Jak widać w końcu udało mi się skończyć rozdział, ale bez Akari :*, która krótko mówiąc musiała się z nim nieźle namordować, pewnie byłby jeszcze później (co szantaż robi z ludźmi... ^^ - oczywiście żartuję).
~~**~~**~~
Stałem samotnie pośród setek otaczających drzew. Cisza i ciemność osaczały mnie z każdej ze stron, pogłębiając same negatywne uczucia. Miałem wrażenie, że moje nogi wrastają w ziemię, a nieprzyjemne ciarki co chwilę przebiegają po plecach. Chciałem krzyknąć… Kogoś zawołać, ale gdzieś głęboko wiedziałem, że nikt mnie nie usłyszy… Nie przyjdzie… Nie byłem nawet pewien, czy zdołam wydać z siebie jakiś dźwięk chociaż zbliżony do ludzkiego.
Próbowałem postawić krok w jakimkolwiek kierunku, jednak przy pierwszym podejściu okazało się to całkiem daremne. Dosłownie czułem jak ściska mi się gardło, uniemożliwiając nawet przełknięcie śliny. Zacisnąłem dłonie w pięści, po chwili je rozluźniając. Z ociąganiem rozejrzałem się zdezorientowany dookoła, nie zmieniając jednak swojej pozycji.
Boże! Nie chciałem tu być… znowu.
Byłem naprawdę przerażony.
Boże! Nie chciałem tu być… znowu.
Byłem naprawdę przerażony.
Czułem serce walące mi w piersiach i powietrze zalegające w płucach, które powoli zaczynały jakby palić żywym ogniem. Odetchnąłem drżąco, przymykając na chwilę oczy. Miałem głupią nadzieję, że gdy je otworzę to wszystko zniknie… Obudzę się. W ostateczności byłem pewien, że to sen… koszmar… senny koszmar. Dopiero po dłuższej chwili uchyliłem powieki, od razu orientując się, że nic się nie zmieniło…
Westchnąłem cicho, po czym zmusiłem jakoś nogi do postawienia pierwszego kroku w przód. Chciałem po prostu jak najszybciej się stąd wydostać.
Kiedy tylko udało mi się ruszyć z miejsca, zauważyłem się, że drzewa umykają przede mną, jakby obawiając się mojej osoby. Przystanąłem na chwilę, zerkając jak pnie tłoczą się obok siebie, nie zostawiając ani odrobiny wolnej przestrzeni… Jakby tworzyły jakiś mur…
Westchnąłem cicho, po czym zmusiłem jakoś nogi do postawienia pierwszego kroku w przód. Chciałem po prostu jak najszybciej się stąd wydostać.
Kiedy tylko udało mi się ruszyć z miejsca, zauważyłem się, że drzewa umykają przede mną, jakby obawiając się mojej osoby. Przystanąłem na chwilę, zerkając jak pnie tłoczą się obok siebie, nie zostawiając ani odrobiny wolnej przestrzeni… Jakby tworzyły jakiś mur…
Obróciłem się za siebie. Spojrzałem w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stałem, a gdzie teraz znajdował się nieprawdopodobnie szczelny zlepek roślin. Odwróciłem z powrotem głowę, po czym bez zastanowienia podszedłem do powstałej, idealnej leśnej ściany, która nie ruszyła się tym razem ani o milimetr. Popatrzyłem w górę, po czym wyciągnąłem przed siebie rękę. Całą wewnętrzną powierzchnią dotknąłem kory i od razu ją cofnąłem, sycząc cicho.
Otworzyłem szerzej oczy, po czym utkwiłem je w dłoni. Bez problemu dostrzegłem na jej powierzchni głębokie rany z których wolno, ale obficie sączyła się krew.
Wstrzymałem na chwilę oddech, cofając się o krok. Wpatrywałem się w swoją poranioną przed chwilą kończynę, która zadrżała niekontrolowanie. Powoli uniosłem zdrową rękę, zaciskając palce wokół drugiego nadgarstka, początkowo nieświadomie obserwując jak rozcięcia się goją.
- Boże… – Zamarłem na krótki moment, po czym rozejrzałem się dookoła, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Dopiero teraz zrozumiałem, że drzewa w jakiś sposób wskazywały mi drogę…
Wstrzymałem na chwilę oddech, cofając się o krok. Wpatrywałem się w swoją poranioną przed chwilą kończynę, która zadrżała niekontrolowanie. Powoli uniosłem zdrową rękę, zaciskając palce wokół drugiego nadgarstka, początkowo nieświadomie obserwując jak rozcięcia się goją.
- Boże… – Zamarłem na krótki moment, po czym rozejrzałem się dookoła, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Dopiero teraz zrozumiałem, że drzewa w jakiś sposób wskazywały mi drogę…
Przełknąłem ślinę, rozumiejąc powoli, że nie mam zbyt dużego pola manewru jeśli chodzi o wybór ścieżki, dlatego właśnie to nią ruszyłem... Kątem oka zerkałem na leśny mur. Miałem wrażenie, że ktoś cały czas mnie obserwuje, dlatego z każdym kolejnym krokiem przyspieszałem, żeby jak najszybciej stąd wyjść…
Nie wiem jak długo szedłem, ale w końcu straciłem poczucie czasu - jeżeli w podświadomości można w ogóle o czymś takim mówić. Kiedy jednak po raz n-ty rozejrzałem się dookoła, dostrzegłem wreszcie przed sobą trochę jaśniejsze prześwity. Momentalnie się zatrzymałem, choć trochę uspokojony. Pomimo tempa jakie sobie nadałem, nie byłem w ogóle zmęczony, co już samo w sobie było co najmniej dziwne. Obejrzałem się po raz kolejny dookoła, dostrzegając z trzech stron zwartą ścianę pni. Westchnąłem cichutko zrezygnowany, ponawiając wędrówkę.
Gdy tylko minąłem ostatnie drzewo, wchodząc tym samym na polanę, zalała się ona morzem szkarłatu. Przełknąłem ślinę, odruchowo cofając się krok do tyłu. Uderzyłem bosą stopą o pień jakiegoś drzewa, czując jak skóra bez problemu jest przecinana. Ponownie syknąłem cicho, odsuwając się automatycznie od ściany.
Miałem wrażenie, że walące w mojej klatce piersiowej serce to jedyny odgłos zakłócający panującą tutaj ciszę.
Ze strachem przyglądałem się, jak czerwień przede mną powoli się rozdziela, ponownie tworząc niepisaną granicę.
Nie wiem jak długo szedłem, ale w końcu straciłem poczucie czasu - jeżeli w podświadomości można w ogóle o czymś takim mówić. Kiedy jednak po raz n-ty rozejrzałem się dookoła, dostrzegłem wreszcie przed sobą trochę jaśniejsze prześwity. Momentalnie się zatrzymałem, choć trochę uspokojony. Pomimo tempa jakie sobie nadałem, nie byłem w ogóle zmęczony, co już samo w sobie było co najmniej dziwne. Obejrzałem się po raz kolejny dookoła, dostrzegając z trzech stron zwartą ścianę pni. Westchnąłem cichutko zrezygnowany, ponawiając wędrówkę.
Gdy tylko minąłem ostatnie drzewo, wchodząc tym samym na polanę, zalała się ona morzem szkarłatu. Przełknąłem ślinę, odruchowo cofając się krok do tyłu. Uderzyłem bosą stopą o pień jakiegoś drzewa, czując jak skóra bez problemu jest przecinana. Ponownie syknąłem cicho, odsuwając się automatycznie od ściany.
Miałem wrażenie, że walące w mojej klatce piersiowej serce to jedyny odgłos zakłócający panującą tutaj ciszę.
Ze strachem przyglądałem się, jak czerwień przede mną powoli się rozdziela, ponownie tworząc niepisaną granicę.
W pewnym momencie na rękach poczułem ciepłą, gęstą ciecz. Z przerażeniem spojrzałem na krew, ściekającą leniwie z moich dłoni. Wzdrygnąłem się, opuszczając ręce i nerwowo wycierając je o materiał spodni, żeby pozbyć się posoki, której zamiast ubywać, jakby cały czas przybywało.
Chciałem stąd uciec… Od razu… W tym momencie.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, niezdarnie odwracając się za siebie. Aż jęknąłem, widząc przed sobą leśny mur. W pierwszy odruchu wyciągnąłem przed siebie ręce, ale zaraz je zabrałem, przypominając sobie co było wcześniej. Cofnąłem się panicznie krok do tyłu, poszukując rozbieganym wzrokiem jakiegoś przejścia… wyrwy. Zmiąłem pod nosem przekleństwo, próbując wymyśleć co zrobić dalej, gdy usłyszałem za sobą ciche piszczenie… Pierwszy dźwięk jaki dotarł do moich uszu i który zamiast ulgi, rozbudził we mnie jeszcze większy strach…
Chciałem stąd uciec… Od razu… W tym momencie.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, niezdarnie odwracając się za siebie. Aż jęknąłem, widząc przed sobą leśny mur. W pierwszy odruchu wyciągnąłem przed siebie ręce, ale zaraz je zabrałem, przypominając sobie co było wcześniej. Cofnąłem się panicznie krok do tyłu, poszukując rozbieganym wzrokiem jakiegoś przejścia… wyrwy. Zmiąłem pod nosem przekleństwo, próbując wymyśleć co zrobić dalej, gdy usłyszałem za sobą ciche piszczenie… Pierwszy dźwięk jaki dotarł do moich uszu i który zamiast ulgi, rozbudził we mnie jeszcze większy strach…
Na początku chciałem udać, że nic nie słyszałem. Zignorować go i skupić się wyłącznie na desperackiej ucieczce z tego miejsca. Kiedy jednak dźwięk się powtórzył zamarłem, otwierając szerzej oczy. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleję, gdyż rozpoznałem w nim…
Powoli odwróciłem się za siebie. Omiotłem pobieżnie wzrokiem całą polanę, która w odróżnieniu od leśnej ściany nie była już pokryta szkarłatem, jakby stanowiąc neutralny teren. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że nic się nie zmieniło, ale gdy się przyjrzałem bardziej…
- Jezu – jęknąłem cichutko, widząc zarys żywego stworzenia leżącego nieruchomo na polanie. Uchyliłem usta w szoku, mając wrażenie, że serce zamarło mi w piersi. – Jezu… Jezu… – powtarzałem zdesperowany drżącym od emocji głosem. Cudem było, że z mojego ściśniętego teraz gardła udało się cokolwiek wydobyć.
Postąpiłem kilka kroków w stronę środka polany, a nogi i dłonie coraz bardziej mi drżały. Z każdym kolejnym metrem, ciemną sylwetkę widziałem coraz wyraźniej. Dzięki idealnie okrągłej tarczy księżyca nade mną dostrzegłem, że klatka piersiowa stworzenia, chociaż nieregularnie i z trudem, to jeszcze się unosi…
Powoli odwróciłem się za siebie. Omiotłem pobieżnie wzrokiem całą polanę, która w odróżnieniu od leśnej ściany nie była już pokryta szkarłatem, jakby stanowiąc neutralny teren. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że nic się nie zmieniło, ale gdy się przyjrzałem bardziej…
- Jezu – jęknąłem cichutko, widząc zarys żywego stworzenia leżącego nieruchomo na polanie. Uchyliłem usta w szoku, mając wrażenie, że serce zamarło mi w piersi. – Jezu… Jezu… – powtarzałem zdesperowany drżącym od emocji głosem. Cudem było, że z mojego ściśniętego teraz gardła udało się cokolwiek wydobyć.
Postąpiłem kilka kroków w stronę środka polany, a nogi i dłonie coraz bardziej mi drżały. Z każdym kolejnym metrem, ciemną sylwetkę widziałem coraz wyraźniej. Dzięki idealnie okrągłej tarczy księżyca nade mną dostrzegłem, że klatka piersiowa stworzenia, chociaż nieregularnie i z trudem, to jeszcze się unosi…
- Josh. – Doszło do mnie jak przez mgłę.
Podszedłem kilka kolejnych kroków, czując zbierające mi się pod powiekami łzy. Serce ściskało się boleśnie, nie pozwalając jednocześnie zaczerpnąć głębszego wdechu. Pomimo iż wiedziałem, że to nie dzieję się naprawdę, że to zwykły koszmar, wszystko wydawało się tak przerażająco prawdziwe…
- Josh…
Gdy stanąłem nad zakrwawionym ciałem psiaka, nogi odmówiły mi całkowicie posłuszeństwa, przez co osunąłem się na kolana tuż koło niego. Powieki owczarka uniosły się z widocznym wysiłkiem, ukazując zmęczone, brązowe tęczówki…
- Ru… Ruki…? – jęknąłem. Wyciągnąłem wyraźnie drżącą, czerwoną dłoń w stronę zwierzaka, chcąc dotknąć jego sierści…
- Ru… Ruki…? – jęknąłem. Wyciągnąłem wyraźnie drżącą, czerwoną dłoń w stronę zwierzaka, chcąc dotknąć jego sierści…
- Josh do cholery – usłyszałem zdenerwowany, męski głos. Poczułem duże dłonie zaciśnięte na moich ramionach i silne potrząśnięcie. Dopiero wtedy otworzyłem oczy, rozglądając się rozbieganym wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu, którego w pierwszej chwili nie rozpoznałem.
Do moich uszu dotarł mój własny krzyk, co sprawiło, że zaraz zamknąłem usta, przełykając z trudem ślinę, zmieszaną ze słonymi łzami. Gardło i płuca paliły jakby żywym ogniem. Czułem bolesny skurcz po lewej stronie klatki piersiowej, co dodatkowo uniemożliwiało mi porządne zaczerpnięcie powietrza.
- Josh? – usłyszałem cichy szept, po czym poczułem delikatny dotyk na policzku, co spowodowało, że aż się wzdrygnąłem. Zaparłem się stopami o łóżko, odsuwając trochę do tyłu. Przeniosłem rozszerzone z przerażenia oczy na zmartwioną twarz Vica, wpatrującego się we mnie uważnie.
Wbiłem błękitne tęczówki w miejsce, gdzie powinna być soczysta zieleń. Tak bardzo chciałem przebić się teraz przez ciemność, dostrzec uspokajający mnie zawsze kolor. Czułem jak po skórze ściekają gorące łzy, znaczące moje policzki, po czym skapują na i tak wilgotną już od potu odzież. Wszystko mnie bolało, każdy mięsień, a mózg odmawiał posłuszeństwa. W takiej sytuacji nie potrafiłem trzeźwo myśleć, nawet nie mogłem przypomnieć sobie dokładnie mojego snu i dlaczego byłem tak bardzo przerażony.
- Nic ci… - Mężczyzna nie zdążył dokończyć, gdy bez zastanowienia wtuliłem się w niego, zaciskając kurczowo dłonie na przedzie koszulki szatyna, który zesztywniał, zapewne całkowicie zaskoczony. Przystawiłem ucho do jego klatki piersiowej, wsłuchując się w przyspieszony oddech i bicie serca.
Kiedy mężczyzna w żaden sposób nie zareagował gdy przytuliłem się do niego, miałem niemiłe wrażenie, że Victor zaraz mnie od siebie odsunie… Odrzuci… Tak jakby wiedział co zrobiłem. Przymknąłem oczy, wzdychając cichutko. Przysunąłem się jeszcze trochę do ciepłego ciała ze świadomością, że może być to ostatni raz kiedy go dotykam… Czułem, jak jego klatka piersiowa unosi się coraz wolniej, dając mi tym samym do zrozumienia, że jego pierwszy szok minął. Wstrzymałem oddech, oczekując momentu, gdy chłód ogarnie moje ciało.
- Kotku? – Wbrew moim przypuszczeniom mężczyzna mnie nie odtrącił. Wręcz przeciwnie… Objął ciasno w pasie, przyciągając jeszcze bliżej siebie.
Kiedy tylko poczułem jego zapach i uspokajający dotyk na plecach rozkleiłem się na dobre. Zacisnąłem mocno powieki, już nawet nie panując nad słonymi kroplami, które spod nich wypływały. Teraz nie tylko płakałem nad przeżytym dopiero co koszmarem, którego końcówka, dalej pozostawała całkiem zamazana, ale nad tym co tracę. Nad świadomością, że chyba pierwszy raz w życiu spieprzyłem coś naprawdę dobrego. Coś co miało przyszłość, sens.
Kurwa.
Spazmatyczny szloch, co chwilę wstrząsał moim ciałem. Ciepłe strużki łez znaczyły swoje ścieżki. Bez zbędnych słów Victor chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo o ile to było możliwe objął mnie jeszcze ciaśniej rękami. Silne ramię przyciskające moje ciało do swojego i dłoń gładząca leniwie plecy sprawiały, że czułem się nie tylko bezpieczny, ale również miałem irracjonalną nadzieję, iż jednak tak zostanie…
Oparłem się na szatynie całym ciężarem, wtulając twarz w szeroki tors. W moją obecna ostoję.
Na korytarzu usłyszałem pospieszne kroki, a potem drzwi do sypialni otworzyły się, z impetem uderzając o ścianę. Wzdrygnąłem się po raz kolejny, mając ochotę podnieść dłonie i zakryć sobie nimi uszy.
- Co tu się dzie… – Rozpoznałem wzburzony, choć dalej zachrypnięty od snu głos Meg, która najwyraźniej jako pierwsza zareagowała na mój krzyk. – …je? – dokończyła już mniej pewnie, zapewne widząc jak przyciskam się kurczowo do mężczyzny.
Nie widziałem wyrazu jej twarzy. Nawet nie chciałem go teraz oglądać. Nie miałem pojęcia czy przyszli wszyscy. Poczułem tylko jak dłoń mężczyzny odrywa się od moich pleców, pozostawiając nieprzyjemny chłód. Mogłem tylko przypuszczać, że coś pokazuje innym, przyciskając jednocześnie policzek do mojej głowy.
- Już w porządku… idźcie spać… – szepnął Vic, przesuwając rękę jakoś tak dziwnie, że skuliłem się lekko mając wrażenie, że jestem przy nim jeszcze drobniejszy niż w rzeczywistości.
- Ale jesteś pew… – mruknęła cicho Megan, tak jakby nie chciała kogoś obudzić.
- Tak. – Vic uciął jej wypowiedź, ponownie mnie obejmując i całując w sam czubek głowy.
Odetchnąłem drżąco, przymykając aż oczy.
Słyszałem jak dziewczyna wzdycha, jakby wahając się co powinna zrobić. Po chwili względną ciszę zakłóciły ich powolne kroki, rozbrzmiewające na korytarzu, gdy wracali do swoich tymczasowych sypialni.
Przy Vicu czułem się teraz tak bardzo spokojny i bezpieczny. Miałem wrażenie, że nic mi nie grozi. Był dla mnie zawsze delikatny, opiekuńczy… I chyba to sprawiało, że przez to co mu zrobiłem czułem się jeszcze gorzej. Żałowałem, że nie mogę cofnąć czasu, wybrać innego miejsca… Inaczej zdecydować o tym co mnie spotkało…
Dość. – Odetchnąłem, nie mając najmniejszej ochoty w tej chwili się nad tym rozwodzić.
Siedziałem dłuższą chwilę, przyciśnięty do drugiego ciała. Powoli uspokajałem walące w piesiach serce i wyrównywałem oddech, pozbywając się jednocześnie palącego płuca uścisku. Gdy mój rozum stał się bardziej jasny, przed oczami wyraźniej zaczęły przemykać obrazy z przeżywanego niedawno koszmaru…
- Boże…! – jęknąłem panicznie, otwierając szerzej oczy. – Gdzie Ruki!? – Niemalże krzyknąłem, próbując wyplatać się z objęć mężczyzny i podnieść z łóżka.
- Josh… spokojnie. – Vic siłą mnie przytrzymał, kładąc dłoń na mojej głowie i przyciskając ją lekko do swojego torsu.
Jak mam być spokojny. Przecież on… – Przełknąłem ślinę, widząc przed oczami zmasakrowane ciało czworonoga… Mojego czworonoga. Niemalże czułem krew na rękach, słyszałem jego ciche piszczenie, które tak bardzo przypominało mi wołanie o pomoc…
- A… ale Ruki – jęknąłem, nie zaprzestając prób wyplątania się. Udało mi się jakoś oprzeć dłonie na ramionach mężczyzny, lekko się od niego odsuwając. – On tam leżał… Był cały we krwi… Jezu, puść mnie! – Szarpnąłem się po raz kolejny, ale bez skutku. – Vic… proszę – pisnąłem, nie poddając się tak łatwo. Czułem, że jestem bliski jakiejś histerii.
Ale do cholery… W końcu chodziło o MOJĄ rodzinę!
- To był tylko koszmar – zapewnił stanowczo. Położył dłoń na moim biodrze, jeszcze bardziej unieruchamiając w miejscu. Aż jęknąłem czując na miednicy stalowy uścisk.
Tylko koszmar? – Prychnąłem ostentacyjnie, słysząc te słowa. – Jak zwykły, choć przerażający sen może być tak rzeczywisty!
- Josh – mruknął twardo Victor, próbując tym samym doprowadzić mnie do jako takiego porządku. I faktycznie udało mu się to, gdyż przestałem rzucać się w jego ramionach… Przynajmniej na chwilkę. Zaraz jednak świadomość, że Rukiemu faktycznie może coś być…
- Puść mnie – szepnąłem bezradnie, nie mając już siły na zmaganie się z silniejszym mężczyzną.
- Nic mu nie jest… – Szatyn westchnął ciężko, przesuwając dłoń z biodra na dolną część pleców. – jest gdzieś na dole… Zaraz wróci.
- Kłamiesz – jęknąłem tylko, opierając czoło na dobrze zbudowanej klatce piersiowej. – On… – Przymknąłem ze zmęczenia oczy, czując jak mnie pieką.
- Już idzie – mruknął zrezygnowany. – …Słyszysz? – Pocałował mnie delikatnie w skroń.
Chciałem coś powiedzieć, zaprzeczyć. Wytłumaczyć mu, że to chyba nie był jednak zwykły sen… Że chociaż to było głupie czułem, iż zdarzy się coś złego… Gdy już otwierałem usta, faktycznie do uszu dotarł charakterystyczny odgłos szurania pazurów o deski. Słysząc ten dźwięk zamarłem, wstrzymując oddech. Po chwili poczułem jak materac łóżka ugina się lekko, a jakiś mokry nos dotyka mojej nogi…
- Ruki. – Odetchnąłem drżąco, przekręcając się w objęciach mężczyzny tak, żeby na własne oczy zobaczyć psiaka, który w połowie władował się na posłanie. – Ruki – powtórzyłem łamiącym się głosem, widząc brązowe oczy zwierzaka – tak podobne, a jednocześnie tak różne od tych ze snu – wpatrzone we mnie. Owczarek słysząc mój głos zamachał radośnie ogonem. Chciał wleźć na mebel również tylnymi łapami, ale zaraz się ześlizgnął, przysiadając aż na podłodze. Uśmiechnąłem się delikatnie, czując jak jakiś niezwykle ciężki głaz zalegający do tej pory moje wnętrze rozsypuje się w drobny pył. Vic w tym czasie opuszkami palców gładził mój bok, a jego ciepły oddech, drażnił wrażliwą skórę głowy. Wyciągnąłem dłoń, żeby pogłaskać futrzaka, gdy szatyn gwałtownie odsunął mnie od siebie.
Owczarek całkiem zleciał z łóżka, prychając cicho. Spojrzałem na zielonookiego wystraszony, nie do końca pewien co chce zrobić…
- Boże… krwawisz. – Mężczyzna sięgnął dłonią do mojej twarzy. Złapał brodę w dwa palce i uniósł trochę do góry, przyglądając mi się uważnie. Odruchowo spojrzałem na jego koszulkę, a gdy zobaczyłem rozległą plamę czerwieni, momentalnie przypomniałem sobie ciecz na swoich dłoniach, przez co zrobiło mi się niedobrze.
Otworzyłem szerzej oczy, czując jak żołądek skręca się nieprzyjemnie. Miałem wrażenie, że cała krew odpłynęła mi z twarzy.
- Josh…? – Szatyn ponownie się zdenerwował, widząc zapewne moją minę. – Nic ci nie jest? – zapytał, a ja bez trudu wyczułem nutkę paniki w jego głosie.
- Niedobrze mi – mruknąłem niewyraźnie czując jak to co zostało jeszcze z ostatniego dania jakie jadłem – chyba wieki temu – cofa mi się do gardła.
- Chodź. – Vic bez zastanowienia podniósł się z łóżka, po czym pomógł mi uczynić to samo. Kiedy stałem już dość chwiejnie na nogach, przerzucił sobie moją rękę przez szyję, po czym cały czas podtrzymując mnie w pozycji względnie pionowej doprowadził do łazienki.
Teraz czułem się równie beznadziejnie jak dzień wcześniej. Cała sytuacja się powtórzyła, tylko dziś było chyba jeszcze gorzej i gdyby nie mój towarzysz chyba nawet nie dowlókłbym się do ubikacji… Wolałem nawet nie myśleć jakby się to skończyło…
Gdy już doszliśmy, Vic zapalił światło, które na chwilę mnie oślepiło. Kiedy jednak udało mi się odróżnić kształt ubikacji od pozostałych mebli, od razu jej dopadłem. Zmęczonymi już rękami przytrzymałem się muszli, po czym zwymiotowałem wszystko co tylko miałem jeszcze w żołądku. Nawet nie otwierałem oczu, po wczorajszych doświadczeniach wiedząc co tam zastanę…
Jak tylko upewniłem się, że już skończyłem zwracać swoje wnętrzności i trochę uspokoiłem oddech oraz walące w zastraszającym tempie serce, opadłem na kafelki. Oparłem się o zimną ścianę, wzdychając cichutko.
- Lepiej? – Vic dotknął ciepłą dłonią mojego policzka, a chłodny, mokrawy ręcznik znalazł swoje miejsce na moim rozgrzanym czole, przynosząc niewyobrażalną ulgę…
- Yhy – mruknąłem.
Z trudem uniosłem, niezwykle ciężkie powieki, zatapiając się już po chwili w jego zielonych oczach.
- Josh? – Ściszony głos dotarł do moich uszu. Poczułem jak łóżko za mną ugina się znacznie pod jakimś ciężarem. Zmarszczyłem lekko nos niezadowolony, że ktoś zakłóca mój spokój. Mruknąłem coś mało zrozumiale w odpowiedzi, po czym bardziej wtuliłem się w grzbiet Rukiego, który dalej leżał obok mnie tak jak w momencie gdy zasypialiśmy. Przełożyłem nogę, przez dolną część jego ciała.
Usłyszałem za plecami cichy chichot, a chwile później czyjaś dłoń wylądowała na moim udzie, gładząc je niespiesznie. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, czując jak serce przyspiesza swój bieg, a niezwykle przyjemne dreszcze przebiegają wzdłuż kręgosłupa. Na jedną krótką chwilę zapomniałem, że nie powinienem mu na to pozwalać… Robić nadziei… Jemu i sobie.
- Śniadanie. – Niski głos szepnął mi do ucha, owiewając je ciepłym oddechem. Poczułem jak w podbrzuszu budzi się chmara motyli, wywołując skurcze mięśni.
- Za chwilę… – mruknąłem, próbując ukryć moje reakcje i udać, że jego zaczepki wcale mnie nie ruszają. Sięgnąłem za siebie dłonią, żeby wymacać wolną poduszkę. Kiedy tylko poczułem materiał, wyszarpnąłem go z trudem spod drugiego ciała, po czym nakryłem nią głowę.
- Już prawie południe. – Vic zaśmiał się dźwięcznie. Po chwili bez żadnych skrupułów zabrał mi dopiero co zdobytą część pościeli, którą bez większego powodzenia próbowałem przytrzymać.
Mruknąłem niezadowolony, przekręcając się w końcu z ociąganiem na plecy. Przetarłem pobieżnie twarz dłońmi.
- Wyspać się nawet nie dadzą… – Podniosłem się z trudem do siadu, garbiąc się znacznie i zwieszając ramiona. Z niemałymi problemami otworzyłem jedno oko, drugie przecierając zaciśniętą pięścią.
- Dzień dobry. – Mężczyzna pocałował mnie delikatnie w policzek, na co odruchowo się uśmiechnąłem, kiwając jedynie głową. – Śniadanie – powtórzył wesoło, kładąc mi na kolanach średniej wielkości tackę.
Spojrzałem na pełne naczynie, które wyglądało jakby zostało przygotowane dla osoby, która co najmniej tydzień nie jadła… Przeniosłem wzrok na szatyna, który bez słowa podnosił się już z miejsca. Coś ukłuło mnie w środku. Wiedziałem, że pewnie nie powinienem tego robić, ale szybko złapałem go za dłoń, nie pozwalając tym samym odejść. Zielone tęczówki spojrzały na mnie z niemałym szokiem.
- Zostań – mruknąłem patrząc mimo wszystko nie na mężczyznę, a na swoją dłoń, przytrzymującą tackę.
Vic wahał się chwilę. Jednak w ostateczności westchnął cicho i usiadł z powrotem na posłaniu bokiem do mnie. Przyciągnął zgięte kolano do swojego ciała, drugą nogę zostawiając na podłodze.
- Dobra, ale masz zjeść wszystko – powiedział poważnie. Spojrzałem na niego kątem oka, a dostrzegając, że mimo wszystko się uśmiecha, sam uczyniłem to samo.
Vic w pewnym momencie wyciągnął rękę, trącając palcem mój nos. Skrzywiłem się lekko, mimo wszystko rozbawiony jego zachowaniem.
Duży dzieciak.
- Nie zmieszczę wszystkiego – jęknąłem cierpiętniczo, unosząc delikatnie kąciki ust. Puściłem jego dłoń, biorąc do ręki pierwszą kanapkę. Czułem jego uważne spojrzenie na sobie, co sprawiło, że na moje policzki z pewnością wypłynęły lekkie rumieńce, czego wyjątkowo nie lubiłem.
- Lepiej się już czujesz? – spytał ciszej, wplatając palce w moje włosy i masując delikatnie skórę. Kiwnąłem tylko głową, przeżuwając powoli jedzenie. – To dobrze. – Odetchnął, przeczesując wolno moje kosmyki. W odpowiedzi na tą rozkoszną pieszczotę miałem aż ochotę zamruczeć. Uwielbiałem to… – W nocy wyglądałeś naprawdę źle… Jeszcze ten krwotok…
- To tylko nos – mruknąłem, od razu tracąc ochotę na wydawanie z siebie jakichkolwiek kompromitujących dźwięków.
Z trudem przełknąłem to co miałem w ustach. Przez wspomnienia z koszmaru skutecznie odechciało mi się jeść.
- Mimo wszystko…
- Właściwie… Czemu po mnie nie poszedłeś? – przerwałem mu.
~~**~~**~~
Akari, oj no wiem, że tak wyrwałam z kontekstu ;p w ogóle ten rozdział miał inaczej wyglądać, ale uznałam, że warto by było wam przedstawić tą pij... tfu... tego "dżentelmena", więc go trochę zmieniłam (przynajmniej poznaliście skąd te sny ) ^^ o! widzisz, ja też się domyślam, kim może być ten łowca ;p
.OLU., kurcze... widzę, że was wszystkich trochę wytrąciłam tym wampirem o.O ale przynajmniej nikt nie narzeka, że nic nie wyjaśniam ^^ hm... no cóż moja "wizja" może trochę odbiegać od stereotypu, jeżeli w ogóle taki istnieje :| tak w ogóle to Mikaru nigdy nic Joshowi nie obiecywał... A widzisz, żeby znaleźć te jakże urocze imię musiałam przeszukać cały mój magiczny zeszyt ^^
A nie ma za co :) hehe dobre... na początku też miała takie skojarzenie co do ich ilości, ale jak się dowiedziałąm, że ich jeszcze więcej kiedyś było (o trzech)... ło matko ^^ ja słucham wszystkiego co mi tylko w ucho wpadnie, ale balansuje zazwyczaj na krawędzi tych dwóch gatunków :] jak chodzi o rock to ja słucham The TRAX (kiedyś dawałam nawet ich piosenkę Over the rainbow - tylko nie myślcie, że od tego wzięłam nowy adres bloga, bo tak nie było ;p), ale to tego stareg, bo teraz raczej pop grają. No i jeszcze FT Island (mój ulubieniec ^^ - I hope, Heaven, Raining, Hello hello...), ale to raczej takie pogranicze popu i rocka (taki lekki rock)...
Ario, no na pytanie czy zrobił to dla jego dobra na razie nie odpowiem... Nasuwa mi się tylko w takich momentach powiedzenie, że Dobrymi chęciami to jest piekło ubrukowane :x No no nie myślałam, że ktoś będzie tu zacierał łapki do zemsty na Mikaru ^^ o ja sobie wyraszam! Niezdarność jest urocza... na swój sposób oczywiście, ale jednak ;p Przynajmniej jest się z czego później śmiać, w końcu nie zawsze zdarzają się np. atakujące cię drzwi szafy ^^"
Ayame, gdyby ktoś jakiś czas temu powiedział mi, że chociaż tknę koreńską muzykę, to co najmniej bym mu nie uwierzyła... już nawet o boysbandach nie wspominając :] ale czasy się zmieniają... i ludzie również ^^ a tak w ogóle to: Witam :)
Shevo, a nie ma za co :) hm tytułów... osobiście uwielbiam FT Island, a poza tym to może SS501 - Love like this, UR men; Super Junior - It's you; The TRAX - Everlasting story, Let you go... No i jeszcze kilka innych, ale to może kiedy indziej ;p a wakacje mijają baaardzo szybko, dopiero się zaczęły, a już będą się kończyć o.O ogólenie to albo pracuję, albo się lenię, więc raczej nie miałam okazji nigdzie jechać niestety, choć miałam na to ochotę :] teraz w weekend znów jadę na banicję, ale znając życie to tam w ogóle nie odpocznę ^^
no zmartwiłoby mnie gdybyś nie domyślała się kim jest łowca:D Skoro przez ten rozdział przebrnęłyśmy to i z każdym kolejnym damy sobie radę:)
OdpowiedzUsuńFT Island to też mój ulubiony koreański zespół:D Nie tylko Twój^^ I pamiętaj, że kwestia MinHwana jest sporna;>
A co do rozdziału jeszcze... To ostatnie pytanie Josha nasuwa mi na myśl naszą którąś tam rozmowę i moje pytanie: "Dlaczego nikt się nim nie zainteresował"... Może teraz dostanę satysfakcjonujące wyjaśnienie:PP
I pamiętaj, że następny rozdział mam dostać przed moim wyjazdem. Tylko uwzględnij margines czasu potrzebny do poprawy, bo nie dam rady tego zrobić w dniu wyjazdu;> A po powrocie na skrzynce mam mieć dwa kolejne;>
Tak jestem zUa ]:->
Tak, uwielbiam Cię:*
Udało mi się dorwać do internetu!;) Rozdział przeczytałam z zapartym tchem... Naprawdę szkoda mi Josha.. W końcu taki koszmar to nic fajnego.. Zwłaszcza jeśli widzi się śmierć kogoś tak bliskiego.. Z drugiej jednak strony zaczyna mnie trochę irytować.. Jest strasznie niestały.. I na chwile obecną jestem na niego zła.. Ale podejrzewam, że masz w zanadrzu coś jeszcze gorszego.. Tak, więc za jakiś czas znów będe go żałować..
OdpowiedzUsuńPoza tym wkurza mnie Mikaru.. Ja wiem, że on nic Joshowi nie obiecywał, ale on go tylko wykorzystuje i strasznie mąci mu w głowie.. No i czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że ten wampir odwiedza Josha?
No i Ci przyjaciele też jakoś mało się przejmują głównym bohaterem.. Nie obchodzi ich, gdzie wychodzi, ani kiedy wraca.. Jakby mu się coś stało, to pewnie dowiedzieli by się o tym od osób trzecich..
No cóż przynajmniej masz czas na to, aby się lenić;P Nie każdy może sobie na to pozwolić..;)
Muzyki jeszcze nie obczaiłam, ale zrobie to w najbliższym czasie;)
Pozdrawiam;**
Przeczytałam rozdział niestety dopiero dzisiaj, gdyż wcześniej jakoś nie miałam okazji. Biedny Josh, naprawdę, zaś mu przyszło przeżywać jakiś straszny koszmar. Aż żal mi się zrobiło, zwłaszcza Rukiego, bo to przecież taki fajny psiak i szkoda by było, gdyby zabrakło go;) Nie wiem czy by Josh sobie poradził z taką stratą. Dobrze, że Vic przy Joshu jest, ma dobre serce i jak najbardziej nadaje się na przyjaciela i jego opiekuna, bynajmniej ja go w takiej roli widzę ;p mam tylko nadzieję, że nie robi sobie żadnych nadziei… Ciekawi mnie jaka będzie odpowiedź na Josha pytanie?
OdpowiedzUsuńCo do muzyki, to już sobie odsłuchałam. Włączam codziennie, żeby się osłuchać, bo póki co to język koreański to mi się bardzo śmieszny i dziwny wydaje ;D No i oczywiście, co mnie bardzo zdziwiło, BONAMANA wpadła mi w ucho, tak tak, muszę się przyznać do tego. No co mogę więcej powiedzieć, to po prostu świetny kawałek! ;*
.OLA.