Gdy w końcu wynurzyłem się z tego okropnego, ciemnego skupiska drzew miałem wrażenie, że cały jestem w pajęczynach. Wzdrygnąłem się na samą myśl o jakimś wielkim pająku, który może łazić mi teraz po plecach. Pobieżnie przetarłem twarz i włosy dłonią, potrząsając również bluzą, żeby ewentualnie coś z niej zleciało. Uwielbiałem las, ale tylko w dzień, kiedy cokolwiek w nim widziałem i najlepiej jeszcze, gdy z kimś byłem… Spojrzałem na Rukiego, który machał wesoło ogonem. Zmarszczyłem lekko brwi.
- Mógłbyś w końcu jakoś docenić jak ja się dla ciebie zawsze muszę poświęcać. – Pomachałem ostrzegawczo wskazującym palcem w powietrzu, a drugą rękę oparłem na biodrze. Pies przekrzywił tylko głowę, stawiając jednocześnie uczy, jakby próbował dać mi do zrozumienia, że mnie słucha. – Dziś wlazłem do ciemnego lasu, kiedyś wszedłem nawet za tobą do opuszczonego maga… - Zamarłem na chwilę, na wspomnienie owego wydarzenia. Wpatrzyłem się tępo w mojego owczarka, który przekrzywił łeb w drugą stronę. Uchyliłem lekko wargi, jakbym chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknąłem. Już wiedziałem skąd przed przekroczeniem ściany drzew wzięło się to dziwne wrażenie, że kiedyś coś podobnego przeżyłem… Zwilżyłem spierzchnięte usta i spojrzałem na las z którego niedawno wyszliśmy. Wypuściłem powietrze z płuc, widząc jedynie ciemność i dziwne cienie, to wszystko było tak podobne…
Nie to niemożliwe. Jestem jakiś przewrażliwiony i wszędzie się czegoś doszukuję… – Potrząsnąłem lekko głową, próbując wyrzucić z niej dziwne myśli.
Odwróciłem się szybko w stronę z której wcześniej przyszedłem i od razu spuściłem wzrok w dół. Zapatrzony w swoje adidasy ruszyłem w kierunku drewnianego domu, omiatając go wcześniej tylko przelotnym spojrzeniem, aby mniej więcej wiedzieć czy idę w dobrą stronę. Dopiero gdy byłem już prawie przy schodkach podniosłem głowę. Przebiegłem wzrokiem wszystkie widoczne okna. Dopiero teraz zauważyłem, że w żadnym z nich nie paliło się światło.
Co się tu dzieje? – Stanąłem w miejscu. Nieprzyjemne zimno rozlało się w moim wnętrzu, promieniując na wszystkie komórki ciała. Na chwilę nogi odmówiły mi posłuszeństwa, jakby wrastając w ziemię. Zaczynałem się naprawdę obawiać, że coś jest nie tak…
- Jezu, przecież dopiero co przyjechałem – jęknąłem cicho.
- Vic – szepnąłem nagle, otwierając szerzej oczy i wstrzymując aż powietrze. Pomimo jakichkolwiek obaw wbiegłem na kilka drewnianych schodków dzielących mnie od wejścia, przeskakując po dwa na raz. Bez żadnego ostrzeżenia wpadłem do środka, otwierając na oścież drzwi. Owczarek wszedł za mną, ale nie wyglądał ani trochę na zaniepokojonego.
No tak, czego mógłbym się spodziewać po tym egoiście?! - Zrobiłem krok do przodu i rozejrzałem się niepewnie. Było całkiem ciemno. Cisza panująca obecnie w domu wdzierała się do moich uszu, nie pozwalając mi się skupić. Próbowałem wychwycić każdy możliwy szelest.
Boże! A jeżeli coś mu się stało? – Zacisnąłem dłonie w pięści, aby po chwili ponownie je rozluźnić. Naprawdę zaczynałem się denerwować. – Cholera, może jednak przesadzam? Chyba Meg miała rację co do tego zbyt częstego przebywania w szpitalu…
- Vic – zawołałem niezbyt głośno, próbując coś dostrzec w tym mroku. Przeszedłem kilkanaście kroków. Nagle usłyszałem za sobą jakieś skrzypienie, przez które po plecach przebiegły mi ciarki. Po chwili uświadomiłem sobie, że to drzwi wejściowe zamykają się jakoś nienaturalnie głośno. Odruchowo wyprostowałem się i zamarłem.
To tylko wiatr. To tylko wiatr. To nic, że wcześniej nic mi nie wiało… – Poczułem strużkę potu ściekającą po mojej skroni. – Muszę zachować zimną krew… Zacznę chyba oglądać horrory to może nie będę taki strachliwy – jęknąłem wewnętrznie. Nienawidziłem takich sytuacji… Gdy drzwi delikatnie trzasnęły, ogłaszając wszem i wobec, że się w końcu zamknęły miałem wrażenie, że włosy na głowie stają mi dęba, a powietrze robi się nienaturalnie ciężkie, co uniemożliwiało mi oddychanie. Chciałem się odwrócić, ale ktoś wówczas zakrył moje oczy dłońmi. Wzdrygnąłem się lekko, a mięśnie się spięły. Serce przyśpieszyło swoją pracę, obijając się niemalże o żebra, oddech stał się płytki i urywany…
- Mam dla ciebie niespodziankę. – Napastnik szepnął mi do ucha.
Kurwa! Zabiję! – Moje usta stały się wąską kreską, a dłonie zacisnęły w pięści. Lód tam gdzieś w środku natychmiast stopniał, ustępując miejsca żarowi. Zalała mnie fala złości na tego pacana. Miałem w tej chwili ochotę mu przyłożyć. No naprawdę. Czy on ma pojęcie, jak ja się mogłem wystraszyć?
- Nie strasz mnie tak idioto! Prawie zawału dostałem – wysyczałem przez zaciśnięte zęby i próbowałem wyplątać się z jego objęć, ale uniemożliwił mi to, przyciągając moją głowę do swojej twarzy. Poczułem jak całuje mnie delikatnie w sam jej czubek.
- Spokojnie – wyszeptał, owiewając ciepłym oddechem mój kark. Mimowolnie zadrżałem, choć wcale tego nie chciałem. Oczami wyobraźni widziałem, jak się uśmiecha. Cholerny drań. – Idź cały czas prosto. – Westchnąłem zrezygnowany, ale posłuchałem go. Dla pewności, żeby na nic nie wpaść, co z moim szczęściem było bardzo prawdopodobne, wyciągnąłem przed siebie dłonie. – Teraz skręć w lewo. – Cichy szept koło mojego ucha. - Dobra, stój – usłyszałem po jakichś trzech krokach. Szatyn zabrał swoje ciepłe dłonie, a ja uchyliłem powieki. Po czym otworzyłem szerzej oczy lekko zszokowany.
Omiotłem wzrokiem zastawiony na dwie osoby stół, stojący na jakimś ciemnym dywanie. Na jego środku ustawiono dwie świece, rzucające tylko słabe światło na biały obrus i ściany, tworząc na nich różnokształtne cienie. Obok zdobionych jakimiś złotymi wzorami talerzy równo ułożone były sztućce, a po prawej kieliszek do wina. Mężczyzna podszedł do jednego z krzeseł i odsunął je, uśmiechając się szeroko.
- Proszę. – Skinął głową, wskazując jednocześnie miejsce dłonią.
- Sam bym sobie poradził. Nie jestem babą – fuknąłem, ale mimo wszystko podszedłem, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. Podsunął mi mebel, a ja na nim usiadłem.
- Zaraz wrócę.
Gdy mężczyzna wyszedł. Rozejrzałem się dookoła. Pomieszczenie, w którym obecnie byłem znajdowało się po drugiej stronie budynku, dodatkowo wszystkie okna zasłonięte były zasłonami. Teraz już rozumiałem, dlaczego zdawało mi się, że w domu nie pali się żadne światło… Gdy oczy przyzwyczaiły się choć trochę do ciemności, po prawej zauważyłem tylko duży kominek, który tkwił w ścianie dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jednak przez zalegający tu mrok oprócz konturów chyba jakiejś sofy nie widziałem wyraźnie pozostałych mebli, dlatego ciężko było mi stwierdzić co konkretnie się tu znajduje.
Spojrzałem na talerz leżący przede mną i równo ułożone na jakiejś serwetce sztućce. Skrzywiłem się lekko. Ja zawsze miałem problemy z zapamiętaniem co powinno być po której stronie.
Kątem oka zerknąłem na dywan, na którym stał mebel. Po chwili zastanowienia nachyliłem się i ściągnąłem buty, razem ze skarpetkami, odrzucając je gdzieś w kąt. Westchnąłem cicho z przyjemności, przymykając lekko oczy, gdy bose stopy wręcz zanurzyłem w ciemnej, niezwykle puchatej wykładzinie. Za sobą usłyszałem ciche szuranie pazurów o drewniany parkiet, a po chwili wilgotny nos Rukiego dotknął mojej dłoni. Potarmosiłem uszy psa, uśmiechając się delikatnie, a on ułożył się koło moich nóg.
- Dziewczyny miały zrobić porządne zakupy, więc to nic szczególnego. – Doszedł do mnie niezbyt zadowolony głos Vica i odgłos kroków stawianych przez jego bose stopy. Po chwili wszedł do pomieszczenia niosąc w jednej ręce jakiś duży talerz, a w drugiej chyba butelkę wina. Postawił wszystko na środku, między świecami. Widząc zawartość naczynia parsknąłem śmiechem.
No naprawdę.
- Lodówka, którą dopiero włączyłem – zaznaczył - świeci pustkami. – Uniósł dumnie głowę. - Dobrze, że w ogóle coś przywieźliśmy.
- Jasne, jasne. – Zaśmiałem się, biorąc do ręki jedną z kanapek leżących na talerzu. Patrząc jak szatyn siada na miejscu naprzeciwko mnie zacząłem przeżuwać świeży chleb. – Pyszne – stwierdziłem, unosząc kąciki ust, gdy już przełknąłem ostatni kęs i wziąłem kolejną. Vic uśmiechnął się do mnie jakoś krzywo, co tylko bardziej mnie rozbawiło. Szczerze to mało mnie interesowało co zjem, bo przez całą tą podróż byłem głodny jak wilk i pewnie nawet suchary by mi teraz smakowały. Mężczyzna nalał do kieliszków czerwonego wina, które jakoś nie bardzo mi pasowało do kanapek, ale co tam.
- Jest tu w ogóle prąd, światło i takie tam? – Uniosłem do góry brwi. Oparłem brodę na ręce, której łokieć położyłem na stole. Popatrzyłem na zielonookiego, upijającego właśnie łyk alkoholu. Odstawił kieliszek na stół.
- Może to dziwne, ale jest. – Uśmiechnął się szeroko. – Mój pradziadek wybulił na to niezłą kasę i musiał pociągnąć za niejeden sznurek, żeby dali na to zgodę, ale jakoś udało się. Choć podobno długo zeszło przeciąganie tu tego wszystkiego, ale co się dziwić. – Przeczesał palcami włosy. No tak, mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi, w końcu już trochę poznałem jego rodzinę, a przy okazji ich stosunek do mnie. Skrzywiłem się lekko na samo wspomnienie ojca Victora, który w czasie mojej wizyty u nich posyłał go do psychiatry.
Kątem oka zerknąłem na Rukiego, przypominając sobie jednocześnie sytuację jaka miała miejsce niedawno w lesie. Owczarek nadstawiał uszu, jakby czegoś nasłuchując, ale nie unosił łba do góry.
- Um… a są tu jakieś dzikie… niebezpieczne zwierzęta? – zapytałem po chwili, widząc jak mój pupil kładzie pysk na łapach. Przeniosłem wzrok na Vica. Może to było głupie, bo otaczająca nas przyroda jest niemalże nienaruszona jeszcze przez człowieka, ale miałem cichą nadzieję, że zaprzeczy. W końcu mogła to być tylko jakaś sarna, przecież nic nas w ostateczności nie zaatakowało, a Ruki mimo wszystko był całkiem spokojny i nie warczał… Znałem go dobrze i wiedziałem, że gdyby groziło nam jakiekolwiek niebezpieczeństwo na pewno by zareagował… Szatyn spojrzał na mnie lekko zbity z tropu, po czym parsknął śmiechem.
No co? Wole wiedzieć, czy coś może nam zagrażać. - Skrzywiłem się lekko.
- Jasne że są, przecież to odludzie, dzika przyroda, praktycznie brak ludzi, cisza i tym podobne. – Zamilkł na chwilę, unosząc oczy do góry w geście zastanowienia. – Ponoć nawet niedźwiedzie czasem tu się widuje. - Na te słowa ciarki przebiegły mi po plecach.
- Niedźwiedzie? – dopytałem, przełykając cicho ślinę. Oczami wyobraźni już widziałem jakiegoś grizzly szczerzącego kły i machającego na mnie łapą. Na chwilę zrobiło mi się słabo, bo koniec nie wydał mi się za bardzo optymistyczny.
Nie no błagam…
- Tak, ale to już naprawdę trzeba mieć pecha. – Uśmiechnął się pokrzepiająco. Położył na mojej dłoni swoją i pomasował kciukiem mój nadgarstek. – Dziadek mi kiedyś mówił, że w dawniejszych czasach w okolicy leśniczy często znajdywali jakieś rozszarpane zwłoki zarówno ludzi, jak i innych zwierząt…
O Boże! - Jak chciał mnie tym pocieszyć to nie bardzo mu to wyszło. W moich oczach pojawił się strach, który szatyn chyba zauważył, bo szybko spróbował się zreflektować.
- Ale to stare dzieje. – Ścisnął mnie lekko za dłoń. Niewiele mi to pomogło w opanowaniu coraz szybciej bijącego serca i w poskromieniu jeszcze czarniejszych scenariuszy niż ten przed chwilą, które śmigały w mojej głowie. - Teraz podobno w okolicznych miejscowościach czasem zdarzają się tylko dziwne zaginięcia raz na jakiś czas… Ale w końcu to góry, chwila nieuwagi i wiadomo jak to się może skończyć. – Słysząc to, znów lód zakradł się do mojego wnętrza. To na pewno nie było pokrzepiające, Vic zdecydowanie nie nadaje się na pocieszyciela…
Wystrojony już w piżamę siedziałem na brzegu niewiarygodnie dużego i wygodnego, co najmniej dwuosobowego łoża, bo łóżkiem tego na pewno nazwać nie można było. To tak jakby na doga powiedzieć pieseczek… W tle rozbrzmiewał szum wody dochodzący z łazienki, gdzie Vic brał prysznic. Nie byłem w ogóle śpiący, choć pewnie powinienem. Nie czułem zmęczenia, jakby nagle całe mnie opuściło… Myśli same obierały tylko jedne, mało przyjemne tory. Przez co w głowie rozbrzmiewały mi ciągle i ciągle pojedyncze zwroty wypowiedziane nie tak dawno przez mężczyznę…
Rozszarpane zwłoki…
Dziwne zaginięcia…
Dziwne zaginięcia…
Zaczynałem mieć złe przeczucia. Może to dziwne, ale powoli przestawało mi się tu podobać… Przejechałem palcami po gładkiej narzucie, zapatrując się chwilę na utworzone przeze mnie zagięcie. Podniosłem w końcu głowę i popatrzyłem na ciemne, granatowe niebo rozciągające się za oknem. Zdawało mi się, iż gwiazdy oraz księżyc, który wyglądał jakby jakiś głodny olbrzym go nadgryzł, świeciły zdecydowanie jaśniej niż w mieście. Jakby nic ich tu nie powstrzymywało… Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. To trochę tak, jakbym w tym miejscu był bliżej nieba... Idiotyzm…
Nie wiedziałem czemu i dlaczego akurat teraz, ale uśpiona jakiś czas temu nadzieja na zobaczenie GO jakby zaczynała odżywać. Próbowałem znów ją zepchnąć gdzieś głęboko, ale nie mogłem. Ten mały płomyk gdzieś tam wewnątrz, pod wpływem jakiegoś nieznanego mi podmuchu zaczął się powiększać, ogrzewając moje ciało od środka. Rozbudziło się we mnie pragnienie. Chciałem ponownie poczuć jego dotyk, chłodne dłonie, usłyszeć głos, zagłębić się w szarych oczach…
Nie, nie, nie. – Potrząsnąłem głową. – To przeszłość! To PRZESZŁOŚĆ! Tylko dlaczego to znów staje się takie… takie… trudne? - Westchnąłem ciężko. Oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach. Nie chciałem tego wszystkiego. Naprawdę… Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnąłem było powracanie do chwil, które jeszcze nie tak dawno przeżywałem. Dlaczego znów to się zaczęło i to właśnie tutaj, gdzie miałem już całkiem zapomnieć o tamtych uczuciach i definitywnie pogodzić się z jego stratą. Gdzie miałem rozpocząć na nowo…
- Jezu – jęknąłem cicho w dłonie, po czym odsunąłem jedną od twarzy. Dotknąłem nią przez materiał koszulki klatki piersiowej, przyciskając do skóry tą jedną z dwóch pamiątek, które mi po nim zostały. Poczułem zimny metal, przyjemnie chłodzący ciało i odetchnąłem głęboko.
Dość! Musze przestać! – Zabrałem szybko rękę i wyprostowałem się. - Miałem zacząć na nowo więc zacznę, chociażbym miał nawet o nim zapomnieć! – Zacisnąłem dłonie na kolanach. – Desperacja... tak to się podobno nazywa… - Odetchnąłem głęboko. Dopiero teraz doszło do mnie, że nie słychać już szumu wody. Spojrzałem w stronę drzwi do łazienki w momencie, w którym się właśnie otwierały i stanął w nich Vic.
Wstrzymałem oddech. Szatyn był tylko w krótkich, jasnych spodenkach, wyraźnie kontrastujących z jego opaloną skórą. Na głowę miał narzucony ręcznik, którym intensywnie wycierał mokre włosy. Pojedyncze krople wody skapywały, z wyrzeźbionych latami gry w koszykówkę mięśni, na panele. Otaksowałem go pobieżnie wzrokiem, a ciepło rozlało się w moim podbrzuszu. Tak dobrze znałem już jego ciało, a mimo to mógłbym patrzeć na nie w nieskończoność. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, siadając na posłaniu po turecku. Oglądałem go sobie bezkarnie chyba po raz tysięczny od stóp do głowy, aż moje błękitne tęczówki zatrzymały się w ostateczności na długiej, jasnej bliźnie przebiegającej w poprzek jego klatki piersiowej, która była pamiątką po pracy, jaką wykonywał jako nastolatek, żeby trochę zarobić, gdy pokłócił się z ojcem. Uwielbiałem ją…
- Myślałem, że jadłeś kolację. – Zaśmiał się Victor, patrząc na mnie radosnym wzrokiem. Przekrzywiłem lekko głowę.
Pomimo pory, w pokoju było zupełnie jasno, przez światło gwiazd wpadające przez niezasłonięte okno. Tutaj było zdecydowanie jaśniej niż w jakąkolwiek noc spędzoną w moim mieszkaniu, nawet gdy zasłony nie były zaciągnięte. Nawet w tamtą noc, gdy…
Stop!
Szatyn podszedł do mnie wolno, odrzucając gdzieś w bok ręcznik. Gdy doszedł w końcu do łóżka z szerokim uśmiechem na twarzy, zaczął się nachylać w moją stronę, a ja, żeby się z nim trochę podroczyć odchylałem się do tyłu, aż do momentu, gdy oparł dłonie na posłaniu po moich bokach, a ja cały swój ciężar ciała na łokciach. Uniósł jedną dłoń i pogładził nią mój policzek. Miał jeszcze wilgotnawą i chłodną skórę. Z przyjemności przymknąłem oczy i specjalnie zamruczałem. Widziałem w jego oczach głód i pragnienie, tak wielkie, że niemalże namacalne.
Wiesz, że nigdy nie będę miał cię dość? – Przypomniałem sobie zadane kiedyś przez niego pytanie. Tak, wiedziałem… Niedawno pojawiające się wątpliwości i budzące się na nowo uczucia oraz nadzieję siłą zepchnąłem w kąt, chociaż na tę chwilę…
Już sam jego widok sprawił, że w spodniach pewna część ciała mi drgnęła, a serce i oddech przyspieszyły swój bieg.
- Teraz nam nikt nie przerwie – szepnął, patrząc mi niemalże wyzywająco prosto w oczy. Wplótł palce w moje krótkie włosy, kciukiem gładząc skórę koło ucha i przyciągnął do siebie, wpijając się po chwili w usta. Uśmiechnąłem się szerzej i specjalnie zacisnąłem zęby, nie pozwalając mu tym samym wedrzeć się do ich wnętrza. Patrzyłem w te soczyście zielone oczy, chcąc go w ten sposób zmobilizować i nakłonić, żeby bardziej się postarał… Od razu zrozumiał o co mi chodzi i ugryzł mnie w dolną wargę, co wywołało tylko drżenie mięśni, ale nie ugiąłem się, mrużąc lekko oczy. Przejechał językiem po moich zębach i dziąsłach, wywołując lekkie łaskotki. Parsknąłem cicho, przez co mało brakowało, a dałbym mu wstęp do wnętrza swoich ust.
Rozbawiony mężczyzna pieścił moje wargi swoimi, zsuwając rękę z moich włosów coraz niżej. Gdy dotarł do brzegu koszuli oderwał się ode mnie, a ja usiadłem prosto, podnosząc do góry ręce, żeby mógł ściągnąć zbędne w tej chwili ubranie. Szyjka bluzki zaczepiła się o brodę, wydobywając cichy śmiech z mojego gardła. Gdy w końcu zbuntowany materiał wylądował gdzieś koło łóżka ponownie oparłem się na łokciach, patrząc wyzywająco na szatyna. Zielonooki znów przywarł do moich ust, a jego ręka zawędrowała pod spodenki. Ciepłymi już palcami objął coraz chętniejszą męskość, co spowodowało, że zadrżałem i wypuściłem tylko ze świstem powietrze, nie spuszczając z niego wzroku. Kiedy jednak jego kciuk zaczął drażnić główkę mojego przyrodzenia przymknąłem oczy i westchnąłem w jego usta, poddając się tym samym i rozchylając je zachęcająco. Vic od razu to wykorzystał wsuwając język do środka i nie bawiąc się już w żadne podchody, trącając mój. Zaśmiałem się cicho, odpowiadając jednocześnie na jego bezczelne zaczepki. Założyłem mu w końcu ręce na szyję. Pociągnąłem go za sobą na łóżko i pogłębiłem tym samym pocałunek. Chciałem być jak najbliżej niego. Brązowe, mokre kosmyki mężczyzny muskały moją skórę. Nogi szatyna dalej znajdowały się poza meblem, opierając się o niego tylko kolanami, więc przysunąłem się trochę do nich i objąłem je udami.
Victor nie odrywając się od ust, cały czas poruszał leniwie ręką po całej długości mojej męskości, wywołując tym samym coraz głośniejsze westchnienia z mojego gardła. Moim ciałem zaczęły wstrząsać potężniejsze dreszcze.
- Vic – wydyszałem w końcu, gdy wiedziałem, że już długo nie wytrzymam. Szatyn bez słowa zabrał dłoń, przenosząc swoje usta na moją szyję i składając na niej delikatne pocałunki. Położyłem głowę na pościeli. Opuszkami palców przesuwałem po jego karku. Mężczyzna niespiesznie schodził coraz niżej, co spowodowało, że zaczynałem się niecierpliwić. Zmarszczyłem lekko brwi, a kiedy jego język przejechał po twardym już sutku warknąłem cicho. Wyprostowałem jedną nogę i wsunąłem ją między jego uda, specjalnie napierając przez materiał bielizny na pobudzoną już męskość zielonookiego, co wywołało u mężczyzny głębokie westchnie. Wredny uśmieszek ozdobił moją twarz.
Dobrze mu tak…
Viktor zignorował moją zaczepkę, nieśpiesznie badając moje ciało. Przekląłem cicho pod nosem. Przysunąłem się jeszcze bliżej jego ciała i na złość mu zacząłem ocierać się o jego kolano. Coraz bardziej pobudzony zagryzłem delikatnie dolną wargę, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. Poczułem dreszcze przebiegające po jego ciele i uśmiechnąłem się tym razem z tryumfem.
Vic odsunął się w końcu ode mnie, wyplątując z moich objęć. Popatrzyłem na niego całkowicie usatysfakcjonowany wynikiem mojej prowokacji. Szatyn zrzucił z siebie spodenki, co spowodowało, że stanął przede mną całkiem nagi, wywołując istny mętlik w mojej głowie. Po chwili mnie również pozbawił dolnej części garderoby. Ponownie zawisł nade mną i przystawił do moich warg dwa palce. Uśmiechnąłem się prowokacyjnie. Złapałem jego nadgarstek, po czym niespiesznie wsunąłem je do ust. Patrzyłem mu prosto w oczy, śliniąc je bardzo dokładnie milimetr po milimetrze. Victor, w ogóle nie mrugając przyglądał się temu jakby zahipnotyzowany. Z jakąś dziwną satysfakcją widziałem jak pożądanie niemalże zżera go od środka. Zachichotałem mimo woli, wolno przesuwając jego palcami po języku.
Oni zawsze myślą, że jak są na górze to panują nad sytuacją… Niedoczekanie ich.
W pewnym momencie szatyn niemalże wyrwał mi swoją dłoń z ust i od razu wsunął we mnie oba palce. Skrzywiłem się lekko czując, jak pośpiesznie przygotowuje moje ciało na więcej. Szczerze tego nie lubiłem. Jako rekompensatę wpiłem się w jego usta, przyciągając go najbliżej siebie, jak tylko mogłem.
Zanim dyskomfort całkiem minął wyciągnął je. Uniósł moje biodra do góry, po czym wszedł we mnie od razu do końca, wypuszczając ze świstem powietrze w moje usta. Skrzywiłem się lekko, gdy nie czekając aż się przyzwyczaję zaczął się powoli poruszać. Oplotłem talię szatyna udami, próbując złapać z nim wspólne tępo. Kiedy trafił na moją prostatę jęknąłem głośno, co stłumiły jego miękkie wargi, przyciśnięte do moich. Poczułem, jak ciepła dłoń zielonookiego odciąga moją od jego szyi, po czym splatając nasze palce obejmuje nimi moją męskość, zaczynając ją stymulować. Nasze ruchy z każdą chwilą stawały się coraz bardziej chaotyczne, przyspieszone oddechy, jakby łączyły się ze sobą, a krew płynęła w żyłach w tym samym tempie. Miałem wrażenie, że całe podniecenie i wszystkie uczucia zbierają się w moim podbrzuszu, chcąc dać ujście emocjom. Wbiłem mu paznokcie w plecy. Vic oderwał się w końcu od moim ust, co spowodowało, że odchyliłem do tyłu głowę, zaciskając mocno powieki i przygryzając dość boleśnie dolną wargę. Gdy szatyn uderzył jeszcze raz w ten czuły punkt tam w środku nie wytrzymałem. Przed oczami pociemniało mi z przyjemności, mięśnie spięły się i z głośnym jękiem doszedłem, brudząc nasze dłonie i brzuchy. Niemalże w tym samym momencie poczułem, jak ciało Victora spina się, a w moim wnętrzu rozlewa się jego nasienie. Mężczyzna opadł na mnie, dysząc ciężko, co wyrwało cichy jęk protestu z mojej krtani.
Jedną ręką gładziłem go po plecach, czekając aż nasze oddechy i tętna przybiorą chociaż mniej więcej normalny rytm. Chwilę zajęło zanim szatyn wysunął się ze mnie i położył obok. Po moich pośladkach oraz udach spłynęła gęsta ciecz. Od razu przysunąłem się do niego, opierając głowę na jego torsie i przymykając ciężkie powieki.
Zmarszczyłem lekko brwi i mruknąłem coś przez sen. Czułem delikatny dotyk na moim udzie. Poruszyłem się trochę, uchylając w końcu powieki. Od razu napotkałem wzrokiem na soczyście zielone oczy wpatrzone w moją twarz. Uśmiechnąłem się, ziewając przeciągle. W pokoju dalej było ciemno. Przeciągnąłem się, lekko krzywiąc, po czym uniosłem się trochę i oparłem głowę na zgiętej ręce. Spojrzałem na Vica, którego ręka błądziła niespiesznie po mojej nodze. Na skórze czułem zaschniętą ciecz, co nie było najprzyjemniejsze, ale w tej chwili się tym nie przejmowałem.
- Cześć… Która jest godzina?
- Koło 2.
Tylko dwie godziny? – Mrugnąłem kilka razy. – Dziwne… w normalnych warunkach spałbym do rana… Może to to świeże powietrze?
- Jak się spało?
- Na razie? Cudownie. – Uśmiechnąłem się szeroko, mrucząc cicho. Wzrok Vica w pewnym momencie powędrował w prawo.
- Tak w ogóle. – Zaczął, dziwnie poważniejąc. Wyciągnął w moją stronę rękę. Myślałem, że chce mnie dotknąć, ale jego palce tylko musnęły moją skórę, oplatając się wokół naszyjnika, który od jakiegoś czasu nosiłem. – Już kiedyś chciałem się spytać. – Patrzył uważnie na przedmiot, znajdujący się teraz w jego dłoni. – Skąd to masz? Odkąd pamiętam nigdy się z tym nie rozstajesz. – Spojrzał mi prosto w oczy.
Dlaczego akurat teraz o niego pyta? - Zmarszczyłem lekko brwi. Nie chciałem, żeby wiedział… W zielonych tęczówkach zauważyłem… niepełność? Co wywołało u mnie jakieś dziwne zakłopotanie i poczucie winy.
- Dostałem… To było tak jakby, hmm… - Zastanowiłem się chwilę, próbując odpowiednio dobrać słowa. Oczami wyobraźni mimowolnie zobaczyłem bruneta…
Nie, nie, nie. – Ledwo powstrzymałem się, żeby nie potrząsnąć głową. Cholera. Wolałbym, żeby nigdy o to nie zapytał…
- Podziękowanie za uratowanie życia. – Uśmiechnąłem się wymuszenie, mając nadzieję, że tyle mu wystarczy. W końcu jakby się nad tym zastanowić to można by to uznać za najprawdziwszą prawdę…
Trochę nieśmiało uniósł kąciki ust. Odetchnąłem wewnętrznie z ulgą, bo wiedziałem, że nie będzie dalej drążył tego tematu. Gdy spojrzałem jednak w jego zielone tęczówki zauważyłem, że nie przekonałem go do końca, gdyż niepewność pozostała… Sam do siebie poczułem niechęć i odrazę, że go okłamuję.
Kurwa no! To nie tak miało być. - Coś ścisnęło mnie w środku, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Naprawdę mi na nim zależało, dlatego właśnie chciałem zacząć wszystko na nowo. Dlatego właśnie nie zamierzałem pozwolić, żeby ta cholerna nadzieja mi w tym przeszkodziła.
Nachyliłem się w stronę szatyna i pocałowałem go w usta. Puścił naszyjnik i wolną teraz rękę położył na moim policzku, pogłębiając pieszczotę. Pchnąłem go lekko na posłanie, gładząc palcami jego klatkę piersiową. Oderwałem się w końcu od ust Victora. Uśmiechnąłem zadziornie i położyłem głowę na torsie szatyna. Vic objął mnie w tali, przyciągając tym samym do siebie. Odetchnąłem głęboko i zamknąłem oczy. Domyślałem się, że nie będzie mi łatwo teraz zasnąć.
Po kilkudziesięciu minutach tępego wgapiania się w drewnianą ścianę przed sobą, które wydały mi się wiecznością poruszyłem się nieznacznie, wzdychając. Wsłuchałem się w spokojny oddech Victora i ciche, równomierne bicie jego serca.
- Vic? – zapytałem szeptem, a gdy nie usłyszałem jakiejkolwiek odpowiedzi uniosłem się trochę na łokciu, odkręcając głowę w stronę szatyna. Spojrzałem na uśpioną twarz mężczyzny, uśmiechając się delikatnie. Uniosłem dłoń, którą odgarnąłem z jego czoła niesforne kosmyki. Po chwili namysłu musnąłem ustami opalony policzek, po czym ponownie położyłem się na jego równo unoszącej się klatce piersiowej.
Wolną ręką dotknąłem zawieszki, przejeżdżając po niej opuszkami palców. Uniosłem ją tak, że czarny rzemyk na którym wisiała napiął się, wrzynając delikatnie w moją szyję. Oparłem dłoń z naszyjnikiem na brzuchu Victora i spojrzałem na dość dobrze widoczny medalion, który lekko połyskiwał. Westchnąłem ciężko.
Jak dziś pamiętałem tamten dzień… Białą kartkę. Trzy słowa. Odgłos dartego papieru. Błękitną kopertę. Brzęk metalu o stół, gdy ją przechyliłem. Moje zdziwienie, kiedy pierwszy raz zobaczyłem dość dużą zawieszkę.
Przejechałem kciukiem po wyraźnych wypukłościach na medalionie. Ciężko mi powiedzieć ile razy na samym początku przyglądałem się mu, doszukując jakiegokolwiek szczegółu, który pomógłby mi do niego dotrzeć. Ową ozdobę zaniosłem wtedy nawet do jubilera, choć do teraz tak naprawdę nie mam pojęcia po co. Czy kierowała mną wówczas czysta ciekawość? Jakaś irracjonalna desperacja? Intuicja? Przeczucie? Starszy mężczyzna, który mnie wtedy obsługiwał po jednym spojrzeniu na nią potwierdził tylko moje wcześniejsze przypuszczenie, że zawieszka jest ze srebra. Chciałem ją od razu zabrać, gdyż taka informacja mi w zupełności wystarczyła, byłem po prostu ciekaw… Jednak jubiler pomimo tego, iż był pewien materiału, z którego została ona odlana uparł się, żeby przyjrzeć się jej bliżej. Zatem skoro już do niego poszedłem, chcąc nie chcąc zgodziłem się na to i żałuję tego po dziś dzień…
- To dziwne – mruknął, gdy wrócił już ze swojego zaplecza, gdzie zabrał przyniesiony przeze mnie naszyjnik.
- Co jest takie dziwne? – mruknąłem trochę zirytowany, pocierając nasadę nosa. Czekałem na niego jakieś pół godziny, aż w końcu raczył wrócić z tej kanciapki.
- Co jest takie dziwne? – mruknąłem trochę zirytowany, pocierając nasadę nosa. Czekałem na niego jakieś pół godziny, aż w końcu raczył wrócić z tej kanciapki.
- Zbadałem zawieszkę i… musze przyznać, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. – Usłyszałem jego szczerze zdziwiony głos. Moje palce momentalnie znieruchomiały. Po dłuższej chwili odsunąłem dłoń od twarzy. Cała irytacja na niego przeszła, jak ręką odjął. Popatrzyłem zaskoczony na staruszka, który marszczył śmiesznie brwi, obracając między palcami przyniesiony przeze mnie przedmiot.
- Nie widział pan srebrnej zawieszki? – Próbowałem być złośliwy, ale nie bardzo mi to wyszło. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale po jego słowach zaczynałem się denerwować…
- Nie widział pan srebrnej zawieszki? – Próbowałem być złośliwy, ale nie bardzo mi to wyszło. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale po jego słowach zaczynałem się denerwować…
- Nie o to chodzi. – Pokręcił głową. – Nigdy chyba nie widziałem tak czystego i niespotykanego stopu srebra oraz tak dokładnego, starannego wykonania. Bardzo rzadko widuję się w tych czasach coś takiego. Jestem niemalże pewien, że to ręczna robota. To prawdziwy rarytas. – Powiedział z czystym podziwem. Uniósł naszyjnik na wysokość oczu. Przyglądałem się, jak okrąg obraca się wokół własnej osi na rzemyku. W tamtej chwili, dosłownie przez ułamek sekundy wydał mi się jakiś… mroczny. – Jest jeszcze coś. – Spojrzałem na niego zdezorientowany. Położył sobie medalion na dłoni, którą wyciągnął w moją stronę. – Zarówno zawieszka, jak i kółko – wskazał sękatym palcem na biżuterii – są dodatkowo pokryte jakąś bezbarwną substancją. Proszę mi wierzyć, od dawna siedzę w tym biznesie – powiedział do mnie konspiracyjnym szeptem, patrząc prosto w oczy. Przełknąłem nerwowo ślinę. To wszystko stawało się jakieś takie… dziwne. – Ale muszę szczerzę przyznać, że jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Ba, nawet o tym nie słyszałem. Dlatego mogę tylko przypuszczać, że zapewne stanowi ona jakiś rodzaj osłony przeciwko uszkodzeniom…
Wpatrzyłem się w zawieszkę. Ponownie przejechałem kciukiem po wyrytej na samym jej dole skarpie, na której siedział prawdopodobnie wilk, unoszący łeb do góry. Przypuszczałem, że okrąg stanowiący zarówno tło, jak i kształt medalionu przedstawiał księżyc w pełni. Zacisnąłem palce na medalionie i zamknąłem oczy, wsłuchując się w równomierny, spokojny oddech drugiej osoby.
Tylko to mi zostało po Mikaru. To i… srebrna kula, którą wyciągnąłem z jego ciała. Właściwie to nie mam pojęcia po co ją zachowałem.
Tamtego dnia od jubilera wyszedłem z jeszcze większą ilością pytań w głowie, niż zanim tam wszedłem. Snułem różne teorie, poszukując na początku jakiego sensownego i logicznego wytłumaczenia nie wykraczającego poza racjonalizm. Chciałem czegoś dowiedzieć się o Mikaru, ale powoli miałem wrażenie, iż zaczyna to zakrawać na jakąś paranoję. Zwłaszcza, że kiedy łączyłem wszystkie znane mi fakty i dowody moje przypuszczenia powoli wykraczały poza sferę realizmu…
Srebrna kula, która utkwiła w takim miejscu w ciele bruneta, że powinna spowodować rozległy krwotok i wykrwawienie się chłopaka…
Srebrna zawieszka pokryta dziwną substancją chroniącą prawdopodobnie przed zniszczeniem, ale czy na pewno… ?
Sam medalion przedstawiający najprawdopodobniej księżyc w pełni i wyjącego do niego wilka, ręcznej roboty…
Chłopak, który od razu, bez żadnego problemu zdobył zaufanie mojego psa, bojącego się wtedy nawet dziecka…
I jeszcze…
Srebrna zawieszka pokryta dziwną substancją chroniącą prawdopodobnie przed zniszczeniem, ale czy na pewno… ?
Sam medalion przedstawiający najprawdopodobniej księżyc w pełni i wyjącego do niego wilka, ręcznej roboty…
Chłopak, który od razu, bez żadnego problemu zdobył zaufanie mojego psa, bojącego się wtedy nawet dziecka…
I jeszcze…
Otworzyłem powoli oczy, ponownie patrząc na zawieszkę dalej spoczywającą w mojej dłoni.
I jeszcze… Tamta noc… Jego gładka, oliwkowa skóra, nie oszpeconą żadną blizną… Na samym początku myślałem, a może… po prostu wmawiałem sobie, że mam przywidzenia. Nie chciałem w to po prostu uwierzyć, ale… byłem tego pewien. Brunet nie miał żadnego śladu po kuli ani opatrunku, który mu wówczas założyłem…
Dobra, starczy!
I jeszcze… Tamta noc… Jego gładka, oliwkowa skóra, nie oszpeconą żadną blizną… Na samym początku myślałem, a może… po prostu wmawiałem sobie, że mam przywidzenia. Nie chciałem w to po prostu uwierzyć, ale… byłem tego pewien. Brunet nie miał żadnego śladu po kuli ani opatrunku, który mu wówczas założyłem…
Dobra, starczy!
Zamknąłem oczy. Zaczynała mnie już boleć od tego wszystkiego głowa. Chciałem teraz po prostu zasnąć, zapomnieć, ponowne wspomnienie o nim i tą głupią, naiwną nadzieję zepchnąć gdzieś głęboko… Zacisnąłem mocno powieki.
Po kilku długich minutach, w końcu zaczynałem pogrążać się we śnie. Zanim jednak Morfeusz przyjął mnie w swoje objęcia, w mojej głowie pojawiło się ostatnie, najbardziej irracjonalne przypuszczenie do jakiego kiedykolwiek mógłbym dojść…
Gdybym nie był racjonalnym człowiekiem, twardo stąpającym po ziemi powiedziałbym, że on nie był… nie jest… do końca zwyczajny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz