Mężczyzna od razu umilkł, chyba zaskoczony moim nagłym pytaniem. Jego dłoń znieruchomiała w połowie wędrówki wzdłuż ciemnych kosmyków, by po krótkiej chwili zostać całkiem zabraną z mojej głowy.
Westchnąłem cicho, czując dziwną pustkę wypełniającą moje wnętrze.
Nie miałem odwagi nawet spojrzeć na Victora, dlatego uparcie wpatrywałem się w swoją dłoń zaciśniętą lekko na jednym z brzegów tacki. Słyszałem, jak mężczyzna obok kręci się na swoim miejscu, jakby poszukując wygodniejszej dla siebie pozycji. Z jakimś dziwnym napięciem oczekiwałem na jego wyjaśnienie, które zapewne było aż nazbyt oczywiste…
Cholera. – Przymknąłem oko, czując nagłe ukłucie bólu. Siłą powstrzymałem się przed dotknięciem dłonią głowy, w której huczało jak chyba jeszcze nigdy w moim dotychczasowym życiu. Nie potrafiłem nawet jasno przez to myśleć i byłem pewien, że jest to wywołane koszmarem przez który dodatkowo nie miałem ochoty nic jeść… Mruknąłem coś niewyraźnie pod nosem, mając tylko cichą nadzieję, że szatyn nie zauważy iż znów coś mi dolega. Nie chciałem, żeby ponownie się o mnie martwił. Wiedziałem, że na to nie zasługuję. Nie miałem już prawa nadużywać dobrego serca Vica. Byłem niemalże pewien, że gdy pozna prawdę o Mikaru wszystko się skończy. Jednak irracjonalnie mimo tego, gdzieś głęboko miałem malutką nadzieję, że…
Nie, nie, nie. – Pokręciłem mentalnie głową, zaciskając mocniej palce. – To nie ma najmniejszego sensu… Czegoś takiego się nie wybacza! Zwłaszcza, że jakby nie patrzeć to wszystko do czego doszło w ciągu tych kilku dni zrobiłem z pełną… premedytacją?
Kiedy tylko cisza między nami się przedłużała, odetchnąłem głębiej. Zerknąłem niepewnie na szatyna. Mężczyzna siedział po turecku bokiem do mnie, opierając przedramiona na kolanach, w połowie tylko okrytych jeansowym materiałem. Jasna koszulka bez rękawów dokładnie przylegała do jego ciała, podkreślając jak dobrze jest zbudowany i opalony. Zielonooki uśmiechnął się nagle kącikiem ust, wpatrując w jakiś bliżej niezidentyfikowany punkt na ścianie przed nim.
- A wiesz, że chciałem – mruknął cicho, zwieszając na chwilę głos. – Zwłaszcza jak Lucy napomknęła mi w jakim stanie byłeś, kiedy wychodziłeś, czy raczej wybiegałeś z domu. – Vic parsknął pod nosem, kręcąc lekko głową.
Zmarszczyłem niezadowolony brwi, przymrużając przy tym oczy. Moje wczorajsze zachowanie w żaden sposób nie mogło być śmieszne. W końcu byłem naprawdę wkurzony na dziewczyny. Wiem, że chciały dobrze, ale zbytnie wtykanie nosa w nie swoje sprawy to nawet jak dla mnie… przesada. Do tego wszystkiego utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że pomysły Meg czasami bywają naprawdę idiotyczne. Natomiast jej niezwykły – choć nie zawsze pozytywny – wpływ na ludzi sprawiał tylko, że Lucy bez większego zastanowienia – jakby nie miała własnego rozumu – robiła to co przyjaciółka.
- Jednak gdy już miałem otwierać drzwi, dziewczyny bardzo dosadnie przypomniały mi, jak strasznie nie lubisz gdy przeszkadza ci się w myśleniu… – Na porośniętym kilkudniowym zarostem policzku pojawił się delikatny dołeczek, a duża dłoń odnalazła swoje miejsce na skórze jego karku.
Prychnąłem cicho pod nosem, odkładając w końcu kanapkę, która nadal spoczywała w mojej dłoni. Zaplotłem ręce na swoim brzuchu, próbując tym samym dać dowód mojemu niezadowoleniu.
Oni i ich nieuszczęśliwianie ludzi na siłę… Gdy akurat są potrzebni!
- No więc… Jakoś się powstrzymałem – dokończył, wzruszając ramionami, po czym uśmiechnął się trochę szerzej. – Ale nie omieszkałem ochrzanić ich za wtrącanie się w nie do końca ich sprawy. – Zaśmiał się lekko, kątem oka zerkając na mnie. Pod maską powagi starałem się ukryć przed Vicem moje rozbawienie, ale nie do końca mi się to udało, gdyż kąciki ust jakby wbrew mnie powędrowały do góry.
No tak… mogłem się tego spodziewać. – Pokręciłem głową. – Kiedyś naprawdę powinienem popracować nad moim kojarzeniem faktów, bo pewnego dnia brak tej cechy może mnie naprawdę zgubić. Jak mogłem nie wziąć pod uwagę czegoś tak oczywistego? – Westchnąłem, nie potrafiąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, który zagościł na moich wargach.
- Miałeś jeść. – Szatyn upomniał mnie, wskazując palcem na niemalże nietknięty talerz. Przyjrzałem się niechętnie jedzeniu, po czym spojrzałem na Victora, krzywiąc się delikatnie. Naprawdę nie miałem za bardzo na to ochoty. Na samo wspomnienie koszmaru, krwi, a nawet samej ciszy, mój żołądek skręcał się nieprzyjemnie.
- W domu… – mężczyzna odetchnął płytko, jakby coś sobie przypominał – …zawsze jak się wkurzasz na mnie lub na Rukiego, chodzisz na balkon, żeby się uspokoić i pomyśleć…
- Nieprawda. – Zaśmiałem się w końcu, przenosząc wzrok na szatyna. Vic mruknął coś pod nosem, uśmiechając się do mnie szeroko.
W końcu nie tylko ja wiedziałem, że to zwykłe kłamstwo…
Uniosłem wyżej kąciki ust. Może to głupio brzmi, ale to miejsce stanowiło w domu mój… azyl. Otaczająca mnie najczęściej ciemność, światła niedużego miasta rozciągającego się u moich stóp, miliony gwiazd rozświetlających noc… A jak jeszcze człowiek ma bujną wyobraźnię, to może tam nawet znaleźć wymarzoną ciszę i spokój, chwilę oddechu… Zresztą tam były jedyne drzwi poza wyjściowymi, których Ruki – dzięki zasuwie – nie umiał otworzyć.
Początkowo w takich wizytach na balkonie, które zaczęły się jakiś rok temu nie widziałem nic dziwnego… Ot zwykłe odreagowanie. Dopiero z czasem doszedłem do wniosku, że to po odejściu Mikaru wszystko się zaczęło… Stałem się bardziej drażliwy, dużo łatwiej można mnie było zdenerwować, co z pewnością nie do końca mi się podobało. Jednak gdy tylko to dostrzegłem, starałem się to zmienić, choć wiedziałem, że powrót do mojego wcześniejszego stylu życia nie będzie łatwy…
Gdy tylko przypomniałem sobie moje przytulne cztery kąty, Rukiego rozłożonego na chłodnych kafelkach w upalne dni, Vica gotującego jakieś dziwaczne potrawy… Wszystkie pozytywne wspomnienia i on sam sprawiły, że na chwilę zapomniałem o koszmarze. Mój żołądek wykorzystał ten krótki moment na dosadne przypomnienie nam obu o sobie… Poruszyłem się niespokojnie, na co mężczyzna uniósł sugestywnie brwi. Odchrząknąłem dość mocno zażenowany, odgryzając kawałek kanapki i popijając go sokiem pomarańczowym, przyniesionym przez niego.
- Oczywiście, że prawda. – Brązowowłosy pokręcił z rozbawieniem głową, patrząc na krótki moment w sufit. Przesunął swoje palce z karku na tył głowy, by po chwili przeczesać nimi kosmyki, tworząc tym samym jeszcze większy nieład niż wcześniej. – Nigdy nie umiałeś kłamać – stwierdził, momentalnie poważniejąc. Z ociąganiem przeniósł swoje soczyście zielone tęczówki na mnie. Przełknąłem ślinę, nie odwracając jednak wzroku od jego spojrzenia.
Szatyn otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, gdy w tym czasie do pokoju, machając żywo ogonem wparadował – cały i zdrowy – Ruki, którego wyjścia w ogóle nie zarejestrowałem. Psiak podszedł do nas, po czym bez zastanowienia, całym ciężarem władował się na kolana Vica, który stęknął tylko głucho, odruchowo odchylając się trochę do tyłu. Mężczyzna nie zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, gdy owczarek piszcząc cicho, niezdarnie zlazł z niego na łóżko, żeby podejść do mnie.
Mój futrzak naprawdę czasami zachowywał się jak mały szczeniak…
Zaśmiałem się cicho, ale nie chcąc stracić nic z przygotowanego przez zielonookiego jedzenia automatycznie uniosłem tackę do góry. Natomiast Ruki w ostateczności ułożył się między nami, kładąc pysk na moich udach i patrząc niewinnie swoimi brązowymi oczami to na mnie, to na niego.
- Jak zawsze niemożliwy – skwitował Victor, ze wszystkich sił próbując udać oburzenie, co nie bardzo mu wyszło. – Jezu na niego się nie da gniewać – parsknął pod nosem. Z szerokim uśmiechem położył dłoń na grzbiecie zwierzaka, po czym zmierzwił mu sierść. – Pamiętasz jak raz w życiu spróbowałem swoich sił jako cukiernik? – Mężczyzna zaśmiał się głośno, maltretując uszy owczarka, który w pierwszym odruchu zamknął oczy.
- Trudno zapomnieć – mruknąłem mimo wszystko rozbawiony. – Zwłaszcza ten tłuczek wiszący nad moim biedactwem. – Schyliłem się w stronę Rukiego, chuchając mu na nos. Psiak wzdrygnął się na chwilę, podnosząc do góry łeb i marszcząc z niezadowolenia molestowaną przeze mnie część ciała.
- To nie był żaden tłuczek! – jęknął Vic z wyrzutem, co spowodowało, że przeniosłem na niego zaciekawiony wzrok. Pomimo tonu głosu jakim mężczyzna powiedział wcześniejsze zdanie, na jego ustach gościł delikatny uśmiech, a w zielonych tęczówkach igrały te charakterystyczne wesołe błyski, których już od jakiegoś czasu nie widziałem.
Przed oczami mignęła mi scena z tamtego dnia…
- Ruki, coś ty zrobił do cholery!? – Do moich uszu doszedł wyraźnie zdenerwowany głos Vica.
Znowu się zaczyna. – Westchnąłem zrezygnowany, bez problemu domyślając się, że psiak po raz kolejny coś zmalował, a Vic pewnie niepotrzebnie się denerwuje. – Czy oni obaj naprawdę muszą się zachowywać na zdecydowanie młodszych niż są w rzeczywistości? – Odruchowo zerknąłem na zamknięte drzwi od gabinetu, znajdujące się za moimi plecami. Nawet nie chciało mi się ruszyć, żeby to sprawdzić, bo wiedziałem, że znów będę musiał stanąć po którejś ze stron… Przeciągnąłem się na krześle, słysząc nieprzyjemnie trzeszczące kości kręgosłupa.
- Boże. – Skrzywiłem się, przechylając w bok. – Starość nie radość… – Podniosłem się z zajmowanego przeze mnie mebla, schylając się jeszcze na chwilę, po czym ruszyłem do wyjścia.
Kiedy tylko otworzyłem drzwi od razu skierowałem się do kuchni, skąd jak mi się zdawało dochodziły przekleństwa rzucane przez Vica na Rukiego, który zapewne nie bardzo się nimi przejmował. Pokręciłem z rezygnacją głową, ziewając. Jednak gdy tylko stanąłem w wejściu, w pierwszym odruchu wstrzymałem oddech, widząc niezwykle jednoznaczną scenę jaka rozgrywała się właśnie w pomieszczeniu.
- Vic na litość boską! – jęknąłem przerażony, gdy tylko zobaczyłem w dłoni mężczyzny uniesionej nad psiakiem…
- Vic na litość boską! – jęknąłem przerażony, gdy tylko zobaczyłem w dłoni mężczyzny uniesionej nad psiakiem…
- Tłuczek… tasak… – Przewróciłem wymownie oczami. – Co za różnica? – Uniosłem do góry kącik ust, specjalnie prowokując Victora.
- Toć to była zwykła łapka na muchy! – Szatyn oburzył się ponownie, po czym pacnął mnie lekko w głowę.
- Jak możesz – jęknąłem cierpiętniczo, dotykając poszkodowanej części ciała. – Byłem wtedy zestresowany. A to... – zerknąłem wymownie w górę – …bolało. – Spojrzałem spod byka na szatyna.
- Tak na pewno… – Vic urwał w połowie swojej wypowiedzi, kiedy doszedł do nas z dołu jakiś huk. Ruki wzdrygnął się wyraźnie, podnosząc łeb, a ja aż podskoczyłem na łóżku o mało co nie przewracając szklanki z sokiem, która stała na tacce.
- Co to było? – pisnąłem dość cienko, otwierając szerzej oczy i patrząc w szoku na Vica, którego rysy twarzy wyostrzyły się wyraźnie.
- Chyba dom mi demolują przed samym wyjazdem. – Zielonooki zerknął z wyrzutem na otwarte drzwi. – Lepiej to dokładnie sprawdzę, zanim któreś niesłusznie… uszkodzę. – Uśmiechnął się złowieszczo.
Odkręcił się do mnie tyłem, opuszczając stopy na podłogę. Podparł się jedną ręką na łóżku z zamiarem wstania. Zanim się jednak całkiem wyprostował, stając już na nogach zatrzymał się na chwilę, jakby nad czymś zastanawiając. W końcu zerknął na mnie kątem oka i z lekkim wahaniem nachylił się w moją stronę, kładąc niespodziewanie swoją dłoń na moim karku i przechylając lekko głowę.
O nie! – Gdy jego usta zbliżyły się do moich, jęknąłem cicho, zamykając jednocześnie oczy. Skuliłem się lekko, siłą rzeczy odchylając do tyłu na taką odległość na jaką pozwalała mi ręka znajdująca się z tyłu mojej szyi. Vic chyba zdezorientował się moim zachowaniem, bo zatrzymał się na moment. Czułem jego wzrok we mnie wpatrzony, ale nie miałem odwagi nawet na niego spojrzeć. Tkwiliśmy tak chwilę, aż w końcu usłyszałem ciężkie westchnienie jakie wyrwało się z gardła mężczyzny, po czym poczułem jak opiera swoje czoło na moim. Wzdrygnąłem się zaskoczony.
- Nie wiem co się dzieje… – mruknął cicho, przejeżdżając kciukiem po wrażliwej skórze i wywołując tym niekontrolowane drżenie – ...ale chciałbym, żeby znów było jak kiedyś. – Przysunął się do mnie tak, że na krótką chwile jego nos dotknął mojego.
Przełknąłem nerwowo ślinę, a serce ścisnęło mi się boleśnie, słysząc te słowa.
Też bym tego chciał… Naprawdę. Jeżeli tylko potrafiłbym cofnąć czas… – Uchyliłem niepewnie powieki. Krew szumiała mi w uszach, zakłócając logiczne myślenie. – Gdybym jak zawsze kierował się zdrowym rozsądkiem, a nie uczuciami… Coś takiego nigdy nie miałoby miejsca.
Przygryzłem lekko wargę, zbierając się w końcu w sobie, żeby spojrzeć na Victora. Niezwykle wolno uniosłem oczy, sprawiając tym samym, że zieleń skrzyżowała się z błękitem.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie uparcie, co sprawiło, że w ostateczności speszyłem się, spuszczając wzrok na moje dłonie, a oddech przyspieszył niespodziewanie. Vic z ociąganiem odsunął się ode mnie, po czym bez słowa wstał w końcu z łóżka, całując mnie jeszcze przelotnie w czubek głowy. Kątem oka patrzyłem jak szatyn podchodzi do drzwi.
- Przepraszam – szepnąłem, kiedy stał już w progu, plecami do mnie.
Byłem mu to winien. Nawet jeżeli jeszcze nie miałem odwagi powiedzieć mu w tej chwili wszystkiego… Wytłumaczyć co się dzieje.
- Za co ty mnie znów przepraszasz? – Spojrzał na mnie przelotnie przez ramię.
- Przepraszam… – wykrztusiłem szeptem, już nie patrząc na mężczyznę. – Za wszystko…
Kiedy wyszedłem w końcu z domu w którym mieliśmy spędzić ostatnią noc dochodziła piąta.
Zszedłem wolno po schodkach, obrzucając pobieżnym spojrzeniem las, skrywający w sobie tak wiele tajemnic, po czym usiadłem na najniższym z nich. Pogoda, podobnie jak w czasie tych kilku ostatnich dni, była naprawdę śliczna, a niebo pozostawało całkowicie bezchmurne. Promienie o tej porze już tylko przyjemnie przygrzewały, a nie paliły żywym ogniem, jak to ma zwykle miejsce w południe. Rozejrzałem się dookoła zatrzymując dłużej wzrok na spokojnej, gładkiej tafli jeziora, po której prześlizgiwało się światło słoneczne, zahaczające również o ośnieżone szczyty. Na trawie i niezakłóconej, wodnej powierzchni, kątem oka widziałem długie cienie rzucane przez drzewa, które uparcie przypominały mi teraz palce jakichś mrocznych istot, wyciągające się ku swoim ofiarom…
Kiedy tylko rozsiadłem się wygodniej na płaskim drewnie, obok przeszedł Ruki, uderzając dość mocno ogonem o moje ramię. Uśmiechnąłem się delikatnie, łapiąc psiaka za wspomnianą część ciała. Pociągnąłem go lekko, uniemożliwiając mu tym samym machanie nim. Owczarek momentalnie zatrzymał się zdezorientowany, po czym odwrócił się pyskiem w moją stronę, kładąc po sobie uszy. Utkwił we mnie swoje brązowe tęczówki, a kiedy tylko zorientował się, że to przeze mnie nie może się spokojnie ruszać, kłapnął w powietrzu zębami. Po krótkiej chwili wyszarpnął zbyt gwałtownie ogon z mojego uścisku co tylko spowodowało, że poleciał niebezpiecznie do przodu. Jęknąłem zaskoczony, odruchowo wyciągając rękę, żeby jakoś uchronić go przed upadkiem, ale jakimś cudem utrzymał się na łapach, choć nie wydawał się zbyt zadowolony takim obrotem spraw…
- Nie strasz mnie tak – zaśmiałem się dość nerwowo, próbując dosięgnąć dłonią psiaka, który niestety w tym momencie był dla mnie za daleko. Wyprostowałem się więc na swoim miejscu, czując schodek wbijający się w dolną część pleców. Z zaciekawieniem przyglądałem się jak futrzak szuka dla siebie wygodnego miejsca do siedzenia, aby w końcu klapnąć tuż przede mną na ciepłym żwirze tworzącym ścieżkę.
Kiedy wpatrywałem się w owczarka nagle coś mi się przypomniało…
- Ruki – mruknąłem na tyle poważnie, na ile potrafiłem. Gdy nie zwrócił na mnie uwagi złapałem owczarka za obrożę, odwracając pyskiem w stronę mojej osoby. Błękitne tęczówki napotkały brązowe, które wpatrywały się we mnie jakby z wyczekiwaniem i chociaż złudnym zainteresowaniem. – Dzisiaj nigdzie nie idziesz. – Pomachałem palcem wskazującym przed nosem zwierzaka, który na chwilę powiódł za nim wzrokiem, przysuwając się trochę i wąchając powietrze. Nie znalazłszy chyba jednak nic ciekawego całkowicie mnie zignorował, odwracając się bokiem. – Ej! Rozumiesz? – dopytałem, mrużąc lekko oczy, gdy futrzak nie zareagował na moje słowa. – Ruki! – fuknąłem, siłą odwracając jego pysk, przodem do mnie. Spojrzał w końcu na moją twarz z prawdziwie udawaną niewinnością, przechylając lekko głowę i nadstawiając uszu. – Jesteś straszny – skwitowałem, przewracając wymownie oczami.
Jeżeli on myślał, że po tych dwóch latach przebywania z nim uwierzę w te jego wielkie oczy i słodką minkę…
- Nie rób ze mnie durnia – parsknąłem cicho, ciągnąc lekko psiaka za uszy. W odpowiedzi na mój gest owczarek warknął cicho niezadowolony. Spróbował odsunąć się ode mnie, ratując przy okazji molestowaną część ciała, ale przytrzymałem go. – Ja nie żartuję. – Spoważniałem nagle, przesuwając dłonie po obu stronach łba zwierzaka. – Po tym dzisiejszym śnie nigdzie nie idziesz! I to nie jest prośba! Zwłaszcza, że... teraz mam jeszcze gorsze przeczucia – dodałem ciszej, nie chcąc wykrakać żadnego nieszczęścia.
Wpatrywałem się prosto w oczy Rukiego, który nie mając innego wyjścia robił to samo, siedząc spokojnie tuż przede mną. Pragnąłem, żeby dokładnie zrozumiał o co mi chodzi. Zwłaszcza, że byłem naprawdę poważny w tej kwestii, gdyż z pewnością nie chciałem, żeby cokolwiek mu się stało. W końcu co bym wtedy zrobił…? Jak bym sobie poradził z poczuciem winy, że w żaden sposób nie zareagowałem, chociaż miałem ku temu jako taką okazję i mógłbym zapobiec jakiemuś nieszczęściu, do którego może dojść?
Nagle, po prawej stronie, kątem oka zauważyłem jakiś ruch, a później głośny śmiech. Nie przestając głaskać psiaka, spojrzałem w tamtym kierunku, od razu dostrzegając kilka osób grających w siatkę. Przyglądałem się im moment, dopiero po chwili rozpoznając w nich część z dzieciaków, których widziałem na ognisku. Chcąc się im trochę lepiej przyjrzeć zmrużyłem lekko oczy, próbując uchronić je przed słońcem i choć na chwilę zatrzymując wzrok na każdym z nastolatków. Na samym końcu natrafiłem na odwróconego do mnie bokiem uśmiechniętego rudzielca, w którym pomimo dzielącej nas odległości, bez problemu rozpoznałem chłopaka rozmawiającego na ognisku z Vicem. Mimowolnie uniosłem kąciki ust, przypominając sobie reakcję dzieciaka na zielonookiego i odpowiedź mężczyzny na maślane oczy młodszego.
Parsknąłem cicho pod nosem, przenosząc w ostateczności wzrok z grupki grających dzieciaków na prowizoryczną plażę znajdującą się niedaleko nich, gdzie jak się okazało, jeszcze kilka dziewczyn opalało się niemalże toples. Mimowolnie wzdrygnąłem się, krzywiąc lekko i jakby odruchowo starając się odsunąć, co z oczywistych przyczyn mi się nie udało. Po minięciu pierwszego szoku, jak najszybciej odwróciłem wzrok, poszukując nim jakiegoś potencjalnego punktu zaczepienia, który odnalazłem w rozciągającej się przede mną wodzie.
Odetchnąłem lekko. Usilnie starałem się nie myśleć o tym co nieprzyjemne… Co spotkało mnie wczorajszego wieczoru w lesie, o koszmarze, którego fragmenty co jakiś czas uparcie przemykały mi przed oczami, ani o mojej jutrzejszej rozmowie z Vicem, a tu jeszcze taki widok… Czemu tak trudno zapomnieć o czymś mało przyjemnym?
Oparłem łokcie na kolanach, wzdychając ciężko.
Boże… Jutrzejszy dzień będzie straszny. – Ukryłem twarz w dłoniach, przecierając ją nimi.
- Cześć – usłyszałem przed sobą rozbawiony głos, którego ton od razu rozpoznałem, a który po raz kolejny uwolnił mnie od nieprzyjemnych myśli.
~~**~~**~~
Akari, też pewnie bym się martwiła, gdybym nie miała jeszcze odpowiednich "ról" dla bohaterów ^^ no ja mam taka nadzieję, że sobie poradzimy :] ej no! Ja chciałabym Ci przypomnieć, dzięki komu Ty w ogóle znasz ten zespół...?! ;> aaa no bo faktycznie to z tej rozmowy wzięłam to pytanie, uznałam że miałaś rację zwracając mi na to uwagę (teraz się nie dziwcie, że tych rozdziałów przybywa, natomiast koniec niby blisko, a jednocześnie tak daleko o.O). Mam nadzieję, że wyjaśnienie jako tako Cię usatysfakcjonowało ;p ekhem eee... z tym rozdziałem przed wyjazdem niestety nie zdążyłam :| ale dwa po... powiedzmy że na upartego udało się napisać ^^" Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że już wróciłaś :*
Shevo, sen miał być niezbyt przyjemny (w końcu "wymyślał" go wampir ^^). Ja bym nie powiedziała że jest niestały, a chyba bardziej... zagubiony (?) Ej! Ja wcale nie jestem taka "straszna" ;p o wampirze i Mikaru to jeszcze napomknę, to wtedy się wszystko wyjaśni ^^ oh, trzeba korzystać z czasu wolnego dopóki jest ku temu okazja, bo niedługo znów będzie go zdecydowanie za mało... :)
.OLU., niestety Josh nie ma szczęścia, przynajmniej na razie... Wiem, wiem że Rukiego szkoda, zwłaszcza że sama bardzo lubię zwierzęta, a do tego nie jestem żadną sadystką (żeby nie było!). Jak dla mnie koreański też jest strasznym łamańcem dla języka, ale to kwestia czasu ;p O! Bardzo się cieszę, że poleciłam coś co się komuś spodobało ^^ mam nadzieję, że pośród tych podanych przeze mnie tytułów znalazłaś może jeszcze coś ciekawego dla siebie ^^
A teraz kilka ogłoszeń...
1) Przepraszam za tak długą przerwę, postaram się, żeby się nie powtórzyła... ( przynajmniej zbyt szybko ^^") o.O
2) Nowy rozdział się kończy, więc będzie najpóźniej za tydzień.
3) Chciałam się was spytać, czy ktoś czasami lubi pobawić się/pokombinować coś z grafiką... bo ja osobiście mam zawsze jakieś wyobrażenie "obrazu", ale nigdy mi nie wychodzi koncepcja sama w sobie i tak się zastanawiałam czy ktoś nie miałby czasu i ochoty pomóc mi z szablonem/nagłówkiem... Ewentualnie dać mi jakieś rady co do tego.
4) W najbliższym czasie będę chciała wsadzić ankietę odnośnie... "mojej dalszej działalności" (o ile będziecie taką chcieli widzieć...) i byłabym wdzięczna za wyrażenie (zaznaczenia) swojej szczerzej opinii.
ten ktoś pod koniec rozdziału to pewnie ten spec od legend, co go kiedyś na mostku zagadał;D Fajny chłopaczek;>
OdpowiedzUsuńNo dzięki Tobie mogłam zagarnąć słodkiego perkusistę:> Dziękuję;*
Odpowiedź na pytanie mnie satysfakcjonuje, jednakże uważam, że Vic zachował się mało męsko i stanowczo, ale w sumie jak miał przeciw sobie cały oddział bab to mógł ustąpić^^
Nowy rozdział powinnam ogarnąć jutro:)
Ja też się cieszę;*