Doszedł do mnie cichy szept, który wydał mi się tak dobrze znany, tak bliski, tak bardzo utęskniony…
Przez sparaliżowane ciało przeszedł dreszcz. Moje serce zamarło w piersi, jakby nagle się buntując, a powietrze zaległo w płucach. Krew hucząca wcześniej w uszach niemalże umilkła całkowicie, pozwalając mi usłyszeć ciche cykanie świerszczy, które rozbrzmiewało z każdej możliwej strony.
Ten głos… - Zamrugałem kilka razy, próbując pozbyć się tych cholernych mroczków. Miałem ochotę wytrzeć spocone dłonie o jeansy, ale ręce dalej nie chciały mnie słuchać. Mój mózg pracował jakby na spowolnionych obrotach, z opóźnieniem rejestrując wszystko co działo się wokół mnie. Czułem się jak w tanim, tandetnym horrorze, gdzie ktoś na siłę wcisnął scenę przypadkowego spotkania po latach. Tylko, że ta sytuacja była tak bardzo rzeczywista, iż to nie mógł być film, ani sen, ani wyobrażana sobie właśnie w mojej głowie scena z jakiejś czytanej kiedyś tam książki… Przynajmniej tak mi się wydawało.
Odczuwałem teraz za sobą czyjąś obecność tak bardzo wyraźnie i blisko, iż miałem wrażenie, że jej ciepły oddech owiewa mój kark, niwelując powstałą na ciele gęsią skórkę. Pomimo protestu mięśni powoli wyprostowałem się, niemalże słysząc jak zakończenia kości prześlizgują się po stawach, a serce rusza uderzając ze trzy razy wolniej niż normalnie.
Odetchnąłem głęboko, dostarczając do organizmu zbawienne powietrze.
To nie może być prawda. To tylko jakaś denna iluzja lub halucynacja i omamy słuchowe…
Stałem uparcie w jednym miejscu jakbym w nie wrósł, ponieważ zwyczajnie się bałem… Choć już nie o swoje zdrowie czy życie, jak na samym początku, gdy te cholerne gałęzie trzaskały, ale… po prostu obawiałem się odwrócić. Lękałem się, że gdy spojrzę za siebie ujrzę tylko przerażającą plątaninę pni, pogrążony w mroku las, straszący każdego obcego jaki się w nim pojawi. A ja w końcu byłem tu intruzem… Tak bardzo bałem się, że wyobraźnia płata mi już okrutne figle, że powoli zaczynam wariować, a moja „obsesja” osiąga właśnie apogeum. Miałem nieprzyjemne wrażenie, że gdy spojrzę za siebie ujrzę tylko wpatrujące się we mnie żółte ślepia, których właściciel albo rzuci się na mnie rozrywając ciało na strzępy, albo obudzę się z krzykiem, dopiero po chwili orientując się, że przysnąłem na ogrodowej huśtawce…
- Długo masz zamiar tak stać? – Wzdrygnąłem się. Pomimo stanu w jakim się znajdowałem, mojej uwadze nie uszła jawna ironia, którą przesiąknięte było to jakże banalne pytanie.
Jeżeli to tylko moja wyobraźnia lub sen, to przeszedłem właśnie samego siebie! - Zacisnąłem dłonie w pięści, po czym ponownie wyprostowałem palce. – Ale jeżeli to prawda i on stoi za mną… - Wciągnąłem ze świstem powietrze. Bo jeśli właściciel tego tak dobrze znanego mi, ciepłego i lekko zachrypniętego głosu, który prześladował mnie od tak długiego czasu w krainie Morfeusza - o czym sam nie chciałem pamiętać - faktycznie stoi za moimi plecami to jest to albo jakiś koszmar, albo moje spełnione pragnienie. I tak naprawdę w tej chwili nie wiedziałem, która z tych dwóch opcji jest gorsza…
Odetchnąłem ostatni raz i na chwilę zacisnąłem powieki, odganiając ostatnie ciemne plamki i zaraz je otworzyłem.
Najwolniej jak tylko umiałem, zacząłem odwracać się za siebie. Patrzyłem na każde pojedyncze drzewo jakie tylko udało mi się dostrzec w tym mroku, każdą ciemniejszą przestrzeń między nimi, niczego w ten sposób nie przyspieszając. Miałem wrażenie, że gdy ja obracam się o kolejne stopnie, chmury, które zasłaniały do tej pory księżyc zaczynają się rozpraszać, a delikatna, srebrna poświata powoli oraz stopniowo zalewa las i polanę na której stałem. Odnosiłem nieprzyjemne uczucie, że to wszystko trwa całe wieki, a nie minuty czy też nawet sekundy.
Kiedy w końcu odwróciłem się całkiem, stanąłem twarzą w twarz z prawdą, której usta rozciągnięte były w delikatnym, trochę kpiącym uśmiechu. Z szoku otworzyłem szerzej oczy. Moją głowę zalała nieskończona fala myśli i pytań, a pewien organ po lewej stronie klatki piersiowej w jednej chwili zaczął zachowywać się jakby wstrzyknięto mi do obiegu silną dawkę adrenaliny. Zamrugałem kilka razy, uchylając usta. Musiałem teraz wyglądać naprawdę idiotycznie.
To na pewno sen. – Prawie na siłę próbowałem przekonać samego siebie, choć cały mój organizm mówił zupełnie co innego. Kątem oka dostrzegłem górujący nad drzewami niemalże idealny owal księżyca w pełni.
- Mikaru? – szepnąłem, przełykając z trudem ślinę, a chłopak uśmiechnął się trochę szerzej, widząc mój szok. I w tym właśnie momencie moje nogi postanowiły w końcu odrosnąć od gleby i ożyć. Tylko zamiast ruszyć się do przodu czy do tyłu, jak wcześniej tego chciałem, w jednej, niespodziewanej chwili stały się miękkie jak z waty, samodzielnie wybierając trzecią, najłatwiejszą opcję kierunku, jaką była ziemia… W zastraszająco szybkim tempie moje kolana spotkały się z dość twardą glebą, porośniętą trawą. Ręce dalej bezwładnie zwisały wzdłuż ciała, zanurzając palce w jej chłodnych, wilgotnawych źdźbłach. Popatrzyłem w górę zszokowanym wzrokiem na bruneta, który powoli zaczął zniżać się do mojego obecnego poziomu, kucając w końcu przede mną.
- Masz krótsze włosy niż ostatnio – powiedział cicho, wyciągając w moim kierunku dłoń. W pierwszym odruchu chciałem się odchylić do tyłu, uciec przed jego dotykiem, jednak moje niezależne w tej chwili ode mnie ciało zaprotestowało po raz kolejny tego wieczora. Ręka bruneta zbliżała się powoli, lecz nieuchronnie. Po kilku niemiłosiernie długich sekundach, przelotnie muskając moje ucho Mikaru dotknął głowy, wplatając w kosmyki swoje palce. Na chwilę mimowolnie przymknąłem oczy, wzdychając cicho, choć w środku dosłownie wrzałem. W tak krótkim czasie moje uczucia zmieniły się gwałtownie po raz trzeci, jak w jakimś cholernym kalejdoskopie.
Włosy?! Kurwa! Nie widzieliśmy się ponad rok, a on mi tu z włosami wyskakuje!? – Otrząsnąłem się z odrętwienia. Czułem, jak moje wnętrzności płoną z prawdziwej furii na tego… tego… imbecyla! Zacisnąłem usta w wąską kreskę, po czym zmrużyłem najgroźniej jak tylko potrafiłem oczy, ściągając jednocześnie brwi do środka twarzy. W tej chwili mało mnie obchodziło czy wyglądam tak groźnie i poważnie jakbym tego chciał, czy jak zawsze nie. Całą siłą woli zmusiłem moją bezwładną do tej pory rękę do ruszenia się i odtrąciłem jego dłoń, piorunując go wzrokiem.
- Włosy?! – fuknąłem, patrząc oskarżycielsko w te szare oczy, których kolor był teraz niewidoczny przez panujący mrok, ale ja go dobrze pamiętałem.
Chłopak dalej się uśmiechając przekrzywił lekko głowę, a kilka krótszych pasemek opadło na jego twarz. W ogóle nie wyglądało, żeby cokolwiek sobie robił z jawnych oznak mojego niezadowolenia.
Cholera no! Co on sobie w ogóle wyobrażał?! – Miałem wrażenie, że dosłownie zjeżyłem się z irytacji i wściekłości, jeżeli to w ogóle jest możliwe. Mięśnie i rozum reagowały już w miarę prawidłowo, dzięki czemu mogłem zacisnąć dłonie na sztywnym materiale spodni. Schyliłem trochę głowę, zerkając na wciąż uśmiechniętego bruneta, spod byka. Czułem, jak na moje policzki wypływa rumieniec, ale na pewno nie miał on nic wspólnego ze wstydem…
- A co mam powiedzieć? – Chłopak nagle spoważniał, na co moje rysy złagodniały. – Czy są jakieś słowa, które byłyby odpowiednie w takiej sytuacji?! – Patrzył mi prosto w oczy w ogóle nie mrugając, a mi się nagle zrobiło naprawdę głupio. Nagle poczułem się jak ostatni egoista, który myśli tylko o sobie oraz swoich uczuciach, którego obchodzą tylko jego własne przeżycia i emocje. Nawet przez chwilę nie pomyślałem co on musiał teraz czuć, skupiając się wyłącznie na mojej własnej osobie. Miałem ochotę dosłownie zapaść się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wyściubić chociażby nosa. Zmieszałem się. Całkiem wypadło mi z głowy coś do czego sam się kiedyś usilnie przekonywałem… A mianowicie, iż ten młody mężczyzna może odszedł dlatego, bo musiał a nie ponieważ tego chciał. W końcu gdyby było inaczej nie zostawiałby mi chyba tak cennej rzeczy, jaką był ten srebrny medalion, prawda?
Odruchowo dotknąłem dłonią przez materiał bluzki chłodnej zawieszki.
Odchrząknąłem nerwowo, spuszczając zakłopotany teraz wzrok na zaciśniętą na kolanie dłoń, przyglądając się dość dobrze już widocznym chrząstkom. Jeżeli to było możliwe to zarówno w głowie, jak i tam gdzieś w środku miałem jednocześnie prawdziwy chaos, jak i przerażającą pustkę. Czułem się naprawdę głupio i sam siebie karciłem, iż zamiast cieszyć się, że go w ogóle spotkałem, ja jeszcze mam o coś pretensje. W tej chwili ogarnęła mnie ogromna ochota, aby się po prostu rozpłakać jak jakaś rozhisteryzowana nastolatka i rzucić mu na szyję, chciałem… chciałem, żeby mnie przytulił i był już zawsze blisko, na wyciągnięcie ręki…
- Że tęskniłeś? – wyszeptałem ledwo dosłyszalnie, nie podnosząc wzroku. Myślałem, że tego nie usłyszy, ale myliłem się, gdyż do moich uszu doszło ciche parsknięcie. Uśmiechnąłem się delikatnie i zerknąłem nieśmiało na Mikaru, który kręcił właśnie głową, zapewne zarówno z niedowierzaniem, jak i rozbawieniem, unosząc jeden z kącików ust. Jakiś ciężar spadł mi z serca, które urosło jakby kilka razy.
Z całą mocą doszło do mnie jak bardzo ja za nim tęskniłem. Za jego obecnością, ironią, opanowaniem, spokojem, małomównością, cierpliwością, nawet za tą przeklętą pewnością siebie i tym, że często wprawiał mnie w zakłopotanie… Przy nim czułem się naprawdę sobą. Mało mnie obchodziło skąd się tu wziął. Nie liczyło się czy to zwykły przypadek ponownie skrzyżował nasze ścieżki. Nie myślałem nawet o Vicu, czy Rukim, nie umiałem… W tym momencie najważniejsze była tylko ta chwila oraz to, że on tu był. Przede mną, tak bardzo blisko…
- Dalej jesteś niemożliwy. – Zaśmiał się dźwięcznie, co wydawało mi się teraz najpiękniejszą melodią, jaką chyba w życiu słyszałem.
Chyba zwariowałem… - Uśmiechnąłem się szerzej, ale tak dla zasady już chciałem się oburzyć i obrazić, gdy stało się coś tak bardzo dla mnie niespodziewanego, coś na co czekałem cały ten czas…
W zastraszająco szybkim tempie chłopak przysunął się do mnie, od razu przylegając do moich ust swoimi. Czułem jak moje ciało ponownie sztywnieje, a dłoń rozluźnia swój chwyt na spodniach. Serce po raz kolejny tego dnia ożywiło się, próbując wyskoczyć mi z piersi w jego kierunku, a jakiekolwiek racjonalne myślenie, jak zawsze przy nim cholera wzięła. Otworzyłem szerzej oczy zdezorientowany i zaskoczony, wpatrując się w przymknięte powieki szarookiego.
Nagle Mikaru zaczął napierać swoim ciałem na moje do momentu, aż oparł dłonie na ziemi za moimi plecami. W czasie tej krótkiej wędrówki odruchowo zaplotłem ręce na karku szarookiego, żeby tylko się nie przewrócić do tyłu. Westchnąłem przeciągle w wargi młodzieńca, ściśle przylegając do niego całym ciałem. W miejscu, gdzie nasze klatki piersiowe się ze sobą stykały, moja skóra niemalże płonęła.
W podbrzuszu rozszalała się niemała chmara motyli, bezlitośnie zaczepiających o moje nerwy i wywołujących elektryzujące dreszcze. Oddychałem coraz szybciej i płycej, oddając pocałunek. W pewnym momencie zamknąłem oczy i próbowałem skupić się na tej niby niewinnej pieszczocie, do której tak naprawdę nie powinienem był dopuścić. Moim niemalże obowiązkiem było odepchnięcie chłopaka i powrót do domku, gdzie ktoś na mnie już czekał i pewnie nawet się martwił… Czułem się jak ostatni padalec, ale z drugiej strony… on tu był…
Zacisnąłem mocniej powieki. Jedną z rąk wplotłem w długie włosy Mikaru związane niedbale wstążką, którą jakimś cudem rozwiązałem, rozkoszując się ich miękkim dotykiem.
Jestem zwykłą świnią… - Już chciałem się odsunąć, gdy poczułem zęby chłopaka skubiące delikatnie moją dolną wargę, a chwilowa chęć zakończenia tego prysła jak bańka mydlana. Zadrżałem i aż westchnąłem z przyjemności. To było takie… cudowne. Nie zastanawiając się długo uchyliłem usta, pozwalając mu wtargnąć do środka, aby na nowo, po tak długim czasie mógł zbadać ich wnętrze.
Gdy język Mikaru otarł się gwałtownie o mój, umysł się jakby wyłączył, a wraz z nim wyrzuty sumienia, które zapewne niedługo powrócą… Jednakże teraz nie zastanawiałem się nad niczym innym, całkowicie skupiając się na tej sytuacji, na jego obecności, bliskości i tych ustach… W tym momencie nie potrafiłem myśleć o Victorze i co będzie z naszym związkiem. W tej chwili zapomniałem nawet o Rukim, po którego w końcu tutaj przyszedłem. Jak przez mgłę pamiętałem, że jestem z brunetem w środku lasu, a coś może nas nagle zaskoczyć i zaatakować. Teraz nic mnie to nie obchodziło… Liczył się tylko on. Ciepło jego ciała. Dotyk skóry. Miękkie włosy łaskoczące moje palce i policzki. Nie umiałem zastanawiać się co będzie dalej. Czy znów odejdzie. Czy ponownie będę cierpiał…
- Tęskniłem – szepnął mi do ucha owiewając je ciepłym oddechem, a ja mimowolnie westchnąłem, wypuszczając powietrze. Dopiero teraz, jak przez zasnute parą okno, doszło do mnie, że chłopak przerwał pocałunek. Uchyliłem leniwie powieki, orientując się, że dalej oplatam jego szyję ramionami, a palce bezwiednie bawią się kosmykami czarnych włosów. Gdy moje niebieskie tęczówki napotkały jego baczny wzrok, aż wstrzymałem na chwilę oddech. Zapadki w mózgu przeskakiwały niezwykle wolno i dobrych kilka sekund potrwało zanim doszło do mnie co przed chwilą od niego usłyszałem. Nie mogłem zapanować nad swoim szczęściem i uśmiechnąłem się szeroko, gdy to jedno słowo dotarło do mojej osoby z pełną mocą. Mikaru również uniósł kąciki ust. W pewnym momencie odepchnął się od gleby i usiadł na ziemi, ciągnąc mnie za sobą.
Kiedy już obaj siedzieliśmy naprzeciwko siebie po turecku, zabrałem z jego szyi ręce, które położyłem na kolanach. Przez chwilę milczeliśmy, nie przestając przyglądać się sobie nawzajem.
Pomimo delikatnej poświaty księżyca trudno było mi jednoznacznie stwierdzić, ale wydawało mi się, że szarooki nic się nie zmienił. Jedynie jego niezwykle czarne, opadające teraz swobodnie na plecy włosy mogły być nieco dłuższe niż kiedyś. Patrzyłem na niego uważnie, a w głowie kłębiło mi się tyle pytań, iż nie wiedziałem od czego mam zacząć. W tym momencie wcześniejsza złość przeszła mi całkowicie, zastąpiona niespotykaną, ogromną radością, że naprawdę tu jest.
- Zastanawiałem się kiedy w końcu postanowisz szukać Rukiego. – Brunet jako pierwszy przerwał ciszę. Oparł łokieć na nodze, po czym ułożył policzek na wewnętrznej stronie dłoni.
A skąd on wie, że przyszedłem go szukać? – Zmarszczyłem lekko brwi, po czym otworzyłem szerzej oczy. – O Boże! – Po chwili wyprostowałem się, przypominając sobie, że rzeczywiście przyszedłem tutaj go szukać. Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. – A co jeżeli jemu coś się stało, gdy ja tu… – Próbowałem przełknąć gulę, która utknęła mi w gardle. Powoli zaczynałem wpadać w panikę. – Jeżeli coś mu zrobi krzywdę, nigdy sobie tego nie wybaczę!
- Właśnie! Gdzie on jest?! – wydusiłem z siebie, niemalże krzycząc. Rozejrzałem się na boki. Chciałem zerwać się na równe nogi, żeby poszukać mojej kochanej zguby, ale Mikaru złapał mnie za bluzkę, zatrzymując w miejscu.
- Spokojnie. Nic mu nie jest. - Szarooki odwrócił się w prawą stronę, a ja spiorunowałem go wzrokiem.
Jak on może być taki spokojny?! I skąd to może wiedzieć?! – Chciałem odtrącić jego rękę i powiedzieć mu co myślę o jego zachowaniu…
- Widzisz? – Uśmiechnął się delikatnie. Zapatrzyłem się na niego na chwilę, po czym powiodłem za jego wzrokiem. Od razu zauważyłem, poruszające się pomimo braku chociażby najmniejszego podmuchu wiatru gałęzie. W pierwszym odruchu wystraszyłem się, że może to tamten wilk ponownie się pojawił, jednakże kształt jaki dostrzegłem był wyraźnie od niego mniejszy. Pochyliłem się trochę do przodu, żeby lepiej widzieć. Spomiędzy drzew wesoło merdając ogonem wyszła moja prywatna, egoistyczna paskuda, która skierowała swoje kroki ku nam. Zmarszczyłem brwi i spiąłem się cały. Mikaru puścił moją koszulkę. Zacisnąłem usta. Byłem naprawdę zły na tego futrzaka, że nigdy się mnie nie słucha. Ja się o niego martwię i jak głupi włażę w tą mroczną plątaninę roślin, bo boję się, że jemu może się coś stać, a on nic sobie z tego nie robi. Przez tego pchlarza albo umrę kiedyś na zawał, albo wpadnę w poważne kłopoty.
Nie myśląc już dłużej podparłem się na jednej ręce z zamiarem wstania. Choć wiedziałem, że Ruki mnie pewnie nie zrozumie, to i tak miałem ogromną ochotę nagadać na mojego bezmózgiego pupila i wygarnąć mu co myślę o tych jego wielkich nocnych wyprawach…
- Poprosiłem go, żeby przychodził tu wieczorami przez te dni…
...Co? - Słysząc słowa Mikaru opadłem z powrotem na ziemię, lekko zszokowany. Spojrzałem na szarookiego, który dalej uśmiechał się delikatnie do owczarka, będącego coraz bliżej nas. Uniosłem do góry brwi autentycznie zaskoczony i zerknąłem na truchtającego wolno psa, po czym znów przeniosłem swoje niebieskie tęczówki na bruneta. Nic z tego nie rozumiałem.
To jakiś spisek?
- Więc jak masz być na kogoś zły to na mnie – dodał odrywając wzrok od zwierzaka i skupiając go teraz na mnie. Wyciągnął rękę i delikatnie pomasował opuszkami palców zewnętrzną stronę mojej dłoni, wywołując u mnie lekkie dreszcze i gęsią skórkę.
- Ale… ale jak to poprosiłeś? – zapytałem zdezorientowany, przełykając ślinę. Jeżeli on będzie kontynuował te subtelne gesty i pieszczoty, to przysięgam, że się na niego rzucę i nic go wtedy nie uratuje.
- Normalnie. – Wzruszył lekko ramionami, jakby to było takie oczywiste. Choć ja dalej nic z tego nie rozumiałem. Nie miałem zielonego pojęcia o co mu chodzi. Jak mógł go poprosić? Czy on nie mógł chociaż czasami dawać mniej pokrętnych odpowiedzi?!
Pies podszedł w końcu prosto do mnie, piszcząc cicho i trącając nosem moje ramię, jakby wiedział, że jestem zły i chciał przeprosić. Spojrzałem na niego z ociąganiem odrywając wzrok od twarzy Mikaru. Czułem palce bruneta, przesuwające się powoli po mojej skórze i jego baczny wzrok na sobie, przez co nie miałem serca ani krzyczeć, ani gniewać się na zwierzaka.
Boże! Co on ze mną robił?! – jęknąłem wewnętrznie, rozpływając się pod tym dotykiem. - Choć w sumie jeżeli on w jakikolwiek sposób przyczynił się do naszego spotkania… - Wyciągnąłem wolną dłoń i pogłaskałem czule psa po głowie. Owczarek położył po sobie uszy, oblizując pysk i jeszcze bardziej wyciągając łeb w kierunki mojej ręki, domagając się tym samym jeszcze więcej uwagi oraz pieszczot. Uśmiechnąłem się delikatnie.
Naprawdę byłem beznadziejnym przypadkiem, jeżeli chodzi o gniewanie się na kogoś…
Gdy zabrałem dłoń, Ruki położył się koło mojej nogi, a ja mogłem w końcu skupić się całym sobą na Mikaru.
- Więc… co ty tu robisz? – Spojrzałem w jego niemalże czarne teraz oczy. Tak bardzo żałowałem, że nie jest dzień i nie mogę chociaż zobaczyć szarych tęczówkach bruneta.
- Mieszkam niedaleko… - Urwał, jakby się nad czymś jeszcze zastanawiając. Czekałem cierpliwie na ciąg dalszy, który jednak nie nadszedł.
- W lesie? – Zwilżyłem spierzchnięte od pocałunku usta.
- Można tak powiedzieć – Parsknął cicho. Chwycił między swoje palce mój serdeczny i nieśpiesznie zaczął go masować, przekrzywiając lekko głowę. Przełknąłem nerwowo ślinę, zagryzając lekko wargę. Najbardziej, jak tylko mogłem próbowałem nie skupiać się na jego dłoni, która bezczelnie molestowała moją.
- Dlaczego odszedłeś? – spytałem niepewnie. Mikaru na chwilę przerwał pieszczotę.
- …Sprawy rodzinne – odpowiedział w końcu niemalże szeptem, kontynuując masaż mojej kończyny. – Masz kogoś, prawda? – zapytał nagle, utkwiwszy we mnie wzrok.
- Ja… - Zaciąłem się, pocierając nerwowym gestem policzek. Pokręciłem się na miejscu. – No… tak – wydusiłem z siebie w końcu bardzo cicho, zerkając na nasze ręce. Brunet nagle rozluźnił uścisk z zamiarem zabrania swoich dłoni, ale mu na to nie pozwoliłem, chwytając pospiesznie jedną z nich. Chciałem czuć jego dotyk. Nawet jeżeli to miałby być ostatni raz… - Po prostu było mi ciężko… Jak odszedłeś… Dużo myślałem… - jąkałem się, nie wiedząc co tak właściwie powinienem i mogę powiedzieć. W tamtym momencie czułem się strasznie. I choć wiedziałem, że to absurdalne to miałem wrażenie jakbym nie zdradzał Vica, a Mikaru…
- Rozumiem. – Chłopak ścisnął moją dłoń, a ja aż zachłysnąłem się powietrzem.
Jak to rozumiem? – Nie wiedziałem czemu, ale poczułem się jakby wymierzył mi policzek. Już chyba wolałbym, żeby się obraził, niż „zrozumiał”. – Czy to znaczyło, że on…? – Serce ścisnęło mi się boleśnie, ale nie chciałem pytać. Nie miałem ochoty dowiedzieć się, iż może chłopak… - Nie, to niemożliwe. – Przekonywałem sam siebie, gdyż lepiej mi było w tej chwili żyć w błogiej nieświadomości, że to naprawdę były tylko sprawy rodzinne, a nie… jakieś bardziej osobiste.
Po tamtym jednym słowie już nie poruszałem podobnych, poważniejszych tematów, skupiając się głównie na jakichś anegdotkach i błahostkach. Przy nim czułem się sobą. Nie krępowałem się niemalże niczego, choć czasami jego cięte uwagi, przyprawiały mnie o zgrzytanie zębów i próby obrażania się, które trwały góra kilkanaście sekund.
Można z czystym sumieniem powiedzieć, że przegadaliśmy całą noc czy raczej ja ją przepaplałem, a on mnie cierpliwie słuchał, czasami wtrącając swoje trzy grosze. I dopiero gdy słońce zaczęło nieśmiało wyłaniać się zza widnokręgu zalewając stopniowo polanę słabymi promykami zorientowałem się, że jest już tak bardzo późno… lub wcześnie. W pewnym momencie ziewnąłem, odczuwając w końcu jak bardzo jestem zmęczony oraz śpiący.
- Oczy ci się kleją. – Zaśmiał się chłopak.
Prychnąłem próbując udać oburzenie, choć mój rozmówca miał całkowitą rację. Byłem padnięty.
- A ty nie jesteś zmęczony? – zapytałem zdziwiony, starając się zachować świadomość. Młodzieniec tylko pokręcił przecząco głową.
To on jest niemożliwy i chyba niezniszczalny. - Westchnąłem cicho.
- Odprowadzę cię, bo jeszcze gdzieś przyśniesz po drodze. – Podniósł się ze swojego miejsca. Otrzepał pobieżnie spodnie, po czym podszedł do mnie i pomógł mi wstać czy raczej siłą podciągnął moje ciało do góry. Złapał mnie pod ramię, wołając jeszcze Rukiego i razem ruszyliśmy w stronę lasu. Oczy kleiły mi się niemiłosiernie i ledwo już pociągałem nogami. Całym ciałem niemalże oparłem się o bruneta, który bez najmniejszych problemów prowadził mnie naprzód, a owczarek dreptał koło nas, trącając od czasu do czasu swoim chłodnym i mokrym nosem moją rękę.
Przez całą drogę, polegającą głównie na przedzieraniu się Mikaru przez gęste chaszcze i ciągnięciu mnie za sobą, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Gałęzie chłoszczące mnie bezlitośnie po twarzy były idealnym sposobem na stopniowe rozbudzenie mojej przysypiającej osoby. W pewnym momencie potknąłem się, przeklinając cicho, ale na szczęście nie upadłem.
Pod koniec wędrówki jakiś grubszy badyl uderzył mnie w twarz, aż syknąłem. Poczułem pieczenie na policzku. Uniosłem dłoń i dotknąłem palcami płytkiego przecięcia, wodząc wzdłuż niego od góry do dołu. Nawet nie zauważyłem, kiedy doszliśmy niemalże do końca lasu. Na samej granicy ściany drzew, skąd było już widać skąpany w porannym blasku słońca drewniany budynek, szarooki przystanął i odkręcił się twarzą do mnie.
- Będę dzisiaj w tym samym miejscu, więc jakbyś chciał… - Szare tęczówki młodzieńca patrzyły prosto w moje. Uśmiechnąłem się tylko delikatnie.
Brunet skrzywił się nagle lekko, kiedy przeniósł wzrok na mój policzek. Złapał moją rękę i odciągnął ją od niego, a ja dopiero wtedy zauważyłem na palcach krew.
- Cholera – mruknąłem. Podniosłem zaciśniętą dłoń z chęcią starcia gęstej, czerwonej cieczy, jednakże chłopak mnie powstrzymał, wpatrując uparcie w rankę, z której wolno ściekała posoka, łaskocząc mnie lekko. – Co… - Przerwałem. Uniosłem do góry brwi, kiedy chłopak pochylił się w moją stronę i powiódł swoim językiem wzdłuż szkarłatnej strużki. Wstrzymałem na chwilę oddech, sztywniejąc. W ogóle się tego nie spodziewałem. Czułem jego ciepły oddech na skórze. Czas jakby się dla mnie na chwilę zatrzymał. Mikaru niespiesznie polizał jeszcze zadrapanie, po czym odsunął swoją twarz od mojej, a jego oczy świeciły jakimś nieodgadnionym blaskiem.
- Do wieczora. – Pocałował mnie przelotnie, jakby nigdy nic, w usta. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć czy zrobić, minął moją osobę szybkim krokiem. Dopiero po chwili otrząsnąłem się i odwróciłem za siebie, ale jego już nie było. Tylko poruszające się gałęzie wskazywały, iż niedawno ktoś między nimi przechodził.
- Do wieczora – szepnąłem, delikatnie dotykając rany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz