Przepraszam za tak długą nieobecność. Od niedawna zaczęło mi się prawdziwe piekło na ziemi, a do tego dopiero od kilku dni mam internet (ale dobrze, że w ogóle jest, prawda? ^^).
Chciałam jeszcze tylko podziękować za wszystkie miłe słowa pod poprzednią notką i już nie przedłużam... :)
~~**~~**~~
Przedzierałem się przez las jak jakiś szaleniec. W ogóle nie zwracałem uwagi na przeszkody niemalże wyrastające przede mną lub smagające po twarzy gałęzie. Chciałem po prostu znaleźć się na tej przeklętej polanie jak najszybciej i przekonać, że Rukiemu tak naprawdę nic nie jest i niepotrzebnie się martwię. Nie byłem jednak pewien, czy dziś akurat miałem wyjątkowo zły dzień czy może było to tylko jakieś złudzenie, ale pomimo pośpiechu droga niesamowicie mi się dłużyła. I choć wydawało się, że przeszedłem już kilka miałem nieprzyjemne wrażenie, że jestem, że jestem dalej niż bliżej obranego celu. A przecież przemierzałem tą drogę już tyle razy… Czemu więc właśnie w tym momencie? Teraz, gdy chciałem się upewnić, że mój psiak jest cały i nie leży na środku tej polany, jak w moim śnie, cały we krwi…
Przełknąłem nerwowo ślinę, kręcąc zaraz głową by odgonić te przerażające myśli.
- Nic mu nie jest… Nic mu nie jest… – szeptałem jak jakąś mantrę, mając nadzieję, że same słowa starczą, żeby to się spełniło.
Siła autosugestii? – zadrwił wewnętrzny głosik, który od kilku dni nie dawał mi spokoju, a który coraz trudniej było ignorować.
Odruchowo przymknąłem oko, chroniąc je w ten sposób przed lecącą gałęzią, niefortunnie odchyloną, która dość boleśnie uderzyła mnie w twarz. Przekląłem pod nosem, stawiając kolejny krok przed siebie, po czym…
- Cholera – warknąłem, gdy moja stopa zawadziła o jakiś korzeń, przez co upadłem na ziemię. Odetchnąłem cicho, próbując zorientować się w zaistniałej sytuacji, gdyż przez krótką chwilę czułem tylko jak bardzo piecze mnie obity policzek.
Kurwa. – Przyłożyłem obolałą część ciała do chłodnego mchu, gdy dotarło do mnie wreszcie, że leżę na ziemi. Westchnąłem cichutko, próbując przynajmniej odrobinę uspokoić szaleńczo walące serce.
Spod półprzymkniętych powiek zerkałem na ledwo widoczne w mroku powykrzywiane cienie, które z pewnością nie zachęcały do wieczornych przechadzek… Pomimo tego, jednak przez krótką chwilę miałem ochotę zostać na tej wilgotnej ściółce i po prostu odpłynąć, gdyż chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak bardzo wycieńczony. Ogarnęła mnie trudna do wytłumaczenia ochota, żeby choć na kilka sekund znaleźć się w jakiejś próżni, do której nikt ani nic nie ma wstępu… Gdy jednak przypomniałem sobie po co tu właściwie jestem zerwałem się jak oparzony, całkowicie ignorując wołające o pomstę do nieba mięśnie.
Kiedy tylko pewniej stanąłem na nogach, otrzepałem się pobieżnie, wierzchem dłoni ocierając chłodny i wilgotnawy policzek. Postawiłem krok do przodu, od razu czując jak kolano promieniuje tępym bólem. Syknąłem cicho schylając się na chwilę, żeby pomasować poszkodowaną cześć ciała.
- Ja to mam pecha… – mruknąłem do siebie, przymykając oczy, gdy ręka przesunęła się po nieźle obitej części nogi, która w zastraszająco szybkim tempie powiększyła się chyba ze dwa razy.
Stojąc teraz samotnie wśród tych koszmarnych drzew w gęstych ciemnościach, z każdą mijającą chwilą coraz bardziej nienawidziłem tego miejsca. Czułem się tu taki malutki i bezradny, całkowicie zagubiony, opuszczony w obcym środowisku... Po zmroku wydawało się, że rozpoczyna się tutaj całkowicie inne życie… A może nawet epoka? W końcu wszystko co mnie otaczało sprawiało wrażenie jakbym został przeniesiony kilka wieków wstecz, gdy cały kontynent pokrywały nietknięte jeszcze przez człowieka puszcze. Gdzie wszystko rządziło się swoimi prawami, dlatego bój o przetrwanie wygrywali tylko ci najlepsi.
W tej chwili nie pamiętałem nawet ile lat temu tak bardzo nadszarpnąłem swoje zdrowie, – w każdym możliwym znaczeniu tego słowa – jak czyniłem to teraz. Musiałem też przyznać, że las jak do tej pory nigdy tak bardzo mnie nie przerażał… Zwłaszcza ta cisza wkradająca się do najdalszych zakamarków duszy i rozsiewająca zamęt we wszystkich zmysłach, którym później najmniejszy szczegół wystarczył, żeby wodzić moją wyobraźnię za nos… Zwłaszcza, że kiedyś zdawało mi się iż to odgłosy nocnych zwierząt lub wiatru poruszającego gałęziami dochodzące, zdawałoby się z każdej możliwej strony, mrożą krew w żyłach, ale ona była zdecydowanie gorsza. Jakby bezsłownie zapowiadała coś nieuniknionego…
Zacisnąłem zęby, żeby nie jęknąć, gdy opuszkami palców starałem się choć trochę rozmasować swoją biedną kończynę. Oparłem się o wolną ręką o najbliższe drzewo i zgiąłem kolano, aby sprawdzić jak bardzo je poobijałem. Skrzywiłem się znacznie, kiedy tylko pięta dotknęła tylnej strony uda. Zostałem tak chwilę, po czym na nowo spróbowałem ją rozprostować.
- Kurwa no! – warknąłem, gdy ból spotęgował się, a coś w nodze chrupnęło mi nieprzyjemnie.
Nie mam czasu! – jęknąłem bezradnie, pomimo cierpienia powtarzając powyższy zabieg kilkakrotnie. Odetchnąłem parę razy uspokajająco, po czym ruszyłem się w końcu ze swojego miejsca, na nowo doszukując się choć najdrobniejszego prześwitu między drzewami, oznaczającego, że jestem na miejscu.
Po przejściu kilku kroków zagryzłem lekko wargę, czując jak przez rosnącą panikę stopniowo ogarniającą moje ciało, oddycha mi się zdecydowanie ciężej. Serce z każdą niemiłosiernie wydłużającą się minutą waliło w piersiach coraz bardziej boleśnie, dając znak jak bardzo jestem przerażony. Do tego wszystkiego wyraźnie czułem, że utykam na nogę, która niedawno ucierpiała, ale ją akurat – chyba jako jedyną cząstkę mnie – umiejętnie zignorowałem, tym razem specjalnie skupiając się na obrazach jakie dziś w nocy tak bardzo mnie wystraszyły. Na krwi spływającej po moich dłoniach… Na ciele Rukiego…
Nie nie nie! Nie dopuszczę do czegoś takiego! – Zacisnąłem dłonie w pięści, po czym spróbowałem przyspieszyć kroku, co od razu okazało się wyjątkowo głupim pomysłem. Bowiem, gdy tylko mocniej oparłem ciężar ciała na uszkodzonej nodze, przed oczami na chwilę zrobiło mi się dosłownie ciemno. Po raz kolejny tego wieczoru na oślep odnalazłem dłonią drzewo, podpierając się na nim. Odetchnąłem ciężko. Drugą ręką odszukałem pulsujące bólem miejsce i pomasowałem je, krzywiąc się przy tym. Zamrugałem kilka razy, próbując odzyskać jako taką widoczność, a gdy tylko to się udało, nie czekając nawet aż ból całkowicie zniknie, odepchnąłem się od pnia, po czym z powrotem ruszyłem przed siebie.
Przez sytuację w jakiej się obecnie znajdowałem w ogóle nie mogłem się skupić. Poruszałem się całkowicie automatycznie – byle tylko do przodu – i nawet nie myślałem, żeby zawołać zwierzaka, że istnieje możliwość iż jest gdzieś blisko. Głęboko we mnie tliło się bowiem przeczucie, które mówiło mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Zresztą wątpiłem, żebym mógł wydobyć ze swojego gardła jakiś ludzki dźwięk, nie wspominając już o poprawnym wypowiedzeniu jego imienia.
W pewnym momencie dostrzegłem przed sobą wyraźne przerzedzenie pni drzew, które wywołało prawdziwą sensację w moim wnętrzu. Niemalże czułem jak z żołądka opada mi jakiś tonowy głaz, nieprzyjemnie uciskający do tej pory organy. Wbrew jednak uldze jaką odczułem widząc oczekiwaną zmianę otoczenia, moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa, jakby nagle wrosły w ziemię, stając się z nią jednością.
Nie teraz! – jęknąłem wewnętrznie, całą siłą woli skupiając się, żeby móc ruszyć z miejsca. Chciałem przekonać się, że psiakowi nic nie jest, iż nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, a ja kolejny taki sen mogę po przebudzeniu się po prostu wyśmiać i zignorować…
Kiedy tylko o tym wszystkim pomyślałem z ogromnym trudem – ale jednak – postawiłem pierwszy krok do przodu, a potem następny i kolejny, wchodząc w końcu na leśną polanę.
W pierwszym odruchu chciałem zamknąć oczy, ale powstrzymałem się przed tym… Wstrzymałem jednak oddech, a serce znacznie spowolniło swoją pracę. Miałem wrażenie, jakbym sam z siebie otoczył się jakąś dźwiękoszczelną ścianą. Wyłączył wszystkie znaczące zmysły i odgrodził się w ten sposób od nieznanego mi środowiska, chroniąc przed całym niebezpieczeństwem jakie może mi grozić… Przynajmniej prowizorycznie. Gdyż rzeczywistość zawsze okazuje się znacznie gorsza…
Potrząsnąłem głową z zamiarem wyrzucenia głupich myśli, po czym z paniką rozejrzałem się dookoła poszukując wzrokiem czegoś, co mogłoby się przyczynić do utwierdzenia mnie w przekonaniu, że Ruki tu jest… Lub chociażby był, ale...
Nie ma go.
Ponownie omiotłem wzrokiem polanę, ale nic na niej nie było. Żadnego podejrzanego cienia… Ani jednej ciemniejszej plamy na oświetlonej bladym światłem polanie… Kątem oka dostrzegłem tylko jedną rzecz, która była identyczna jak w moim koszmarze… Księżyc, którego idealnie okrągła tarcza górowała nad całym otoczeniem. Wzdrygnąłem się niekontrolowanie, mając wrażenie iż ciało niebieskie – choć wiedziałem, że jest to całkowicie niemożliwe – próbuje dać mi coś do zrozumienia…
Odetchnąłem głębiej, czując jak całe powstałe w tym dniu napięcie opuszcza moje ciało, gdy tylko uświadomiłem sobie, że Rukiego tu nie ma. I niepotrzebnie tak bardzo przejąłem się tym koszmarem i tak dosłownie wziąłem to wszystko do siebie. Byłem głupi i chyba jeszcze bardziej naiwny niż zwykle, bo kto mądry wierzy w takie niedorzeczne rzeczy? Kiedyś w ogóle bym się czymś takim nie przejął, po prostu… Zapomniałbym o nim, a teraz…?
- Idiota ze mnie – zaśmiałem się nerwowo. Drżącą dłonią dotknąłem skroni, zaraz przesuwając ją na całe czoło by po chwili przetrzeć nią twarz. – Jezu.
Pomimo faktu iż na polanie nie widziałem Rukiego, złe przeczucie dalej nie chciało mnie do końca opuścić. Miałem wrażenie, że coś się jeszcze wydarzy i nawet świadomość, że jutro już nas tu nie będzie i zaraz wrócę do domku, do Vica, a tam może będzie mój psiak, wcale nie podnosiła mnie na duchu. Za plecami usłyszałem trzask łamanej gałęzi, jak wtedy gdy po roku po raz pierwszy spotkałem Mikaru. Dreszcze przebiegły mi po plecach, a jakiś chłód zalał moje ciało, wywołując gęsią skórkę.
Czy to wszystko naprawdę nie mogło się skończyć? Za mało tu mnie już spotkało?
Zadawałem sobie bezgłośne pytania, na które nawet ten irytujący wewnętrzny głosik nie chciał udzielić mi odpowiedzi. Po tych kilku dniach pobytu tutaj nachodziło mnie nieprzyjemne wrażenie, że to po prostu jakaś kara za moją ciekawość… Za zdradę… Za głupią nadzieję. Jakby nie wystarczyły mi już same wyrzuty sumienia, które co rusz dawały na nowo o sobie znać. Jeszcze sama świadomość istnienia istot innych niż ludzie. Jeżeli to było za mało…
Za plecami rozbrzmiał śmiech, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Był on jednak tak cichutki, że po pierwszym szoku i kilku głębszych, uspokajających oddechach, wydał mi się zwykłym złudzeniem, jakimś psikusem sprawionym przez zdezorientowane zmysły…
Przełknąłem ślinę, ale nie chcąc kusić losu zamiast odwrócić się za siebie, żeby sprawdzić czy kogoś tam nie ma przesunąłem się w bok. Bo nawet jeżeli jakakolwiek osoba tam była, nie chciałem jej prowokować. Od początku w końcu pragnąłem tylko znaleźć Rukiego i wrócić do domu. Postąpiłem kolejny krok w lewo, mając ochotę uciec stąd jak najszybciej, jednak kiedy przymierzałem się do ponownego ruchu, owy dźwięk rozbrzmiał za mną ponownie. Stanąłem jak wmurowany, otwierając szerzej oczy, ale zanim zdążyłem obrócić się za siebie, poszukując jego źródła, dosłownie obok siebie usłyszałem trzask łamanej gałęzi.
Jęknąłem wewnętrznie. Jednak nie zdążyłem nawet zebrać się w sobie i odwrócić głowy w tamtym kierunku, gdy poczułem jak ktoś chwyta mnie mocno od tyłu za ramiona. Silne szarpnięcie, które nastąpiło po tym wstrząsnęło mną tak bardzo, że wywołało ciche westchnienie z gardła, a chwilę później moje ciało zetknęło się z nieprzyjemną, chropowatą fakturą drzewa.
To wszystko trwało dosłownie sekundy, przez co zupełnie nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Dopiero po krótkiej analizie całej sytuacji doszło do mnie co się przed chwilą wydarzyło i zrozumiałem, że…
Zadrżałem niekontrolowanie czując drugie ciało, przyciskające się od tyłu do mojego.
Kurwa! – Szarpnąłem się, gdy tylko zrozumiałem, że osoba za mną była zapewne właścicielem słyszanego wcześniej śmiechu… Napastnik bez słowa jeszcze bardziej przyszpilił mnie do pnia, chichocząc cicho, jakby go to naprawdę bawiło… Nie zwróciłem jednak na to zbytniej uwagi, gdyż skupiłem się na fakcie, że w jakiś niewyjaśniony sposób, pomimo ubrania jakie miałem na sobie, zrobiło mi się jakby chłodniej niż do tej pory. Wprawdzie zmiana nie była zastraszająco duża, ale na pewno odczuwalna… Tak jakby postać za mną miała niższą temperaturę niż inni ludzie, a przecież było to… niemożliwe…
- Witaj ponownie… Joshu. – Chłodnawy oddech owiał moją skórę sprawiając, że na tyle na ile mi pozwalała obecna sytuacja zgarbiłem się lekko. Czułem jak na całym ciele stają mi włoski i to nie tylko z zimna z jakim zetknęło się dopiero co moje ciało… – Jak to się mówi… Do trzech razy sztuka… – Mężczyzna, którym z pewnością był mój napastnik zwiesił głos. – Czyż nie? – zadrwił. Mimowolnie oczami wyobraźni zobaczyłem, jak osoba za moimi plecami się uśmiecha.
Skąd on zna moje imię?
- Kim je… steś? – jęknąłem, gdy żebra ugięły się pod wpływem kolejnej fali nacisku.
- Naprawdę stajesz się nudny… – Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą, napierając biodrem na moje pośladki. Zimnawa skóra zetknęła się z moją szyją wywołując krótki, nieprzyjemny wstrząs. Nie miałem zielonego pojęcia skąd mogła się wziąć jakakolwiek różnica temperatur między nami.
Przecież nawet gdyby był… wilko… – przełknąłem ślinę, gdy tylko pomyślałem o Mikaru – wilkołakiem byłby… ciepły. Może nawet bardziej od człowieka…
- Ja naprawdę nie wiem… – Niemalże pisnąłem, mając ochotę wcisnąć się w korę drzewa, gdy dłoń przesunęła się na grdykę.
- Myślałem, że te wszystkie pogłoski o wpływie tej nędznej błyskotki na świadomość człowieka są zwykłą bujdą… – przerwał mi szeptem, ignorując wypowiedziane przeze mnie słowa, jakby w ogóle nie słuchał tego co do niego mówiłem.
Palec mężczyzny przesunął się z jabłka Adama na obojczyk w jakiejś dziwnej imitacji pieszczoty. Wzdrygnąłem się, a moje ciało bez udziału woli, jeszcze bardziej chciało odsunąć się od nieprzyjemnie chłodnego źródła.
W tym momencie czułem tylko przerażenie. I choć nie wiedziałem kim jest osoba za mną i do czego jest zdolna, byłem pewien, że to ona jest jego przyczyną. To nie był bowiem zwykły strach jaki towarzyszy człowiekowi przy jakimś rabunku… To było takie samo uczucie, które towarzyszyło mi w niedawnym koszmarze i od razu po moim przebudzeniu…
- Ale zdaje się, że to sama prawda… – dokończył z udawanym zainteresowaniem. Wyraźnie czułem, jak chłodniejsza skóra wsuwa się pod rzemyk sprawiając, że mięśnie spięły się, a ja skuliłem się tak bardzo na ile pozwalało mi, silniejsze od mojego, ciało mężczyzny. Przyjemny ciężar okrągłego medalionu przesunął się powoli po skórze pod koszulką, by po chwili całkiem wysunąć się spod materiału, zostawiając po sobie jakąś dziwną pustkę. Próbowałem przekręcić głowę tak, żeby coś zobaczyć, ale zdołałem tylko dostrzec błysk medalionu, który został uwolniony na nocne powietrze oraz ciemny materiał kaptura, który prawdopodobnie i tak zakrywałby twarz napastnika.
- Mógłbyś mnie puścić? – pisnąłem dość panicznie, próbując się jakoś uwolnić. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż im bardziej się szarpałem tym mężczyzna mocniej przyciskał mnie do drzewa, powoli odbierając dech. W tym momencie czułem się jak zwierze złapane w sidła. Dlatego właśnie w końcu się poddałem i przestałem wyrywać. Już wiedziałem jakie uczucia musiały towarzyszyć Rukiemu, gdy był przywiązany do pnia drzewa.
- Daj spokój. Nie chcesz ze mną porozmawiać? To niekulturalne – zakpił, bardziej zgarniając w dłoni cienki kawałek czarnej skóry, który zaczął wrzynać się coraz mniej łagodnie w moją skórę. Odetchnąłem ciężej, uchylając lekko usta, żeby móc choć trochę łatwiej oddychać. Kątem oka widziałem jak unosi biżuterię, obracając ją w dłoni i przyglądając jej się uważnie. – Zresztą nigdy nie jesteś do tego zbyt chętny. No ale dziś przynajmniej już mnie zapamiętasz… I to chyba na zawsze… – mruknął z wyraźną satysfakcją. Na biodrze poczułem jego drugą dłoń, wsuwającą się niespiesznie pod koszulkę. Chciałem się odsunąć od paraliżującego dotyku, ale palce boleśnie wczepiły się w moje ciało. Syknąłem pod nosem, krzywiąc się. – Ludzie są tak przyjemnie ciepli… – Otarł się o mnie całym sobą, jednak niemalże od razu się odsunął, wdychając z zawodem. - Ale ja nie nad tym powinienem się teraz rozwodzić… Na czym to ja… Ah! Tak, niech stracę i przypomnę ci się po raz trzeci…
Który?
- O czym ty mówisz? – Obruszyłem się, próbując po raz kolejny wyszarpnąć, ale mężczyzna tylko głębiej wbił swoje palce, jednocześnie jeszcze mocniej wciskając w krzywą powierzchnię kory.
- Nie denerwuj mnie, bo jak stracę cierpliwość, którą z pewnością nie grzeszę, – dodał ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby – przestanę być miły. – Rzemyk jeszcze mocniej zacisnął się na mojej skórze. – Wiesz… Chciałem zemścić się na tym pchlarzu – prychnął, a ja poczułem jak mięknął mi kolana…
On chyba nie mówił o… Rukim…? W końcu Mikaru nie mógł znać… Prawda?
- Przecież to tylko… – Zapragnąłem obronić mojego psa. W ostateczności może i faktycznie był czasem niesforny i nie zawsze się mnie słuchał, ale byłem całkowicie pewien, że nie zrobiłby nic nie wiadomo jak złego, żeby go za to karać! A już na pewno za coś się na nim mścić! Ruki był naprawdę dobrym owczarkiem i wiedziałem, że gdyby tylko groziło mi jakieś niebezpieczeństwo to by mnie obronił. Tylko ja nie byłem pewien czy akurat tego bym chciał…
- Ale ciekaw jestem jak będzie się czuł, gdy dowie się, że przez niego tak jakby… umrzesz. – Zaśmiał się chrapliwie, ponownie ignorując wypowiedziane przeze mnie słowa.
Wzdrygnąłem się, gdy monolog mężczyzny, – którym z pewnością wypowiadane przez niego kwestie były – niezbyt przyjemnie mi się skojarzył… Zachowywał się on bowiem jak jakiś szaleniec, który wbił sobie coś do głowy i nie da mu się nic wytłumaczyć, chociażby to była najszczersza prawda.
Zaraz! Jak to…
- Jak…Jak to… Umrę? – Zastygłem, przełykając głośno ślinę i wpatrując się w ciemny materiał. Serce zamarło mi na chwilę w piersi, a wszystkie myśli uleciały, jakby wyczuły prawdziwość słów mężczyzny.
On chyba nie chciał powiedzieć, że mój psiak aż tak zmalował?! Pogryzł kogoś? Zabił? – Otworzyłem szerzej oczy, ale zaraz się opanowałem. – To niemożliwe! – Zacisnąłem usta, uświadamiając sobie jak irracjonalnie muszą brzmieć moje przypuszczenia. Ruki nie byłby do tego zdolny i dałbym sobie nawet rękę uciąć, że pewnie w niektórych sytuacjach, gdyby coś mu zagrażało zamiast się bronić tylko by się bardziej wystraszył i uciekł albo próbował się gdzieś ukryć.
- Powiedziałem tak jakby… – zaznaczył wyraźnie, przesuwając dłoń z mojego biodra odrobinę niżej i wsuwając ją nieznacznie pod materiał spodni. Jęknąłem głośno poruszając się niespokojnie, gdyż nawet gdybym chciał nie mogłem wcisnąć się w drzewo jeszcze bardziej, żeby uciec od jego dotyku. – On odebrał mi brata, więc ja… – zwiesił na chwilę głos, wywołując tym istną burzę w moim wnętrzu. Nie miałem w końcu zielonego pojęcia o czym on bredzi. Jak można umrzeć, ale nie do końca? I jakiego brata? O kogo w ogóle mu chodziło, bo chyba faktycznie nie o mojego futrzaka, więc? Mikaru raczej nie znał… Nie! Z pewnością nie mógł go znać. Zresztą nawet jeśli, to pomimo tego co zrobił mi brunet, – że mnie okłamał i zwiódł – zdecydowanie nie widziałem go w roli… mordercy.
- No, żeby go naprawdę ukarać musiałbym zabrać całą jego… watahę, ale ty może starczysz… – ciągnął swój wywód, gładząc delikatnie kciukiem wrażliwą skórę u dołu pleców. Wbrew niechęci jaką czułem do mężczyzny, moje ciało na tą delikatną pieszczotę reagowało zupełnie odwrotnie, a dreszcze przebiegające wzdłuż pleców kumulowały się w lędźwiach.
To on o nim wiedział? Ale… Jak? – Po jego wypowiedzi byłem bowiem pewien, że jednak zna szarookiego albo inną osobę z jego gatunku i to właśnie o nich mu chodzi. Jednak nawet jeżeli to wszystko się ze sobą zgadzało, to dlaczego ja miałem zostać ukarany za kogoś? Zwłaszcza, gdy daną osobę raczej mało obchodziło co się ze mną stanie. Gdyby było przecież inaczej nie odszedłby tak z dnia na dzień, nie rozbudzał we mnie nadziei, a przede wszystkim powiedział prawdę o sobie…
- Myślisz, że jak coś ci zrobię to twój… przyjaciel odczuje choć malutkie ukłucie żalu? A może w ogóle go to nie obejdzie? – zapytał czysto retorycznie. Przeniosłem wzrok z ciemnego materiału na pień drzewa przede mną i oparłem na nim czoło. Po wypowiedzianych przez niego słowach czułem jak wewnątrz mnie coś pęka boleśnie. Bo pomimo, iż bardzo tego nie chciałem doskonale znałem obie odpowiedzi… Westchnąłem ciężko i choć miałem nieprawdopodobną ochotę powiedzieć mu to co wiem, powstrzymałem się jakoś…
- Nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz… – szepnąłem bez żadnego jednak przekonania, czując jak lodowate palce zaciskając się wokół mojego serca.
- Oh matko! Za każdym razem ta sama śpiewka… Oczywiście, że chodzi mi o twojego wilkołaczka… Gdyby nie ten medalion… – Dłoń mężczyzny przestała się wbijać w moje ciało, po czym wsunęła się we włosy, by po chwili pociągnąć je dość brutalnie w bok. Jęknąłem cicho, mimowolnie odchylając głowę. Czułem jak nos napastnika przesunął się po mojej szyi, dokładnie w miejscu gdzie znajdowała się tętnica. Usłyszałem głośne westchnienie od strony nieznajomego, które spowodowało nieprzyjemne skręcanie się żołądka. – Nie masz pojęcia jak dawno nie piłem ludzkiej krwi… Ona jest dla nas jak afrodyzjak, a dla niektórych nawet narkotyk. – Kciuk przesunął się po wrażliwej skórze głowy, a rzemyk wbił boleśniej, gdy mężczyzna przyciągnął moją szyję jeszcze bardziej do swojej twarzy. – Jesteś przerażony. – Zaśmiał się chrapliwie, nie wiadomo w jaki sposób doskonale wyczuwając mój obecny stan. Spiąłem się cały jeszcze bardziej. Nawet nie potrafiłem myśleć co się może ze mną stać. – Jakie to cudowne uczucie… – szepnął.
Usłyszałem za sobą cichutki, nieznany mi do tej pory szmer. Zamknąłem oczy, starając się skupić na wszystkim, byle tylko nie na mężczyźnie stojącym bezpośrednio za mną. W pewnym momencie doszło do mnie, że napastnik jeszcze brutalniej odchyla moją głowę do boku. Już się nawet nie opierałem. Nie miałem na to ani wystarczająco dużo siły, ani ochoty, a z mojego gardła nie wydobył się żaden odgłos sprzeciwu. Wystarczyła jednak tylko chwila, żeby akurat to ostatnie się zmieniło. Jęknąłem głośno, czując jak coś bez większego oporu zagłębia się w moim ciele. Zacisnąłem mocniej powieki, kiedy ból rozszedł się od tego miejsca na najbliższe mięśnie. Jak przez mgłę słyszałem ciche westchnienia wydobywające się z gardła mężczyzny i dziwny chlupot, który nie kojarzył mi się z żadnym z jakim kiedykolwiek się spotkałem.
Z każdą kolejną sekundą czułem się coraz słabszy, a irracjonalna mgła wokół mnie jakby gęstniała jeszcze bardziej.
Po jakimś niemiłosiernie dla mnie długim czasie, nieznajomy odsunął się trochę, sprawiając jednocześnie, że ból automatycznie zniknął. Spróbowałem stanąć o własnych siłach, co zdecydowanie nie było najłatwiejsze. Nie wiedziałem co takiego mężczyzna mi zrobił, ale czułem jakby część siły mnie opuściła, natomiast organ po lewej stronie klatki piersiowej bił niespotykanie wolno.
Napastnik chwycił mnie za ramiona, po czym dziwnie delikatnie obrócił przodem do siebie, sprawiając iż moje plecy zetknęły się z nierówną powierzchnią drewna. Chłodnawe palce dotknęły mojej brody unosząc ją do góry, w odpowiedzi na co uchyliłem powieki. Lekko zamglonym wzrokiem spojrzałem na zakapturzoną postać, od razu natrafiając na świeżą jeszcze krew na brodzie…
- Oh boże! – jęknąłem, otwierając szerzej oczy. Miałem teraz ochotę dosłownie stopić się z drzewem. Nogi ugięły się niebezpiecznie pode mną i gdyby nie silne ręce mężczyzny pewnie osunąłbym się na trawę.
- Ubrudziłem się? – Dopytał niewinnie unosząc jedną z dłoni, którą zaraz starł ze swojej twarzy część krwi, przy okazji rozmazują ją na swoim policzku. Odsunął na chwilę zakrwawioną rękę, przekrzywiając na bok głowę. Przyglądał się z niemym zafascynowaniem niezwykle kontrastującej z bladą skórą czerwieni. – Nieładnie marnować takie pyszne jedzenie. – mruknął, po czym zlizał z dłoni krew aż przymykając z rozkoszy oczy. Wstrzymałem oddech przyglądając się temu wszystkiemu z czystym strachem i niedowierzaniem.
To się nie może dziać naprawdę!
- Naprawdę trochę mi go przypominasz. – Przesunął dłonią po moim policzku. Powieki zamknęły się automatycznie. Pomimo osłabienia, jakie mnie ogarnęło skuliłem się lekko, próbując odsunąć choć trochę do tyłu… Uciec przed tym palącym dotykiem…
- To co chce ci zrobić nie będzie bolało… – szepnął dziwnie miękko prosto w moje usta, owiewając je chłodnawym oddechem. Tylko przez chwilę widziałem jego ciemne oczy, w których na niesamowicie krótką sekundę pojawiła się jakby cieplejsza emocja… Mężczyzna uniósł lekko moją głowę, po czym poczułem jego wargi na własnych.
Wampir całował mnie delikatnie, bez żadnego pośpiechu, jakby chciał czerpać z tego jak najwięcej przyjemności… Ja natomiast stałem tylko osłupiały, zaciskając najmocniej jak tylko potrafiłem powieki. Nie odpowiedziałem na pieszczotę, modląc się tylko o to, żeby zakończyła się jak najszybciej. Nie myślałem nad tym, żeby go odepchnąć, zresztą i tak strach sparaliżował mnie tak bardzo, że nie potrafiłem nawet podnieść dłoni…
Nie minął jednak dłuższy moment, gdy zafundowany mi przez nieznajomego pocałunek ustała. Początkowo nie mogłem zorientować się co się właściwie wokół mnie działo i że usta oderwały się od moich, pozostawiając po sobie przyjemny chłód, gdy w końcu tuż obok nas usłyszałem głośne warczenie… Tak dobrze mi znane… Podobne do tego, które kiedyś tak często słyszałem…
Boże! Nie teraz!
Przełknąłem nerwowo ślinę, kręcąc zaraz głową by odgonić te przerażające myśli.
- Nic mu nie jest… Nic mu nie jest… – szeptałem jak jakąś mantrę, mając nadzieję, że same słowa starczą, żeby to się spełniło.
Siła autosugestii? – zadrwił wewnętrzny głosik, który od kilku dni nie dawał mi spokoju, a który coraz trudniej było ignorować.
Odruchowo przymknąłem oko, chroniąc je w ten sposób przed lecącą gałęzią, niefortunnie odchyloną, która dość boleśnie uderzyła mnie w twarz. Przekląłem pod nosem, stawiając kolejny krok przed siebie, po czym…
- Cholera – warknąłem, gdy moja stopa zawadziła o jakiś korzeń, przez co upadłem na ziemię. Odetchnąłem cicho, próbując zorientować się w zaistniałej sytuacji, gdyż przez krótką chwilę czułem tylko jak bardzo piecze mnie obity policzek.
Kurwa. – Przyłożyłem obolałą część ciała do chłodnego mchu, gdy dotarło do mnie wreszcie, że leżę na ziemi. Westchnąłem cichutko, próbując przynajmniej odrobinę uspokoić szaleńczo walące serce.
Spod półprzymkniętych powiek zerkałem na ledwo widoczne w mroku powykrzywiane cienie, które z pewnością nie zachęcały do wieczornych przechadzek… Pomimo tego, jednak przez krótką chwilę miałem ochotę zostać na tej wilgotnej ściółce i po prostu odpłynąć, gdyż chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak bardzo wycieńczony. Ogarnęła mnie trudna do wytłumaczenia ochota, żeby choć na kilka sekund znaleźć się w jakiejś próżni, do której nikt ani nic nie ma wstępu… Gdy jednak przypomniałem sobie po co tu właściwie jestem zerwałem się jak oparzony, całkowicie ignorując wołające o pomstę do nieba mięśnie.
Kiedy tylko pewniej stanąłem na nogach, otrzepałem się pobieżnie, wierzchem dłoni ocierając chłodny i wilgotnawy policzek. Postawiłem krok do przodu, od razu czując jak kolano promieniuje tępym bólem. Syknąłem cicho schylając się na chwilę, żeby pomasować poszkodowaną cześć ciała.
- Ja to mam pecha… – mruknąłem do siebie, przymykając oczy, gdy ręka przesunęła się po nieźle obitej części nogi, która w zastraszająco szybkim tempie powiększyła się chyba ze dwa razy.
Stojąc teraz samotnie wśród tych koszmarnych drzew w gęstych ciemnościach, z każdą mijającą chwilą coraz bardziej nienawidziłem tego miejsca. Czułem się tu taki malutki i bezradny, całkowicie zagubiony, opuszczony w obcym środowisku... Po zmroku wydawało się, że rozpoczyna się tutaj całkowicie inne życie… A może nawet epoka? W końcu wszystko co mnie otaczało sprawiało wrażenie jakbym został przeniesiony kilka wieków wstecz, gdy cały kontynent pokrywały nietknięte jeszcze przez człowieka puszcze. Gdzie wszystko rządziło się swoimi prawami, dlatego bój o przetrwanie wygrywali tylko ci najlepsi.
W tej chwili nie pamiętałem nawet ile lat temu tak bardzo nadszarpnąłem swoje zdrowie, – w każdym możliwym znaczeniu tego słowa – jak czyniłem to teraz. Musiałem też przyznać, że las jak do tej pory nigdy tak bardzo mnie nie przerażał… Zwłaszcza ta cisza wkradająca się do najdalszych zakamarków duszy i rozsiewająca zamęt we wszystkich zmysłach, którym później najmniejszy szczegół wystarczył, żeby wodzić moją wyobraźnię za nos… Zwłaszcza, że kiedyś zdawało mi się iż to odgłosy nocnych zwierząt lub wiatru poruszającego gałęziami dochodzące, zdawałoby się z każdej możliwej strony, mrożą krew w żyłach, ale ona była zdecydowanie gorsza. Jakby bezsłownie zapowiadała coś nieuniknionego…
Zacisnąłem zęby, żeby nie jęknąć, gdy opuszkami palców starałem się choć trochę rozmasować swoją biedną kończynę. Oparłem się o wolną ręką o najbliższe drzewo i zgiąłem kolano, aby sprawdzić jak bardzo je poobijałem. Skrzywiłem się znacznie, kiedy tylko pięta dotknęła tylnej strony uda. Zostałem tak chwilę, po czym na nowo spróbowałem ją rozprostować.
- Kurwa no! – warknąłem, gdy ból spotęgował się, a coś w nodze chrupnęło mi nieprzyjemnie.
Nie mam czasu! – jęknąłem bezradnie, pomimo cierpienia powtarzając powyższy zabieg kilkakrotnie. Odetchnąłem parę razy uspokajająco, po czym ruszyłem się w końcu ze swojego miejsca, na nowo doszukując się choć najdrobniejszego prześwitu między drzewami, oznaczającego, że jestem na miejscu.
Po przejściu kilku kroków zagryzłem lekko wargę, czując jak przez rosnącą panikę stopniowo ogarniającą moje ciało, oddycha mi się zdecydowanie ciężej. Serce z każdą niemiłosiernie wydłużającą się minutą waliło w piersiach coraz bardziej boleśnie, dając znak jak bardzo jestem przerażony. Do tego wszystkiego wyraźnie czułem, że utykam na nogę, która niedawno ucierpiała, ale ją akurat – chyba jako jedyną cząstkę mnie – umiejętnie zignorowałem, tym razem specjalnie skupiając się na obrazach jakie dziś w nocy tak bardzo mnie wystraszyły. Na krwi spływającej po moich dłoniach… Na ciele Rukiego…
Nie nie nie! Nie dopuszczę do czegoś takiego! – Zacisnąłem dłonie w pięści, po czym spróbowałem przyspieszyć kroku, co od razu okazało się wyjątkowo głupim pomysłem. Bowiem, gdy tylko mocniej oparłem ciężar ciała na uszkodzonej nodze, przed oczami na chwilę zrobiło mi się dosłownie ciemno. Po raz kolejny tego wieczoru na oślep odnalazłem dłonią drzewo, podpierając się na nim. Odetchnąłem ciężko. Drugą ręką odszukałem pulsujące bólem miejsce i pomasowałem je, krzywiąc się przy tym. Zamrugałem kilka razy, próbując odzyskać jako taką widoczność, a gdy tylko to się udało, nie czekając nawet aż ból całkowicie zniknie, odepchnąłem się od pnia, po czym z powrotem ruszyłem przed siebie.
Przez sytuację w jakiej się obecnie znajdowałem w ogóle nie mogłem się skupić. Poruszałem się całkowicie automatycznie – byle tylko do przodu – i nawet nie myślałem, żeby zawołać zwierzaka, że istnieje możliwość iż jest gdzieś blisko. Głęboko we mnie tliło się bowiem przeczucie, które mówiło mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Zresztą wątpiłem, żebym mógł wydobyć ze swojego gardła jakiś ludzki dźwięk, nie wspominając już o poprawnym wypowiedzeniu jego imienia.
W pewnym momencie dostrzegłem przed sobą wyraźne przerzedzenie pni drzew, które wywołało prawdziwą sensację w moim wnętrzu. Niemalże czułem jak z żołądka opada mi jakiś tonowy głaz, nieprzyjemnie uciskający do tej pory organy. Wbrew jednak uldze jaką odczułem widząc oczekiwaną zmianę otoczenia, moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa, jakby nagle wrosły w ziemię, stając się z nią jednością.
Nie teraz! – jęknąłem wewnętrznie, całą siłą woli skupiając się, żeby móc ruszyć z miejsca. Chciałem przekonać się, że psiakowi nic nie jest, iż nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, a ja kolejny taki sen mogę po przebudzeniu się po prostu wyśmiać i zignorować…
Kiedy tylko o tym wszystkim pomyślałem z ogromnym trudem – ale jednak – postawiłem pierwszy krok do przodu, a potem następny i kolejny, wchodząc w końcu na leśną polanę.
W pierwszym odruchu chciałem zamknąć oczy, ale powstrzymałem się przed tym… Wstrzymałem jednak oddech, a serce znacznie spowolniło swoją pracę. Miałem wrażenie, jakbym sam z siebie otoczył się jakąś dźwiękoszczelną ścianą. Wyłączył wszystkie znaczące zmysły i odgrodził się w ten sposób od nieznanego mi środowiska, chroniąc przed całym niebezpieczeństwem jakie może mi grozić… Przynajmniej prowizorycznie. Gdyż rzeczywistość zawsze okazuje się znacznie gorsza…
Potrząsnąłem głową z zamiarem wyrzucenia głupich myśli, po czym z paniką rozejrzałem się dookoła poszukując wzrokiem czegoś, co mogłoby się przyczynić do utwierdzenia mnie w przekonaniu, że Ruki tu jest… Lub chociażby był, ale...
Nie ma go.
Ponownie omiotłem wzrokiem polanę, ale nic na niej nie było. Żadnego podejrzanego cienia… Ani jednej ciemniejszej plamy na oświetlonej bladym światłem polanie… Kątem oka dostrzegłem tylko jedną rzecz, która była identyczna jak w moim koszmarze… Księżyc, którego idealnie okrągła tarcza górowała nad całym otoczeniem. Wzdrygnąłem się niekontrolowanie, mając wrażenie iż ciało niebieskie – choć wiedziałem, że jest to całkowicie niemożliwe – próbuje dać mi coś do zrozumienia…
Odetchnąłem głębiej, czując jak całe powstałe w tym dniu napięcie opuszcza moje ciało, gdy tylko uświadomiłem sobie, że Rukiego tu nie ma. I niepotrzebnie tak bardzo przejąłem się tym koszmarem i tak dosłownie wziąłem to wszystko do siebie. Byłem głupi i chyba jeszcze bardziej naiwny niż zwykle, bo kto mądry wierzy w takie niedorzeczne rzeczy? Kiedyś w ogóle bym się czymś takim nie przejął, po prostu… Zapomniałbym o nim, a teraz…?
- Idiota ze mnie – zaśmiałem się nerwowo. Drżącą dłonią dotknąłem skroni, zaraz przesuwając ją na całe czoło by po chwili przetrzeć nią twarz. – Jezu.
Pomimo faktu iż na polanie nie widziałem Rukiego, złe przeczucie dalej nie chciało mnie do końca opuścić. Miałem wrażenie, że coś się jeszcze wydarzy i nawet świadomość, że jutro już nas tu nie będzie i zaraz wrócę do domku, do Vica, a tam może będzie mój psiak, wcale nie podnosiła mnie na duchu. Za plecami usłyszałem trzask łamanej gałęzi, jak wtedy gdy po roku po raz pierwszy spotkałem Mikaru. Dreszcze przebiegły mi po plecach, a jakiś chłód zalał moje ciało, wywołując gęsią skórkę.
Czy to wszystko naprawdę nie mogło się skończyć? Za mało tu mnie już spotkało?
Zadawałem sobie bezgłośne pytania, na które nawet ten irytujący wewnętrzny głosik nie chciał udzielić mi odpowiedzi. Po tych kilku dniach pobytu tutaj nachodziło mnie nieprzyjemne wrażenie, że to po prostu jakaś kara za moją ciekawość… Za zdradę… Za głupią nadzieję. Jakby nie wystarczyły mi już same wyrzuty sumienia, które co rusz dawały na nowo o sobie znać. Jeszcze sama świadomość istnienia istot innych niż ludzie. Jeżeli to było za mało…
Za plecami rozbrzmiał śmiech, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Był on jednak tak cichutki, że po pierwszym szoku i kilku głębszych, uspokajających oddechach, wydał mi się zwykłym złudzeniem, jakimś psikusem sprawionym przez zdezorientowane zmysły…
Przełknąłem ślinę, ale nie chcąc kusić losu zamiast odwrócić się za siebie, żeby sprawdzić czy kogoś tam nie ma przesunąłem się w bok. Bo nawet jeżeli jakakolwiek osoba tam była, nie chciałem jej prowokować. Od początku w końcu pragnąłem tylko znaleźć Rukiego i wrócić do domu. Postąpiłem kolejny krok w lewo, mając ochotę uciec stąd jak najszybciej, jednak kiedy przymierzałem się do ponownego ruchu, owy dźwięk rozbrzmiał za mną ponownie. Stanąłem jak wmurowany, otwierając szerzej oczy, ale zanim zdążyłem obrócić się za siebie, poszukując jego źródła, dosłownie obok siebie usłyszałem trzask łamanej gałęzi.
Jęknąłem wewnętrznie. Jednak nie zdążyłem nawet zebrać się w sobie i odwrócić głowy w tamtym kierunku, gdy poczułem jak ktoś chwyta mnie mocno od tyłu za ramiona. Silne szarpnięcie, które nastąpiło po tym wstrząsnęło mną tak bardzo, że wywołało ciche westchnienie z gardła, a chwilę później moje ciało zetknęło się z nieprzyjemną, chropowatą fakturą drzewa.
To wszystko trwało dosłownie sekundy, przez co zupełnie nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Dopiero po krótkiej analizie całej sytuacji doszło do mnie co się przed chwilą wydarzyło i zrozumiałem, że…
Zadrżałem niekontrolowanie czując drugie ciało, przyciskające się od tyłu do mojego.
Kurwa! – Szarpnąłem się, gdy tylko zrozumiałem, że osoba za mną była zapewne właścicielem słyszanego wcześniej śmiechu… Napastnik bez słowa jeszcze bardziej przyszpilił mnie do pnia, chichocząc cicho, jakby go to naprawdę bawiło… Nie zwróciłem jednak na to zbytniej uwagi, gdyż skupiłem się na fakcie, że w jakiś niewyjaśniony sposób, pomimo ubrania jakie miałem na sobie, zrobiło mi się jakby chłodniej niż do tej pory. Wprawdzie zmiana nie była zastraszająco duża, ale na pewno odczuwalna… Tak jakby postać za mną miała niższą temperaturę niż inni ludzie, a przecież było to… niemożliwe…
- Witaj ponownie… Joshu. – Chłodnawy oddech owiał moją skórę sprawiając, że na tyle na ile mi pozwalała obecna sytuacja zgarbiłem się lekko. Czułem jak na całym ciele stają mi włoski i to nie tylko z zimna z jakim zetknęło się dopiero co moje ciało… – Jak to się mówi… Do trzech razy sztuka… – Mężczyzna, którym z pewnością był mój napastnik zwiesił głos. – Czyż nie? – zadrwił. Mimowolnie oczami wyobraźni zobaczyłem, jak osoba za moimi plecami się uśmiecha.
Skąd on zna moje imię?
- Kim je… steś? – jęknąłem, gdy żebra ugięły się pod wpływem kolejnej fali nacisku.
- Naprawdę stajesz się nudny… – Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą, napierając biodrem na moje pośladki. Zimnawa skóra zetknęła się z moją szyją wywołując krótki, nieprzyjemny wstrząs. Nie miałem zielonego pojęcia skąd mogła się wziąć jakakolwiek różnica temperatur między nami.
Przecież nawet gdyby był… wilko… – przełknąłem ślinę, gdy tylko pomyślałem o Mikaru – wilkołakiem byłby… ciepły. Może nawet bardziej od człowieka…
- Ja naprawdę nie wiem… – Niemalże pisnąłem, mając ochotę wcisnąć się w korę drzewa, gdy dłoń przesunęła się na grdykę.
- Myślałem, że te wszystkie pogłoski o wpływie tej nędznej błyskotki na świadomość człowieka są zwykłą bujdą… – przerwał mi szeptem, ignorując wypowiedziane przeze mnie słowa, jakby w ogóle nie słuchał tego co do niego mówiłem.
Palec mężczyzny przesunął się z jabłka Adama na obojczyk w jakiejś dziwnej imitacji pieszczoty. Wzdrygnąłem się, a moje ciało bez udziału woli, jeszcze bardziej chciało odsunąć się od nieprzyjemnie chłodnego źródła.
W tym momencie czułem tylko przerażenie. I choć nie wiedziałem kim jest osoba za mną i do czego jest zdolna, byłem pewien, że to ona jest jego przyczyną. To nie był bowiem zwykły strach jaki towarzyszy człowiekowi przy jakimś rabunku… To było takie samo uczucie, które towarzyszyło mi w niedawnym koszmarze i od razu po moim przebudzeniu…
- Ale zdaje się, że to sama prawda… – dokończył z udawanym zainteresowaniem. Wyraźnie czułem, jak chłodniejsza skóra wsuwa się pod rzemyk sprawiając, że mięśnie spięły się, a ja skuliłem się tak bardzo na ile pozwalało mi, silniejsze od mojego, ciało mężczyzny. Przyjemny ciężar okrągłego medalionu przesunął się powoli po skórze pod koszulką, by po chwili całkiem wysunąć się spod materiału, zostawiając po sobie jakąś dziwną pustkę. Próbowałem przekręcić głowę tak, żeby coś zobaczyć, ale zdołałem tylko dostrzec błysk medalionu, który został uwolniony na nocne powietrze oraz ciemny materiał kaptura, który prawdopodobnie i tak zakrywałby twarz napastnika.
- Mógłbyś mnie puścić? – pisnąłem dość panicznie, próbując się jakoś uwolnić. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż im bardziej się szarpałem tym mężczyzna mocniej przyciskał mnie do drzewa, powoli odbierając dech. W tym momencie czułem się jak zwierze złapane w sidła. Dlatego właśnie w końcu się poddałem i przestałem wyrywać. Już wiedziałem jakie uczucia musiały towarzyszyć Rukiemu, gdy był przywiązany do pnia drzewa.
- Daj spokój. Nie chcesz ze mną porozmawiać? To niekulturalne – zakpił, bardziej zgarniając w dłoni cienki kawałek czarnej skóry, który zaczął wrzynać się coraz mniej łagodnie w moją skórę. Odetchnąłem ciężej, uchylając lekko usta, żeby móc choć trochę łatwiej oddychać. Kątem oka widziałem jak unosi biżuterię, obracając ją w dłoni i przyglądając jej się uważnie. – Zresztą nigdy nie jesteś do tego zbyt chętny. No ale dziś przynajmniej już mnie zapamiętasz… I to chyba na zawsze… – mruknął z wyraźną satysfakcją. Na biodrze poczułem jego drugą dłoń, wsuwającą się niespiesznie pod koszulkę. Chciałem się odsunąć od paraliżującego dotyku, ale palce boleśnie wczepiły się w moje ciało. Syknąłem pod nosem, krzywiąc się. – Ludzie są tak przyjemnie ciepli… – Otarł się o mnie całym sobą, jednak niemalże od razu się odsunął, wdychając z zawodem. - Ale ja nie nad tym powinienem się teraz rozwodzić… Na czym to ja… Ah! Tak, niech stracę i przypomnę ci się po raz trzeci…
Który?
- O czym ty mówisz? – Obruszyłem się, próbując po raz kolejny wyszarpnąć, ale mężczyzna tylko głębiej wbił swoje palce, jednocześnie jeszcze mocniej wciskając w krzywą powierzchnię kory.
- Nie denerwuj mnie, bo jak stracę cierpliwość, którą z pewnością nie grzeszę, – dodał ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby – przestanę być miły. – Rzemyk jeszcze mocniej zacisnął się na mojej skórze. – Wiesz… Chciałem zemścić się na tym pchlarzu – prychnął, a ja poczułem jak mięknął mi kolana…
On chyba nie mówił o… Rukim…? W końcu Mikaru nie mógł znać… Prawda?
- Przecież to tylko… – Zapragnąłem obronić mojego psa. W ostateczności może i faktycznie był czasem niesforny i nie zawsze się mnie słuchał, ale byłem całkowicie pewien, że nie zrobiłby nic nie wiadomo jak złego, żeby go za to karać! A już na pewno za coś się na nim mścić! Ruki był naprawdę dobrym owczarkiem i wiedziałem, że gdyby tylko groziło mi jakieś niebezpieczeństwo to by mnie obronił. Tylko ja nie byłem pewien czy akurat tego bym chciał…
- Ale ciekaw jestem jak będzie się czuł, gdy dowie się, że przez niego tak jakby… umrzesz. – Zaśmiał się chrapliwie, ponownie ignorując wypowiedziane przeze mnie słowa.
Wzdrygnąłem się, gdy monolog mężczyzny, – którym z pewnością wypowiadane przez niego kwestie były – niezbyt przyjemnie mi się skojarzył… Zachowywał się on bowiem jak jakiś szaleniec, który wbił sobie coś do głowy i nie da mu się nic wytłumaczyć, chociażby to była najszczersza prawda.
Zaraz! Jak to…
- Jak…Jak to… Umrę? – Zastygłem, przełykając głośno ślinę i wpatrując się w ciemny materiał. Serce zamarło mi na chwilę w piersi, a wszystkie myśli uleciały, jakby wyczuły prawdziwość słów mężczyzny.
On chyba nie chciał powiedzieć, że mój psiak aż tak zmalował?! Pogryzł kogoś? Zabił? – Otworzyłem szerzej oczy, ale zaraz się opanowałem. – To niemożliwe! – Zacisnąłem usta, uświadamiając sobie jak irracjonalnie muszą brzmieć moje przypuszczenia. Ruki nie byłby do tego zdolny i dałbym sobie nawet rękę uciąć, że pewnie w niektórych sytuacjach, gdyby coś mu zagrażało zamiast się bronić tylko by się bardziej wystraszył i uciekł albo próbował się gdzieś ukryć.
- Powiedziałem tak jakby… – zaznaczył wyraźnie, przesuwając dłoń z mojego biodra odrobinę niżej i wsuwając ją nieznacznie pod materiał spodni. Jęknąłem głośno poruszając się niespokojnie, gdyż nawet gdybym chciał nie mogłem wcisnąć się w drzewo jeszcze bardziej, żeby uciec od jego dotyku. – On odebrał mi brata, więc ja… – zwiesił na chwilę głos, wywołując tym istną burzę w moim wnętrzu. Nie miałem w końcu zielonego pojęcia o czym on bredzi. Jak można umrzeć, ale nie do końca? I jakiego brata? O kogo w ogóle mu chodziło, bo chyba faktycznie nie o mojego futrzaka, więc? Mikaru raczej nie znał… Nie! Z pewnością nie mógł go znać. Zresztą nawet jeśli, to pomimo tego co zrobił mi brunet, – że mnie okłamał i zwiódł – zdecydowanie nie widziałem go w roli… mordercy.
- No, żeby go naprawdę ukarać musiałbym zabrać całą jego… watahę, ale ty może starczysz… – ciągnął swój wywód, gładząc delikatnie kciukiem wrażliwą skórę u dołu pleców. Wbrew niechęci jaką czułem do mężczyzny, moje ciało na tą delikatną pieszczotę reagowało zupełnie odwrotnie, a dreszcze przebiegające wzdłuż pleców kumulowały się w lędźwiach.
To on o nim wiedział? Ale… Jak? – Po jego wypowiedzi byłem bowiem pewien, że jednak zna szarookiego albo inną osobę z jego gatunku i to właśnie o nich mu chodzi. Jednak nawet jeżeli to wszystko się ze sobą zgadzało, to dlaczego ja miałem zostać ukarany za kogoś? Zwłaszcza, gdy daną osobę raczej mało obchodziło co się ze mną stanie. Gdyby było przecież inaczej nie odszedłby tak z dnia na dzień, nie rozbudzał we mnie nadziei, a przede wszystkim powiedział prawdę o sobie…
- Myślisz, że jak coś ci zrobię to twój… przyjaciel odczuje choć malutkie ukłucie żalu? A może w ogóle go to nie obejdzie? – zapytał czysto retorycznie. Przeniosłem wzrok z ciemnego materiału na pień drzewa przede mną i oparłem na nim czoło. Po wypowiedzianych przez niego słowach czułem jak wewnątrz mnie coś pęka boleśnie. Bo pomimo, iż bardzo tego nie chciałem doskonale znałem obie odpowiedzi… Westchnąłem ciężko i choć miałem nieprawdopodobną ochotę powiedzieć mu to co wiem, powstrzymałem się jakoś…
- Nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz… – szepnąłem bez żadnego jednak przekonania, czując jak lodowate palce zaciskając się wokół mojego serca.
- Oh matko! Za każdym razem ta sama śpiewka… Oczywiście, że chodzi mi o twojego wilkołaczka… Gdyby nie ten medalion… – Dłoń mężczyzny przestała się wbijać w moje ciało, po czym wsunęła się we włosy, by po chwili pociągnąć je dość brutalnie w bok. Jęknąłem cicho, mimowolnie odchylając głowę. Czułem jak nos napastnika przesunął się po mojej szyi, dokładnie w miejscu gdzie znajdowała się tętnica. Usłyszałem głośne westchnienie od strony nieznajomego, które spowodowało nieprzyjemne skręcanie się żołądka. – Nie masz pojęcia jak dawno nie piłem ludzkiej krwi… Ona jest dla nas jak afrodyzjak, a dla niektórych nawet narkotyk. – Kciuk przesunął się po wrażliwej skórze głowy, a rzemyk wbił boleśniej, gdy mężczyzna przyciągnął moją szyję jeszcze bardziej do swojej twarzy. – Jesteś przerażony. – Zaśmiał się chrapliwie, nie wiadomo w jaki sposób doskonale wyczuwając mój obecny stan. Spiąłem się cały jeszcze bardziej. Nawet nie potrafiłem myśleć co się może ze mną stać. – Jakie to cudowne uczucie… – szepnął.
Usłyszałem za sobą cichutki, nieznany mi do tej pory szmer. Zamknąłem oczy, starając się skupić na wszystkim, byle tylko nie na mężczyźnie stojącym bezpośrednio za mną. W pewnym momencie doszło do mnie, że napastnik jeszcze brutalniej odchyla moją głowę do boku. Już się nawet nie opierałem. Nie miałem na to ani wystarczająco dużo siły, ani ochoty, a z mojego gardła nie wydobył się żaden odgłos sprzeciwu. Wystarczyła jednak tylko chwila, żeby akurat to ostatnie się zmieniło. Jęknąłem głośno, czując jak coś bez większego oporu zagłębia się w moim ciele. Zacisnąłem mocniej powieki, kiedy ból rozszedł się od tego miejsca na najbliższe mięśnie. Jak przez mgłę słyszałem ciche westchnienia wydobywające się z gardła mężczyzny i dziwny chlupot, który nie kojarzył mi się z żadnym z jakim kiedykolwiek się spotkałem.
Z każdą kolejną sekundą czułem się coraz słabszy, a irracjonalna mgła wokół mnie jakby gęstniała jeszcze bardziej.
Po jakimś niemiłosiernie dla mnie długim czasie, nieznajomy odsunął się trochę, sprawiając jednocześnie, że ból automatycznie zniknął. Spróbowałem stanąć o własnych siłach, co zdecydowanie nie było najłatwiejsze. Nie wiedziałem co takiego mężczyzna mi zrobił, ale czułem jakby część siły mnie opuściła, natomiast organ po lewej stronie klatki piersiowej bił niespotykanie wolno.
Napastnik chwycił mnie za ramiona, po czym dziwnie delikatnie obrócił przodem do siebie, sprawiając iż moje plecy zetknęły się z nierówną powierzchnią drewna. Chłodnawe palce dotknęły mojej brody unosząc ją do góry, w odpowiedzi na co uchyliłem powieki. Lekko zamglonym wzrokiem spojrzałem na zakapturzoną postać, od razu natrafiając na świeżą jeszcze krew na brodzie…
- Oh boże! – jęknąłem, otwierając szerzej oczy. Miałem teraz ochotę dosłownie stopić się z drzewem. Nogi ugięły się niebezpiecznie pode mną i gdyby nie silne ręce mężczyzny pewnie osunąłbym się na trawę.
- Ubrudziłem się? – Dopytał niewinnie unosząc jedną z dłoni, którą zaraz starł ze swojej twarzy część krwi, przy okazji rozmazują ją na swoim policzku. Odsunął na chwilę zakrwawioną rękę, przekrzywiając na bok głowę. Przyglądał się z niemym zafascynowaniem niezwykle kontrastującej z bladą skórą czerwieni. – Nieładnie marnować takie pyszne jedzenie. – mruknął, po czym zlizał z dłoni krew aż przymykając z rozkoszy oczy. Wstrzymałem oddech przyglądając się temu wszystkiemu z czystym strachem i niedowierzaniem.
To się nie może dziać naprawdę!
- Naprawdę trochę mi go przypominasz. – Przesunął dłonią po moim policzku. Powieki zamknęły się automatycznie. Pomimo osłabienia, jakie mnie ogarnęło skuliłem się lekko, próbując odsunąć choć trochę do tyłu… Uciec przed tym palącym dotykiem…
- To co chce ci zrobić nie będzie bolało… – szepnął dziwnie miękko prosto w moje usta, owiewając je chłodnawym oddechem. Tylko przez chwilę widziałem jego ciemne oczy, w których na niesamowicie krótką sekundę pojawiła się jakby cieplejsza emocja… Mężczyzna uniósł lekko moją głowę, po czym poczułem jego wargi na własnych.
Wampir całował mnie delikatnie, bez żadnego pośpiechu, jakby chciał czerpać z tego jak najwięcej przyjemności… Ja natomiast stałem tylko osłupiały, zaciskając najmocniej jak tylko potrafiłem powieki. Nie odpowiedziałem na pieszczotę, modląc się tylko o to, żeby zakończyła się jak najszybciej. Nie myślałem nad tym, żeby go odepchnąć, zresztą i tak strach sparaliżował mnie tak bardzo, że nie potrafiłem nawet podnieść dłoni…
Nie minął jednak dłuższy moment, gdy zafundowany mi przez nieznajomego pocałunek ustała. Początkowo nie mogłem zorientować się co się właściwie wokół mnie działo i że usta oderwały się od moich, pozostawiając po sobie przyjemny chłód, gdy w końcu tuż obok nas usłyszałem głośne warczenie… Tak dobrze mi znane… Podobne do tego, które kiedyś tak często słyszałem…
Boże! Nie teraz!
~~**~~**~~
.OLU., ekhem skoro tamto było smutne, to co będzie... Oh! Tfu tfu, ja nic nie mówiłam :x A czy byłoby lepiej, gdyby nie spotkał "futrzaka"... to jeszcze przez chwilę zachowam dla siebie, a jak już wszystkiego się dowiecie to sami ocenicie... ;p Sam miał być taki trochę... dziwny, ale cieszę się że pomimo jego "krzywego" charakterku, został dobrze przyjęty ^^ Taaak Ruki i jego "słuchanie się" ciekawe czy wyjdzie mu to na dobre...
O kurcze, aż mnie zaskoczyłaś z tą muzyką ^^ Bardzo się cieszę, że się spodobała, jakbyś w przyszłości miała ochotę posłuchać czegoś z koreańskiego repertuaru, to służę pomocą :)
Akari, Spokojnie, spokojnie Ty (niby nie) ciekawska istoto ;p Coś mi się wydaje że to prędzej Ruki pierwszy osiwieje (ze strachu przed Tobą ;p), a nie Ty przez niego ;p Taaa... marzenia ściętej głowy (co do tych opowiadań), jak to się ładnie mówi ^^
Shevo, a wiesz, że mam takie samo zdanie jak Ty odnośnie posłuszeństwa Rukiego? ;) A gdyby Josh za wcześnie się dowiedział - o tym i jeszcze paru innych rzeczach - to wszystko mogłoby się skąplikować :x ;p Jak dotąd Ruki miał dużo szczęścia, więc może jeszcze go nie opuści...?
Ario, Ruki zawsze był taki zadziorny ;p Ło matko, chyba zacznę się Ciebie obawiać za te myśli zamykania ludzi o.O ihihi dobra teraz już rozumiem skąd ta skłonność do zamykania Josha a'la księżniczki ^^
Akari, Spokojnie, spokojnie Ty (niby nie) ciekawska istoto ;p Coś mi się wydaje że to prędzej Ruki pierwszy osiwieje (ze strachu przed Tobą ;p), a nie Ty przez niego ;p Taaa... marzenia ściętej głowy (co do tych opowiadań), jak to się ładnie mówi ^^
Shevo, a wiesz, że mam takie samo zdanie jak Ty odnośnie posłuszeństwa Rukiego? ;) A gdyby Josh za wcześnie się dowiedział - o tym i jeszcze paru innych rzeczach - to wszystko mogłoby się skąplikować :x ;p Jak dotąd Ruki miał dużo szczęścia, więc może jeszcze go nie opuści...?
Ario, Ruki zawsze był taki zadziorny ;p Ło matko, chyba zacznę się Ciebie obawiać za te myśli zamykania ludzi o.O ihihi dobra teraz już rozumiem skąd ta skłonność do zamykania Josha a'la księżniczki ^^
Ze względu na natłok pracy, jaki obecnie mam z góry uprzedzam, że kolejna notka będzie prawdopodobnie za 2 tygodnie koło weekendu (czyli pewnie coś koło 28 X), bo nie wiem czy dam radę napisać coś wcześniej... o.O
Nie wiem czy was to pocieszy czy nie, ale... dochodzimy w końcu do zakończenia "Niezwykłego gościa" (Uff) Ja się cieszę, bo to będzie pierwsze jakiekolwiek napisane przeze mnie opowiadanie i to (tfu tfu - żeby nie zapeszyć!) skończone. ^^ Na upartego(!) został mi tak naprawdę tylko jeden rozdział, ale ze względu na dużą liczbę "nieścisłości" pomęczę was trochę dłużej. Mam nadzieję, że się cieszycie... :] Przynajmniej z tego, bo chciałam jeszcze tylko napisać, że od Was będzie zależało czy opublikuję coś nowego czy też nie.
Nie, nie, nie! Josh nie może zostać wampirem.. To nie tak miało być no! Boże jak mi go szkoda.. Nie dość, że ten palant Mikaru zostawił go.. Zapewne miał jakieś szlachetne powody coś typu to dla jego dobra.. Czy coś, ale nadal uważam, że to palant! Później trafił na tego psychola, a jak jeszcze chciał się usunąć w cień to ten wampir znów go dopadł no.. Przecież Josh chciał tylko znaleźć psa, pragnął żeby nic mu się nie stało, a jak sądze w następnym rozdziale nie będzie za miło.. Poza tym myślałam, że Mikaru uratuje Josha, a tu go nie ma.. Mam takiego bulwersa, że o matko! Nie dość, że te przez wilkołaka Josh został wplątany w jakieś gierki i wojny między klanami, to jeszcze ten nic z tym nie robi.. Wrrr... Jak już nawet nie chce mieć z nim do czynienia to powinien zabrać mu medalik, a nie zostawia chłopaka na pastwę losu.. No i w sumie Josh uratował Mikaru i się nim zajął, więc siłą rzeczy ten powinien się odwdzięczyć tym samym... Ten rozdział wzbudził we mnie tak skrajne emocje, że chyba ciężko będzie mi zasnąć..
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to świetne wykonanie:)
Pozdrawiam:**
O matko ... Naprawdę potrafisz zaskoczyć. I co ja mam napisać? Nie odpowiadaj!! Jak mogłaś to zrobić Josh'owi (czy jak to tam odmienić trzeba) ja wiem że on kocha psiaka, no bo ja też, ale to małe, wredne nie usłuchane bydle jest!!!!( trzeba było sznurem przywiązać)... A nasz wampir to ma duzy problem ze sobą, bo ja rozumiem że chce dopiec Mikaru itd ale nie może wyrównać rachunku jakos inaczej, tyko czepia się Josha, który notabene został rzucony przez rzeczonego sprawcę całego zamieszania?? Chociaż może pocałunek miał mu to wynagrodzić :):) Wkurza mnie jedno i to samo co Shev'ę skoro powiedzmy Mikaru rzucił Josha, po wcześniejszym spędzeniu z nim paru nocy:), to czemu mu nie zabrał medalika. Przecież ta błyskotka od razu mówi, "hej jestem lubym wiłkołaka, co mi zrobisz jak mnie złapiesz?" I nawet nie zainteresował się co sie dzieje u Josha (chyba), tylko Riki jako tako mu pomaga, choćby rzucenie sie i powarkiwanie na wampira, z którym i tak nie ma szans :(( więc czekam na Wielki powót Mikaru. Bo choć raz by ruszył dupsko:P chyba że planujesz jeszcze jakis łowców po drodze, by jeszcze bardziej sponiewierać Josha:) ale liczę że troszke mu darujesz, bo księżniczce ma włos z głowy nie spaść!!
OdpowiedzUsuńP.S. Dobrze widzę, że jest nowa grafika, bardzo przyjemna dla mojego oka :P
Aria :)
Ooojjooj ile się dzieje w tym rozdziale. Podziwiam odwagę Josha, sama i to po zmroku to na pewno bym nie weszła do lasu. Choć z drugiej strony żadne z jego pomysłów nie wychodzą mu na dobre, czego mamy tu przykład...
OdpowiedzUsuńBiedny Josh ;(! Ty dziewczyno to chyba lubisz się nad nim znęcać! I to dosłownie, bo poddajesz go jakimś psychicznym i fizycznym torturom… Wampiry, wilkołaki, kurde w co on to został wplątany... i ten koniec... Ajj!!
Nie wybaczę Ci tego, zresztą jak wszyscy, jeśli stanie mu się jeszcze coś i broń boże, jeżeli… lepiej nie będę kończyć ;p.
Cieszę się, że zbliżamy się do końca, bo jestem piekielnie ciekawa jak zakończysz tą historię ;)
A tak w ogóle, akurat zaserwowałaś nam tekst na halloween, wpasował się w klimat ;p
.OLA.