Wiem, że jestem spóźniona... wybaczcie. Po przeczytaniu rozdziału może zrozumiecie czemu mi to aż tyle zeszło.
Chciałam tylko podkreślić, że od początku to wszystko planowałam... i nie myślcie, że jestem jakąś sadystką czy lubię się nad kimś znęcać...
Jeżeli ktoś ma słabsze nerwy, nie lubi krwi, przywiązuje się do bohaterów itd itp, to raczej odradzałabym czytanie... o.O :x
~~**~~**~~
To nie tak miało być! Zdecydowanie nie tak! Miał się tylko znaleźć, a nie… – Automatycznie uchyliłem powieki, natrafiając mętnym wzrokiem na profil wampira. Kiedy zobaczyłem jego twarz otuloną cieniem rzucanym przez kaptur, poczułem jak coś drga we mnie z przerażenia. Jego niebezpiecznie zmrużone szkarłatne oczy i zaciśnięte w wąską kreskę wargi sprawiły, że wstrzymałem oddech czując jak moje wnętrzności skręcają się nieprzyjemnie.
Zaraz… szkarłatne? – Zamrugałem energicznie, żeby choć trochę wyostrzyć wzrok i upewnić się iż… Jednak kiedy ponownie spojrzałem na jego twarz, po widzianym chwilę wcześniej kolorze nie pozostało żadnego śladu. Były tak ciemne jak najgłębsza otchłań. – Złudzenie…?
Po kolejnym głośniejszym warknięciu uścisk na ramionach wyraźnie zelżał, co spowodowało iż zdezorientowany osunąłem się kilka centymetrów po pniu. I choć domyślałem się, że mężczyzna nie puści mnie całkiem, zaryłem nogami o ziemię próbując znaleźć na niej stabilniejsze oparcie.
- Nie lubię twojego psa – stwierdził jakoś mało przytomnie, przechylając na bok głowę.
Kaptur zsunął się odrobinę z głowy wampira, odsłaniając wyraźniej lekki zarost i dość głęboką bruzdę wzdłuż szczęki, wyglądającą tak jakby kawałek ciała został stamtąd dosłownie oderwany. Akurat w tym momencie zahaczyłem piętą o korzeń i, pomimo osłabienia, utrzymałem się jakoś na drżących jeszcze delikatnie kolanach. Miałem ogromną ochotę się od niego odsunąć, niestety przyparty do drzewa nie miałem takiej możliwości. Po chwili ciemnowłosy uśmiechnął się kącikiem ust, ukazując niezwykle długi kieł.
Przełknąłem nerwowo ślinę, a słowa przed chwilą przez niego wypowiedziane dopiero teraz w pełni dotarły do mojej osoby, wywołując nieprzyjemne dreszcze przebiegające po plecach. Prześladujące mnie od rana złe przeczucie znacznie się spotęgowało i teraz byłem całkowicie pewien, że jeżeli naprawdę coś miałoby się stać to właśnie w tym momencie…
- Ruki… Lepiej stąd idź – mruknąłem w końcu, czując jak wnętrze zalewa mi istny ocean chłodu. Głowę wypełniały same negatywne obrazy, których wizje spotęgowane zostały przez czerwień widzianą w moim koszmarze. Miałem przeogromną nadzieję, że mój futrzak chociaż raz, ten jeden jedyny raz mnie posłucha…
Musze cię rozczarować. – Towarzyszący mi od jakiegoś czasu, denerwujący głosik musiał wtrącić swoje trzy grosze. Jednak, czy tylko mi się wydawało czy nawet jego ton był mniej irytujący niż wcześniej, a bardziej… łagodny?
Niespiesznie przekręciłem głowę w bok, niemalże do samego końca kątem oka przyglądając się twarzy napastnika, na której przez cały ten czas nie drgnął nawet jeden mięsień, nie pokazała się żadna nowa emocja poza towarzyszącą mu od samego początku kpiną… Zacisnąłem lekko dłonie, przyciskając je jednocześnie do pnia. Przez zachowanie mężczyzny zacząłem powoli dochodzić do wniosku, że on po prostu nie posiada już w sobie żadnych pozytywnych uczuć… Tak jakby coś całkowicie go ich pozbawiło. Odetchnąłem głębiej, mając wrażenie iż te wszystkie negatywne fluidy wyczuwane od wampira wpływają również na mnie sprawiając, że powietrze ucieka ze mnie jak z przebitego balonu.
Spojrzałem na psiaka, którego sylwetkę oświetlało teraz wyłącznie – choć nieprawdopodobnie wyraźnie – odbite światło księżyca. Owczarek stał niedaleko nas z wyraźnie napiętym grzbietem i wyszczerzonymi kłami, uginając lekko przednie łapy w taki sposób jakby zaraz miał się na niego rzucić. Przełknąłem ślinę, a w sercu poczułem jakieś straszne ukłucie, które na krótki moment nie pozwoliło mi nawet porządnie zaczerpnąć tchu. Ruki w ogóle nie przypominał teraz mojego spokojnego, choć rozkapryszonego futrzaka, jakim był na co dzień. Wyglądał tak strasznie i obco, że sam przez dosłownie kilka sekund się go bałem…
Idiota ze mnie!
- Ruki… Uciekaj! – jęknąłem wpatrując się w niego uparcie. Jednak owczarek albo w ogóle tego nie usłyszał, albo całkowicie mnie zignorował. Zamiast bowiem wycofać się i po prostu odejść przysunął się krok do nas, patrząc, z jakąś furią tlącą się w brązowych oczach, na bruneta. – Boże! Chociaż raz… – Końcówka wypowiadanego zdania przeszła w kaszel, gdy poczułem jak dłoń niemalże miażdży moją krtań. – Kurwa. – Osłabionymi jeszcze palcami chwyciłem rękę mężczyzny, bez żadnego skutku próbując odciągnąć ją od szyi. – Puszczaj! – wycharczałem, ale zamiast poprawić własną sytuację tylko ją pogorszyłem. Moje stopy oderwały się nagle od ziemi, a gardło zabolało nieprzyjemnie. Usłyszałem jak bluzka zakrywająca moje ciało drze się nieprawdopodobnie głośno, a skóra pod nią ukryta zaczyna piec gdy mężczyzna przesuwając mnie ku koronie drzewa podrażnia ją. Kiedy uświadomiłem sobie, że straciłem grunt pod stopami pisnąłem cicho, panicznie szukając jakiegoś oparcia dla nich.
- Cicho – syknął napastnik, przyglądając się z dziwnym zaciekawieniem zwierzakowi stojącemu przed nim. Jego głowa powoli naprostowała się, a materiał zamiast okryć profil mężczyzny, jeszcze bardziej się zsunął. Ściągnął usta w wąską kreskę, a oczy zmrużyły się nadając mu dużo bardziej przerażającego wyrazu niż wcześniej. Przez myśl przemknęło mi, że przypomina teraz szaleńca zastanawiającego się w jaki sposób pomęczyć swoją kolejną ofiarę przed pozbyciem się jej.
Cholera.
Palce zacisnęły się mocniej wokół mojego gardła sprawiając, że powolutku traciłem dech. Czułem jak ręce stopniowo omdlewają, coraz słabiej próbując uwolnić mnie z jego uścisku.
- Zrobisz coś w końcu? – zadrwił wyraźnie mężczyzna w kierunku mojego zwierzaka, jakby chcąc go do czegoś sprowokować. W jego głosie dawało się wyczuć, że pomimo wyrazu twarzy świetnie się bawi w zaistniałej sytuacji.
Od ubytku tlenu coraz bardziej ciemniało mi przed oczami, a myśli umykały nie potrafiąc złączyć się w jakąś konkretną całość. Przymknąłem niezwykle ciężkie powieki, a pod nimi pojawiły mi się białe plamy. Czułem jak słabnę, a stopy z coraz większym wysiłkiem, próbują odnaleźć jakieś oparcie. Tylko serce dudniło mi jeszcze szaleńczo w piersi, a krew szumiała w skroniach sprawiając, że wszystko dochodziło do mnie jak przez mgłę.
- Czy znów będziesz tylko stał…? – Napastnik urwał w połowie zdania.
Wydawało mi się, że przez króciutki moment dosłownie lecę, aby w ostateczności upaść boleśnie na twardą powierzchnię, wydobywając tym samym z gardła głuchy jęk. Poruszyłem się odrobinę, wywołując niezwykle barwną gamę bólu promieniującego na całe ciało. Zacisnąłem mocniej pięści. Bezwiednie teraz wstrzymywałem oddech, gdyż dopiero po chwili dotarło do mnie, że uścisk na gardle zniknął. Uchyliłem usta z zamiarem zaczerpnięcia porządnej dawki zbawiennego tlenu, jednak gdy tylko spróbowałem wciągnąć brakujące powietrze zakrztusiłem się, czując jak piecze mnie cała klatka piersiowa. Z drobnymi problemami podkurczyłem pod siebie drżące nogi aby klęknąć, a jedną z dłoni przyłożyłem do torsu, próbując jak najszybciej dojść do siebie…
- Niegrzeczny z ciebie piesek… – doszedł do mnie rozbawiony głos od lewej strony. – Podarłeś moją ulubioną bluzę… Nieładnie. – Zamarłem na te słowa, uspokajając powoli unoszącą się jeszcze nieregularnie klatkę piersiową.
To się nie może dziać naprawdę… – Otworzyłem oczy, zapatrując się w szoku na zaciśniętą pięść spoczywającą na ziemi. Odsunąłem się od niej odrobinę, bo przez chwilę wydawało mi się, że pokrywa ją prawdziwa krew. Jednak gdy zamrugałem, złudzenie całkowicie zniknęło, jakby w ogóle go nie było.
W wyobraźni widziałem ogrom szkarłatu, rozstępujący się jak jakieś cholerne Morze Czerwone pośrodku tej polany. Powoli przewijały się czytane nie tak dawno artykuły i widziane w nich masakryczne zdjęcia. Jak echo rozbrzmiewały słowa wypowiedziane przez Sama, które w rzeczywistości okazały się bardziej realistyczne niż mógłbym sobie tego zażyczyć…
Usłyszałem przytłumione powarkiwanie dochodzące z lewej strony. Serce zabiło mi mocniej w piersi, a głębszy wdech wywołał delikatne ukłucie spowodowane zapewne obitymi żebrami. Zignorowałem je jednak, po czym uniosłem niepewnie głowę, obawiając się tego co mogę tam zobaczyć...
O kurwa! – Otworzyłem szerzej oczy, wstrzymując oddech.
W tym momencie czas się dla mnie zatrzymał. Znalazłem się jakby za szklaną ścianą gdzie dochodzą do mnie tylko obrazy. Żadnego dźwięku. Zero zapachu… Jak klatki ze starego filmu, który został puszczony w znacznie spowolnionym tempie.
Uniosłem się niezdarnie na rękach. Chciałem coś krzyknąć. Powiedzieć, żeby Ruki go puścił, gdy w tym właśnie momencie pochylony wampir – na którego wargach ponownie gościł ten sam kpiący uśmiech – odchylił gwałtownie rękę, na której uczepił się mój psiak, za siebie. Widziałem jak tylne kończyny owczarka ryją po ziemi, rozrzucając wokół wyrwane przez niego kępki trawy. Zwierzak pod wpływem siły z jaką przesunął go mężczyzna, bardziej rozdarł czarny materiał, ale go nie puścił… Chociaż nie mogłem go słyszeć, byłem pewien, że jego zmarszczony pysk był oznaką powarkiwania.
Chwilę później ciemnowłosy uniósł kończynę ramię sprawiając, że łapy Rukiego nieznacznie oderwały się od stabilnego podłoża. Futrzak zawisł w powietrzu, po czym napastnik bez żadnego problemu czy wysiłku zamachnął się tak jak jakiś sportowiec dyskiem. Uchyliłem usta, modląc się w duchu, żeby psiak wytrzymał i nie puścił bluzy… Przez otaczającą mnie niby-bezdźwięczną ścianę przebił się przeraźliwy, choć cichy pisk zwierzaka, który nie zdołał utrzymać się rękawa mężczyzny. Ponownie zamarłem na swoim miejscu, przyglądając się w przerażeniu, jak ciało owczarka unosi się przez chwilę w powietrzu jak jakaś zwykła szmaciana lalka. Czułem jak serce zastyga mi w klatce piersiowej, gdy po kilku sekundach psiak z głuchym łoskotem i bolesnym skowytem uderzył o jedno z samotnie stojących na polanie drzew. Miałem wrażenie, że w swojej głowie słyszę każdą, nawet najmniejszą z łamiących się kości futrzaka… Każdy szmer rozrywanej skóry…
Dokładnie w tamtym momencie dźwiękoszczelna ściana, jaka mnie otaczała roztrzaskała się. Praca wszystkich zmysłów wróciła do normy, natomiast do moich uszu doszedł przeraźliwy krzyk… mój krzyk. Właśnie w tej jednej sekundzie wszystko się dla mnie skończyło… Nie było Mikaru, Vica, tego wampira, otaczającego mnie świata, tylko…
- O Boże. Boże! – Najszybciej, na ile pozwalały mi poobijane mięśnie i kości, podszedłem na czworaka do skamlącego cicho psiaka. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, aż w końcu znalazłem się nad… zakrwawionym ciałem – dokładnie jak w tamtym koszmarze – najukochańszej na tym świecie dla mnie istoty.
- Ruki? – zapytałem, czując jak łzy bez żadnych oporów spływają mi po policzkach. Nawet nie zauważyłem, kiedy zebrały się w moich oczach…
Usiadłem koło niego, najbliżej jak tylko mogłem. Psiak słysząc mój głos odetchnął ciężko, sprawiając tym samym, że czerwona plama, która zdążyła się już wokół niego zebrać, powiększyła się jeszcze bardziej. Widoczne brązowe oko spojrzało na mnie z bólem, a z gardła wydobył się ledwo dosłyszalny pisk przepełniony cierpieniem.
Nie do końca dochodziło do mnie co się właśnie stało. Nie zwracałem uwagi na pulsujące teraz dziwnym, tępym bólem miejsce na szyi, na utrudniony znacznie oddech i jakby zamierające w piersi serce… Widziałem powiększającą się kałuże krwi, która nieprzyjemnie zaczęła wsiąkać w materiał moich spodni, przyklejając je do mojego ciała. Czułem, jak już w niektórych miejscach krzepnie, ściągając lekko skórę. Patrząc na owczarka wyraźnie widziałem posklejaną szkarłatną posoką sierść, ale… nie chciałem wierzyć.
- Spokojnie… Nie ruszaj się… – zaszlochałem, pociągając nosem. – Wszystko będzie dobrze – szepnąłem przez łzy, które strużką spływały do moich ust.
Wyciągnąłem dłoń w kierunku psa, jednak zatrzymałem ją tuż nad nim. Bałem się, że mogę zrobić mu jakąś dodatkową krzywdę, jeszcze bardziej go zranić. Odetchnąłem płytko po czym przełamałem się i dotknąłem delikatnie Rukiego, opuszkami gładząc przesiąknięte krwią futro. Łapa psiaka drgnęła nieznacznie, przez co wiedziałem, że próbuje się poruszyć.
- Spokojnie – powtórzyłem.
Przymknąłem powieki, chcąc się jakoś zebrać do kupy. Zaczerpnąłem kilka głębszych wdechów, po czym otworzyłem oczy spoglądając bezpośrednio na zamgloną tęczówkę futrzaka, a nie jego pokiereszowane ciało. Uśmiechnąłem się smutno, próbując dodać mu choć odrobinę otuchy. Nie chciałem zrozumieć co się dzieje ani przyjąć tego wszystkiego do swojej świadomości.
Słona kropla skapująca z czubka mojego nosa rozbiła się na czerwonej cieczy mieszając z nią. Serce bolało mnie tak bardzo, że miałem wrażenie iż zaraz mi pęknie… Tak naprawdę. Pierwszy raz się tak czułem, przez co nie mogłem porównać tego do żadnego uczucia jakie do tej pory mi towarzyszyło… Nie myślałem o niczym. Miałem wrażenie, że się dosłownie wyłączyłem na cały świat poza nim jednym.
- Nie ruszaj się – jęknąłem cierpiętniczo, gdy zwierzak ponownie spróbował się przesunąć. – Zaraz coś zaradzę. Dokładnie tak jak kiedyś… – Odetchnąłem głębiej czując jak płuca palą mnie żywym ogniem. Miałem wrażenie, że każdym kawałkiem swojego ciała czuję jego ból… Każdą złamaną kość, otwartą ranę… – W końcu kiedyś też już byłeś w opłakanym stanie, a jakoś cię poskładaliśmy… Pamiętasz? – zapytałem zupełnie retorycznie, tak jak zawsze do tej pory to czyniłem. W końcu tyle razy rozmawiałem z nim… Czy raczej mówiłem do niego, a on mnie słuchał i dawał chociaż drobniutkie znaki, że nie ignoruje całkowicie mojej osoby. Jak ja to strasznie lubiłem… Jego bliskość, świadomość, że jest gdzieś obok, iż mogę go zawołać…
Nie mogłem go stracić, po prostu nie mogłem! Jak ja sobie z tym poradzę…? Bez niego?! – Przygryzłem dolną wargę, starając się nie rozbeczeć jeszcze bardziej.
Podniosłem zakrwawioną dłoń na wysokość twarzy. Dotknąłem samymi opuszkami palców policzka, po czym starłem nimi kolejne łzy żłobiące sobie dróżki na skórze. Byłem pewien, że wraz z bezbarwną cieczą rozmazuję na swoim obliczu również krew, którą pokryte zostały całe moje ręce, ale w tej chwili było to chyba moje najmniejsze zmartwienie.
Wolną dłonią przesunąłem delikatnie palcami po żebrach owczarka, dopiero teraz zwracając uwagę, że co najmniej dwa z nich przebiły ciało na wylot.
- O Jezu! – zaszlochałem głośniej, powoli rozumiejąc, że chyba jednak tym razem nie będę w stanie mu w żaden sposób pomóc… – Mówiłem, żebyś został w domu… Żebyś nigdy nie próbował stawać w mojej obronie… – wypomniałem mu bezsilnie, choć i tak wiedziałem, że to nic nie da, iż jest już zdecydowanie za późno na wszelakie nauki. W tym momencie nie panowałem nad sobą i rozpłakałem się na serio. Ręka, która przed chwilą spoczywała na policzku zakryła usta, żeby choć trochę stłumić odgłosy przeze mnie wydawane. Pochyliłem się nad psiakiem, a spływające z kącików oczu łzy zamazywały mi obraz zwierzaka leżącego tuż przede mną, skapując na jego ciało.
Odetchnąłem głębiej próbując zebrać się w sobie.
Widziałem, jak klatka piersiowa Rukiego unosi się coraz wolniej, a on oddycha z większym wysiłkiem. Część krwi już wsiąkła w ziemię, ale na jej miejsce pojawiła się zupełnie nowa, świeża, nieustannie przesiąkając moje ubranie. Aż ciężko było uwierzyć, że może być jej aż tyle. Jednak w całej tej zaistniałej sytuacji, mojej uwadze nie uszła najbardziej zauważalna zmiana u zwierzaka. A mianowicie jego ciepłe brązowe oczy, w których najbardziej odbijała się zawsze żywotność owczarka, w tej chwili powolutku traciły swój blask. To właśnie one dawały mi najbardziej do zrozumienia, że on… umiera.
Dlaczego…?
Nagle poczułem jak ktoś ponownie łapie mnie za ramię. Jęknąłem zaskoczony, otwierając szerzej oczy. Jakby odruchowo wyciągnąłem bardziej rękę, którą dopiero co głaskałem psiaka, żeby złapać lub chociaż ponownie dotknąć Rukiego, jednak jego sylwetka, z niewiadomych mi jeszcze wtedy powodów, oddaliła się znacznie ode mnie. Moje plecy po raz kolejny zetknęły się z nierówną fakturą drewna, a ja przez moment byłem tak zdezorientowany tymi wszystkimi wydarzeniami, że nie wiedziałem do końca co się ze mną dzieję…
- Wybacz, że na chwile cię opuściłem… Ludzka krew jest trochę odurzająca i nie zawsze potrafimy nad sobą po niej zapanować… – Mężczyzna zwiesił na chwilę głos, unosząc lekko brodę. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja widząc to, maksymalnie jak tylko mogłem, odsunąłem się od niego przekręcając aż na bok głowę.
Z całego serca próbowałem uchronić się przed jego dotykiem, uciec od niego… Niestety bezcelowo. Palce przesunęły się po szyi, w miejscu gdzie niedawno odczułem dziwne pieczenie, jednak mimo moich najszczerszych chęci nie było to niewiadomo jak nieprzyjemne. Dopiero po chwili syknąłem cicho, przymykając oko gdy dotyk, zamiast zelżeć lub całkiem zniknąć, stał się znacznie intensywniejszy.
W czasie panującej między nami ciszy wszystko już jaśniej do mnie docierało, a jakaś świadoma część mózgu mozolnie analizowała bodźce, dając tym samym cały obraz zaistniałej sytuacji. Prawdziwy i okrutny.
- …zwłaszcza, gdy dawno się jej nie piło… – dokończył, przesuwając palce na mój kark. Kciukiem zarysował linię szczęki, po czym przemieścił go na ranę.
- Puszczaj mnie do cholery – warknąłem, przerywając mu gdy zrozumiałem w końcu co się przed chwila stało. Kiedy w pełni doszło do mnie, że Ruki jest ranny i za wszelką cenę muszę mu jakoś pomóc, ze może jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja.
Ze wszystkich sił próbowałem się wyrwać z uścisku napastnika. Już zapomniałem nawet, że chwilę temu ubyło mi krwi, że nie miałem siły ustać na nogach, że każdy haust powietrza przyprawiał moje płuca o prawdziwy ogień…
- Muszę mu pomóc… – dodałem ciszej, jakby to miało przekonać wampira do wypuszczenia mnie.
Palce jednak zacisnęły się mocniej na ramieniu, przyprawiając o kolejną falę bólu. Próbowałem to zignorować, ale drażniący niedawno otwartą ranę na szyi kciuk od razu wybił mi to z głowy. Krzyknąłem cicho, łapiąc za rękę mężczyzny, żeby chociaż trochę zmniejszyć nacisk. Przed oczami ponownie zrobiło mi się ciemno, ale tylko na chwilę, bo gdy przestałem się wyrywać wampir wsunął dłoń w moje kosmyki, ciągnąc lekko do tyłu. Odetchnąłem płytko od razu opuszczając dłonie. Czułem jak po szyi ścieka mi gęsta, ciepła krew wypływająca z naruszonego miejsca.
- Jemu? – zapytał mężczyzna z udawanym zdziwieniem, zerkając na chwilę na zakrwawione ciało Rukiego. Spojrzałem na niego ze zmęczeniem, a później automatycznie powiodłem za jego wzrokiem. Gdy przyglądałem się zwierzakowi, tak strasznie podobnemu teraz do tego z mojego koszmaru, w oczach ponownie zaczęły mi się zbierać łzy. – Jemu już się nie da pomóc – stwierdził obojętnie. Czułem, że patrzy teraz na moją twarz, jakby poszukując na niej odpowiedzi jakie emocje wywoła u mnie ta… wiadomość.
Gdy to usłyszałem, poczułem jak coś bestialsko i bez żadnych skrupułów rozrywa mnie od środka. Mimo wcześniejszego zajścia ponownie spróbowałem się wyrwać, ale jedyne co osiągnąłem to mocniejsze przyszpilenie mnie do pnia jakiegoś przeklętego drzewa.
- Nie wyrywaj się, bo jednak będzie bolało… – warknął tuż przy moim uchu, uderzając lekko moją głową o korę, gdy wzmacniał uścisk. Wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba, a ja sam miałem ochotę po prostu się skulić gdzieś w kącie… Albo najlepiej zniknąć… Już na zawsze. Ale nie mogłem… Nie teraz. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy wampir mi przerwał, a słowa, które wydobyły się z jego ust sprawiły, że zapragnąłem już tylko jednego… – Serce twojego psa już nie pracuję… Inaczej bym je słyszał… – zadrwił.
Zamarłem, wpatrując się w nieruchomą klatkę piersiową zwierzaka, a zebrane w kącikach oczu łzy spłynęły po policzkach. Jakiś niewidzialny sztylet przebił mnie na wskroś sprawiając, że cząstka mnie odeszła razem z nim…
- To niemożliwe – wyszeptałem łamiącym się od emocji głosem. Czułem się tak strasznie zmęczony i przytłoczony tym wszystkim co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich dni… Nie mogłem wprost uwierzyć, że to wszystko spotkało właśnie mnie. Przecież nikomu nie robiłem żadnej krzywdy, wręcz przeciwnie zawsze starałem się pomagać. A Ruki? On na to z pewnością nie zasługiwał, nie na coś takiego. Chciał mnie tylko obronić, a…
- Zabiłeś go… – jęknąłem, a moje ciało całkowicie zwiotczało. Nie miałem najmniejszego zamiaru się już bronić. Przeniosłem załzawiony wzrok na twarz mężczyzny, który wpatrywał się we mnie, przekrzywiając na bok głowę, przenikliwymi ciemnymi tęczówkami.
- Nie ja go… uśmierciłem – stwierdził niewinnie, unosząc do góry jedną brew w jakimś absurdalnym geście zaskoczenia. W tej chwili miałem ochotę go uderzyć… Albo nawet zrobić coś gorszego. – To twój wilkołak jest za to odpowiedzialny i… ty sam. – Wzruszył obojętnie ramionami, nie spuszczając ze mnie uważnego spojrzenia.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, nie chcąc nawet myśleć o tym jak prawdziwe były jego słowa.
Wcale nie!
- To nieprawda. – Przełknąłem ślinę, czując jak pustka i żal rozlewają się we mnie.
- Oczywiście, że prawda. – Wampir powiedział to z przekonaniem i tak strasznie niewinnie, że zrobiło mi się niedobrze. Dłoń ponownie przesunęła się na kark, delikatnie go masując. Aż się skrzywiłem, próbując odsunąć chociaż odrobinę od jego palącego dotyku. – Po pierwsze mówiłem, że jak go nie przypilnujesz to w końcu stanie mu się coś złego… Jednak przede wszystkim trzeba uważniej dobierać sobie… znajomych. – Wargi wampira rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu, ukazując wyraźnie przydługie kły, niemalże identyczne jak te w filmach fantasy, których tak bardzo nienawidziłem oglądać. – Sam się zastanów… – kontynuował uparcie wampir, przenosząc wzrok z mojej twarzy na szyję. Przypominał mi teraz rodzica, który próbuje wytłumaczyć coś bardzo trudnego swojemu dziecku lub po prostu stara się coś mu wmówić. Ale oprócz tego…
Zmarszczyłem lekko brwi. Teraz wydawał mi się bardziej przytomny niż jeszcze przed chwilą, po wypiciu mojej krwi…
Zaraz… szkarłatne? – Zamrugałem energicznie, żeby choć trochę wyostrzyć wzrok i upewnić się iż… Jednak kiedy ponownie spojrzałem na jego twarz, po widzianym chwilę wcześniej kolorze nie pozostało żadnego śladu. Były tak ciemne jak najgłębsza otchłań. – Złudzenie…?
Po kolejnym głośniejszym warknięciu uścisk na ramionach wyraźnie zelżał, co spowodowało iż zdezorientowany osunąłem się kilka centymetrów po pniu. I choć domyślałem się, że mężczyzna nie puści mnie całkiem, zaryłem nogami o ziemię próbując znaleźć na niej stabilniejsze oparcie.
- Nie lubię twojego psa – stwierdził jakoś mało przytomnie, przechylając na bok głowę.
Kaptur zsunął się odrobinę z głowy wampira, odsłaniając wyraźniej lekki zarost i dość głęboką bruzdę wzdłuż szczęki, wyglądającą tak jakby kawałek ciała został stamtąd dosłownie oderwany. Akurat w tym momencie zahaczyłem piętą o korzeń i, pomimo osłabienia, utrzymałem się jakoś na drżących jeszcze delikatnie kolanach. Miałem ogromną ochotę się od niego odsunąć, niestety przyparty do drzewa nie miałem takiej możliwości. Po chwili ciemnowłosy uśmiechnął się kącikiem ust, ukazując niezwykle długi kieł.
Przełknąłem nerwowo ślinę, a słowa przed chwilą przez niego wypowiedziane dopiero teraz w pełni dotarły do mojej osoby, wywołując nieprzyjemne dreszcze przebiegające po plecach. Prześladujące mnie od rana złe przeczucie znacznie się spotęgowało i teraz byłem całkowicie pewien, że jeżeli naprawdę coś miałoby się stać to właśnie w tym momencie…
- Ruki… Lepiej stąd idź – mruknąłem w końcu, czując jak wnętrze zalewa mi istny ocean chłodu. Głowę wypełniały same negatywne obrazy, których wizje spotęgowane zostały przez czerwień widzianą w moim koszmarze. Miałem przeogromną nadzieję, że mój futrzak chociaż raz, ten jeden jedyny raz mnie posłucha…
Musze cię rozczarować. – Towarzyszący mi od jakiegoś czasu, denerwujący głosik musiał wtrącić swoje trzy grosze. Jednak, czy tylko mi się wydawało czy nawet jego ton był mniej irytujący niż wcześniej, a bardziej… łagodny?
Niespiesznie przekręciłem głowę w bok, niemalże do samego końca kątem oka przyglądając się twarzy napastnika, na której przez cały ten czas nie drgnął nawet jeden mięsień, nie pokazała się żadna nowa emocja poza towarzyszącą mu od samego początku kpiną… Zacisnąłem lekko dłonie, przyciskając je jednocześnie do pnia. Przez zachowanie mężczyzny zacząłem powoli dochodzić do wniosku, że on po prostu nie posiada już w sobie żadnych pozytywnych uczuć… Tak jakby coś całkowicie go ich pozbawiło. Odetchnąłem głębiej, mając wrażenie iż te wszystkie negatywne fluidy wyczuwane od wampira wpływają również na mnie sprawiając, że powietrze ucieka ze mnie jak z przebitego balonu.
Spojrzałem na psiaka, którego sylwetkę oświetlało teraz wyłącznie – choć nieprawdopodobnie wyraźnie – odbite światło księżyca. Owczarek stał niedaleko nas z wyraźnie napiętym grzbietem i wyszczerzonymi kłami, uginając lekko przednie łapy w taki sposób jakby zaraz miał się na niego rzucić. Przełknąłem ślinę, a w sercu poczułem jakieś straszne ukłucie, które na krótki moment nie pozwoliło mi nawet porządnie zaczerpnąć tchu. Ruki w ogóle nie przypominał teraz mojego spokojnego, choć rozkapryszonego futrzaka, jakim był na co dzień. Wyglądał tak strasznie i obco, że sam przez dosłownie kilka sekund się go bałem…
Idiota ze mnie!
- Ruki… Uciekaj! – jęknąłem wpatrując się w niego uparcie. Jednak owczarek albo w ogóle tego nie usłyszał, albo całkowicie mnie zignorował. Zamiast bowiem wycofać się i po prostu odejść przysunął się krok do nas, patrząc, z jakąś furią tlącą się w brązowych oczach, na bruneta. – Boże! Chociaż raz… – Końcówka wypowiadanego zdania przeszła w kaszel, gdy poczułem jak dłoń niemalże miażdży moją krtań. – Kurwa. – Osłabionymi jeszcze palcami chwyciłem rękę mężczyzny, bez żadnego skutku próbując odciągnąć ją od szyi. – Puszczaj! – wycharczałem, ale zamiast poprawić własną sytuację tylko ją pogorszyłem. Moje stopy oderwały się nagle od ziemi, a gardło zabolało nieprzyjemnie. Usłyszałem jak bluzka zakrywająca moje ciało drze się nieprawdopodobnie głośno, a skóra pod nią ukryta zaczyna piec gdy mężczyzna przesuwając mnie ku koronie drzewa podrażnia ją. Kiedy uświadomiłem sobie, że straciłem grunt pod stopami pisnąłem cicho, panicznie szukając jakiegoś oparcia dla nich.
- Cicho – syknął napastnik, przyglądając się z dziwnym zaciekawieniem zwierzakowi stojącemu przed nim. Jego głowa powoli naprostowała się, a materiał zamiast okryć profil mężczyzny, jeszcze bardziej się zsunął. Ściągnął usta w wąską kreskę, a oczy zmrużyły się nadając mu dużo bardziej przerażającego wyrazu niż wcześniej. Przez myśl przemknęło mi, że przypomina teraz szaleńca zastanawiającego się w jaki sposób pomęczyć swoją kolejną ofiarę przed pozbyciem się jej.
Cholera.
Palce zacisnęły się mocniej wokół mojego gardła sprawiając, że powolutku traciłem dech. Czułem jak ręce stopniowo omdlewają, coraz słabiej próbując uwolnić mnie z jego uścisku.
- Zrobisz coś w końcu? – zadrwił wyraźnie mężczyzna w kierunku mojego zwierzaka, jakby chcąc go do czegoś sprowokować. W jego głosie dawało się wyczuć, że pomimo wyrazu twarzy świetnie się bawi w zaistniałej sytuacji.
Od ubytku tlenu coraz bardziej ciemniało mi przed oczami, a myśli umykały nie potrafiąc złączyć się w jakąś konkretną całość. Przymknąłem niezwykle ciężkie powieki, a pod nimi pojawiły mi się białe plamy. Czułem jak słabnę, a stopy z coraz większym wysiłkiem, próbują odnaleźć jakieś oparcie. Tylko serce dudniło mi jeszcze szaleńczo w piersi, a krew szumiała w skroniach sprawiając, że wszystko dochodziło do mnie jak przez mgłę.
- Czy znów będziesz tylko stał…? – Napastnik urwał w połowie zdania.
Wydawało mi się, że przez króciutki moment dosłownie lecę, aby w ostateczności upaść boleśnie na twardą powierzchnię, wydobywając tym samym z gardła głuchy jęk. Poruszyłem się odrobinę, wywołując niezwykle barwną gamę bólu promieniującego na całe ciało. Zacisnąłem mocniej pięści. Bezwiednie teraz wstrzymywałem oddech, gdyż dopiero po chwili dotarło do mnie, że uścisk na gardle zniknął. Uchyliłem usta z zamiarem zaczerpnięcia porządnej dawki zbawiennego tlenu, jednak gdy tylko spróbowałem wciągnąć brakujące powietrze zakrztusiłem się, czując jak piecze mnie cała klatka piersiowa. Z drobnymi problemami podkurczyłem pod siebie drżące nogi aby klęknąć, a jedną z dłoni przyłożyłem do torsu, próbując jak najszybciej dojść do siebie…
- Niegrzeczny z ciebie piesek… – doszedł do mnie rozbawiony głos od lewej strony. – Podarłeś moją ulubioną bluzę… Nieładnie. – Zamarłem na te słowa, uspokajając powoli unoszącą się jeszcze nieregularnie klatkę piersiową.
To się nie może dziać naprawdę… – Otworzyłem oczy, zapatrując się w szoku na zaciśniętą pięść spoczywającą na ziemi. Odsunąłem się od niej odrobinę, bo przez chwilę wydawało mi się, że pokrywa ją prawdziwa krew. Jednak gdy zamrugałem, złudzenie całkowicie zniknęło, jakby w ogóle go nie było.
W wyobraźni widziałem ogrom szkarłatu, rozstępujący się jak jakieś cholerne Morze Czerwone pośrodku tej polany. Powoli przewijały się czytane nie tak dawno artykuły i widziane w nich masakryczne zdjęcia. Jak echo rozbrzmiewały słowa wypowiedziane przez Sama, które w rzeczywistości okazały się bardziej realistyczne niż mógłbym sobie tego zażyczyć…
Usłyszałem przytłumione powarkiwanie dochodzące z lewej strony. Serce zabiło mi mocniej w piersi, a głębszy wdech wywołał delikatne ukłucie spowodowane zapewne obitymi żebrami. Zignorowałem je jednak, po czym uniosłem niepewnie głowę, obawiając się tego co mogę tam zobaczyć...
O kurwa! – Otworzyłem szerzej oczy, wstrzymując oddech.
W tym momencie czas się dla mnie zatrzymał. Znalazłem się jakby za szklaną ścianą gdzie dochodzą do mnie tylko obrazy. Żadnego dźwięku. Zero zapachu… Jak klatki ze starego filmu, który został puszczony w znacznie spowolnionym tempie.
Uniosłem się niezdarnie na rękach. Chciałem coś krzyknąć. Powiedzieć, żeby Ruki go puścił, gdy w tym właśnie momencie pochylony wampir – na którego wargach ponownie gościł ten sam kpiący uśmiech – odchylił gwałtownie rękę, na której uczepił się mój psiak, za siebie. Widziałem jak tylne kończyny owczarka ryją po ziemi, rozrzucając wokół wyrwane przez niego kępki trawy. Zwierzak pod wpływem siły z jaką przesunął go mężczyzna, bardziej rozdarł czarny materiał, ale go nie puścił… Chociaż nie mogłem go słyszeć, byłem pewien, że jego zmarszczony pysk był oznaką powarkiwania.
Chwilę później ciemnowłosy uniósł kończynę ramię sprawiając, że łapy Rukiego nieznacznie oderwały się od stabilnego podłoża. Futrzak zawisł w powietrzu, po czym napastnik bez żadnego problemu czy wysiłku zamachnął się tak jak jakiś sportowiec dyskiem. Uchyliłem usta, modląc się w duchu, żeby psiak wytrzymał i nie puścił bluzy… Przez otaczającą mnie niby-bezdźwięczną ścianę przebił się przeraźliwy, choć cichy pisk zwierzaka, który nie zdołał utrzymać się rękawa mężczyzny. Ponownie zamarłem na swoim miejscu, przyglądając się w przerażeniu, jak ciało owczarka unosi się przez chwilę w powietrzu jak jakaś zwykła szmaciana lalka. Czułem jak serce zastyga mi w klatce piersiowej, gdy po kilku sekundach psiak z głuchym łoskotem i bolesnym skowytem uderzył o jedno z samotnie stojących na polanie drzew. Miałem wrażenie, że w swojej głowie słyszę każdą, nawet najmniejszą z łamiących się kości futrzaka… Każdy szmer rozrywanej skóry…
Dokładnie w tamtym momencie dźwiękoszczelna ściana, jaka mnie otaczała roztrzaskała się. Praca wszystkich zmysłów wróciła do normy, natomiast do moich uszu doszedł przeraźliwy krzyk… mój krzyk. Właśnie w tej jednej sekundzie wszystko się dla mnie skończyło… Nie było Mikaru, Vica, tego wampira, otaczającego mnie świata, tylko…
- O Boże. Boże! – Najszybciej, na ile pozwalały mi poobijane mięśnie i kości, podszedłem na czworaka do skamlącego cicho psiaka. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, aż w końcu znalazłem się nad… zakrwawionym ciałem – dokładnie jak w tamtym koszmarze – najukochańszej na tym świecie dla mnie istoty.
- Ruki? – zapytałem, czując jak łzy bez żadnych oporów spływają mi po policzkach. Nawet nie zauważyłem, kiedy zebrały się w moich oczach…
Usiadłem koło niego, najbliżej jak tylko mogłem. Psiak słysząc mój głos odetchnął ciężko, sprawiając tym samym, że czerwona plama, która zdążyła się już wokół niego zebrać, powiększyła się jeszcze bardziej. Widoczne brązowe oko spojrzało na mnie z bólem, a z gardła wydobył się ledwo dosłyszalny pisk przepełniony cierpieniem.
Nie do końca dochodziło do mnie co się właśnie stało. Nie zwracałem uwagi na pulsujące teraz dziwnym, tępym bólem miejsce na szyi, na utrudniony znacznie oddech i jakby zamierające w piersi serce… Widziałem powiększającą się kałuże krwi, która nieprzyjemnie zaczęła wsiąkać w materiał moich spodni, przyklejając je do mojego ciała. Czułem, jak już w niektórych miejscach krzepnie, ściągając lekko skórę. Patrząc na owczarka wyraźnie widziałem posklejaną szkarłatną posoką sierść, ale… nie chciałem wierzyć.
- Spokojnie… Nie ruszaj się… – zaszlochałem, pociągając nosem. – Wszystko będzie dobrze – szepnąłem przez łzy, które strużką spływały do moich ust.
Wyciągnąłem dłoń w kierunku psa, jednak zatrzymałem ją tuż nad nim. Bałem się, że mogę zrobić mu jakąś dodatkową krzywdę, jeszcze bardziej go zranić. Odetchnąłem płytko po czym przełamałem się i dotknąłem delikatnie Rukiego, opuszkami gładząc przesiąknięte krwią futro. Łapa psiaka drgnęła nieznacznie, przez co wiedziałem, że próbuje się poruszyć.
- Spokojnie – powtórzyłem.
Przymknąłem powieki, chcąc się jakoś zebrać do kupy. Zaczerpnąłem kilka głębszych wdechów, po czym otworzyłem oczy spoglądając bezpośrednio na zamgloną tęczówkę futrzaka, a nie jego pokiereszowane ciało. Uśmiechnąłem się smutno, próbując dodać mu choć odrobinę otuchy. Nie chciałem zrozumieć co się dzieje ani przyjąć tego wszystkiego do swojej świadomości.
Słona kropla skapująca z czubka mojego nosa rozbiła się na czerwonej cieczy mieszając z nią. Serce bolało mnie tak bardzo, że miałem wrażenie iż zaraz mi pęknie… Tak naprawdę. Pierwszy raz się tak czułem, przez co nie mogłem porównać tego do żadnego uczucia jakie do tej pory mi towarzyszyło… Nie myślałem o niczym. Miałem wrażenie, że się dosłownie wyłączyłem na cały świat poza nim jednym.
- Nie ruszaj się – jęknąłem cierpiętniczo, gdy zwierzak ponownie spróbował się przesunąć. – Zaraz coś zaradzę. Dokładnie tak jak kiedyś… – Odetchnąłem głębiej czując jak płuca palą mnie żywym ogniem. Miałem wrażenie, że każdym kawałkiem swojego ciała czuję jego ból… Każdą złamaną kość, otwartą ranę… – W końcu kiedyś też już byłeś w opłakanym stanie, a jakoś cię poskładaliśmy… Pamiętasz? – zapytałem zupełnie retorycznie, tak jak zawsze do tej pory to czyniłem. W końcu tyle razy rozmawiałem z nim… Czy raczej mówiłem do niego, a on mnie słuchał i dawał chociaż drobniutkie znaki, że nie ignoruje całkowicie mojej osoby. Jak ja to strasznie lubiłem… Jego bliskość, świadomość, że jest gdzieś obok, iż mogę go zawołać…
Nie mogłem go stracić, po prostu nie mogłem! Jak ja sobie z tym poradzę…? Bez niego?! – Przygryzłem dolną wargę, starając się nie rozbeczeć jeszcze bardziej.
Podniosłem zakrwawioną dłoń na wysokość twarzy. Dotknąłem samymi opuszkami palców policzka, po czym starłem nimi kolejne łzy żłobiące sobie dróżki na skórze. Byłem pewien, że wraz z bezbarwną cieczą rozmazuję na swoim obliczu również krew, którą pokryte zostały całe moje ręce, ale w tej chwili było to chyba moje najmniejsze zmartwienie.
Wolną dłonią przesunąłem delikatnie palcami po żebrach owczarka, dopiero teraz zwracając uwagę, że co najmniej dwa z nich przebiły ciało na wylot.
- O Jezu! – zaszlochałem głośniej, powoli rozumiejąc, że chyba jednak tym razem nie będę w stanie mu w żaden sposób pomóc… – Mówiłem, żebyś został w domu… Żebyś nigdy nie próbował stawać w mojej obronie… – wypomniałem mu bezsilnie, choć i tak wiedziałem, że to nic nie da, iż jest już zdecydowanie za późno na wszelakie nauki. W tym momencie nie panowałem nad sobą i rozpłakałem się na serio. Ręka, która przed chwilą spoczywała na policzku zakryła usta, żeby choć trochę stłumić odgłosy przeze mnie wydawane. Pochyliłem się nad psiakiem, a spływające z kącików oczu łzy zamazywały mi obraz zwierzaka leżącego tuż przede mną, skapując na jego ciało.
Odetchnąłem głębiej próbując zebrać się w sobie.
Widziałem, jak klatka piersiowa Rukiego unosi się coraz wolniej, a on oddycha z większym wysiłkiem. Część krwi już wsiąkła w ziemię, ale na jej miejsce pojawiła się zupełnie nowa, świeża, nieustannie przesiąkając moje ubranie. Aż ciężko było uwierzyć, że może być jej aż tyle. Jednak w całej tej zaistniałej sytuacji, mojej uwadze nie uszła najbardziej zauważalna zmiana u zwierzaka. A mianowicie jego ciepłe brązowe oczy, w których najbardziej odbijała się zawsze żywotność owczarka, w tej chwili powolutku traciły swój blask. To właśnie one dawały mi najbardziej do zrozumienia, że on… umiera.
Dlaczego…?
Nagle poczułem jak ktoś ponownie łapie mnie za ramię. Jęknąłem zaskoczony, otwierając szerzej oczy. Jakby odruchowo wyciągnąłem bardziej rękę, którą dopiero co głaskałem psiaka, żeby złapać lub chociaż ponownie dotknąć Rukiego, jednak jego sylwetka, z niewiadomych mi jeszcze wtedy powodów, oddaliła się znacznie ode mnie. Moje plecy po raz kolejny zetknęły się z nierówną fakturą drewna, a ja przez moment byłem tak zdezorientowany tymi wszystkimi wydarzeniami, że nie wiedziałem do końca co się ze mną dzieję…
- Wybacz, że na chwile cię opuściłem… Ludzka krew jest trochę odurzająca i nie zawsze potrafimy nad sobą po niej zapanować… – Mężczyzna zwiesił na chwilę głos, unosząc lekko brodę. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja widząc to, maksymalnie jak tylko mogłem, odsunąłem się od niego przekręcając aż na bok głowę.
Z całego serca próbowałem uchronić się przed jego dotykiem, uciec od niego… Niestety bezcelowo. Palce przesunęły się po szyi, w miejscu gdzie niedawno odczułem dziwne pieczenie, jednak mimo moich najszczerszych chęci nie było to niewiadomo jak nieprzyjemne. Dopiero po chwili syknąłem cicho, przymykając oko gdy dotyk, zamiast zelżeć lub całkiem zniknąć, stał się znacznie intensywniejszy.
W czasie panującej między nami ciszy wszystko już jaśniej do mnie docierało, a jakaś świadoma część mózgu mozolnie analizowała bodźce, dając tym samym cały obraz zaistniałej sytuacji. Prawdziwy i okrutny.
- …zwłaszcza, gdy dawno się jej nie piło… – dokończył, przesuwając palce na mój kark. Kciukiem zarysował linię szczęki, po czym przemieścił go na ranę.
- Puszczaj mnie do cholery – warknąłem, przerywając mu gdy zrozumiałem w końcu co się przed chwila stało. Kiedy w pełni doszło do mnie, że Ruki jest ranny i za wszelką cenę muszę mu jakoś pomóc, ze może jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja.
Ze wszystkich sił próbowałem się wyrwać z uścisku napastnika. Już zapomniałem nawet, że chwilę temu ubyło mi krwi, że nie miałem siły ustać na nogach, że każdy haust powietrza przyprawiał moje płuca o prawdziwy ogień…
- Muszę mu pomóc… – dodałem ciszej, jakby to miało przekonać wampira do wypuszczenia mnie.
Palce jednak zacisnęły się mocniej na ramieniu, przyprawiając o kolejną falę bólu. Próbowałem to zignorować, ale drażniący niedawno otwartą ranę na szyi kciuk od razu wybił mi to z głowy. Krzyknąłem cicho, łapiąc za rękę mężczyzny, żeby chociaż trochę zmniejszyć nacisk. Przed oczami ponownie zrobiło mi się ciemno, ale tylko na chwilę, bo gdy przestałem się wyrywać wampir wsunął dłoń w moje kosmyki, ciągnąc lekko do tyłu. Odetchnąłem płytko od razu opuszczając dłonie. Czułem jak po szyi ścieka mi gęsta, ciepła krew wypływająca z naruszonego miejsca.
- Jemu? – zapytał mężczyzna z udawanym zdziwieniem, zerkając na chwilę na zakrwawione ciało Rukiego. Spojrzałem na niego ze zmęczeniem, a później automatycznie powiodłem za jego wzrokiem. Gdy przyglądałem się zwierzakowi, tak strasznie podobnemu teraz do tego z mojego koszmaru, w oczach ponownie zaczęły mi się zbierać łzy. – Jemu już się nie da pomóc – stwierdził obojętnie. Czułem, że patrzy teraz na moją twarz, jakby poszukując na niej odpowiedzi jakie emocje wywoła u mnie ta… wiadomość.
Gdy to usłyszałem, poczułem jak coś bestialsko i bez żadnych skrupułów rozrywa mnie od środka. Mimo wcześniejszego zajścia ponownie spróbowałem się wyrwać, ale jedyne co osiągnąłem to mocniejsze przyszpilenie mnie do pnia jakiegoś przeklętego drzewa.
- Nie wyrywaj się, bo jednak będzie bolało… – warknął tuż przy moim uchu, uderzając lekko moją głową o korę, gdy wzmacniał uścisk. Wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba, a ja sam miałem ochotę po prostu się skulić gdzieś w kącie… Albo najlepiej zniknąć… Już na zawsze. Ale nie mogłem… Nie teraz. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy wampir mi przerwał, a słowa, które wydobyły się z jego ust sprawiły, że zapragnąłem już tylko jednego… – Serce twojego psa już nie pracuję… Inaczej bym je słyszał… – zadrwił.
Zamarłem, wpatrując się w nieruchomą klatkę piersiową zwierzaka, a zebrane w kącikach oczu łzy spłynęły po policzkach. Jakiś niewidzialny sztylet przebił mnie na wskroś sprawiając, że cząstka mnie odeszła razem z nim…
- To niemożliwe – wyszeptałem łamiącym się od emocji głosem. Czułem się tak strasznie zmęczony i przytłoczony tym wszystkim co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich dni… Nie mogłem wprost uwierzyć, że to wszystko spotkało właśnie mnie. Przecież nikomu nie robiłem żadnej krzywdy, wręcz przeciwnie zawsze starałem się pomagać. A Ruki? On na to z pewnością nie zasługiwał, nie na coś takiego. Chciał mnie tylko obronić, a…
- Zabiłeś go… – jęknąłem, a moje ciało całkowicie zwiotczało. Nie miałem najmniejszego zamiaru się już bronić. Przeniosłem załzawiony wzrok na twarz mężczyzny, który wpatrywał się we mnie, przekrzywiając na bok głowę, przenikliwymi ciemnymi tęczówkami.
- Nie ja go… uśmierciłem – stwierdził niewinnie, unosząc do góry jedną brew w jakimś absurdalnym geście zaskoczenia. W tej chwili miałem ochotę go uderzyć… Albo nawet zrobić coś gorszego. – To twój wilkołak jest za to odpowiedzialny i… ty sam. – Wzruszył obojętnie ramionami, nie spuszczając ze mnie uważnego spojrzenia.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, nie chcąc nawet myśleć o tym jak prawdziwe były jego słowa.
Wcale nie!
- To nieprawda. – Przełknąłem ślinę, czując jak pustka i żal rozlewają się we mnie.
- Oczywiście, że prawda. – Wampir powiedział to z przekonaniem i tak strasznie niewinnie, że zrobiło mi się niedobrze. Dłoń ponownie przesunęła się na kark, delikatnie go masując. Aż się skrzywiłem, próbując odsunąć chociaż odrobinę od jego palącego dotyku. – Po pierwsze mówiłem, że jak go nie przypilnujesz to w końcu stanie mu się coś złego… Jednak przede wszystkim trzeba uważniej dobierać sobie… znajomych. – Wargi wampira rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu, ukazując wyraźnie przydługie kły, niemalże identyczne jak te w filmach fantasy, których tak bardzo nienawidziłem oglądać. – Sam się zastanów… – kontynuował uparcie wampir, przenosząc wzrok z mojej twarzy na szyję. Przypominał mi teraz rodzica, który próbuje wytłumaczyć coś bardzo trudnego swojemu dziecku lub po prostu stara się coś mu wmówić. Ale oprócz tego…
Zmarszczyłem lekko brwi. Teraz wydawał mi się bardziej przytomny niż jeszcze przed chwilą, po wypiciu mojej krwi…
Zaraz to znaczy, że to pieczenie na szyi… – Otworzyłem szerzej oczy, patrząc z lękiem na mężczyznę, który ponownie zagarnął mój medalion i przyglądał mu się uważnie.
- Piłeś moją krew – stwierdziłem głucho, sprawiając, że wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej, by po chwili zachichotać z rozbawiania. Czemu dopiero teraz to do mnie dotarło? Jak jakieś cholerne oświecenie. – Jesteś… obłąkany? – Moje stwierdzenie wyszło bardziej jak pytanie, ale mężczyzna i tak prawidłowo je zinterpretował. Nie odpowiedział bowiem, tylko spoważniał momentalnie, patrząc na mnie spod byka. Po chwili ściągnął rzemyk tak bardzo, że materiał werżnął się boleśnie w moją skórę, ponownie naruszając ranę. Skrzywiłem się, ale nie nic zrobiłem, żeby go powstrzymywać.
- Ja jestem obłąkany? – zapytał, przysuwając się do mnie niebezpiecznie blisko. W jego oczach widziałem czystą nienawiść, nie byłem tylko pewien czy była ona skierowana do mnie, czy do prawdziwego powodu naszego spotkania? Gdy uścisk na szyi jeszcze trochę wzmógł się, spróbowałem unieść dłonie i odciągnąć czarny, cienki materiał od szyi, ale byłem już na to za słaby. Nie miałem siły, zresztą… Opuściłem ręce, gdy przypomniało mi się, że tak naprawdę nie mam już po co tu zostawać. – Niby czemu? Bo chce zemsty? Sprawiedliwości? – mruknął, a we mnie coś pękło. Zacisnąłem boleśnie zęby. Jeżeli chodziło mu o Mikaru, to czemu zaatakował mnie? Dlaczego musiał ucierpieć Ruki?
- Nie! – krzyknąłem, próbując go kopnąć. Poczułem jak paznokcie wbijają się w skórę, gdy dłonie zaciskały się w pięści. – Bo uwziąłeś się na mnie zamiast na niego! Bo zabiłeś…
- Więc przyznajesz, że jednak go znasz? – zaśmiał się, a ja całkowicie straciłem zaczęty dopiero przed chwilą wątek. Zamarłem słysząc to pytanie. Zdecydowanie nie chciałem tego ujawnić, ale te wszystkie emocje i wydarzenia jakie mnie spotkały... To zdecydowanie było dla nie za dużo. Jednak z drugiej strony, czemu właściwie go bronię? Zostawił mnie.
- Oh! Wygadałeś się, prawda? I tak się dziwię, że tak długo go broniłeś… W końcu cię zdradził. – Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. W ostateczności z tego co wiem Mikaru nigdy… Już otwierałem usta, żeby zaprzeczyć, gdy mężczyzna widząc to wszedł mi w słowo. – Nie mówię dosłownie, ale… Nie ostrzegł cię przede mną, nie powiedział na początku kim jest, nie uprzedził co może ci grozić, nie raczył dać ci do zrozumienia, że i tak z waszego niby-związku nic nie będzie i… dał ci to. – Mężczyzna poluźnił uścisk wbijającego się w skórę rzemyka, którego już nawet nie odczuwałem, tamta część ciała chyba całkowicie mi ścierpła. Uniósł medalion na wysokość moich oczu, jakby chcąc mi go zademonstrować. – Nie masz pojęcia co to jest, prawda?
Spojrzałem zdezorientowany na biżuterię, a potem na niego. Miałem wrażenie, że mam jakieś déjà vu, bo czy Sam nie pytał mnie o to samo? Jednak ja nie zmieniłem zdania w tej kwestii. Nadal nie chciałem wiedzieć czym jest to cholerstwo, chciałem po prostu, żeby zostawił mnie w spokoju. Aby to wszystko nigdy się nie wydarzyło…
- Nie chcę wiedzieć… – szepnąłem. Nagle przypomniała mi się ostatnia rada nastolatka, że powinienem zdjąć medalion.
Cholera! – Otworzyłem trochę szerzej oczy, gdy coś do mnie dotarło. Bo jeżeli to przez niego wampir wiedział, że ja i Mikaru… Czemu go nie posłuchałem?
- Wolisz się łudzić, że chciał dla ciebie dobrze prawda? – Zmrużone lekko oczy momentalnie skojarzyły mi się z jakąś zwykłą przekomarzanką… Szkoda tylko, że to wszystko nie mogło okazać się zabawą… snem. Dłoń znajdująca się do tej pory na moim karku wysunęła się, przynosząc mi niewytłumaczalną ulgę.
- Ja wcale nie… – Mężczyzna powoli uniósł na wysokość swojej twarzy nadgarstek, przez co umilkłem. Na początku nie wiedziałem o co mu może chodzić, ale gdy usłyszałem nieprzyjemny odgłos przecinania cienkiej skóry wzdrygnąłem się, próbując niemalże wtopić w drewno. Przełknąłem nerwowo ślinę. – Co ty…
- Wiesz, że tu nie chodzi o medalion sam w sobie? – mruknął przytłumionym głosem.
Wpatrzyłem się w niego, całkowicie gubiąc w tym wszystkim, bo jeżeli to nie to…?
- W końcu mogłeś go po prostu gdzieś znaleźć… Prawda? – Uniósł mnie trochę wyżej nad ziemię tak, że straciłem grunt pod nogami. Nie wyrywałem się już jednak, dzięki czemu ciemnowłosy miał znacznie ułatwione zadanie. Choć i tak wątpiłem, żeby wcześniejsze moje działania robiły na nim jakiekolwiek wrażenie. Po chwili, krzywiąc się lekko, odsunął dłoń od swoich warg, od razu wycierając je o materiał bluzy. – Chodzi o jego… właściwości… – Napastnik ścisnął mocniej moje gardło sprawiając, że aż się zakrztusiłem.
Pomimo odczuwanego bólu nie odezwałem się. Nie zrobiłem też nic, żeby się uwolnić. Przymknąłem tylko trochę powieki i czekałem co mnie spotka. Perspektywa zabicia mnie w tej chwili wydawała mi się niezwykle kusząca… Kątem oka zerknąłem na ciało mojego zwierzaka. Miałem tylko nadzieję, że mimo wszystko nie cierpiał aż tak bardzo…
- Chodzi o to, że przez niego nie zapominasz… A teraz… – wampir w niezwykłym tempie przycisnął przecięty nadgarstek do moich ust – pij… – szepnął niemalże pieszczotliwie.
Zakrztusiłem się, odruchowo próbując odciągnąć jego dłoń od twarzy, ale przez siłę jaką dysponował wampir nie udało mi się to. Nie miałem pojęcia do czego to zmierza. Skoro chciał mnie zabić, po co robić takie coś? Na języku poczułem posmak jego krwi, ale tak strasznie dziwny… gęsty i jakby… stęchły, stary? Nie mając już innego wyjścia przełknąłem ciecz, która niezwykle wolno spłynęła mi do gardła, łaskocząc je. Zacisnąłem lekko palce na ręce napastnika.
- Grzeczny chłopiec… – mruknął gardłowo, gdy moja grdyka ponownie się poruszyła.
Nie potrafiąc się obronić, mogłem tylko czekać aż mężczyzna sam odciągnie nadgarstek od moich ust. Z każdym łykiem jego krwi traciłem siły, a moja świadomość jakby całkiem się zamazywała. Serce biło w piersi coraz wolniej, a oddech się spłycił. Zamknąłem oczy, nie potrafiąc utrzymać uchylonych powiek, które zrobiły się niesamowicie ciężkie, podobnie jak ręce, który ześlizgnęły się po chłodnawej skórze, opadając wzdłuż mojego ciała.
- Chyba starczy. – napastnik puścił nie. Jak przez mgłę poczułem, że całym ciężarem oparłem się o pień drzewa, a wampir przytrzymując mnie, pomógł zsunąć się na ziemię. Prawie już nie kontaktowałem. Nawet leśne odgłosy docierały do mnie urywanie, jakby z jakiejś niesamowitej odległości. – Spokojnie. Teraz wystarczy zaczekać, aż… wyzioniesz ducha… – Do moich uszu doszedł przytłumiony głos, który z trudem rozpoznałem. Podobnie jak wypowiedziane dopiero co słowa. – On zdecydowanie nie jest nam potrzebny…
Czułem jak siły całkiem mnie opuszczają. Nie wiedziałem co to wszystko znaczy, ale nawet nie chciałem w to wnikać. Jedyne czego teraz potrzebowałem to spokoju, który miał niedługo nadejść, a który w tej chwili został zakłócony. Kiedy bowiem miałem wrażenie, że już odpływam, jak przez mgłę usłyszałem niedaleko siebie jakieś przekleństwa i szamotaninę, a później głośny śmiech. Chciałem otworzyć oczy, ale powieki okazały się zdecydowanie za ciężkie.
Nagle ktoś bardzo delikatnie dotknął mojego nadgarstka, a ja poczułem w tamtym miejscu przyjemne ciepło. Miałem ochotę odetchnąć z ulgą, bo to z pewnością nie był ten wampir.
- Jeszcze żyje – stwierdził nieznany mi męski głos, który przebił się przez otaczająca mnie mgłę. Miałem ochotę zobaczyć co się wokół mnie dzieje, ale osłabione ciało całkowicie odmawiało mi posłuszeństwa. – Co masz zamiar zrobić? Jak go zostawimy przemieni się… – Ciepłe palce odsunęły się od mojej ręki, a ja odczułem niewyobrażalny chłód w tamtym miejscu. Chciałem, żeby znów mnie dotknął, pragnąłem chociaż jeszcze raz poczuć obecność drugiego ciała koło siebie.
- Wiem – mruknął drugi głos, który od razu rozpoznałem. Serce zabiło mi mocniej, a przyjemne dreszcze przebiegły wzdłuż pleców. Próbowałem coś powiedzieć, ale w gardle utknęła mi ogromną gula, której nie potrafiłem przełknąć.
- Więc co z tym zrobisz? – Naciskał mężczyzna, który sprawdzał mi puls. Między nimi zapanowała pełna napięcia cisza, którą nawet ja odczułem.
- Nie wiem – wyszeptał wilkołak.
- A pies? – Jego towarzysz odetchnął głośno, wyraźnie zmęczony. Do moich uszu nie doszła żadna odpowiedź, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Ruki… – Nie możesz go tak zostawić, jesteś mu coś winien…
- Nasze zasady… – Mikaru przerwał wypowiedź drugiego mężczyzny, wyraźnie kładąc nacisk na pierwsze słowa.
- Jakoś nie zwracałeś uwagi na zasady, kiedy go posuwałeś. – Stwierdził z wyraźną ironią towarzysz bruneta. Wstrzymałem na chwilę oddech, czując jak pieką mnie policzki. – Zresztą sam wiesz gdzie ja mam te wszystkie zasady. Poza tym, niedługo może samodzielnie już będziesz je ustanawiać, a trzymasz się ślepo tych starych, jakbyś sam nie myślał. Zrobisz coś z nim czy nie? – warknął gardłowo, powoli chyba tracąc cierpliwość.
- …
- Wiesz, że to przez ciebie teraz tu leży i umiera? – mruknął towarzysz, gdy wilkołak nie odpowiedział na wcześniejsze pytanie. Kolejny raz tego dnia poczułem nieprzyjemne ukłucie. Myślałem, że skoro przyszedł tu, to…
- Nie umiera… – poprawił go szeptem szarooki.
- No tak, kurwa! Faktycznie – zaśmiał się sztucznie mężczyzna, chyba nadal kucający koło mnie. – Myślałem, że ci na nim choć trochę zależy, ale widzę, że rzeczywiście nie stać cię na coś takiego jak głębsze uczucia. – Ton jego głosu momentalnie stał się lodowaty, wywołując u mnie ciarki. – I wiesz co? On zasługuje na coś więcej niż zimna skorupa bez duszy, więc z łaski swojej, pierdol się z tymi swoimi zasadami – warknął rozmówca Mikaru, przysuwając się do mnie jeszcze bardziej. Emanujące od jego ciała ciepło doszło do mnie, przyjemnie otulając…
Chwilę potem poczułem nieprawdopodobny ból, ale nie zdążyłem nawet krzyknąć, bo ogarnęła mnie w końcu całkowita ciemność.
- Piłeś moją krew – stwierdziłem głucho, sprawiając, że wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej, by po chwili zachichotać z rozbawiania. Czemu dopiero teraz to do mnie dotarło? Jak jakieś cholerne oświecenie. – Jesteś… obłąkany? – Moje stwierdzenie wyszło bardziej jak pytanie, ale mężczyzna i tak prawidłowo je zinterpretował. Nie odpowiedział bowiem, tylko spoważniał momentalnie, patrząc na mnie spod byka. Po chwili ściągnął rzemyk tak bardzo, że materiał werżnął się boleśnie w moją skórę, ponownie naruszając ranę. Skrzywiłem się, ale nie nic zrobiłem, żeby go powstrzymywać.
- Ja jestem obłąkany? – zapytał, przysuwając się do mnie niebezpiecznie blisko. W jego oczach widziałem czystą nienawiść, nie byłem tylko pewien czy była ona skierowana do mnie, czy do prawdziwego powodu naszego spotkania? Gdy uścisk na szyi jeszcze trochę wzmógł się, spróbowałem unieść dłonie i odciągnąć czarny, cienki materiał od szyi, ale byłem już na to za słaby. Nie miałem siły, zresztą… Opuściłem ręce, gdy przypomniało mi się, że tak naprawdę nie mam już po co tu zostawać. – Niby czemu? Bo chce zemsty? Sprawiedliwości? – mruknął, a we mnie coś pękło. Zacisnąłem boleśnie zęby. Jeżeli chodziło mu o Mikaru, to czemu zaatakował mnie? Dlaczego musiał ucierpieć Ruki?
- Nie! – krzyknąłem, próbując go kopnąć. Poczułem jak paznokcie wbijają się w skórę, gdy dłonie zaciskały się w pięści. – Bo uwziąłeś się na mnie zamiast na niego! Bo zabiłeś…
- Więc przyznajesz, że jednak go znasz? – zaśmiał się, a ja całkowicie straciłem zaczęty dopiero przed chwilą wątek. Zamarłem słysząc to pytanie. Zdecydowanie nie chciałem tego ujawnić, ale te wszystkie emocje i wydarzenia jakie mnie spotkały... To zdecydowanie było dla nie za dużo. Jednak z drugiej strony, czemu właściwie go bronię? Zostawił mnie.
- Oh! Wygadałeś się, prawda? I tak się dziwię, że tak długo go broniłeś… W końcu cię zdradził. – Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. W ostateczności z tego co wiem Mikaru nigdy… Już otwierałem usta, żeby zaprzeczyć, gdy mężczyzna widząc to wszedł mi w słowo. – Nie mówię dosłownie, ale… Nie ostrzegł cię przede mną, nie powiedział na początku kim jest, nie uprzedził co może ci grozić, nie raczył dać ci do zrozumienia, że i tak z waszego niby-związku nic nie będzie i… dał ci to. – Mężczyzna poluźnił uścisk wbijającego się w skórę rzemyka, którego już nawet nie odczuwałem, tamta część ciała chyba całkowicie mi ścierpła. Uniósł medalion na wysokość moich oczu, jakby chcąc mi go zademonstrować. – Nie masz pojęcia co to jest, prawda?
Spojrzałem zdezorientowany na biżuterię, a potem na niego. Miałem wrażenie, że mam jakieś déjà vu, bo czy Sam nie pytał mnie o to samo? Jednak ja nie zmieniłem zdania w tej kwestii. Nadal nie chciałem wiedzieć czym jest to cholerstwo, chciałem po prostu, żeby zostawił mnie w spokoju. Aby to wszystko nigdy się nie wydarzyło…
- Nie chcę wiedzieć… – szepnąłem. Nagle przypomniała mi się ostatnia rada nastolatka, że powinienem zdjąć medalion.
Cholera! – Otworzyłem trochę szerzej oczy, gdy coś do mnie dotarło. Bo jeżeli to przez niego wampir wiedział, że ja i Mikaru… Czemu go nie posłuchałem?
- Wolisz się łudzić, że chciał dla ciebie dobrze prawda? – Zmrużone lekko oczy momentalnie skojarzyły mi się z jakąś zwykłą przekomarzanką… Szkoda tylko, że to wszystko nie mogło okazać się zabawą… snem. Dłoń znajdująca się do tej pory na moim karku wysunęła się, przynosząc mi niewytłumaczalną ulgę.
- Ja wcale nie… – Mężczyzna powoli uniósł na wysokość swojej twarzy nadgarstek, przez co umilkłem. Na początku nie wiedziałem o co mu może chodzić, ale gdy usłyszałem nieprzyjemny odgłos przecinania cienkiej skóry wzdrygnąłem się, próbując niemalże wtopić w drewno. Przełknąłem nerwowo ślinę. – Co ty…
- Wiesz, że tu nie chodzi o medalion sam w sobie? – mruknął przytłumionym głosem.
Wpatrzyłem się w niego, całkowicie gubiąc w tym wszystkim, bo jeżeli to nie to…?
- W końcu mogłeś go po prostu gdzieś znaleźć… Prawda? – Uniósł mnie trochę wyżej nad ziemię tak, że straciłem grunt pod nogami. Nie wyrywałem się już jednak, dzięki czemu ciemnowłosy miał znacznie ułatwione zadanie. Choć i tak wątpiłem, żeby wcześniejsze moje działania robiły na nim jakiekolwiek wrażenie. Po chwili, krzywiąc się lekko, odsunął dłoń od swoich warg, od razu wycierając je o materiał bluzy. – Chodzi o jego… właściwości… – Napastnik ścisnął mocniej moje gardło sprawiając, że aż się zakrztusiłem.
Pomimo odczuwanego bólu nie odezwałem się. Nie zrobiłem też nic, żeby się uwolnić. Przymknąłem tylko trochę powieki i czekałem co mnie spotka. Perspektywa zabicia mnie w tej chwili wydawała mi się niezwykle kusząca… Kątem oka zerknąłem na ciało mojego zwierzaka. Miałem tylko nadzieję, że mimo wszystko nie cierpiał aż tak bardzo…
- Chodzi o to, że przez niego nie zapominasz… A teraz… – wampir w niezwykłym tempie przycisnął przecięty nadgarstek do moich ust – pij… – szepnął niemalże pieszczotliwie.
Zakrztusiłem się, odruchowo próbując odciągnąć jego dłoń od twarzy, ale przez siłę jaką dysponował wampir nie udało mi się to. Nie miałem pojęcia do czego to zmierza. Skoro chciał mnie zabić, po co robić takie coś? Na języku poczułem posmak jego krwi, ale tak strasznie dziwny… gęsty i jakby… stęchły, stary? Nie mając już innego wyjścia przełknąłem ciecz, która niezwykle wolno spłynęła mi do gardła, łaskocząc je. Zacisnąłem lekko palce na ręce napastnika.
- Grzeczny chłopiec… – mruknął gardłowo, gdy moja grdyka ponownie się poruszyła.
Nie potrafiąc się obronić, mogłem tylko czekać aż mężczyzna sam odciągnie nadgarstek od moich ust. Z każdym łykiem jego krwi traciłem siły, a moja świadomość jakby całkiem się zamazywała. Serce biło w piersi coraz wolniej, a oddech się spłycił. Zamknąłem oczy, nie potrafiąc utrzymać uchylonych powiek, które zrobiły się niesamowicie ciężkie, podobnie jak ręce, który ześlizgnęły się po chłodnawej skórze, opadając wzdłuż mojego ciała.
- Chyba starczy. – napastnik puścił nie. Jak przez mgłę poczułem, że całym ciężarem oparłem się o pień drzewa, a wampir przytrzymując mnie, pomógł zsunąć się na ziemię. Prawie już nie kontaktowałem. Nawet leśne odgłosy docierały do mnie urywanie, jakby z jakiejś niesamowitej odległości. – Spokojnie. Teraz wystarczy zaczekać, aż… wyzioniesz ducha… – Do moich uszu doszedł przytłumiony głos, który z trudem rozpoznałem. Podobnie jak wypowiedziane dopiero co słowa. – On zdecydowanie nie jest nam potrzebny…
Czułem jak siły całkiem mnie opuszczają. Nie wiedziałem co to wszystko znaczy, ale nawet nie chciałem w to wnikać. Jedyne czego teraz potrzebowałem to spokoju, który miał niedługo nadejść, a który w tej chwili został zakłócony. Kiedy bowiem miałem wrażenie, że już odpływam, jak przez mgłę usłyszałem niedaleko siebie jakieś przekleństwa i szamotaninę, a później głośny śmiech. Chciałem otworzyć oczy, ale powieki okazały się zdecydowanie za ciężkie.
Nagle ktoś bardzo delikatnie dotknął mojego nadgarstka, a ja poczułem w tamtym miejscu przyjemne ciepło. Miałem ochotę odetchnąć z ulgą, bo to z pewnością nie był ten wampir.
- Jeszcze żyje – stwierdził nieznany mi męski głos, który przebił się przez otaczająca mnie mgłę. Miałem ochotę zobaczyć co się wokół mnie dzieje, ale osłabione ciało całkowicie odmawiało mi posłuszeństwa. – Co masz zamiar zrobić? Jak go zostawimy przemieni się… – Ciepłe palce odsunęły się od mojej ręki, a ja odczułem niewyobrażalny chłód w tamtym miejscu. Chciałem, żeby znów mnie dotknął, pragnąłem chociaż jeszcze raz poczuć obecność drugiego ciała koło siebie.
- Wiem – mruknął drugi głos, który od razu rozpoznałem. Serce zabiło mi mocniej, a przyjemne dreszcze przebiegły wzdłuż pleców. Próbowałem coś powiedzieć, ale w gardle utknęła mi ogromną gula, której nie potrafiłem przełknąć.
- Więc co z tym zrobisz? – Naciskał mężczyzna, który sprawdzał mi puls. Między nimi zapanowała pełna napięcia cisza, którą nawet ja odczułem.
- Nie wiem – wyszeptał wilkołak.
- A pies? – Jego towarzysz odetchnął głośno, wyraźnie zmęczony. Do moich uszu nie doszła żadna odpowiedź, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Ruki… – Nie możesz go tak zostawić, jesteś mu coś winien…
- Nasze zasady… – Mikaru przerwał wypowiedź drugiego mężczyzny, wyraźnie kładąc nacisk na pierwsze słowa.
- Jakoś nie zwracałeś uwagi na zasady, kiedy go posuwałeś. – Stwierdził z wyraźną ironią towarzysz bruneta. Wstrzymałem na chwilę oddech, czując jak pieką mnie policzki. – Zresztą sam wiesz gdzie ja mam te wszystkie zasady. Poza tym, niedługo może samodzielnie już będziesz je ustanawiać, a trzymasz się ślepo tych starych, jakbyś sam nie myślał. Zrobisz coś z nim czy nie? – warknął gardłowo, powoli chyba tracąc cierpliwość.
- …
- Wiesz, że to przez ciebie teraz tu leży i umiera? – mruknął towarzysz, gdy wilkołak nie odpowiedział na wcześniejsze pytanie. Kolejny raz tego dnia poczułem nieprzyjemne ukłucie. Myślałem, że skoro przyszedł tu, to…
- Nie umiera… – poprawił go szeptem szarooki.
- No tak, kurwa! Faktycznie – zaśmiał się sztucznie mężczyzna, chyba nadal kucający koło mnie. – Myślałem, że ci na nim choć trochę zależy, ale widzę, że rzeczywiście nie stać cię na coś takiego jak głębsze uczucia. – Ton jego głosu momentalnie stał się lodowaty, wywołując u mnie ciarki. – I wiesz co? On zasługuje na coś więcej niż zimna skorupa bez duszy, więc z łaski swojej, pierdol się z tymi swoimi zasadami – warknął rozmówca Mikaru, przysuwając się do mnie jeszcze bardziej. Emanujące od jego ciała ciepło doszło do mnie, przyjemnie otulając…
Chwilę potem poczułem nieprawdopodobny ból, ale nie zdążyłem nawet krzyknąć, bo ogarnęła mnie w końcu całkowita ciemność.
~~**~~**~~
Nie zabijajcie mnie za ten rozdział.
Wiem, że wielu z was polubiło Rukiego (nie wiecie nawet jak ja się do niego przywiązałam przez cały ten czas...), ale tak miało być...
Shevo, chyba jednak może zostać wampirem, ale zawsze istnieje taka tyci tyci szansa, że może jednak nie... Ja nigdy nie gwarantowałam szczęśliwego zakończenia, co zapewne widać po powyższej notce (którą nawet sama "wywróżyłaś") :x jak widać Mikaru się jednak pojawił, ale sądzę że mimo wszystko nie tego się po nim spodziewałaś...? Bosz. Jak tamten rozdział wzbudził w Tobie tyle emocji to boję się nawet pomyśleć co było z tym... :x
Ario, pisałam kiedyś, że lubię zaskakiwać (zaczynam sama żałować , że nie zawsze pozytywnie). Musze się z tobą zgodzić... sznur w tamtym momencie byłby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem dla Rukiego, przynajmniej wtedy wszystko miałoby zdecydowanie mniej krwawy obrót. Jak będę miała taką okazję to na pewno przy najbliższej sposobności wynagrodzę Joshowi przynajmniej część z tego co go spotkało (tylko podkreślam, jak będzie okazja ku temu...).
.OLU., z tym że pomysły Josha i czasami budząca się w nim nadpobudliwość typu "najpierw robię, potem myślę", nie wychodzi mu na dobre... muszę się w pełni z Tobą zgodzić. Eh no pomysł na opowiadanie powstał jakiś czas temu, gdy rożnie się u mnie działo, więc zamiast "wyrażać się" na innych wolałam to robić na swoim bohaterze... Dobrze że napisałaś, że jeżeli jemu stanie się coś złego, a nie komu innemu... uff. Niestety na halloween nie bardzo się jednak wpasowałam, ale rozdział był ciężki, więc mam nadzieję, że zrozumiecie to opóźnienie...
Ario, pisałam kiedyś, że lubię zaskakiwać (zaczynam sama żałować , że nie zawsze pozytywnie). Musze się z tobą zgodzić... sznur w tamtym momencie byłby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem dla Rukiego, przynajmniej wtedy wszystko miałoby zdecydowanie mniej krwawy obrót. Jak będę miała taką okazję to na pewno przy najbliższej sposobności wynagrodzę Joshowi przynajmniej część z tego co go spotkało (tylko podkreślam, jak będzie okazja ku temu...).
.OLU., z tym że pomysły Josha i czasami budząca się w nim nadpobudliwość typu "najpierw robię, potem myślę", nie wychodzi mu na dobre... muszę się w pełni z Tobą zgodzić. Eh no pomysł na opowiadanie powstał jakiś czas temu, gdy rożnie się u mnie działo, więc zamiast "wyrażać się" na innych wolałam to robić na swoim bohaterze... Dobrze że napisałaś, że jeżeli jemu stanie się coś złego, a nie komu innemu... uff. Niestety na halloween nie bardzo się jednak wpasowałam, ale rozdział był ciężki, więc mam nadzieję, że zrozumiecie to opóźnienie...
To teraz pora na mój komentarz...
OdpowiedzUsuńPodchodziłam do tego rozdziału jak pies do jeża... Nie mogłam się przemóc, aby go sprawdzić... No ale jakoś sobie poradziłam:) Nawet nie wiesz przez co przeszłam, kiedy próbowałam to przeczytać... Cierpiałam prawie tak samo jak Ruki... Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić! I czytałam to ze trzy razy! Jeśli ta ofiara, fujara i namiastka samca go nie uratuje to... to... to nie chce wiedzieć co się z nim stanie... I o co chodzi z tym medalionem! Chcę więcej!
I widzisz, nie było tak źle:) Nadal jestem zbyt "szoknięta",żeby napisać coś bardziej konstruktywnego. I O.K. mnie prześladuje^^
Hej..
OdpowiedzUsuńCzytając poprzedni rozdział domyślałam się, że w następnym wydarzy się coś ważnego.. Wydaje mi się, że od pierwszego koszmaru Josha wydarzy się coś niemiłego.. Byłam pewna, że Ruki zginie.. To dziwnie, ale przeczuwałam to już od jakiegoś czasu.. Jednak nie przygotowało mnie to, na ten moment.. To było tak smutne, że się popłakałam, a do tego rozmazałam i zasmarkałam... Przez cały czas nie mogłam się uspokoić, ponieważ wyobraziłam sobie jakby to było, gdyby ktoś tak potraktował moje zwierzątko.. Też kiedyś miałam psa, owczarka niemieckiego i nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła w takiej sytuacji, ale wiem na pewno co musiał czuć Josh.. Szkoda mi Rukiego.. W końcu był niewinny, bezbronny i oddany swemu panu.. Był tylko psem, który pragną chronić kogoś ważnego.. To musiało być straszne dla Josha.. Poza tym Mikaru okazał się draniem bez serca i wrrr... Nienawidzę go.. Za to, że pozwolił na to, co się stało.. To przez niego zginął Ruki i to jego wina, że Josh jest w takim stanie.. Gdyby się nie pojawił nic by się nie zdarzyło..
Świetnie oddałaś emocje i stworzyłaś odpowiedni nastrój.. Do tej pory chce mi się jeszcze płakać.. Rozdział smutny i przygnębiający..
To prawda.. Nigdy nie mówiłaś o szczęśliwym zakończeniu i nawet zastanawiam się czy takowe będzie.. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, żeby Josh się pozbierał.. Jak sądze uratują go, nie stenie się wampirem, w końcu coś zostało zrobione.. Tylko nie wiem jeszcze jakie to będzie miało skutki.. Stanie się wilkołakiem? Z resztą to nie ważne.. W końcu Ruki był dla niego najważniejszy, a teraz go nie ma..
Racja ten wzbudził dużo więcej.. Szczególnie tych negatywnych.. Przygnębienie, smutek po śmierci Rukiego, ale tez niechęć, złość wobec osoby Mikaru.. Na miejscu Josh zabiłabym tego drania.. A później zajęła się tym pieprzonym wampirem..
To tak z grubsza.. Pisane pod wpływem emocji prosto po przeczytaniu rozdziału.. Mam nadzieje, że następny rozdział będzie szybciej;)
Pozdrawiam;**
Sheva
Eh.. Ide jeszcze raz przeczytać od początku..
Hejo:) czytam od dłuższego czasu twoje opowiadanie, ale nigdy nie odważyłam się skomentować, ale po przeczytaniu tego rozdziału wstrząsnęłaś mną!
OdpowiedzUsuńTak mnie zdenerwował Mikaru, takim palantem się okazał! Biedny psiak, a on nic, nie czuje potrzeby odwzajemnienia pomocy którą kiedyś mu zaoferowali- niewdzięcznik!!!
To już większą sympatie zyskał u mnie wampir- przynajmniej mówił prawdę o Mikaru oraz robi to z zemsty!
Nie będę ci narzucać co masz pisać, ty jesteś autorem, to ty grasz na emocjach czytelników ale po tym rozdziale to mi się marzy uśmiercenie Mikaru ( żeby umierał długo i boleśnie za Johsa i Rukiego!)
I to na razie wszystko co do mojej opinii i czekam na następny rozdział:)
Wierny i cichy fan (udało ci się zmusić mnie do wypowiedzi)
Simi
Bardzo się cieszę z kolejnego rozdziału, jakikolwiek by on nie był, bo nie mogłam się już doczekać dalszego ciągu.
OdpowiedzUsuńZe względu na zaistniałą sytuację ciężko mi się czytało. Szkoda psiaka. Ruki był taki kochany i oddany swojemu panu. Chciał pomóc i niestety nie skończyło się to najlepiej. Smutne, aż miałam łzy w oczach. Śmierć Rukiego była strasznym ciosem dla Josha. Szkoda mi go, że musiał to wszystko oglądać ;(
Jeśli chodzi o Mikaru, to wampir ma rację. Zachował się chamsko w stosunku do Josha i duża część winy leży po jego stronie. Chociaż tak z drugiej strony, nawet gdyby jakoś go przestrzegł przed możliwym zagrożeniem, to wątpię by Josh go posłuchał. Już to kiedyś wspominałam, ale gdyby nie pojawienie się Mikaru w życiu Josha, nie byłoby tylu przykrych sytuacji i problemów.
Mam nadzieję, że w końcu Mikaru ruszy dupę. Zasady są po to, by je łamać. Niech zachowa się jak należy i postąpi słusznie. Choć tyle może zrobić dla Josha. Ten mu pomógł, gdy potrzebował pomocy.
.OLA.
Hej. Troszke mi zeszlo zanim postanowilam skomentowac ale musialam to wszystko przemyslec. Owszem szkoda mi Rukiego tym bardziej ze jak widze tylko on byl wstanie bronic Josha. Taki pies to skarb, choc plakac mi sie chce ze go juz nie ma :( Josh jak zwykle wspial sie na wyzyny pecha :) eh pzyciaga klopoty jak magnes lub co prawdziwsze Mkaru je sprowadza... A co do samego wilkolaka to osobiscie bym mu wyrwala serce dolna czescia ciala! Mam nadzieje ze sie zrehabilituje, bo jak nie to wkrocze do akcji lub Josh bedzie mial chwile nadludzkiej sily i wp.... dla zasady. Od razu by mu ulzylo. Zastanawiam sie nad ty tajemniczym wilkolakiem ktory wydaje sie jedynym normalnym wilczkiem w tej zgrai:)
OdpowiedzUsuńczekam na dalszy cia :P
Aria
rozdział boski zresztą jak wszystkie poprzednie ;) Szkoda mi Rukiego bo bardzo go polubiłam, ale cóż skoro tak miało być ;( Trudno ;( Mam nadzieję ze niedługo kolejny rozdzia bo jestem bardzo ciekawa co się stanie dalej ;)
OdpowiedzUsuń