pobieżnym spojrzeniem, od razu stwierdzając, że bracia są inaczej zbudowani. Kosmyki w kolorze ciemnego blondu, w odróżnieniu od tych należących do Mikaru, były zdecydowanie krótsze. W lewym uchu natomiast znajdowało się kilka kolczyków i dziwny tatuaż po tej stronie twarzy, którego wzoru nie potrafiłem zidentyfikować przez pozycję w jakiej stanął. Poza tym mężczyzna w drzwiach był zdecydowanie lepiej zbudowany i wyższy od bruneta, co można było dostrzec pomimo luźnych ubrań, które miał na sobie. Tylko te oczy… Jedynie one pokazywały z kim jest spokrewniony…
Gdy tylko przypomniałem sobie o starszym bracie młodzieńca, moje tętno przyspieszyło, a coś zimnego i nieprzyjemnego ścisnęło mnie w środku, kiedy uświadomiłem sobie co w dużej mierze przez niego mnie spotkało… Warknąłem gardłowo, zapominając na krótki moment o wcześniej zadanym pytaniu, ponownie, niemalże wyzywająco teraz, patrząc prosto w jego szare oczy.
- Wiem, że przez to co on zrobił możesz automatycznie za mną nie przepadać, ale nie uprzedzaj się za bardzo… i zbyt szybko. Nie tylko z wyglądu jesteśmy zupełnie inni – parsknął cicho, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. – Choć po tym co cię przez niego spotkało… – zamilkł odwzajemniając spojrzenie, dzięki czemu widziałem w nim znacznie więcej ciepła niż u Mikaru. Nagły ruch w okolicy zgięcia jego łokcia przyciągnął moją uwagę, jednak okazał się tylko delikatnym postukiwaniem palców o ramię.
Powoli, choć opornie, uspokoiłem się, zerkając przelotnie na Toma, który podobnie jak jego... partner, wpatrywał się we mnie z ciepłem i troską na twarzy. Może naprawdę za wcześnie i do tego źle oceniłem mężczyznę? W końcu sam nie chciałbym aby patrzono na mnie przez pryzmat rodziny.
- Jestem tu tylko dlatego, bo chciałeś w końcu porozmawiać, a że Tom prędzej by się załamał niż wszystko ci wyjaśnił… – zwiesił głos dramatycznie. Kąciki jego ust uniosły się wyżej, a wzrok skierował w stronę chłopaka, który prychnął oburzony. Krótkowłosy zaśmiał się lekko, ponownie koncentrując na mnie. – Jednak przygotuj się, że nie będę cię okłamywał w żadnej kwestii ani nic owijał w bawełnę. Bez względu na to, czy prawda będzie okrutna czy wręcz przeciwnie, przedstawię wszystkie sprawy takimi jakie one są. – Między nami zapanowała cisza, nieprzerwana nawet wcześniejszymi, cichutkimi odgłosami stukania palców o ramię. – Więc jeżeli chcesz się wycofać…
- Nie chcę – mruknąłem bez zastanowienia, prawie wpadając mu w słowo.
Dzisiaj podjąłem decyzję i nie zamierzałem teraz stchórzyć, by żyć w niewiedzy jak wcześniej. Dowiedziałem się tak wiele, że chyba nic gorszego i tak nie mogło mnie spotkać. Teraz wiedziałem jakie skutki może pociągać za sobą wygodny brak informacji… Zaległa prawda jednak przytłacza, rzucając się na człowieka jak dzikie zwierze, rozszarpując na strzępy. Poza tym czułem, iż leki rozeszły się już równomiernie w moim ciele, przyprawiając o znany mi już stan ukojenia. Dzięki czemu przynajmniej częściowo zapanuję nad gniewem.
- Dobrze. – Blondyn uśmiechnął się delikatnie, choć jakoś smutno, opierając łokieć prawej ręki na lewym nadgarstku, w taki sposób, iż zgiętą dłonią podparł gładki policzek. – Pytałeś o psa… Znaczy jego ciało – sprecyzował dość bezdusznie, jakby w swoim życiu nieraz widział już równie okropne, bądź gorsze rzeczy... Natomiast sam wyraz jego twarzy mówił, że z pewnością to co mi przekaże, nie będzie niczym dobrym. Mężczyzna odetchnął ciężko, po czym bez ogródek dodał:
- Twoi przyjaciele go znaleźli – rzucił bezbarwnym tonem, wpatrując się we mnie. Zmarszczyłem brwi. Przez chwilę zupełnie nie rozumiałem o co mu chodzi. Przecież byłem w lesie sam, nikt ze mną nie szedł ani tym bardziej mnie nie śledził. Nie wiedzieli nawet gdzie zmierzałem, więc jak niby…? – Nie wiem w jaki sposób tak szybko tam trafili, ale… – Gdy sens wypowiedzianych słów całkiem do mnie doszedł, otworzyłem szerzej oczy, podciągając się na miejscu, by mocniej wcisnąć się w ścianę. Byłem pewien, że to przez otępienie wywołane działającymi już lekami nie denerwowałem aż tak bardzo jak zapewne powinienem. Myśli kołatały się w mojej głowie chaotycznie. Czułem jak żołądek ściska się nieprzyjemnie i cieszyłem się, że jeszcze niczego nie zjadłem.
- Nie zdążyliśmy niczego uprzątnąć, więc możesz sobie wyobrazić, jaki widok tam zastali… – mruknął, nie próbując nawet ukryć grozy tamtego dnia, która przebijała się przez wypowiadane słowa. Spojrzałem na niego z wyrzutem. Tego już naprawdę nie musiał dodawać, sam byłem doskonale świadomy jak to wszystko wyglądało. Poza tym, co on mógł tak naprawdę o tym wiedzieć?
- Cholera… – wyszeptałem.
Z trudem uniosłem dłoń, przecierając nią zmęczoną twarz. Bez żadnych problemów wyobraziłem sobie bladą jak ścianę Meg, która zapewne, gdy zobaczyła tylko całą tą krew, w najlepszym wypadku, wpadła w panikę… A to oznaczało postawienie całego miasteczka, a zwłaszcza policji, na nogi. Co musieli sobie pomyśleć, gdy zobaczyli Rukiego w takim stanie? I pewnie jeszcze jakieś strzępy moich ubrań, poniewierające się gdzieś pod drzewami.
- Ja pierdolę – dodałem, oddychając ciężko. Furia, która mnie powoli ogarniała przez to co zrobił tamten wampir, była nie do opisania. Jeszcze oni… Przecież jeden z nich mógł zabrać owczarka. Gdyby nie ciało psa, może nie zauważyliby nawet szkarłatnej plamy. Może zdążyłaby już wsiąknąć w glebę. Nie chciałem, żeby tak to wyszło. Sam bym im powiedział, nawet jeżeli po tym wszystkim musiałbym odejść. Przecież nie wiedziałem jeszcze w jaki sposób działa to całe bycie… wilkołakiem. Nie miałem pojęcia, czy stanowiłbym dla nich jakieś zagrożenie.
- Przykro mi – szepnął Tom, o którego obecności na chwilę całkiem zapomniałem. Zerknąłem na niego, poszukując w jasnych oczach siły i tej wcześniejszej nadziei. Niestety, jego twarz skryła się za przydługą grzywką tak dokładnie, że nic nie mogłem z niej odczytać. Nie mówiąc już o szukaniu ukojenia w orzechowych tęczówkach.
- Zresztą teraz i tak to mało istotne, bo ważniejsza jest jutrzejsza pełnia – powiedział dobitnie Kai, sprowadzając tym samym Rukiego i moich przyjaciół na drugi plan. Może dlatego na jego słowa zawrzała we mnie złość. Uczucie, do którego chyba powinienem zacząć się powoli przyzwyczajać.
Jak to oni są nieważni? – Zacisnąłem dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w delikatną skórę. – Są moimi przyjaciółmi i nawet nie wiedzą czy żyję. Znając ich, zachodzą w głowę i przetrząsają teraz cały las w poszukiwaniu jednoznacznych odpowiedzi. Tylko ile można szukać…
- Jutrzejsza pełnia? – dopytałem wstrzymując oddech. Blondyn kiwnął potwierdzająco głową. – Ale to znaczy, że…
- Że jesteś tu już prawie miesiąc – zakończył szarooki, jakby czytając mi w myślach. Oparł głowę o framugę drzwi, pocierając skórę. – Twoja regeneracja po tym wszystkim zajęła dużo czasu. Dowodem na to jest chociażby rana po ugryzieniu, która nadal nie chce się do końca zagoić. – Ruchem głowy wskazał moją szyję. – Pewnie Tom już ci wspominał, że jutro wszystko się rozstrzygnie? – zapytał, zerkając na szatyna. Spojrzałem na chłopaka w momencie, gdy akurat niemrawo potwierdzał jego przypuszczenie.
Czyżby zapowiadało się coś jeszcze gorszego?
- Więc przejdźmy może do konkretów, później będziemy się rozdrabniać – stwierdził Kai. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, a szare oczy przyciemniły niebezpiecznie. – Podczas pełni dowiemy się, czy staniesz się wilkołakiem, czy jednak będziemy musieli cię zabić. – Ochłodzenie jego głosu było wyraźnie słyszalne.
- Dopiero co mnie uratowałeś – wysyczałem, przez zaciśnięte zęby, próbując zachować przynajmniej względny spokój, pomimo że wewnątrz powoli zaczynałem wrzeć. Mężczyzna z każdym kolejnym zdaniem irytował mnie coraz bardziej. Chociaż szczerze próbowałem nie zniechęcać się do niego tak od razu. Tylko co oni sobie w ogóle wyobrażali? Nie mogli się, ot tak, bawić ludzkim życiem.
- To nie zależy ode mnie. Takie mamy zasady i nawet ja muszę ich przestrzegać – warknął gardłowo. Zachowywał się teraz tak, jakby tą kwestię przerabiał dopiero co z kimś innym, a kolejny sprzeciw, czy podważanie jego słów, denerwowało go coraz bardziej. – Ciekaw jestem, czy jakbyś stał się bezrozumną bestią żadną krwi, zastanawiałbyś się nad uśmierceniem samego siebie? – spytał z wyraźną ironią w głosie, wykrzywiając usta w drwiącym uśmiechu.
Zacisnąłem zęby, podciągając jednocześnie nogi na materac. Oplotłem je ramionami, opierając brodę na kolanach. Wpatrywałem się z coraz większą niechęcią w jasnowłosego, którego bezpośredniość była idealnym bodźcem dla mojej wściekłości. Jak tak dalej pójdzie to nawet leki nie pomogą i zaatakuje go…
- Silky! – upomniał go Tom, na którego nawet nie spojrzałem, podobnie jak jego partner. Mierzyliśmy się wzrokiem, obaj świadomi faktu, że żaden z nas do najspokojniejszych z pewnością nie należał.
- Jak już, to nie jestem gorszą bestią od was samych… – warknąłem, mrużąc oczy wyzywająco. Nie miałem zamiaru ani ochoty dawać się poniżać. Mężczyzna zawarczał głucho, pochylając lekko głowę.
Czy ja to naprawdę powiedziałem? – zadałem sobie pytanie. Czysto retorycznie, gdyż znałem na nie odpowiedź. Co więcej… Chciałem mu się odgryźć. Niezależnie od tego czy poczułby się przy tym urażony czy nie. Co mnie to w końcu obchodziło, skoro sam nie liczył się z tym co mówi.
- Josh. – Tym razem to ja dostałem upomnienie od chłopaka, którego głos zaczynał już lekko drżeć. Może obawiał się co jego partner może mi zrobić? Ale nie przejąłem się tym zbytnio. Wręcz przeciwnie, wypełniała mnie tylko jakaś irracjonalna duma, utwierdzając w przekonaniu, że trafiłem we wrażliwy punkt.
- Ty mały… – Blondyn odepchnął się od framugi, robiąc krok w moim kierunku. W tym czasie, po lewej stronie rozległo się szuranie, jakby krzesło zostało nagle gwałtownie odsunięte. Uśmiechnąłem się krzywo, spod byka patrząc na dobrze zbudowanego wilkołaka, który w odróżnieniu ode mnie, spojrzał na jasnookiego. Zaraz później zatrzymał się w pół kroku, krzywiąc znacznie. Odetchnął głębiej, patrząc na mnie z wyraźną irytacją. Prawie słyszałem jak zgrzyta zębami, co o ile to w ogóle było możliwe, odgoniło moją wściekłość.
- Tom ma rację. Nie mamy czasu na kłótnie – warknął, świdrując mnie spojrzeniem. Wzruszyłem obojętnie ramionami, jeszcze bardziej denerwując go tym gestem. – W czasie pierwszej pełni nastąpi twoja tak naprawdę jedyna, o ile przeżyjesz rzecz jasna, – zadrwił, z pewnością nie potrafiąc się opanować, żeby choć trochę mi się nie odgryźć – niezależna od ciebie przemiana. Przekonamy się wtedy, czy jesteś na tyle silny, żeby zapanować nad budzącymi się w tobie zwierzęcymi instynktami, czy dasz się pochłonąć krwawym żądzom. – Zamilkł na chwilę, cofając się do framugi o którą ponownie się oparł. – Jeżeli dojdzie do tego drugiego… Będziemy musieli cię zabić, – tym razem to on wykonał lekceważący ruch ramionami. – bo będziesz stanowić zagrożenie zarówno dla siebie, jak i innych. Zwłaszcza, że już nie wrócisz do ludzkiej postaci…
- A jak zapanuję… Co wtedy?
- Wówczas... – Chłopak po raz kolejny zerknął na Toma. – Wtedy będziesz się uczył jak żyć będąc wilkołakiem – stwierdził tonem odkrywcy, nadal się ze mnie naśmiewając. – Jednak ta pierwsza jest najważniejsza, bo pozostała po naszych przodkach. Gdy ludzie jeszcze nie maczali aż tak bardzo swoich łap w nasz świat. – Ostatnie słowa niemalże wypluł z siebie. Czyżby aż tak bardzo nienawidził rodzaju ludzkiego? Może miał do niego jakiś uraz?
- Ludzie?
- Tak. Właśnie oni – parsknął z pogardą wilkołak. – Ale to nie jest historia na dobranoc. – Jego usta rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu, dając mi jasno do zrozumienia, co w tej chwili o mnie myśli. Zmrużyłem oczy najgroźniej jak potrafiłem, mając nadzieję, że teraz chociaż potrafię wyglądać tak jak tego chce w danej chwili… – Tak więc, jedyna rada na jutro… Nie daj się pożreć samemu sobie. – Wychylił się lekko do przodu, na ten krótki moment odsuwając wszelkie niesnaski, jakie zdążyły się między nami pojawić. – Tylko pamiętaj, że jesteś w dużo gorszej sytuacji od przeciętnej ugryzionej osoby. Piłeś w końcu krew wampira… A to znacznie już osłabiło twoją osobowość i… nadszarpnęło duszę…
Poprawiłem się na swoim miejscu, kładąc dłonie po obu stronach ciała. Wpatrywałem się w zagubionego i wyraźnie zmieszanego jasnookiego. Przez głowę przemykały mi obrazy wydarzeń, które powinny utwierdzić mnie w przekonaniu kim się staje, bądź już jestem…
Potarłem zarośniętym policzkiem o ramię, pozostając na dłużej w takiej pozycji. Westchnąłem lekko. Na krótką chwilę przeniosłem wzrok na szarą ścianę, by po kilku sekundach powrócić do skulonej sylwetki siedzącej na krześle.
A może nie chciałem po prostu być jednym z nich? – Nigdy nie interesowało mnie przecież długowieczne życie, jeżeli coś takiego w ogóle istniało. Wciąż nie byłem przekonany do zdolności regeneracji, na którą stale poszukiwałem jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Natomiast wieczna młodość? Oglądanie w lustrze tej samej twarzy do końca swoich dni? Z całym poczuciem winy, które można z niej odczytać niczym z otwartej księgi? To zdecydowanie nie dla kogoś takiego jak ja. O ile we wszystkich tych opowieściach o zmiennokształtnych znajduje się choć krztyna prawdy...
Moje tętno przyspieszyło, a dłonie niemalże bezwiednie zacisnęły się na kocu, sprawiając, że szorstki materiał zaczął łaskotać ich wewnętrzną stronę.
W tej krótkiej chwili, po usłyszeniu wypowiedzianych przez Toma słów, miałem ochotę zaśmiać się mu w twarz. Chociaż wiedziałem, że na to nie zasługuje. Dlatego właśnie cieszyłem się, że z mojego gardła wydobyło się jedynie jakieś ciężkie do sprecyzowania warknięcie, a usta – zakrywane częściowo przez ramię – rozciągnęły się w krzywym uśmiechu.
- No… No tak – odezwał się w końcu, na nowo skupiając na sobie moją uwagę. Pokręcił się nerwowo na miejscu, spuszczając bezradnie głowę, przez co grzywka przysłoniła mu większą część twarzy. – Stąd wyostrzenie zmysłów i częściowa utrata kontroli nad… nad… – uczynił nieokreślony ruch dłonią, najwidoczniej próbując odnaleźć słowa pasujące do całej sytuacji – zachowaniem… wściekłością – sprecyzował trochę dokładniej, oddychając ciężej.
Ponownie zerknął na drzwi, co zaczęło wywoływać we mnie frustrację. A przez to, że leki nie rozeszły się jeszcze po całym ciele, słyszałem nierówny oddech i przyspieszone tętno orzechowookiego. Choć były one niewyraźne i docierały jakby z oddali.
Przymknąłem oczy i zagryzłem mocno zęby, żeby się opanować. Starałem się zdusić w zarodku potęgującą się we mnie irytację, która powoli zalewała każdą komórkę… Nie chciałem przy nim wybuchnąć. Był ostatnią osobą, którą miałbym ochotę skrzywdzić. Chyba wiedziałem o co mu chodziło z tą utratą kontroli, nad którą obecnie z całych sił próbowałem zapanować. Zwłaszcza, że negatywne uczucia kumulowały się we mnie jak jakieś chmury gradowe. Tylko nie rozumiałem, dlaczego informacja o tym tak bardzo mnie zdenerwowała? Czemu coś, co przypuszczałem już od jakiegoś czasu, a co stało się po prostu faktem, tak mną wstrząsnęło?
Usłyszałem cichy szmer po swojej lewej stronie, który sprawił, że spojrzałem w kierunku chłopaka, od razu zauważając, że Tom przysunął się do samego oparcia krzesła, jakby próbując choć w prowizoryczny sposób zwiększyć odległość między nami. Jego twarz przysłonięta jasnymi kosmykami, skierowana była w stronę otwartych drzwi, oczekując stamtąd nadejścia upragnionej pomocy. Podniosłem w zdziwieniu brwi.
Czy naprawdę byłem aż tak przerażający? – Westchnąłem ciężko. Jednak, gdy tylko uświadomiłem sobie, jak irracjonalnie musi to brzmieć, miałem ochotę się uśmiechnąć… – Ja i straszny wygląd? – Zamarłem na chwilę, a unoszące się wolno kąciki ust opadły, gdy uświadomiłem sobie, ile prawdy może zawierać w sobie to pytanie.
- To znaczy… Cholera! – Brązowowłosy oderwał wzrok od wejścia, uznając najwyraźniej, że jego towarzysz nieprędko się zjawi. Zerknął na mnie kątem oka, niemalże od razu spuszczając oczy. Ja natomiast, widząc jego zachowanie, całą siłą woli próbowałem patrzeć na niego łagodniej, a przynajmniej mniej bezdusznie niż do tej pory… Młodzieniec pochylił się, po raz kolejny roztrzepując włosy. – Przez to, że ugryzł cię wampir i piłeś jego krew… Gdybyś umarł stałbyś się jednym z nich, ale chłopaki cię znaleźli i… – jąkał się, próbując odpowiednio dobrać słowa, co wychodziło mu bardzo chaotycznie. Dodatkowym dowodem zdenerwowania była miarowo stukająca o podłogę noga.
- Mieli wybór – podpowiedziałem mu cicho, zachrypniętym głosem, po czym zacisnąłem usta w wąską kreskę. Na szczęście już trochę ochłonąłem, więc furia i irytacja wzbierające we mnie opadły odrobinę. Dzięki czemu przynajmniej ton głosu miałem ciut milszy niż wcześniej.
Szatyn zawahał się przez chwilę, nawet na mnie nie patrząc, po czym kiwnął potwierdzająco głową. Potarł palcami policzek, by po chwili zacisnąć je w pięść, a kciuk przesunąć na wargi, ugniatając je lekko.
- Tak… Kai cię ugryzł, a ponieważ była pełnia… – szepnął, ponownie wykonując nieokreślony ruch ręką. – Do samego końca nie byliśmy pewni czy przeżyjesz… – Ujął jedną dłoń w drugą, zaczynając bawić się knykciami. Po chwili namysłu przeniósł na nie wzrok, zaczynając mówić bardziej do nich niż do mnie. – Problem jednak w tym, że zarówno nasza ślina, jak i krew wampira działają jak swego rodzaju trucizna, której wpływ na człowieka jest nie tylko silny, ale też… – zerknął na mnie przelotnie, chyba nie do końca pewny, czy powinien to mówić. A może obawiał się po prostu mojej reakcji? – ...nieodwracalny.
Ostatnie słowo wypowiedział tak cichutko, że gdyby nie wyostrzony słuch, z pewnością bym go nie dosłyszał. Zamarłem na swoim miejscu, mocniej zaciskając dłonie na kocu, natomiast wzrok utkwiłem w sylwetce szatyna. Między nami zapadło pełne napięcia milczenie, a pierwszą rzeczą jaką zarejestrowałem było potwierdzenie tego, że tak jak przypuszczałem, chłopak faktycznie jest wilkołakiem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że…
- Zaraz… Co masz na myśli? – Otworzyłem szerzej oczy, cały się spinając. Przełknąłem ślinę, czując się w tej chwili jakoś wyjątkowo nieswojo, widząc go takiego zagubionego i skulonego. Może nie było mi przykro i nie miałem żadnych wyrzutów sumienia, – co samo w sobie było naprawdę dziwne – ale wiedziałem, iż nie powinienem go doprowadzać do takiego stanu.
- Mam na myśli, że dzięki temu iż tamtej nocy nie umarłeś, nie zmienisz się w krwiopijcę, ale ich trucizna… Ona sprawia, że jednak w pewien sposób umierasz. Wprawdzie nie fizycznie, ale… – powiedział na jednym wydechu, z każdym kolejnym słowem ściszając głos, by na samym końcu nagle zamilknąć. Słyszałem jak przełyka ślinę, a tętno szatyna podnosi się, oznajmiając jego zdenerwowanie.
Zatem… Można umrzeć, ale tak nie do końca…? – Pochyliłem się do przodu, opierając łokcie na kolanach, a twarz ukrywając w dłoniach. – Ale… To niemożliwe! – Parsknąłem cicho pod nosem. Oddech spłycił się znacznie, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. – To brzmiało tak cholernie nieprawdopodobnie – przemknęło mi jeszcze przez myśl, jednak czułem, że to prawda. Byłem pewien, że to stąd ta pustka i obojętność. – I jak to niby miało wyglądać?
Z trudem przełknąłem gulę zalegającą w gardle. Nawet nie chciałem myśleć jaka część mnie mogłaby umrzeć, bo wiedziałem, że z pewnością by mi się to nie spodobało.
To tak, jakbym stał się jakiś wybrakowany… – Przez rozsunięte palce widziałem podłogę na której znajdowały się moje stopy.
Miałem istny mętlik w głowie, a kotłujące się w niej myśli nachodziły jedna na drugą, sprawiając, że ciężko było je od siebie odróżnić. Dopiero co usłyszałem, że jestem wilkołakiem, a teraz jeszcze…
- Więc czym ja niby tak naprawdę jestem? – mruknąłem przytłumionym głosem. – Zmiennokształtnym, czy jakąś cholerną hybrydą? – warknąłem, gdyż ponownie zaczęła opanowywać mnie irytacja.
Czy to wszystko nie mogło być prostsze? Czemu to mnie musiało spotkać coś takiego? Było mi dobrze będąc człowiekiem. Na nic nie narzekałem. Byłem dobry w swoim fachu, a co więcej, lubiłem go, choć nie zawsze każdego mogłem uratować. Czemu więc jedna, nieprzemyślana decyzja związana z chęcią zrobienia czegoś dobrego, zaważyła na tym wszystkim? Dlaczego, za bezinteresowną pomoc, skazano mnie i Rukiego na coś takiego?
- Nie jesteś żadną hybrydą. – Szatyn niemalże od razu zaprzeczył, ożywiając się odrobinę. Tak jakby to jedno stwierdzenie mogło podnieść mnie na duchu po tym wszystkim. Jednak jego entuzjazm tak szybko jak się pojawił, tak również szybko zgasł, gdy po chwili dodał: – Po prostu ty… Oni… Oni umierają przede wszystkim… emocjonalnie. Wampiry nie mają duszy… – wyszeptał roztrzęsionym tonem.
Słysząc te przerażające słowa zastygłem, po czym powoli odciągnąłem dłonie od swojego oblicza, patrząc na niego z iście kamienną twarzą. Tom nie miał jednak odwagi na mnie spojrzeć, wpatrując się uparcie w swoje stopy. Oddychał ciężko, czego nawet nie musiałem słyszeć. Wystarczyło, że widziałem unoszącą się w przyspieszonym tempie klatkę piersiową. Wstrzymałem oddech, a serce zamarło mi w piersi.
Czy jego zdaniem to naprawdę miało mnie pocieszyć?
- Dlatego ich trucizna wyżera człowieka od środka. Jednak przy pomocy kogoś ważnego, bliskiego… – W orzechowych oczach, które ponownie zerknęły na mnie, pojawiło się coś na kształt nadziei, która tylko bardziej mnie sfrustrowała. – Można powiedzieć, że są zdolne nauczyć się czuć od nowa. Nie tak jak przed przemianą, ale zawsze… – W jasnym spojrzeniu zagościło współczucie, przyprawiające mnie o nieprzyjemne ciarki, przebiegające wzdłuż kręgosłupa.
Nie miałem pojęcia czy był tego świadomy, ale doskonale wiedziałem o co mu chodzi. Zdawałem sobie sprawę, że uczucie pustki i obojętności nie wynikało ze mnie samego, jednak…
Nie chciałem, żeby się nade mną litował. I jak mam niby znaleźć teraz kogoś bliskiego, skoro… nie czuję? Przecież nie wrócę do Victora. A przyjaciele mają własne życie i problemy. – Prychnąłem ostentacyjnie, starając się przekazać mu wszystko co myślę o jego irracjonalnej otusze, którą chciał mi dać, nieświadomie jeszcze bardziej przygnębiając. – Więc to wszystko znaczy, że nie będę potrafił nikogo… pokochać? – Zmrużyłem drapieżnie oczy, jednak tym razem Tom nie odwrócił wzroku.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – Wsunąłem dłonie we włosy, przeczesując ciemne kosmyki. Pustym wzrokiem patrzyłem na szatyna, który w odpowiedzi przygasł wyraźnie, kręcąc niepewnie głową. Uchyliłem usta, żeby jeszcze coś powiedzieć, jednakże zamilkłem, uznając to za zbyteczne. Zwłaszcza, że przez chwilę poczułem się jak dawny ja… Zagubiony i bezradny.
- Nie stracisz oczywiście wszystkich uczuć, ale te pozytywne… – zwiesił głos, przygryzając od wewnątrz wargę. – Zresztą wszystko się jeszcze rozstrzygnie przed pierwszą pełnią, czy w ogóle… – Jego oczy rozszerzyły się w szoku, a on sam dosłownie zamarł na chwilę, kiedy chyba uświadomił sobie co właściwie chciał mi powiedzieć. Pokręcił energicznie głową, jakby chcąc wyrzucić z niej nieprzyjemne myśli. – Ale proszę cię, z tym zaczekajmy na Kaia… – mruknął błagalnie.
Kiwnąłem głową, bo po wszystkich jego słowach znajdowałem się w takim szoku, iż była to jedyna rzecz, na którą obecnie mogłem się zdobyć. Patrzyłem na Toma, chociaż tak naprawdę nie widziałem go. Pomimo faktu, że większość słów doskonale rozumiałem, nie chciałem tego przyjąć do wiadomości, podobnie jak informacji kim teraz jestem. Byłem świadomy, że sam chciałem się tego dowiedzieć, ale teraz chyba bardziej żałowałem niż cieszyłem się z zaistniałej sytuacji… Nie przyniosła mi ona bowiem żadnej ulgi, a co najwyżej tylko więcej zmartwień. Co to bowiem dla mnie znaczyło? Bezduszność? Chęć zemsty? Mściwość?
- A co stało się z Rukim? – Przypomniałem sobie nagle. Usłyszałem, jak jego serce przyspiesza, wskazując na jeszcze większe zdenerwowanie. Lodowate palce wtargnęły do mojego wnętrza, oplatając się nieprzyjemnie wokół wszystkich organów. Czy te cholerne leki naprawdę nie mogą zacząć już działać porządnie? – Mam na myśli…
- …jego ciało? – rozbrzmiał od drzwi głęboki, męski głos, kończąc zaczęte przeze mnie zdanie. Tom, słysząc go, błyskawicznie odwrócił się w tamtą stronę i odetchnął z ulgą, uśmiechając się delikatnie. Rysy jego twarzy od razu złagodniały, a całe zagubienie i zmieszanie zniknęło. Przez natłok myśli żaden z nas nie usłyszał, kiedy mężczyzna się zjawił, jak również…
- Długo już tam stoisz? – zapytał szatyn swoim normalnym, łagodnym głosem, wyrażając tym samym moje własne myśli.
- Wystarczająco – odparł nowoprzybyły, a w jego tonie przebijała się nutka wesołości. Głos młodzieńca rozbrzmiewał przez chwilę w mojej głowie, dzięki czemu mogłem upewnić się, że znam go nie tylko z ich pierwszej wizyty w pokoju tuż po moim przebudzeniu, ale również z… lasu. Z chwili, kiedy mój umysł zaczął zasnuwać się ciemnością.
Wysunąłem palce z kosmyków, opuszczając je luźno między kolanami, na których dalej opierały się moje łokcie. Powoli przeniosłem wzrok z Toma na drugiego mężczyznę, od razu natrafiając na jego ciemnoszare tęczówki wpatrujące się we mnie uważnie. Otworzyłem szerzej oczy w pierwszym odruchu sądząc, że należą one do…
Nie! Niemożliwe. – Przypatrywałem się każdemu wzorkowi, czy plamce na jego tęczówkach, by dopiero po chwili stwierdzić, że mimo iż minimalnie, to jednak z pewnością różnią się one od tych należących do bruneta. – No tak… Chociażby jego głos. – Odetchnąłem ciężej, przypominając sobie osobę, przez którą tu trafiłem… W której oczy kiedyś tak bardzo uwielbiałem patrzeć…
- Widzę, że nie miałeś problemów z rozpoznaniem kim jestem? – zapytał, uśmiechając się kącikiem ust, choć byłem pewien, że nie oczekuje ode mnie odpowiedzi.
Kiedy w końcu udało mi się oderwać wzrok od jego tęczówek, z ciekawością obrzuciłem całą sylwetkę pobieżnym spojrzeniem, od razu stwierdzając, że bracia są inaczej zbudowani. Kosmyki w kolorze ciemnego blondu, w odróżnieniu od tych należących do Mikaru, były zdecydowanie krótsze. W lewym uchu natomiast znajdowało się kilka kolczyków i dziwny tatuaż po tej stronie twarzy, którego wzoru nie potrafiłem zidentyfikować przez pozycję w jakiej stanął. Poza tym mężczyzna w drzwiach był zdecydowanie lepiej zbudowany i wyższy od bruneta, co można było dostrzec pomimo luźnych ubrań, które miał na sobie. Tylko te oczy… Jedynie one pokazywały z kim jest spokrewniony…
Gdy tylko przypomniałem sobie o starszym bracie młodzieńca, moje tętno przyspieszyło, a coś zimnego i nieprzyjemnego ścisnęło mnie w środku, kiedy uświadomiłem sobie co w dużej mierze przez niego mnie spotkało… Warknąłem gardłowo, zapominając na krótki moment o wcześniej zadanym pytaniu, ponownie, niemalże wyzywająco teraz, patrząc prosto w jego szare oczy.
- Wiem, że przez to co on zrobił możesz automatycznie za mną nie przepadać, ale nie uprzedzaj się za bardzo… i zbyt szybko. Nie tylko z wyglądu jesteśmy zupełnie inni – parsknął cicho, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. – Choć po tym co cię przez niego spotkało… – zamilkł odwzajemniając spojrzenie, dzięki czemu widziałem w nim znacznie więcej ciepła niż u Mikaru. Nagły ruch w okolicy zgięcia jego łokcia przyciągnął moją uwagę, jednak okazał się tylko delikatnym postukiwaniem palców o ramię.
Powoli, choć opornie, uspokoiłem się, zerkając przelotnie na Toma, który podobnie jak jego... partner, wpatrywał się we mnie z ciepłem i troską na twarzy. Może naprawdę za wcześnie i do tego źle oceniłem mężczyznę? W końcu sam nie chciałbym aby patrzono na mnie przez pryzmat rodziny.
- Jestem tu tylko dlatego, bo chciałeś w końcu porozmawiać, a że Tom prędzej by się załamał niż wszystko ci wyjaśnił… – zwiesił głos dramatycznie. Kąciki jego ust uniosły się wyżej, a wzrok skierował w stronę chłopaka, który prychnął oburzony. Krótkowłosy zaśmiał się lekko, ponownie koncentrując na mnie. – Jednak przygotuj się, że nie będę cię okłamywał w żadnej kwestii ani nic owijał w bawełnę. Bez względu na to, czy prawda będzie okrutna czy wręcz przeciwnie, przedstawię wszystkie sprawy takimi jakie one są. – Między nami zapanowała cisza, nieprzerwana nawet wcześniejszymi, cichutkimi odgłosami stukania palców o ramię. – Więc jeżeli chcesz się wycofać…
- Nie chcę – mruknąłem bez zastanowienia, prawie wpadając mu w słowo.
Dzisiaj podjąłem decyzję i nie zamierzałem teraz stchórzyć, by żyć w niewiedzy jak wcześniej. Dowiedziałem się tak wiele, że chyba nic gorszego i tak nie mogło mnie spotkać. Teraz wiedziałem jakie skutki może pociągać za sobą wygodny brak informacji… Zaległa prawda jednak przytłacza, rzucając się na człowieka jak dzikie zwierze, rozszarpując na strzępy. Poza tym czułem, iż leki rozeszły się już równomiernie w moim ciele, przyprawiając o znany mi już stan ukojenia. Dzięki czemu przynajmniej częściowo zapanuję nad gniewem.
- Dobrze. – Blondyn uśmiechnął się delikatnie, choć jakoś smutno, opierając łokieć prawej ręki na lewym nadgarstku, w taki sposób, iż zgiętą dłonią podparł gładki policzek. – Pytałeś o psa… Znaczy jego ciało – sprecyzował dość bezdusznie, jakby w swoim życiu nieraz widział już równie okropne, bądź gorsze rzeczy... Natomiast sam wyraz jego twarzy mówił, że z pewnością to co mi przekaże, nie będzie niczym dobrym. Mężczyzna odetchnął ciężko, po czym bez ogródek dodał:
- Twoi przyjaciele go znaleźli – rzucił bezbarwnym tonem, wpatrując się we mnie. Zmarszczyłem brwi. Przez chwilę zupełnie nie rozumiałem o co mu chodzi. Przecież byłem w lesie sam, nikt ze mną nie szedł ani tym bardziej mnie nie śledził. Nie wiedzieli nawet gdzie zmierzałem, więc jak niby…? – Nie wiem w jaki sposób tak szybko tam trafili, ale… – Gdy sens wypowiedzianych słów całkiem do mnie doszedł, otworzyłem szerzej oczy, podciągając się na miejscu, by mocniej wcisnąć się w ścianę. Byłem pewien, że to przez otępienie wywołane działającymi już lekami nie denerwowałem aż tak bardzo jak zapewne powinienem. Myśli kołatały się w mojej głowie chaotycznie. Czułem jak żołądek ściska się nieprzyjemnie i cieszyłem się, że jeszcze niczego nie zjadłem.
- Nie zdążyliśmy niczego uprzątnąć, więc możesz sobie wyobrazić, jaki widok tam zastali… – mruknął, nie próbując nawet ukryć grozy tamtego dnia, która przebijała się przez wypowiadane słowa. Spojrzałem na niego z wyrzutem. Tego już naprawdę nie musiał dodawać, sam byłem doskonale świadomy jak to wszystko wyglądało. Poza tym, co on mógł tak naprawdę o tym wiedzieć?
- Cholera… – wyszeptałem.
Z trudem uniosłem dłoń, przecierając nią zmęczoną twarz. Bez żadnych problemów wyobraziłem sobie bladą jak ścianę Meg, która zapewne, gdy zobaczyła tylko całą tą krew, w najlepszym wypadku, wpadła w panikę… A to oznaczało postawienie całego miasteczka, a zwłaszcza policji, na nogi. Co musieli sobie pomyśleć, gdy zobaczyli Rukiego w takim stanie? I pewnie jeszcze jakieś strzępy moich ubrań, poniewierające się gdzieś pod drzewami.
- Ja pierdolę – dodałem, oddychając ciężko. Furia, która mnie powoli ogarniała przez to co zrobił tamten wampir, była nie do opisania. Jeszcze oni… Przecież jeden z nich mógł zabrać owczarka. Gdyby nie ciało psa, może nie zauważyliby nawet szkarłatnej plamy. Może zdążyłaby już wsiąknąć w glebę. Nie chciałem, żeby tak to wyszło. Sam bym im powiedział, nawet jeżeli po tym wszystkim musiałbym odejść. Przecież nie wiedziałem jeszcze w jaki sposób działa to całe bycie… wilkołakiem. Nie miałem pojęcia, czy stanowiłbym dla nich jakieś zagrożenie.
- Przykro mi – szepnął Tom, o którego obecności na chwilę całkiem zapomniałem. Zerknąłem na niego, poszukując w jasnych oczach siły i tej wcześniejszej nadziei. Niestety, jego twarz skryła się za przydługą grzywką tak dokładnie, że nic nie mogłem z niej odczytać. Nie mówiąc już o szukaniu ukojenia w orzechowych tęczówkach.
- Zresztą teraz i tak to mało istotne, bo ważniejsza jest jutrzejsza pełnia – powiedział dobitnie Kai, sprowadzając tym samym Rukiego i moich przyjaciół na drugi plan. Może dlatego na jego słowa zawrzała we mnie złość. Uczucie, do którego chyba powinienem zacząć się powoli przyzwyczajać.
Jak to oni są nieważni? – Zacisnąłem dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w delikatną skórę. – Są moimi przyjaciółmi i nawet nie wiedzą czy żyję. Znając ich, zachodzą w głowę i przetrząsają teraz cały las w poszukiwaniu jednoznacznych odpowiedzi. Tylko ile można szukać…
- Jutrzejsza pełnia? – dopytałem wstrzymując oddech. Blondyn kiwnął potwierdzająco głową. – Ale to znaczy, że…
- Że jesteś tu już prawie miesiąc – zakończył szarooki, jakby czytając mi w myślach. Oparł głowę o framugę drzwi, pocierając skórę. – Twoja regeneracja po tym wszystkim zajęła dużo czasu. Dowodem na to jest chociażby rana po ugryzieniu, która nadal nie chce się do końca zagoić. – Ruchem głowy wskazał moją szyję. – Pewnie Tom już ci wspominał, że jutro wszystko się rozstrzygnie? – zapytał, zerkając na szatyna. Spojrzałem na chłopaka w momencie, gdy akurat niemrawo potwierdzał jego przypuszczenie.
Czyżby zapowiadało się coś jeszcze gorszego?
- Więc przejdźmy może do konkretów, później będziemy się rozdrabniać – stwierdził Kai. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, a szare oczy przyciemniły niebezpiecznie. – Podczas pełni dowiemy się, czy staniesz się wilkołakiem, czy jednak będziemy musieli cię zabić. – Ochłodzenie jego głosu było wyraźnie słyszalne.
- Dopiero co mnie uratowałeś – wysyczałem, przez zaciśnięte zęby, próbując zachować przynajmniej względny spokój, pomimo że wewnątrz powoli zaczynałem wrzeć. Mężczyzna z każdym kolejnym zdaniem irytował mnie coraz bardziej. Chociaż szczerze próbowałem nie zniechęcać się do niego tak od razu. Tylko co oni sobie w ogóle wyobrażali? Nie mogli się, ot tak, bawić ludzkim życiem.
- To nie zależy ode mnie. Takie mamy zasady i nawet ja muszę ich przestrzegać – warknął gardłowo. Zachowywał się teraz tak, jakby tą kwestię przerabiał dopiero co z kimś innym, a kolejny sprzeciw, czy podważanie jego słów, denerwowało go coraz bardziej. – Ciekaw jestem, czy jakbyś stał się bezrozumną bestią żadną krwi, zastanawiałbyś się nad uśmierceniem samego siebie? – spytał z wyraźną ironią w głosie, wykrzywiając usta w drwiącym uśmiechu.
Zacisnąłem zęby, podciągając jednocześnie nogi na materac. Oplotłem je ramionami, opierając brodę na kolanach. Wpatrywałem się z coraz większą niechęcią w jasnowłosego, którego bezpośredniość była idealnym bodźcem dla mojej wściekłości. Jak tak dalej pójdzie to nawet leki nie pomogą i zaatakuje go…
- Silky! – upomniał go Tom, na którego nawet nie spojrzałem, podobnie jak jego partner. Mierzyliśmy się wzrokiem, obaj świadomi faktu, że żaden z nas do najspokojniejszych z pewnością nie należał.
- Jak już, to nie jestem gorszą bestią od was samych… – warknąłem, mrużąc oczy wyzywająco. Nie miałem zamiaru ani ochoty dawać się poniżać. Mężczyzna zawarczał głucho, pochylając lekko głowę.
Czy ja to naprawdę powiedziałem? – zadałem sobie pytanie. Czysto retorycznie, gdyż znałem na nie odpowiedź. Co więcej… Chciałem mu się odgryźć. Niezależnie od tego czy poczułby się przy tym urażony czy nie. Co mnie to w końcu obchodziło, skoro sam nie liczył się z tym co mówi.
- Josh. – Tym razem to ja dostałem upomnienie od chłopaka, którego głos zaczynał już lekko drżeć. Może obawiał się co jego partner może mi zrobić? Ale nie przejąłem się tym zbytnio. Wręcz przeciwnie, wypełniała mnie tylko jakaś irracjonalna duma, utwierdzając w przekonaniu, że trafiłem we wrażliwy punkt.
- Ty mały… – Blondyn odepchnął się od framugi, robiąc krok w moim kierunku. W tym czasie, po lewej stronie rozległo się szuranie, jakby krzesło zostało nagle gwałtownie odsunięte. Uśmiechnąłem się krzywo, spod byka patrząc na dobrze zbudowanego wilkołaka, który w odróżnieniu ode mnie, spojrzał na jasnookiego. Zaraz później zatrzymał się w pół kroku, krzywiąc znacznie. Odetchnął głębiej, patrząc na mnie z wyraźną irytacją. Prawie słyszałem jak zgrzyta zębami, co o ile to w ogóle było możliwe, odgoniło moją wściekłość.
- Tom ma rację. Nie mamy czasu na kłótnie – warknął, świdrując mnie spojrzeniem. Wzruszyłem obojętnie ramionami, jeszcze bardziej denerwując go tym gestem. – W czasie pierwszej pełni nastąpi twoja tak naprawdę jedyna, o ile przeżyjesz rzecz jasna, – zadrwił, z pewnością nie potrafiąc się opanować, żeby choć trochę mi się nie odgryźć – niezależna od ciebie przemiana. Przekonamy się wtedy, czy jesteś na tyle silny, żeby zapanować nad budzącymi się w tobie zwierzęcymi instynktami, czy dasz się pochłonąć krwawym żądzom. – Zamilkł na chwilę, cofając się do framugi o którą ponownie się oparł. – Jeżeli dojdzie do tego drugiego… Będziemy musieli cię zabić, – tym razem to on wykonał lekceważący ruch ramionami. – bo będziesz stanowić zagrożenie zarówno dla siebie, jak i innych. Zwłaszcza, że już nie wrócisz do ludzkiej postaci…
- A jak zapanuję… Co wtedy?
- Wówczas... – Chłopak po raz kolejny zerknął na Toma. – Wtedy będziesz się uczył jak żyć będąc wilkołakiem – stwierdził tonem odkrywcy, nadal się ze mnie naśmiewając. – Jednak ta pierwsza jest najważniejsza, bo pozostała po naszych przodkach. Gdy ludzie jeszcze nie maczali aż tak bardzo swoich łap w nasz świat. – Ostatnie słowa niemalże wypluł z siebie. Czyżby aż tak bardzo nienawidził rodzaju ludzkiego? Może miał do niego jakiś uraz?
- Ludzie?
- Tak. Właśnie oni – parsknął z pogardą wilkołak. – Ale to nie jest historia na dobranoc. – Jego usta rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu, dając mi jasno do zrozumienia, co w tej chwili o mnie myśli. Zmrużyłem oczy najgroźniej jak potrafiłem, mając nadzieję, że teraz chociaż potrafię wyglądać tak jak tego chce w danej chwili… – Tak więc, jedyna rada na jutro… Nie daj się pożreć samemu sobie. – Wychylił się lekko do przodu, na ten krótki moment odsuwając wszelkie niesnaski, jakie zdążyły się między nami pojawić. – Tylko pamiętaj, że jesteś w dużo gorszej sytuacji od przeciętnej ugryzionej osoby. Piłeś w końcu krew wampira… A to znacznie już osłabiło twoją osobowość i… nadszarpnęło duszę…
~~**~~**~~
Przede wszystkim bardzo Was przepraszam za zwłokę, to moja wina, bo nie potrafię się jeszcze na tyle dobrze organizować, żeby ze wszystkim zdążyć (jakbym zdążała chociaż z połową byłby cud!). Jeszcze ta sesja (jak ktoś mi wyda tego co ją wymyślił, to chyba go nagrodzę, a winowajcę... Cóż jego los będzie straszny!)
Dziś wyjątkowo nie będę odpowiadała na komentarze, choć wiem że osoby je piszące zasłużyły na to co najmniej podwójnie.
Pewnie spodziewaliście się one-shota w ten radosny dzień, ale niestety nie udało mi się go skończyć, a nie chciałam go pisać na odwal. Jednak mam nadzieję, że to wystarczy wam w ramach pocieszenia. :)
Jedno z najważniejszych ogłoszeń... Kolejny rozdział (niezależnie jak długi) będzie ostatnim "Niezwykłego gościa". Cieszycie się? Bo ja z tego bardzo :) Kto jednak lubi wilkołaki niech się nie martwi to jeszcze nie koniec ;) Jeszcze trochę się pomęczycie. Tylko mam pytanie. Już jedna osoba co do tego wyraziła swoje zdanie, a teraz liczę jeszcze na wasze... Chodzi o narrację w drugiej części (uznałam że na dniach jakoś dam ankietę odnośnie tego - to chyba najlepsze wyjście...), bo sama nie wiem co mam z tym fantem zrobić. Z jednej lepiej zakończyć w tej samej, z drugiej...
Mam szczerą nadzieję, że z kolejną notką wyrobię się szybciej... przynajmniej się postaram.
Oh! Zapomniałabym. O ile jeszcze mam okazję miłych Walentynek. :)
to już koniec???? smutno mi się zrobiło...
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że nie uśmiercisz Josha.
Co do narracji z racji że to ostatnia część, w sumie możesz ją zmienić na inną niż w pierwszej osobie, mi się wydaje ze lepiej wyjdzie, ale w sumie specem to ja nie jestem
Simi
Aż nie wiem co napisać... Kwestia „uczuciowości” Josha została wyjaśniona, ale nadal nie mogę się pogodzić, że już nie będzie fajtłapy Josha... I ten Tom^^ To taka poczciwa duszyczka:D Siedzi skulony, znerwicowany i tylko wypatruje przybycia swojego wybawcy:D A jak wybawca już się łaskawie pojawia, to od razu powala wszystkich na kolana! Braciszek się ukazał:) I to z charakterkiem;> Ale u nich to raczej rodzinne;> Ogromnie ciekawa jestem reakcji Mikaru na całą tą sytuację, bo on przecież wie co się u niego w stadzie dzieje... Chyba...? No i konfrontacji między nim a Joshem! I niech wtedy jeszcze braciszek się wtrąci, to będziemy mieć apokalipsę! Trzy wilkołaki i do tego sierotka Tom:D Urocza wizja^^ I jest jeszcze jedna postać, która zagubiła się w odmętach tekstu, ale coś mi się wydaje, że trochę namiesza... Czekam na rozwój zdarzeń... Aha, i mam nadzieję, że dasz radę rozwiać wszystkie moje wątpliwości i zaspokoić ciekawość w jednym rozdziale;> Bo jak nie, to będziesz musiała ich więcej napisać^^
OdpowiedzUsuń;*
No dziewczyno nareszcie kolejny rozdział;P Co prawda trochę to trwało, ale ważne, że jest:) Uh.. Co tu dużo mówić.. Josh jak zwykle ma pod górkę. To straszne, kiedy umiera twoja dusza... Ale przynajmniej wiadomo już mniej więcej, co się z nim działo. Szczerze mówiąc taki bezduszny Josh jest całkiem ciekawy. Jestem ciekawa jaka byłaby jego reakcja na Mikaru, którego notabene nadal uważam za największego dupka na świecie.. Poza tym Tom i Kai fajnie się prezentują i wzbudzają moją sympatie.. Coś mi mówi, że jak Josh przeżyje pełnie to Tom może być jego pierwszym przyjacielem na nowej drodze życia.. Fajnie by było zobaczyć jak Josh odpłaca się Mikaru w ten czy inny sposób.. Nie mówię, że ma go zabić czy coś, ale jakoś życie mógłby mu uprzykrzyć... Bynajmniej początkowo;) Poza tym mówiłam o happy endzie? No wiesz jakaś równowaga czy coś;) Josh teraz cierpi i w ogóle nie ciekawie, ale na końcu końca mógłby być szczęśliwy:) No wiesz.. Jak tam gdzieś tą drugą część napiszesz..;)
OdpowiedzUsuńNo nic, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy;)
Pozdrawiam;**
Sihai
O rany, ale mi dużo czasu zeszło na przeczytanie tych dwudziestu siedmiu rozdziałów. Sama nie wiem dlaczego szło mi tak... opornie? Chociaż to chyba złe słowo, bo jak już zabierałam się do czytania Twojego bloga to potrafiłam połknąć kilka rozdziałów na raz. Zwyczajnie robiłam sobie bardzo długie przerwy od Twojego opowiadania.
OdpowiedzUsuńJedną z przyczyn mogą być opisy. Nie zrozum mnie źle, opisy są ważne w opowiadaniach, ale nie sposób nie zauważyć, że bardzo lubisz pastwić się nad uczuciami bohatera. Ja jestem z tych osób, które stawiają na akcję, w szczególności, jeżeli chodzi o opowiadana z wampirami i wilkołakami (te drugie ubóstwiam!). Nie, nie, nie. Nie myśl, że teraz usiłuję Ci coś narzucić! Broń boże nie rezygnuj z tych rozległych opisów! Są osoby, które je uwielbiają i są osoby, które to nudzi. Idealnie pasuje tu przysłowie: "jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził." Ja nie lubię zbyt rozległych opisów, dlatego większość pomijałam i też sobie jakoś poradziłam.
No to jak już piszę, co mi nie pasuje, to dokończę ten wątek, żeby później na osłodę polać lukrem.
Tak się zastanawiam... Dlaczego myśli Josha zapisujesz kursywą, skoro narracja jest pierwszoosobowa? Ten zabieg jest tu całkowicie zbędny, bo całe opowiadanie przedstawia przemyślenia głównego bohatera. Nie rozumiem na jakiej podstawie coś zapisujesz normalnie, a coś w kursywie.
Dobra, tyle zrzędzenia. Teraz milsza część komentarza.
Świetnie przedstawiłaś to, co łączyło Josha i Rukiego. Tą miłość psio-ludzką aż się czuło. Może miejscami Ruki wydawał mi się zbyt mądry, ale w sumie... pasowało mi to do wymowy tego opowiadania.
Uwielbiam psy. Kocham i ubóstwiam. A owczarki niemieckie są jedną z moich ulubionych ras. Sama miałam kiedyś psa w typie owczarka niemieckiego i teraz tak sobie myślę... Moja suczka przejawiała bardzo podobne cechy do Rukiego. Widać było, że próbowała dbać o właściciela na swój psi sposób.
Jeżeli mam być szczera to Ruki jest jedną z najlepiej wykreowanych postaci w opowiadaniu. Zaraz po nim jest Josh i Mikaru.
Josh jest taką postacią, do której mam raczej ambiwalentny stosunek, nawet jeżeli to on jest głównym bohaterem (warto dodać, że ja zawsze zakochuję się w postaciach pierwszoplanowych). Nie wiem czy mi on, mówiąc kolokwialnie, zwisa, czy nie. Za to jedno jest pewne. Wcześniej, Josh był bardzo wrażliwym człowiekiem i świetnie tą jego wrażliwość ujęłaś. Później, po przemianie (rękę dałabym sobie uciąć, że zmienia się w wampira!) zmienił się i również zostało to dobrze ujęte.
Co do Mikaru... Ach, Mikaru. Taki tajemniczy odludek, o którym właściwie mało co wiemy. Faceta (wilkołaka?) po prostu nie da się nie lubić :D.
Co dalej...?
Świetny pomysł z "nauką uczucia". Jestem bardzo ciekawa jak poradzisz sobie z takim oschłym Joshem i w jaki sposób bohater będzie dążył do odzyskania tych uczuć.
Ach, no i zapomniałam dodać. Scena śmierci Rukiego napisana po mistrzowsku. Aż mi się łzy w oczach zakręciły.
Komentarz mógł wyjść chaotyczny, ale trudno. Patrząc na godzinę miał prawo taki wyjść xD.
Teraz już jestem na bieżąco, więc postaram się również na bieżąco komentować :)
Weny, weny i jeszcze raz weny.
A! I nie lubię Vica xD
Nie chciałabym poganiać, bo poganianie autorów jest fe, ale dawno niczego nie było. Może jakiś rozdzialik na święta? :)
OdpowiedzUsuń