Od rozmowy z Tomem minęło kilka dni. Kilka cholernie długich dla mnie dni. Jednak ile dokładnie? Nie miałem pojęcia. Czułem jedynie, jak czas dłuży mi się niemiłosiernie i wyłącznie przez prześwity między zasłonami oraz szparami w oknach widziałem jak dzień przechodzi w noc, a po każdej przygnębiającej czerni nastaje pokrzepiająca biel poranka, choć odrobinę rozświetlająca ponure pomieszczenie, w którym się znajdowałem.
Oparłem na chwilę dłonie po swoich bokach, po czym poprawiłem się na miejscu, podciągając nieznacznie do góry i rozprostowując przyciągnięte do klatki piersiowej, ścierpnięte kończyny. Wyraźnie słyszałem, jak kości strzyknęły nieprzyjemnie w stawach, ale nie przejąłem się tym za bardzo. Nie zwracałem większej uwagi na nieprzyjemne nierówności zimnych cegieł, wbijających mi się w plecy, które dość boleśnie doskwierały wrażliwemu organizmowi.
Nagle za ścianą, po raz kolejny tego dnia, rozbrzmiał nieludzki, niemożliwy do opisania jęk… Chociaż bardziej trafnie byłoby powiedzieć skowyt, przepełniony bólem. Wzdrygnąłem się, po czym odsunąłem niekontrolowanie, kiedy poczułem jak powierzchnia o którą się opierałem lekko zadrżała. Zerknąłem na chwilę za siebie. Wyraźnie słyszałem jak ktoś w tamtym pomieszczeniu dosłownie obija się o ściany, nie szczędząc sobie donośnego warczenia i ciężkich do zrozumienia słów, wypowiadanych jakby w jakimś zupełnie nieznanym mi języku.
Zmarszczyłem nos, czując wewnątrz siebie jakieś dziwne ciarki i trudną do wytłumaczenia potrzebę obrony miejsca, w którym się znajdowałem. Całkowicie bez mojej wiedzy, z gardła wydobyło się głuche warczenie stanowiące swego rodzaju ostrzeżenie. W pewnym momencie wszelkie odgłosy za ścianą umilkły, jakby postać znajdująca się za nią mnie usłyszała…
Cholera. – Potrząsnąłem lekko głową, gdy tylko uświadomiłem sobie co ja wyprawiam i jak to w ogóle wygląda. – Co się ze mną dzieje? – odetchnąłem zmęczony, przecierając lekko drżącą dłonią twarz.
Nawet nie zastanawiałem się, kim ta osoba może być. Ani czemu tak cierpi. Jakoś nie bardzo mnie to interesowało. Kiedyś byłoby zapewne inaczej. Pewnie chciałbym jej pomóc lub chociaż zainteresował się jej losem. Jednak w tym momencie czułem do niej zupełnie coś innego… Niechęć i wszechogarniającą mnie irytację, jakiej do tej pory chyba tak naprawdę jeszcze nie doświadczyłem. Pragnąłem tylko, żeby w końcu się uspokoiła, bo leki, które chyba otumaniały moje zmysły, powoli przestawały działać, a to oznaczało kolejne dawki nieprzyjemnego bólu.
- Kurwa – szepnąłem ochryple, marszcząc brwi, gdy odgłosy ponownie rozbrzmiały, drażniąc mnie jeszcze bardziej. Jednak pomimo tego, nie zrobiłem nic, aby ponownie je uciszyć. Wsłuchiwałem się jedynie w wyraźnie zdarty głos tamtej osoby, która dopiero od wczorajszego wieczora zrobiła się tak bardzo głośna, a przez to dla mnie wyjątkowo uciążliwa.
Kiedy jęki umilkły na dobre, bez zastanowienia ponownie oparłem się o nierówne, zimne cegły, choć trochę ostudzające wywołane przed chwilą napięcie. Westchnąłem, spuszczając na chwilę wzrok, po czym przeniosłem go z powrotem na okna, w które jak dotąd cały czas się wpatrywałem, siedząc na kocu w kącie łóżka. W głowie po raz kolejny zaczęły przewijać się obrazy z tamtego przerażającego wieczora, które pamiętałem teraz z najdrobniejszymi szczegółami… Wieczora, w którym straciłem najdroższą mi na świecie istotę… Ponownie słyszałem niezwykle głośny trzask łamanych kości. Czułem pod palcami coraz cięższy oddech owczarka. Widziałem gasnące, brązowe tęczówki oraz krew wypływającą z otwartych ran. W pamięci wyryła mi się ciepła, szkarłatna posoka ściekająca po moich drżących rękach i krzyk rozdzierający nocną ciszę. Doskonale pamiętałem uczucia jakie mi wtedy towarzyszyły… Ból, – ale zupełnie inny niż ten obecny – bezsilność, zagubienie i bezdenną rozpacz. Uczucia, z których część była teraz dla mnie wyłącznie pustą nazwą…
Z powrotem podciągnąłem do siebie jedno z kolan, opierając na nim łokieć. Odchyliłem do tyłu głowę, czubkiem dotykając ściany, jednakże dalej nie spuszczając wzroku z zasłoniętych okien.
Nieraz już zastanawiałem się, co mógłbym tamtego dnia zrobić inaczej, żeby tylko uratować Rukiego i… siebie. Czy w ogóle mógłbym coś zmienić? Czy byłbym zdolny kierować się rozumem, gdy chodziło o psiaka i nie przejmować się nawiedzającymi koszmarami? I zawsze dochodziłem tylko do jednego wniosku. Gdybym był mądrzejszy i pozostał w domu z Victorem może nic by się nie stało? Przecież psiak na pewno by wrócił, bo po co ten mężczyzna miałby się go czepiać, gdyby mnie tam nie było? W końcu nie musiałby mnie wówczas bronić…
Oczami wyobraźni widziałem jak Ruki po nocnej eskapadzie przychodzi z powrotem, cały i zdrowy, – ot tak po prostu – a następnego dnia najzwyczajniej w świecie wyjechalibyśmy stąd i prawdopodobnie nigdy już nie wrócili. Czemu więc wcześniej o tym nie pomyślałem? Dlaczego jednak poszedłem? W nadziei, że sprowadzę psa z powrotem, spisałem go wyłącznie na cierpienie oraz zgubę. A siebie…? Na wieczne katusze i potępienie?
Matko. – Skrzywiłem się, czując jak przez wspomnienia o owczarku, ponownie wewnątrz mnie zaczynają walczyć ze sobą dwie osobowości… Ta wcześniejsza, naiwna, która chyba jeszcze nie do końca się poddała i ta druga… Mroczna, z którą dawny ja nie miałem żadnych szans.
Pochyliłem się lekko do przodu, wsuwając twarz w zagięcie ręki. Westchnąłem ciężej, czując jak ciepły oddech owiewa skórę. Szkoda, że nie można cofnąć czasu. Zmienić jednej decyzji… W końcu po co mi były te wszystkie puste domysły? Teraz one i tak nie miały najmniejszego znaczenia. Jego bowiem już nie było, a ja tak naprawdę nic nie zrobiłem, żeby mu pomóc… Dlatego właśnie jedyną osobą do której mógłbym mieć największe pretensje jestem ja sam. A jedyne co mi w tym momencie pozostało to przyzwyczajenie się do faktu, że zostałem teraz całkiem sam… z nowym sobą.
Jak ja to wszystko wyjaśnię Vicowi i reszcie jak wrócę? – Przygryzłem lekko wargę, po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu, że nawet moje zęby się zmieniły. Jakimś cudem zrobiły się dużo ostrzejsze…
Wyprostowałem rękę, po czym zgiąłem ją tak, że czoło opierało się o przedramię, a wolna dłoń wsunęła we włosy. Pod opuszkami czułem stan moich kosmyków, który był równie tragiczny co reszty mojego ciała, choć jeszcze nie tak opłakany jak noszone od kilku dni ubrania. Wprawdzie Tom proponował mi, iż przyniesie czystą odzież i jakąś wodę do mycia, ale za każdym razem odmawiałem przeczącym ruchem głowy. Nawet nie chciałem na razie myśleć o tak podstawowych czynnościach, przez co wyłącznie opatrunek na szyi, regularnie zmieniany przez szatyna jakoś wyglądał.
Prawda bowiem była taka, że nie zależało mi na niczym. I może właśnie dlatego nie zwracałem większej uwagi na zachodzącą we mnie metamorfozę. Przemiany były przyswajane przez mój organizm chyba całkiem odruchowo i nadspodziewanie dobrze, jakby one same idealnie się w niego wpasowywały. Jedynymi zmianami, jakie nie uszły mojej uwadze były bardzo wyostrzone zmysły – wzrok, smak, dotyk… A przede wszystkim węch i słuch przyprawiające mnie często o ciarki i bóle głowy oraz sensacje w żołądku. A kiedy tylko działanie leków otrzymywanych od Toma kończyło się, wszystkie bodźce napływały do mnie tak ogromnym natłokiem, że nie potrafiłem nad nimi jeszcze w pełni zapanować.
Stopniowo jednak – choć mimo to bardzo boleśnie – jakoś się z nimi oswajałem, przez co powoli udawało mi się nawet rozpoznawać kolejne zapachy i pojedyncze wyrazy napływające z otoczenia…
- …mamo tutaj… – doszły do mnie nagle wyrwane z kontekstu słowa z pewnością wykrzyczane przez małą dziewczynkę. Skrzywiłem się, zaciskając lekko dłoń na kosmykach, a drugą w pięść. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz, a te dwa wyrazy odbijały się przez dłuższą chwilę echem w mojej głowie, drażniąc każdy, najmniejszy nawet nerw i zagłuszając wcześniejsze rozmyślenia.
Westchnąłem cicho, przymykając na chwilę oczy. Odczekałem aż odbijające się w mojej czaszce słowa umilkną, po czym spojrzałem obojętnie na okna.
Oparłem na chwilę dłonie po swoich bokach, po czym poprawiłem się na miejscu, podciągając nieznacznie do góry i rozprostowując przyciągnięte do klatki piersiowej, ścierpnięte kończyny. Wyraźnie słyszałem, jak kości strzyknęły nieprzyjemnie w stawach, ale nie przejąłem się tym za bardzo. Nie zwracałem większej uwagi na nieprzyjemne nierówności zimnych cegieł, wbijających mi się w plecy, które dość boleśnie doskwierały wrażliwemu organizmowi.
Nagle za ścianą, po raz kolejny tego dnia, rozbrzmiał nieludzki, niemożliwy do opisania jęk… Chociaż bardziej trafnie byłoby powiedzieć skowyt, przepełniony bólem. Wzdrygnąłem się, po czym odsunąłem niekontrolowanie, kiedy poczułem jak powierzchnia o którą się opierałem lekko zadrżała. Zerknąłem na chwilę za siebie. Wyraźnie słyszałem jak ktoś w tamtym pomieszczeniu dosłownie obija się o ściany, nie szczędząc sobie donośnego warczenia i ciężkich do zrozumienia słów, wypowiadanych jakby w jakimś zupełnie nieznanym mi języku.
Zmarszczyłem nos, czując wewnątrz siebie jakieś dziwne ciarki i trudną do wytłumaczenia potrzebę obrony miejsca, w którym się znajdowałem. Całkowicie bez mojej wiedzy, z gardła wydobyło się głuche warczenie stanowiące swego rodzaju ostrzeżenie. W pewnym momencie wszelkie odgłosy za ścianą umilkły, jakby postać znajdująca się za nią mnie usłyszała…
Cholera. – Potrząsnąłem lekko głową, gdy tylko uświadomiłem sobie co ja wyprawiam i jak to w ogóle wygląda. – Co się ze mną dzieje? – odetchnąłem zmęczony, przecierając lekko drżącą dłonią twarz.
Nawet nie zastanawiałem się, kim ta osoba może być. Ani czemu tak cierpi. Jakoś nie bardzo mnie to interesowało. Kiedyś byłoby zapewne inaczej. Pewnie chciałbym jej pomóc lub chociaż zainteresował się jej losem. Jednak w tym momencie czułem do niej zupełnie coś innego… Niechęć i wszechogarniającą mnie irytację, jakiej do tej pory chyba tak naprawdę jeszcze nie doświadczyłem. Pragnąłem tylko, żeby w końcu się uspokoiła, bo leki, które chyba otumaniały moje zmysły, powoli przestawały działać, a to oznaczało kolejne dawki nieprzyjemnego bólu.
- Kurwa – szepnąłem ochryple, marszcząc brwi, gdy odgłosy ponownie rozbrzmiały, drażniąc mnie jeszcze bardziej. Jednak pomimo tego, nie zrobiłem nic, aby ponownie je uciszyć. Wsłuchiwałem się jedynie w wyraźnie zdarty głos tamtej osoby, która dopiero od wczorajszego wieczora zrobiła się tak bardzo głośna, a przez to dla mnie wyjątkowo uciążliwa.
Kiedy jęki umilkły na dobre, bez zastanowienia ponownie oparłem się o nierówne, zimne cegły, choć trochę ostudzające wywołane przed chwilą napięcie. Westchnąłem, spuszczając na chwilę wzrok, po czym przeniosłem go z powrotem na okna, w które jak dotąd cały czas się wpatrywałem, siedząc na kocu w kącie łóżka. W głowie po raz kolejny zaczęły przewijać się obrazy z tamtego przerażającego wieczora, które pamiętałem teraz z najdrobniejszymi szczegółami… Wieczora, w którym straciłem najdroższą mi na świecie istotę… Ponownie słyszałem niezwykle głośny trzask łamanych kości. Czułem pod palcami coraz cięższy oddech owczarka. Widziałem gasnące, brązowe tęczówki oraz krew wypływającą z otwartych ran. W pamięci wyryła mi się ciepła, szkarłatna posoka ściekająca po moich drżących rękach i krzyk rozdzierający nocną ciszę. Doskonale pamiętałem uczucia jakie mi wtedy towarzyszyły… Ból, – ale zupełnie inny niż ten obecny – bezsilność, zagubienie i bezdenną rozpacz. Uczucia, z których część była teraz dla mnie wyłącznie pustą nazwą…
Z powrotem podciągnąłem do siebie jedno z kolan, opierając na nim łokieć. Odchyliłem do tyłu głowę, czubkiem dotykając ściany, jednakże dalej nie spuszczając wzroku z zasłoniętych okien.
Nieraz już zastanawiałem się, co mógłbym tamtego dnia zrobić inaczej, żeby tylko uratować Rukiego i… siebie. Czy w ogóle mógłbym coś zmienić? Czy byłbym zdolny kierować się rozumem, gdy chodziło o psiaka i nie przejmować się nawiedzającymi koszmarami? I zawsze dochodziłem tylko do jednego wniosku. Gdybym był mądrzejszy i pozostał w domu z Victorem może nic by się nie stało? Przecież psiak na pewno by wrócił, bo po co ten mężczyzna miałby się go czepiać, gdyby mnie tam nie było? W końcu nie musiałby mnie wówczas bronić…
Oczami wyobraźni widziałem jak Ruki po nocnej eskapadzie przychodzi z powrotem, cały i zdrowy, – ot tak po prostu – a następnego dnia najzwyczajniej w świecie wyjechalibyśmy stąd i prawdopodobnie nigdy już nie wrócili. Czemu więc wcześniej o tym nie pomyślałem? Dlaczego jednak poszedłem? W nadziei, że sprowadzę psa z powrotem, spisałem go wyłącznie na cierpienie oraz zgubę. A siebie…? Na wieczne katusze i potępienie?
Matko. – Skrzywiłem się, czując jak przez wspomnienia o owczarku, ponownie wewnątrz mnie zaczynają walczyć ze sobą dwie osobowości… Ta wcześniejsza, naiwna, która chyba jeszcze nie do końca się poddała i ta druga… Mroczna, z którą dawny ja nie miałem żadnych szans.
Pochyliłem się lekko do przodu, wsuwając twarz w zagięcie ręki. Westchnąłem ciężej, czując jak ciepły oddech owiewa skórę. Szkoda, że nie można cofnąć czasu. Zmienić jednej decyzji… W końcu po co mi były te wszystkie puste domysły? Teraz one i tak nie miały najmniejszego znaczenia. Jego bowiem już nie było, a ja tak naprawdę nic nie zrobiłem, żeby mu pomóc… Dlatego właśnie jedyną osobą do której mógłbym mieć największe pretensje jestem ja sam. A jedyne co mi w tym momencie pozostało to przyzwyczajenie się do faktu, że zostałem teraz całkiem sam… z nowym sobą.
Jak ja to wszystko wyjaśnię Vicowi i reszcie jak wrócę? – Przygryzłem lekko wargę, po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu, że nawet moje zęby się zmieniły. Jakimś cudem zrobiły się dużo ostrzejsze…
Wyprostowałem rękę, po czym zgiąłem ją tak, że czoło opierało się o przedramię, a wolna dłoń wsunęła we włosy. Pod opuszkami czułem stan moich kosmyków, który był równie tragiczny co reszty mojego ciała, choć jeszcze nie tak opłakany jak noszone od kilku dni ubrania. Wprawdzie Tom proponował mi, iż przyniesie czystą odzież i jakąś wodę do mycia, ale za każdym razem odmawiałem przeczącym ruchem głowy. Nawet nie chciałem na razie myśleć o tak podstawowych czynnościach, przez co wyłącznie opatrunek na szyi, regularnie zmieniany przez szatyna jakoś wyglądał.
Prawda bowiem była taka, że nie zależało mi na niczym. I może właśnie dlatego nie zwracałem większej uwagi na zachodzącą we mnie metamorfozę. Przemiany były przyswajane przez mój organizm chyba całkiem odruchowo i nadspodziewanie dobrze, jakby one same idealnie się w niego wpasowywały. Jedynymi zmianami, jakie nie uszły mojej uwadze były bardzo wyostrzone zmysły – wzrok, smak, dotyk… A przede wszystkim węch i słuch przyprawiające mnie często o ciarki i bóle głowy oraz sensacje w żołądku. A kiedy tylko działanie leków otrzymywanych od Toma kończyło się, wszystkie bodźce napływały do mnie tak ogromnym natłokiem, że nie potrafiłem nad nimi jeszcze w pełni zapanować.
Stopniowo jednak – choć mimo to bardzo boleśnie – jakoś się z nimi oswajałem, przez co powoli udawało mi się nawet rozpoznawać kolejne zapachy i pojedyncze wyrazy napływające z otoczenia…
- …mamo tutaj… – doszły do mnie nagle wyrwane z kontekstu słowa z pewnością wykrzyczane przez małą dziewczynkę. Skrzywiłem się, zaciskając lekko dłoń na kosmykach, a drugą w pięść. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz, a te dwa wyrazy odbijały się przez dłuższą chwilę echem w mojej głowie, drażniąc każdy, najmniejszy nawet nerw i zagłuszając wcześniejsze rozmyślenia.
Westchnąłem cicho, przymykając na chwilę oczy. Odczekałem aż odbijające się w mojej czaszce słowa umilkną, po czym spojrzałem obojętnie na okna.
Działanie leku się kończy – przeszło mi przez myśl naprawdę odkrywcze stwierdzenie. Dzięki niemu wiedziałem jednak, że niedługo ponownie pojawi się szatyn z jedzeniem i kolejną – pewnie znów mniejszą – dawką. Nie rozumiałem tego… Czy chcieli, żebym cierpiał, dlatego niemalże za każdym razem ograniczali mi ilość środków, czy może mieli jakiś inny, znów dla mnie niezrozumiały, wyższy cel? Chociaż z drugiej strony, nawet ja zauważyłem, że nie było już tak źle jak na początku. Głowa nie bolała mnie tak bardzo, a mięśnie, gdybym celowo ich nie zaniedbywał, działałyby pewnie równie sprawnie co wcześniej. O ile nie lepiej...
Obok wszelkich zmian jakie we mnie zachodziły, jeszcze tylko jedna zwróciła moją szczególną uwagę… Bowiem mięsień po lewej stronie klatki piersiowej nie bolał mnie już w ogóle. Wręcz przeciwnie… Miałem wrażenie, że go po prostu nie ma tam gdzie powinien być, jakby ktoś go po prostu wyrwał. Co było zarówno przerażające i pokrzepiające. Może to właśnie przez to pustka w środku i smutek towarzyszące mi od momentu uświadomienia sobie, że Rukiego już nie ma, pomimo upływającego czasu, ani odrobinę się nie zmniejszyły? Świadomość, że już nigdy go nie pogłaszczę, nic do niego nie powiem, nie wpadnę przez niego w żadne kłopoty, bolała tak bardzo jak żadna otrzymana rana. I do odczuwania tego wcale nie potrzebowałem serca. Zapewne właśnie dlatego nie chciałem zrozumieć dlaczego i w jaki sposób w ogóle przeżyłem. Czemu wampir nie dotrzymał słowa i mnie po prostu nie zabił, bo przecież nie można umrzeć tak jakby… Albo się żyje, albo nie…
A czy teraz żyjesz? – Cichy głos w mojej głowie, którego nutka ironii odeszła chyba na stałe w zapomnienie, zadał pytanie na które nawet nie szukałem odpowiedzi. Po prostu nie potrafiłem jej udzielić. Bowiem teraz nie byłem niczego pewien...
Od zawsze wiedziałem, że za bardzo się przywiązuję i śmierć mojego psiaka bardzo na mnie wpłynie, ale teraz czułem się zupełnie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej… Miałem bowiem świadomość, że będę cierpiał, ale z czasem jakoś się pozbieram, jak po odejściu Mikaru. Choć może nie było to dobre porównanie. W końcu rozstanie z kimś, a stracenie kogoś to zupełnie odmienne sprawy, ale byłem pewien, że dojdę do siebie. W tej chwili jednak czułem jakby coś się we mnie bezpowrotnie zmieniło. Nie umiałem nawet cierpieć tak bardzo jak wydawało mi się, że powinienem… Nie płakałem... Nie krzyczałem… Nie rozbijałem wszystkiego co było wokół mnie… Miałem wrażenie, że całe to cierpienie zamieniło się w olbrzymią dziurę wewnątrz mnie, która się nigdy nie zasklepi… Po prostu nie czułem się sobą. Było mi wszystko jedno... Jedynie fakt, że Ruki poświęcił się, żebym ja przeżył, dodawał mi jakichś irracjonalnych sił i niejako przymuszał do życia. Kazał chociaż spróbować się pozbierać…
Zamknąłem oczy.
Na schodach usłyszałem charakterystyczne kroki należące do Toma. Miałem ochotę aż uśmiechnąć się delikatnie na samo wspomnienie chłopaka, ale nie zrobiłem tego. Moja twarz pozostała niewzruszoną kamienną maską.
Chłopak od naszego spotkania, gdy się przebudziłem, odwiedzał mnie codziennie. Przynosił jedzenie, podawał leki, rozmawiał… Czy raczej mówił, a ja słuchałem. Wraz z sobą za każdym razem wnosił do tego pomieszczenie ciepło, zapach słońca, lasu, wiatru… Za którymi, przez niego, coraz bardziej zaczynałem tęsknić. Dzięki jego osobie choć przez ten krótki czas nie myślałem o Rukim. A sam szatyn praktycznie dwoił się, żeby podnieść mnie choć trochę na duchu lub wcisnąć we mnie jakieś większe porcję jedzenia, którego po ataku wampira potrzebowałem nieporównywalnie więcej niż wcześniej, w odróżnieniu od snu… Od tych kilku dni bowiem miałem wrażenie, że w ogóle nie spałem i nie czułem się nawet tak bardzo zmęczony. Jako odpoczynek wystarczył mi jego ciepły głos i delikatny dotyk, które sprawiały, że choć na chwilę czułem się odrobinę lepiej.
Kroki ucichły tuż za drzwiami, a tacka uderzyła głucho o drewniany stolik obok nich, ale nie poruszyłem się ani odrobinę, ciągle wpatrując się tylko w jedno miejsce między zasłonami. Klucz w zamku przekręcił się z cichym kliknięciem, po czym drzwi otworzyły się z charakterystycznym dla nich skrzypieniem. Skuliłem się lekko, gdyż dźwięk ten dosłownie na chwilę mnie sparaliżował, przyprawiając o dreszcze.
- Dzień dobry – doszedł do mnie radosny ton głosu, który chyba nigdy jeszcze nie brzmiał w jakikolwiek sposób pesymistycznie. Słysząc go miałem wrażenie, że moje ciało samowolnie przekręciło się w stronę Toma, szukając w nim chwili wytchnienia.
Naczynia na tacy cichutko przesunęły się, gdy szatyn zabierał ją z mebla. Uchyliłem wolno powieki, kątem oka patrząc na jego skórzane buty i ciemne spodnie. Kroki rozbrzmiały ponownie, a po chwili chłopak znalazł się tuż koło mnie, stawiając posiłek obok łóżka.
- Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał, jak za każdym razem z wyraźną nutką troski w głosie, która podobnie jak jego optymizm nie przemijała z kolejnymi wizytami, pomimo iż do najmilszych i najbardziej rozmownych z pewnością teraz nie należałem.
Po raz kolejny nie odpowiedziałem, tym razem jednak zastanawiając się czy jest sens nadal to przeciągać. Te braki odpowiedzi i całkowitą niewiedzę. Ale przecież sam jak do tej pory wolałem, żeby tak było. Wydawało mi się to łatwiejsze niż uzyskanie informacji, które zapewne by mi się nie spodobały i jeszcze bardziej zaburzyły mój pogmatwany świat. Tylko czy nie warto byłoby w końcu to zmienić? Byłem przecież świadomy, że prędzej czy później i tak się czegoś dowiem, a chyba lepiej być przygotowanym na wszystkie ewentualności jakie zgotowały mi ostatnie wydarzenia…
Chłopak westchnął cicho, wyrywając mnie z zamyślenia. Ukląkł obok mnie. Jego oddech owiał moją rękę, sprawiając tym samym, że przymknąłem na chwilę powieki, wstrzymując powietrze w płucach.
- Zostawię jedzenie… - stwierdził jakby nigdy nic, po raz kolejny próbując nawiązać ze mną jakąś rozmowę. Mruknąłem gardłowo w odpowiedzi coś co nawet dla mnie było wyjątkowo niezrozumiałe, a u niego wywołało cichutki śmiech, który po chwili umilkł. - Dziś znów dostaniesz mniejszą dawkę, bo musisz się przyzwyczaić…
- Co to właściwie jest? – Wyjątkowo zachrypnięty głos wydobył się z mojej krtani. Przekręciłem lekko głowę, kątem oka wpatrując się jak szatyn delikatnie bierze moją rękę, ustawiając ją tak, żeby wstrzyknąć mi po raz kolejny zapewne ten sam – tylko bardziej rozcieńczony – płyn.
Tom milczał przez chwilę, jakby udawał, że nie dosłyszał pytania, jednak jego serce zdradzało lekki niepokój jaki go ogarnął po usłyszeniu mnie. Bez słowa przyłożył do mojej skóry strzykawkę, po czym zanurzył ją ostrożnie w złudnie delikatnym ciele, od razu wstrzykując mi całą zawartość. Czułem jak ciecz rozchodzi się po moim organizmie, wywołując chwilowy skok temperatury.
Patrzyłem jak igła wysuwa się z mojego ramienia, a zaraz po niej formuje się kropla krwi. Widząc to już kilka razy wiedziałem, że za dosłownie kilkanaście sekund ranka się zagoi, czyniąc ten moment zabiegu najbardziej nieprawdopodobnym. Jakim cudem może to się dziać tak szybko? Nie miałem pojęcia… jeszcze. I z pewnością nie było na to żadnego logicznego wyjaśnienia, nawet jeżeli uparcie bym go szukał. Gdy pierwszy raz to zauważyłem, od razu przypomniała mi się sytuacja z paskudną raną po kuli Mikaru, która – teraz byłem tego pewien – szybko i bez problemu zabliźniła się.
- Lek przeciwbólowy… – Chłopak przełknął ślinę, odpowiadając w końcu na zadane przed chwilą pytanie. – Już ci mówiłem… – ciągnął ciszej, a jego uśmiech odrobię zbladł, a wraz z nim pewność siebie.
-… I? – przerwałem mu po chwili, nie dając tak łatwo za wygraną. Mój słuch niemalże podrażniło wyraźnie wyczuwalne wahanie i jeszcze bardziej przyspieszony puls rozmówcy.
- I? – powtórzył za mną, próbując – dość nieumiejętnie – udać, że nie wie o co mi chodzi. Jasnobrązowe tęczówki, prawie całkowicie przysłonięte grzywką zerknęły na mnie z cieniem niepokoju. Odwzajemniłem spojrzenie, czując jak w moim przeważa zwykła obojętność. Tak jakbym nie potrafił już patrzeć na świat inaczej. Pomimo, że naprawdę chciałem… Jasnooki spuścił wzrok na podłogę.
- Coś co przytłumia zmysły – dokończył niepewnie, uznając zapewne, że nie ustąpię tak szybko. Z pewnością był świadomy, że nie jestem aż tak naiwny, żeby uwierzyć iż same leki przeciwbólowe tak zablokują dochodzące do mnie bodźce.
Szatyn, po wypowiedzianych przez siebie słowach, spoważniał co spowodowało, że łagodne zawsze rysy twarzy stały się znacznie ostrzejsze, sprawiając tym samym, że wyglądał na kilka lat starszego. Zmarszczyłem lekko brwi, zaskoczony tym niecodziennym widokiem. Może jednak myliłem się sadząc, że jest bezbronnym i potrzebującym dużo miłości, uwagi oraz opieki chłopakiem?
- Inaczej byś pewnie zwariował. Wiem co mówię… - Zerknął na mnie przelotnie ponownie z tą iskrą współczucia w swoich oczach. - A uwierz… Byłem w dużo lepszej sytuacji - dokończył niemalże szeptem, unosząc jedynie kącik warg w jakiejś parodii uśmiechu, co zdecydowanie nie pasowało temu zawsze wesołemu dzieciakowi.
Jak to był? Czyżby on też…? – Palce przesuwające się do tej pory po włosach znieruchomiały, a oczy rozszerzyły się odrobinę w szoku. Przesunąłem wzrokiem po ciele chłopaka, nie mogąc uwierzyć, że ktoś tak niepozorny mógłby… Przełknąłem ślinę. A napływające mi do głowy pytania zachowałem na razie dla siebie.
Szatyn odłożywszy strzykawkę ponownie ujął delikatnie moją rękę. Następnie wyciągnął skądś wacik, którym starł jedyną powstałą po zastrzyku kroplę krwi.
- Ale zmniejszamy ci dawki, żebyś się sam przyzwyczaił. Nie możesz brać tego środku cały czas. Ciężko dostać składniki, a samo zrobienie go… – Pokręcił dość bezradnie głową, a jego ręka dzierżąca biały materiał zatrzymała się na chwilę. – Zresztą z czasem potrzebowałbyś go coraz więcej… Uzależnia chyba bardziej niż jakiekolwiek ludzkie używki. – Ponownie przesunął nim po skórze, gładzący przy tym, jakby zupełnie automatycznie, wewnętrzną stronę mojego nadgarstka.
Mogłem się domyślić – przeszło mi przez myśl, a łagodny dotyk sprawił, że przymknąłem oczy, czując przyjemne dreszcze w podbrzuszu.
W końcu jako lekarz w ogóle nie powinienem się dziwić tej metodzie działania, zwłaszcza w przypadku takiego sposobu… leczenia?
Poprawiłem ułożenie spoczywającej na kolanie ręki, po czym przesunąłem szorstkawym policzkiem po wrażliwszej części skóry na ramieniu, przyprawiając siebie samego o dreszcze przebiegające wzdłuż pleców. Pieszczoty chłopaka zdecydowanie źle na mnie działały, zwłaszcza przy spotęgowanych zmysłach. Zagryzłem mocniej zęby. Bałem się, że zaraz mógłbym się podniecić, co raczej nie byłoby dobrze widziane w oczach Toma. A ja nie chciałem go mimo wszystko do siebie zniechęcać… Tylko on się mną tutaj interesował…
Mój nos trafił w zagłębienie łokcia sprawiając, że westchnąłem cichutko. Od wczoraj czułem w sobie jakąś ciężka do wyjaśnienia, znacznie większą niż kiedykolwiek wcześniej, ochotę na zbliżenie, ale próbowałem to w sobie stłumić w zarodku. Natomiast teraz… Przez niego…
- No… Koniec – zawołał radośnie przecierając ostatni raz miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wbijał igłę, a gdzie teraz nie było nawet po tym śladu. Zabrał ciepłą dłoń z nadgarstka wytrącając mnie przy tym z wcześniejszego stanu. Wzdrygnąłem się, od razu otrząsając. Krew szumiała w uszach, a oddech zdążył już się lekko spłycić. Miałem tylko nadzieję, że szatyn tego nie zauważył…
Chłopak zaczął powoli podnosić się ze swojego miejsca, zbierając z ziemi używaną przed chwilą strzykawkę.
- Przyjdę jutro…
- Możemy porozmawiać? – zapytałem płasko, kiedy już oddech wrócił do normy.
Wpatrywałem się w odwróconego już do mnie tyłem Toma. Szatyn po moich słowach stanął na chwilę w miejscu, po czym spojrzał przez ramię, a na jego twarzy malował się szok. Czyżby nie spodziewał się, że w końcu będę chciał się czegokolwiek dowiedzieć? Przecież zapewne, czy tego chciałem czy nie i tak kiedyś by do tego doszło. Po krótkiej chwili wyraz zaskoczenia został zastąpiony przez delikatny uśmiech.
- Jasne… Tylko się usprawiedliwię – zaśmiał się cicho, kręcąc lekko głową. Na jego twarzy nie zostało już nic z wcześniejszej niepewności, a rysy ponownie się wygładziły. Przypominał mi teraz psiaka, który dostał od swojego pana nagrodę. Czyżby naprawdę aż tak bardzo zależało mu na mojej osobie? Przecież w ogóle mnie nie znał… Więc dlaczego? – Inaczej Silky zrobi demolkę w całym domu – dodał wesoło, żwawo ruszając do wyjścia. – Zaraz wrócę, nigdzie się nie ruszaj. – Obrócił się na pięcie, machając mi przelotem palcem w żartobliwym geście. Próbowałem z tym walczyć, ale chłopakowi w końcu udało się wywołać na mojej twarzy nikły uśmiech… Pierwszy od kilku dni lub... tygodni. Jednak nie mógł już tego zobaczyć, bo pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
Poprawiłem się ponownie, siadając teraz tak, żeby widzieć zarówno krzesło, jak również – otwarte teraz – drzwi. Czułem jak leki zaczynają działać, powoli rozprowadzając wraz z krwią po moim ciele ciepło, które jednocześnie przynosiło mi swego rodzaju ulgę, ale i otępienie… Na szczęście tylko nadwrażliwych zmysłów.
Tom należał do tego typu osób, których chyba nie da się nie lubić. Emanował ciepłem i pozytywnymi wibracjami, jak jeszcze nikt inny z poznanych przeze mnie osób. Choć nie wiedzieć czemu pod pewnymi względami przypominał mi Sama. Obaj byli tajemniczy, przyjaźni dla ludzi i chyba złudnie niepozorni, przez co w życiu nie pomyślałbym, że mogą być… niebezpieczni? Mimo tych kilku podobieństw szatyn wydawał mi się dużo bardziej delikatny i wrażliwy od bruneta. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jak taką osobę można doprowadzić do smutku czy łez. Ciężko mi było nawet uwierzyć, że może być z kimś takim jak mężczyzna, którego wprawdzie tylko słyszałem kilka razy, ale nie wydawał mi się być dla niego odpowiedni… Chociażby to, że ignorował jego słowa, ale może się myliłem? Tak samo jak w stosunku do Mikaru? Może to były tylko ich takie prywatne utarczki, a w rzeczywistości oddaliby za siebie nie tylko życie?
Wilkołaki to dziwne stworzenia – przeszło mi przez myśl tak po prostu, jakbym już pogodził się z myślą, że na świecie, obok ludzi żyją istoty znacznie potężniejsze od nic samych. Bo Tom chyba również był jednym z nich?
- Już jestem – zawołał radośnie szatyn jeszcze z korytarza. Przez tempo jakim szedł prawie wpadł na ścianę, od której jednak błyskawicznie odskoczył, mrucząc coś z szerokim uśmiechem pod nosem.
Przyglądałem się, jak sprężystym krokiem podchodzi do wejścia. Jasnobrązowe tęczówki utkwione były w mojej osobie i przez chwilę myślałem, że w ogóle nie musi mrugać. Miałem nieodparte wrażenie, że moja propozycja rozmowy sprawiła, że jakiś ciężki kamień spadł mu z serca…
- Kai też do nas dołączy, ale na razie zajęty jest kłótnią z bratem… – Wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świcie. Podszedł do starych drzwi i popatrzył na nie, zastanawiając się chwilę nad czymś, po czym machnął zbywająco dłonią. Odkręcił się ponownie w moją stronę, ruszając do stojącego tuż przy stoliku wolnego krzesła, na którym usiadł. Tom oparł łokcie na kolanach, pochylając się lekko do przodu i wpatrując się we mnie uważnie.
- Więc o czym chciałeś... porozmawiać? – Chłopak uczynił nieokreślony ruch dłonią, opierając na niej później brodę. Grzywka opadła na jego jasne oczy, znacznie je przysłaniając, ale i tak doskonale je widziałem. Jeden z rękawów granatowej bluzki ściągnął się, odsłaniając odrobinę ciemniejszy fragment skóry.
- Co się ze mną dzieje? – zapytałem wprost, sprawiając, że kąciki ust Toma zaraz opadły.
Chyba nie spodziewał się, że tak od razu przejdę do sedna. Jednak prawda była taka, że i tak zdecydowanie za długo już z tym zwlekałem. Powinienem od początku się wszystkiego dowiedzieć, żebym miał chociaż pobieżny obraz tego z czym się teraz zmagam, co powinienem zaakceptować… Była to zresztą kwestia, która najbardziej mnie dręczyła. Te wszystkie zmiany zarówno zauważalne jak i nie. Ta dziwna obojętność. Negatywne uczucia…
- Masz… Masz coś konkretniejszego na myśli? – Jedna z delikatnych dłoni powędrowała na kark, a oczy na krótką chwilę spojrzały w ziemię. Mimo leków słyszałem jak tętno orzechowookiego przyspiesza, a on sam wzdycha cichutko pod nosem.
- Co się ze mną dzieje? – powtórzyłem głucho, aż mrużąc oczy. Czułem jak z niespotykaną dla mnie szybkością umysł ogrania zirytowanie, które w pierwszej chwili w ogóle nie wydało mi się w jakikolwiek sposób dziwne.
- Przemieniasz się… – mruknął chyba trochę zagubiony, zerkając po chwili na drzwi. Wydawał mi się teraz tak kruchy… – Szczerze mówiąc myślałem, że Kai ci wszystko wyjaśni – odetchnął, prostując się na swoim miejscu. Potarł nerwowo o siebie dłonie ich wewnętrzną stroną, po czym wcisnął jedną z nich pod udo, siadając na niej. – Ja nie bardzo się do tego nadaję, zwłaszcza, że i tak wszystko znam z opowiadań… – Palce wolnej ręki wsunęły się we włosy, burząc mniej więcej ułożoną fryzurę chłopaka. – No ale skoro…
- Jakiej przemianie? – dopytałem, nieznacznie kręcą się na swoim miejscu. Tak naprawdę domyślałem się jak będzie brzmiała odpowiedź, ale chciałam to usłyszeć na głos. Nie ważne czy od niego, czy kogokolwiek innego…
- Ym… Szczerze mówiąc to nie ma swojej nazwy. – Tom spojrzał na mnie zdezorientowany, zsuwając dłoń na szyję i pocierając kciukiem wrażliwą skórę.
Wpatrywałem się w niego, nie odzywając ani słowem. Czekałem cierpliwie na wszystko co ma do powiedzenia, żeby móc zrozumieć i poukładać sobie to wszystko jakoś w głowie.
- To znaczy przemieniasz się w wilkołaka, ale…
A czy teraz żyjesz? – Cichy głos w mojej głowie, którego nutka ironii odeszła chyba na stałe w zapomnienie, zadał pytanie na które nawet nie szukałem odpowiedzi. Po prostu nie potrafiłem jej udzielić. Bowiem teraz nie byłem niczego pewien...
Od zawsze wiedziałem, że za bardzo się przywiązuję i śmierć mojego psiaka bardzo na mnie wpłynie, ale teraz czułem się zupełnie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej… Miałem bowiem świadomość, że będę cierpiał, ale z czasem jakoś się pozbieram, jak po odejściu Mikaru. Choć może nie było to dobre porównanie. W końcu rozstanie z kimś, a stracenie kogoś to zupełnie odmienne sprawy, ale byłem pewien, że dojdę do siebie. W tej chwili jednak czułem jakby coś się we mnie bezpowrotnie zmieniło. Nie umiałem nawet cierpieć tak bardzo jak wydawało mi się, że powinienem… Nie płakałem... Nie krzyczałem… Nie rozbijałem wszystkiego co było wokół mnie… Miałem wrażenie, że całe to cierpienie zamieniło się w olbrzymią dziurę wewnątrz mnie, która się nigdy nie zasklepi… Po prostu nie czułem się sobą. Było mi wszystko jedno... Jedynie fakt, że Ruki poświęcił się, żebym ja przeżył, dodawał mi jakichś irracjonalnych sił i niejako przymuszał do życia. Kazał chociaż spróbować się pozbierać…
Zamknąłem oczy.
Na schodach usłyszałem charakterystyczne kroki należące do Toma. Miałem ochotę aż uśmiechnąć się delikatnie na samo wspomnienie chłopaka, ale nie zrobiłem tego. Moja twarz pozostała niewzruszoną kamienną maską.
Chłopak od naszego spotkania, gdy się przebudziłem, odwiedzał mnie codziennie. Przynosił jedzenie, podawał leki, rozmawiał… Czy raczej mówił, a ja słuchałem. Wraz z sobą za każdym razem wnosił do tego pomieszczenie ciepło, zapach słońca, lasu, wiatru… Za którymi, przez niego, coraz bardziej zaczynałem tęsknić. Dzięki jego osobie choć przez ten krótki czas nie myślałem o Rukim. A sam szatyn praktycznie dwoił się, żeby podnieść mnie choć trochę na duchu lub wcisnąć we mnie jakieś większe porcję jedzenia, którego po ataku wampira potrzebowałem nieporównywalnie więcej niż wcześniej, w odróżnieniu od snu… Od tych kilku dni bowiem miałem wrażenie, że w ogóle nie spałem i nie czułem się nawet tak bardzo zmęczony. Jako odpoczynek wystarczył mi jego ciepły głos i delikatny dotyk, które sprawiały, że choć na chwilę czułem się odrobinę lepiej.
Kroki ucichły tuż za drzwiami, a tacka uderzyła głucho o drewniany stolik obok nich, ale nie poruszyłem się ani odrobinę, ciągle wpatrując się tylko w jedno miejsce między zasłonami. Klucz w zamku przekręcił się z cichym kliknięciem, po czym drzwi otworzyły się z charakterystycznym dla nich skrzypieniem. Skuliłem się lekko, gdyż dźwięk ten dosłownie na chwilę mnie sparaliżował, przyprawiając o dreszcze.
- Dzień dobry – doszedł do mnie radosny ton głosu, który chyba nigdy jeszcze nie brzmiał w jakikolwiek sposób pesymistycznie. Słysząc go miałem wrażenie, że moje ciało samowolnie przekręciło się w stronę Toma, szukając w nim chwili wytchnienia.
Naczynia na tacy cichutko przesunęły się, gdy szatyn zabierał ją z mebla. Uchyliłem wolno powieki, kątem oka patrząc na jego skórzane buty i ciemne spodnie. Kroki rozbrzmiały ponownie, a po chwili chłopak znalazł się tuż koło mnie, stawiając posiłek obok łóżka.
- Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał, jak za każdym razem z wyraźną nutką troski w głosie, która podobnie jak jego optymizm nie przemijała z kolejnymi wizytami, pomimo iż do najmilszych i najbardziej rozmownych z pewnością teraz nie należałem.
Po raz kolejny nie odpowiedziałem, tym razem jednak zastanawiając się czy jest sens nadal to przeciągać. Te braki odpowiedzi i całkowitą niewiedzę. Ale przecież sam jak do tej pory wolałem, żeby tak było. Wydawało mi się to łatwiejsze niż uzyskanie informacji, które zapewne by mi się nie spodobały i jeszcze bardziej zaburzyły mój pogmatwany świat. Tylko czy nie warto byłoby w końcu to zmienić? Byłem przecież świadomy, że prędzej czy później i tak się czegoś dowiem, a chyba lepiej być przygotowanym na wszystkie ewentualności jakie zgotowały mi ostatnie wydarzenia…
Chłopak westchnął cicho, wyrywając mnie z zamyślenia. Ukląkł obok mnie. Jego oddech owiał moją rękę, sprawiając tym samym, że przymknąłem na chwilę powieki, wstrzymując powietrze w płucach.
- Zostawię jedzenie… - stwierdził jakby nigdy nic, po raz kolejny próbując nawiązać ze mną jakąś rozmowę. Mruknąłem gardłowo w odpowiedzi coś co nawet dla mnie było wyjątkowo niezrozumiałe, a u niego wywołało cichutki śmiech, który po chwili umilkł. - Dziś znów dostaniesz mniejszą dawkę, bo musisz się przyzwyczaić…
- Co to właściwie jest? – Wyjątkowo zachrypnięty głos wydobył się z mojej krtani. Przekręciłem lekko głowę, kątem oka wpatrując się jak szatyn delikatnie bierze moją rękę, ustawiając ją tak, żeby wstrzyknąć mi po raz kolejny zapewne ten sam – tylko bardziej rozcieńczony – płyn.
Tom milczał przez chwilę, jakby udawał, że nie dosłyszał pytania, jednak jego serce zdradzało lekki niepokój jaki go ogarnął po usłyszeniu mnie. Bez słowa przyłożył do mojej skóry strzykawkę, po czym zanurzył ją ostrożnie w złudnie delikatnym ciele, od razu wstrzykując mi całą zawartość. Czułem jak ciecz rozchodzi się po moim organizmie, wywołując chwilowy skok temperatury.
Patrzyłem jak igła wysuwa się z mojego ramienia, a zaraz po niej formuje się kropla krwi. Widząc to już kilka razy wiedziałem, że za dosłownie kilkanaście sekund ranka się zagoi, czyniąc ten moment zabiegu najbardziej nieprawdopodobnym. Jakim cudem może to się dziać tak szybko? Nie miałem pojęcia… jeszcze. I z pewnością nie było na to żadnego logicznego wyjaśnienia, nawet jeżeli uparcie bym go szukał. Gdy pierwszy raz to zauważyłem, od razu przypomniała mi się sytuacja z paskudną raną po kuli Mikaru, która – teraz byłem tego pewien – szybko i bez problemu zabliźniła się.
- Lek przeciwbólowy… – Chłopak przełknął ślinę, odpowiadając w końcu na zadane przed chwilą pytanie. – Już ci mówiłem… – ciągnął ciszej, a jego uśmiech odrobię zbladł, a wraz z nim pewność siebie.
-… I? – przerwałem mu po chwili, nie dając tak łatwo za wygraną. Mój słuch niemalże podrażniło wyraźnie wyczuwalne wahanie i jeszcze bardziej przyspieszony puls rozmówcy.
- I? – powtórzył za mną, próbując – dość nieumiejętnie – udać, że nie wie o co mi chodzi. Jasnobrązowe tęczówki, prawie całkowicie przysłonięte grzywką zerknęły na mnie z cieniem niepokoju. Odwzajemniłem spojrzenie, czując jak w moim przeważa zwykła obojętność. Tak jakbym nie potrafił już patrzeć na świat inaczej. Pomimo, że naprawdę chciałem… Jasnooki spuścił wzrok na podłogę.
- Coś co przytłumia zmysły – dokończył niepewnie, uznając zapewne, że nie ustąpię tak szybko. Z pewnością był świadomy, że nie jestem aż tak naiwny, żeby uwierzyć iż same leki przeciwbólowe tak zablokują dochodzące do mnie bodźce.
Szatyn, po wypowiedzianych przez siebie słowach, spoważniał co spowodowało, że łagodne zawsze rysy twarzy stały się znacznie ostrzejsze, sprawiając tym samym, że wyglądał na kilka lat starszego. Zmarszczyłem lekko brwi, zaskoczony tym niecodziennym widokiem. Może jednak myliłem się sadząc, że jest bezbronnym i potrzebującym dużo miłości, uwagi oraz opieki chłopakiem?
- Inaczej byś pewnie zwariował. Wiem co mówię… - Zerknął na mnie przelotnie ponownie z tą iskrą współczucia w swoich oczach. - A uwierz… Byłem w dużo lepszej sytuacji - dokończył niemalże szeptem, unosząc jedynie kącik warg w jakiejś parodii uśmiechu, co zdecydowanie nie pasowało temu zawsze wesołemu dzieciakowi.
Jak to był? Czyżby on też…? – Palce przesuwające się do tej pory po włosach znieruchomiały, a oczy rozszerzyły się odrobinę w szoku. Przesunąłem wzrokiem po ciele chłopaka, nie mogąc uwierzyć, że ktoś tak niepozorny mógłby… Przełknąłem ślinę. A napływające mi do głowy pytania zachowałem na razie dla siebie.
Szatyn odłożywszy strzykawkę ponownie ujął delikatnie moją rękę. Następnie wyciągnął skądś wacik, którym starł jedyną powstałą po zastrzyku kroplę krwi.
- Ale zmniejszamy ci dawki, żebyś się sam przyzwyczaił. Nie możesz brać tego środku cały czas. Ciężko dostać składniki, a samo zrobienie go… – Pokręcił dość bezradnie głową, a jego ręka dzierżąca biały materiał zatrzymała się na chwilę. – Zresztą z czasem potrzebowałbyś go coraz więcej… Uzależnia chyba bardziej niż jakiekolwiek ludzkie używki. – Ponownie przesunął nim po skórze, gładzący przy tym, jakby zupełnie automatycznie, wewnętrzną stronę mojego nadgarstka.
Mogłem się domyślić – przeszło mi przez myśl, a łagodny dotyk sprawił, że przymknąłem oczy, czując przyjemne dreszcze w podbrzuszu.
W końcu jako lekarz w ogóle nie powinienem się dziwić tej metodzie działania, zwłaszcza w przypadku takiego sposobu… leczenia?
Poprawiłem ułożenie spoczywającej na kolanie ręki, po czym przesunąłem szorstkawym policzkiem po wrażliwszej części skóry na ramieniu, przyprawiając siebie samego o dreszcze przebiegające wzdłuż pleców. Pieszczoty chłopaka zdecydowanie źle na mnie działały, zwłaszcza przy spotęgowanych zmysłach. Zagryzłem mocniej zęby. Bałem się, że zaraz mógłbym się podniecić, co raczej nie byłoby dobrze widziane w oczach Toma. A ja nie chciałem go mimo wszystko do siebie zniechęcać… Tylko on się mną tutaj interesował…
Mój nos trafił w zagłębienie łokcia sprawiając, że westchnąłem cichutko. Od wczoraj czułem w sobie jakąś ciężka do wyjaśnienia, znacznie większą niż kiedykolwiek wcześniej, ochotę na zbliżenie, ale próbowałem to w sobie stłumić w zarodku. Natomiast teraz… Przez niego…
- No… Koniec – zawołał radośnie przecierając ostatni raz miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wbijał igłę, a gdzie teraz nie było nawet po tym śladu. Zabrał ciepłą dłoń z nadgarstka wytrącając mnie przy tym z wcześniejszego stanu. Wzdrygnąłem się, od razu otrząsając. Krew szumiała w uszach, a oddech zdążył już się lekko spłycić. Miałem tylko nadzieję, że szatyn tego nie zauważył…
Chłopak zaczął powoli podnosić się ze swojego miejsca, zbierając z ziemi używaną przed chwilą strzykawkę.
- Przyjdę jutro…
- Możemy porozmawiać? – zapytałem płasko, kiedy już oddech wrócił do normy.
Wpatrywałem się w odwróconego już do mnie tyłem Toma. Szatyn po moich słowach stanął na chwilę w miejscu, po czym spojrzał przez ramię, a na jego twarzy malował się szok. Czyżby nie spodziewał się, że w końcu będę chciał się czegokolwiek dowiedzieć? Przecież zapewne, czy tego chciałem czy nie i tak kiedyś by do tego doszło. Po krótkiej chwili wyraz zaskoczenia został zastąpiony przez delikatny uśmiech.
- Jasne… Tylko się usprawiedliwię – zaśmiał się cicho, kręcąc lekko głową. Na jego twarzy nie zostało już nic z wcześniejszej niepewności, a rysy ponownie się wygładziły. Przypominał mi teraz psiaka, który dostał od swojego pana nagrodę. Czyżby naprawdę aż tak bardzo zależało mu na mojej osobie? Przecież w ogóle mnie nie znał… Więc dlaczego? – Inaczej Silky zrobi demolkę w całym domu – dodał wesoło, żwawo ruszając do wyjścia. – Zaraz wrócę, nigdzie się nie ruszaj. – Obrócił się na pięcie, machając mi przelotem palcem w żartobliwym geście. Próbowałem z tym walczyć, ale chłopakowi w końcu udało się wywołać na mojej twarzy nikły uśmiech… Pierwszy od kilku dni lub... tygodni. Jednak nie mógł już tego zobaczyć, bo pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
Poprawiłem się ponownie, siadając teraz tak, żeby widzieć zarówno krzesło, jak również – otwarte teraz – drzwi. Czułem jak leki zaczynają działać, powoli rozprowadzając wraz z krwią po moim ciele ciepło, które jednocześnie przynosiło mi swego rodzaju ulgę, ale i otępienie… Na szczęście tylko nadwrażliwych zmysłów.
Tom należał do tego typu osób, których chyba nie da się nie lubić. Emanował ciepłem i pozytywnymi wibracjami, jak jeszcze nikt inny z poznanych przeze mnie osób. Choć nie wiedzieć czemu pod pewnymi względami przypominał mi Sama. Obaj byli tajemniczy, przyjaźni dla ludzi i chyba złudnie niepozorni, przez co w życiu nie pomyślałbym, że mogą być… niebezpieczni? Mimo tych kilku podobieństw szatyn wydawał mi się dużo bardziej delikatny i wrażliwy od bruneta. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jak taką osobę można doprowadzić do smutku czy łez. Ciężko mi było nawet uwierzyć, że może być z kimś takim jak mężczyzna, którego wprawdzie tylko słyszałem kilka razy, ale nie wydawał mi się być dla niego odpowiedni… Chociażby to, że ignorował jego słowa, ale może się myliłem? Tak samo jak w stosunku do Mikaru? Może to były tylko ich takie prywatne utarczki, a w rzeczywistości oddaliby za siebie nie tylko życie?
Wilkołaki to dziwne stworzenia – przeszło mi przez myśl tak po prostu, jakbym już pogodził się z myślą, że na świecie, obok ludzi żyją istoty znacznie potężniejsze od nic samych. Bo Tom chyba również był jednym z nich?
- Już jestem – zawołał radośnie szatyn jeszcze z korytarza. Przez tempo jakim szedł prawie wpadł na ścianę, od której jednak błyskawicznie odskoczył, mrucząc coś z szerokim uśmiechem pod nosem.
Przyglądałem się, jak sprężystym krokiem podchodzi do wejścia. Jasnobrązowe tęczówki utkwione były w mojej osobie i przez chwilę myślałem, że w ogóle nie musi mrugać. Miałem nieodparte wrażenie, że moja propozycja rozmowy sprawiła, że jakiś ciężki kamień spadł mu z serca…
- Kai też do nas dołączy, ale na razie zajęty jest kłótnią z bratem… – Wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świcie. Podszedł do starych drzwi i popatrzył na nie, zastanawiając się chwilę nad czymś, po czym machnął zbywająco dłonią. Odkręcił się ponownie w moją stronę, ruszając do stojącego tuż przy stoliku wolnego krzesła, na którym usiadł. Tom oparł łokcie na kolanach, pochylając się lekko do przodu i wpatrując się we mnie uważnie.
- Więc o czym chciałeś... porozmawiać? – Chłopak uczynił nieokreślony ruch dłonią, opierając na niej później brodę. Grzywka opadła na jego jasne oczy, znacznie je przysłaniając, ale i tak doskonale je widziałem. Jeden z rękawów granatowej bluzki ściągnął się, odsłaniając odrobinę ciemniejszy fragment skóry.
- Co się ze mną dzieje? – zapytałem wprost, sprawiając, że kąciki ust Toma zaraz opadły.
Chyba nie spodziewał się, że tak od razu przejdę do sedna. Jednak prawda była taka, że i tak zdecydowanie za długo już z tym zwlekałem. Powinienem od początku się wszystkiego dowiedzieć, żebym miał chociaż pobieżny obraz tego z czym się teraz zmagam, co powinienem zaakceptować… Była to zresztą kwestia, która najbardziej mnie dręczyła. Te wszystkie zmiany zarówno zauważalne jak i nie. Ta dziwna obojętność. Negatywne uczucia…
- Masz… Masz coś konkretniejszego na myśli? – Jedna z delikatnych dłoni powędrowała na kark, a oczy na krótką chwilę spojrzały w ziemię. Mimo leków słyszałem jak tętno orzechowookiego przyspiesza, a on sam wzdycha cichutko pod nosem.
- Co się ze mną dzieje? – powtórzyłem głucho, aż mrużąc oczy. Czułem jak z niespotykaną dla mnie szybkością umysł ogrania zirytowanie, które w pierwszej chwili w ogóle nie wydało mi się w jakikolwiek sposób dziwne.
- Przemieniasz się… – mruknął chyba trochę zagubiony, zerkając po chwili na drzwi. Wydawał mi się teraz tak kruchy… – Szczerze mówiąc myślałem, że Kai ci wszystko wyjaśni – odetchnął, prostując się na swoim miejscu. Potarł nerwowo o siebie dłonie ich wewnętrzną stroną, po czym wcisnął jedną z nich pod udo, siadając na niej. – Ja nie bardzo się do tego nadaję, zwłaszcza, że i tak wszystko znam z opowiadań… – Palce wolnej ręki wsunęły się we włosy, burząc mniej więcej ułożoną fryzurę chłopaka. – No ale skoro…
- Jakiej przemianie? – dopytałem, nieznacznie kręcą się na swoim miejscu. Tak naprawdę domyślałem się jak będzie brzmiała odpowiedź, ale chciałam to usłyszeć na głos. Nie ważne czy od niego, czy kogokolwiek innego…
- Ym… Szczerze mówiąc to nie ma swojej nazwy. – Tom spojrzał na mnie zdezorientowany, zsuwając dłoń na szyję i pocierając kciukiem wrażliwą skórę.
Wpatrywałem się w niego, nie odzywając ani słowem. Czekałem cierpliwie na wszystko co ma do powiedzenia, żeby móc zrozumieć i poukładać sobie to wszystko jakoś w głowie.
- To znaczy przemieniasz się w wilkołaka, ale…
~~**~~**~~
Megami, cieszę się że I część się podobał i dobrze się ją czytało (to chyba znak, żeby przerzucić się na one-shoty :]) ^^ chyba nawet w drugiej części niewiele będzie do oceny, bo miało być "lekko", więc raczej nic głębokiego tam nie wcisnę ^^
Dream, na wstępie to chciałam napisać, że to w jakiś sposób zaszczyt dla mnie, że weszłaś na mojego bloga ^^ a długość komentarza spowodowała zakwasy mięśni policzków :] Co do opowiadań to sama czytam ich już bardzo mało, może to przez brak czasu, a może dlatego że kiedyś byłam mniej wybredna?
Bardzo sie cieszę, że podoba się Tobie mój styl. Musze przyzanć, że ze wzgldu, że one-shoty mają być zwykle lekkie, dość lekko też się je piszę. :) Choć muszę przyznać, że wymyślanie ich... o.O Oj teraz się będę bała, bo główne wydaje mi się cięższe i nawet mi samej czasami ciężko jest nie "przejść" (nie wiem, jak Akari to w ogóle znosi ^^).
Ten "heretyk" to faktycznie chyba ten Word :] A i tak w ogóle witam Cię, w mych "skromnych progach". :)
.OLU., oj wybacz. Z tymi opóźnieniami to ja muszę coś naprawdę zrobić, bo staną się moim nałogiem, ale skoro Nowy Rok teraz mamy to musze przyznać, że... to jedno z moich postanowień :)
.OLU., oj wybacz. Z tymi opóźnieniami to ja muszę coś naprawdę zrobić, bo staną się moim nałogiem, ale skoro Nowy Rok teraz mamy to musze przyznać, że... to jedno z moich postanowień :)
A dziękuję, miło czytać, że Ci się podobało :) Taaak również znam ten ból, jeszcze ludzie są... niekulturalni (co w niektórych przypadkach zdecydowanie za łagodne słowo) i jak zwrócisz im uwagę to potrafią odkręcić kota ogonem. No on raczej sam się nie przemógł. :] Taka przyjaciółka, jak Ash każdemu by się przydała (zwłaszcza jak chodzi o wsparcie :)).
Teraz mi się głupio zrobiło... :| Odnośnie tego, że ta druga częśc raczej za szybko nie była i jeszcze trochę będzie trzeba na nią zaczekać...
PS. No właśnie! Koleżanka mnie dopiero oświeciła że to nie on. Aż mi się głupio zrobiło, bo lubię Leeteuka i żeby tak go nie poznać? o.O
Akari, oj... czepiasz się ;p Ale na szczęście nie będę miała wyrzutów sumienia, że uszkodziłam Ci wzrok, bo jak widzę działa jeszcze całkiem nieźle ;p Gdzie bić,gdzie bić?! Jeszcze mi Cię ktoś uszkodzi i co ja wtedy bidna pocznę? o.O Taaa zobaczymy czy tak łatwo się dam ^^ ;p
Akari, oj... czepiasz się ;p Ale na szczęście nie będę miała wyrzutów sumienia, że uszkodziłam Ci wzrok, bo jak widzę działa jeszcze całkiem nieźle ;p Gdzie bić,gdzie bić?! Jeszcze mi Cię ktoś uszkodzi i co ja wtedy bidna pocznę? o.O Taaa zobaczymy czy tak łatwo się dam ^^ ;p
Następnym razem postaram się skończyć ten one-shot, ale nie wiem dokładnie kiedy będzie, bo sesja tuż tuż...
I na koniec...
Moi Drodzy :) z okazji nadejścia Nowego Roku 2012, życzę Wam wszystkiego co najlepsze :)
Żeby ten 2012 Rok był znacznie lepszy od poprzedniego i obfitował w wiele szczęśliwych, niezapomnianych chwil, które będziecie mogli i chcieli wspominać przez lata.
Prawdziwych i niezastąpionych przyjaciół, na których zawsze będziecie mogli liczyć, którzy wysłuchają Was zawsze i będą aż do bólu szczerzy, gdy będziecie tego potrzebować.
Żebyście mieli dużo siły, aby podnosić się po upadkach, których mam nadzieję będzie w tym roku jak najmniej. Nigdy łatwo się nie poddawajcie, żeby później szczerze przed samym sobą powiedzieć, że zrobiliście w danej sprawie wszystko co tylko mogliście...
Wszystkim, którzy się uczą bądź studiują powodzenia w szkołach i na uczelniach. Dla studentów... jak najlepszego zdania obu sesji, a tegorocznym maturzystom, wytrwałości w nauce i jak najwyższych wyników, żebyście dostali się na wymarzone studia.
Życzę wam wiele radości z życia i jak najmniej zmartwień.
Mnóstwo wytrwałości i determinacji w wypełnianiu postanowień Noworocznych (trzymajcie również za mnie kciuki :) ).
Abyście wierzyli w siebie (pamiętajcie, każdy jest jedyny w swoim rodzaju, niezastąpiony i na swój sposób, czasem pokręcony, wyjątkowy :)).
A na koniec spełnienia wszystkich marzeń (tylko tak stopniowo, żeby niektórym woda sodowa do głowy nie uderzyła C(: ).
... <= a tu jest specjalne miejsce, żebyście sami mogli sobie dopisać/domyśleć własne życzenia i pragnienia na Nowy Rok :)
Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się żadnemu przeziębieniu. :) :*
Żeby ten 2012 Rok był znacznie lepszy od poprzedniego i obfitował w wiele szczęśliwych, niezapomnianych chwil, które będziecie mogli i chcieli wspominać przez lata.
Prawdziwych i niezastąpionych przyjaciół, na których zawsze będziecie mogli liczyć, którzy wysłuchają Was zawsze i będą aż do bólu szczerzy, gdy będziecie tego potrzebować.
Żebyście mieli dużo siły, aby podnosić się po upadkach, których mam nadzieję będzie w tym roku jak najmniej. Nigdy łatwo się nie poddawajcie, żeby później szczerze przed samym sobą powiedzieć, że zrobiliście w danej sprawie wszystko co tylko mogliście...
Wszystkim, którzy się uczą bądź studiują powodzenia w szkołach i na uczelniach. Dla studentów... jak najlepszego zdania obu sesji, a tegorocznym maturzystom, wytrwałości w nauce i jak najwyższych wyników, żebyście dostali się na wymarzone studia.
Życzę wam wiele radości z życia i jak najmniej zmartwień.
Mnóstwo wytrwałości i determinacji w wypełnianiu postanowień Noworocznych (trzymajcie również za mnie kciuki :) ).
Abyście wierzyli w siebie (pamiętajcie, każdy jest jedyny w swoim rodzaju, niezastąpiony i na swój sposób, czasem pokręcony, wyjątkowy :)).
A na koniec spełnienia wszystkich marzeń (tylko tak stopniowo, żeby niektórym woda sodowa do głowy nie uderzyła C(: ).
... <= a tu jest specjalne miejsce, żebyście sami mogli sobie dopisać/domyśleć własne życzenia i pragnienia na Nowy Rok :)
Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się żadnemu przeziębieniu. :) :*
Hej!
OdpowiedzUsuńA więc nowy rozdział.. No wreszcie Josh zaczął coś robić.. Tzn. nie tyle robić, ale w końcu chce się czegoś dowiedzieć.. Naprawdę to już najwyższy czas dla niego;) W sumie to chyba dobrze,to tak jakby pogodził się ze swoim losem i jest przygotowany na konfrontacje z rzeczywistością;) Szczerze mówiąc jak tak czytałam to trochę mi się smutno zrobiło.. No bo jakby nie patrzeć Josh zmienił się.. Z wrażliwego, dobrego chłopaka stał się zimny i obojętny na to, co go otacza.. Ale mam nadzieje, że jakoś sobie da rade i odnajdzie się w nowym świecie.. Tylko jak mogłaś przerwać teraz?! Miało się wyjaśnić kim będzie a tu trzeba czekać do następnej notki:P Ale mówiłam, że nie będzie normalny, że będzie jakąś hybrydą..:D Chyba, że się mylę:P Z resztą i tak dowiem się za jakiś czas:P
Wybacz, że dopiero teraz pisze, ale święta, sylwester.. Nie było czasu:P
Dlatego z okazji nadejścia Nowego Roku życzę dużo, duuużo weny, czasu na dodawanie nowych rozdziałów i nowych pomysłów:P
Pozdrawiam;*
W taki momencie przerwać! Wiedziałam! będzie mutantem:D i wpier... Mikaru! Trochę już mnie drażni postawa Josha, tego użalania, niech w końcu "weźmie byka za rogi" i pokarze na co go stać, że sam potrafi zadbać o siebie i nikogo nie potrzebuje...Taki mściciel...(mam słabość do takich XD)
OdpowiedzUsuńSpóźnione- Wszystkiego dobrego w Nowym Roku:)
Simi
Oo jestem odrobinę zawiedziona, że to nie druga część one shota, gdyż bardzo fajnie się czytało i jestem ogromnie ciekawa dalszego ciągu tej lekkiej histori, ale rozumiem, że to siła wyższa i cierpliwie poczekam jeszcze dłużej, to nie problem! ;) Za niedługo zresztą zacznie się „ulubiona” przez wszystkich studentów sesja więc też będzie ciężko wykrzesać z siebie cokolwiek i znaleźć czas…
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy brakuje mi starego Josha, który był strasznie wrażliwy i podchodził do życia w taki emocjonalny sposób, jednakże wzbudzał ogromną sympatię. W porównaniu z tym jak się teraz zachowuje i ta jego obojętność to zaszła w nim wielka zmiana. Rozbudza negatywną aurę, że to tak ujmę. Mam nadzieje, że jednak nie pozostanie taki już do końca i mimo wszystko jest w nim coś ze starej „ciepłej kluchy”:)
Fajnie, że zaczyna pytać i chce się dowiedzieć co jest grane, co się z nim dzieje, kim dokładnie się stał. Aż się ciśnie na usta słowo „w końcu! Josh w końcu!” Miło, że Tom stara się mu to wszystko wytłumaczyć. Też jestem strasznie ciekawa dalszej części, także życzę ogromnych pokładów weny.
Jeszcze raz życzę Ci aby wszelkie świąteczne życzenia i postanowienia noworoczne się spełniły w tym Nowym Roku! ;*
.OLA.
Twój blog został oceniony!
OdpowiedzUsuńhttp://yaoi-shelf.blog.onet.pl/
Twój blog jest super ^^ Czekam na kolejny rozdział! :) Tylko nie zostawiaj bloga ;P
OdpowiedzUsuńile jeszcze każesz nam czekać?? daj rozdział? :)
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe opowiadanie, czy jest szansa na dokończenie?