Blog o tematyce yaoi/shonen-ai (boy&boy). Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, proszę o opuszczenie go. Pozostałych witam serdecznie.
Gdyby znalazła się osoba, która byłaby zainteresowana kontaktem, ze mną (o coś zapytać, porozmawiać, ochrzanić... itp. itd.) gg: 25194153
Rozdziały sprawdzane są przez Akari. :)
Przytoczone przeze mnie zdanie (w belce i na nagłówku) to słowa Williama Somerseta Maughama.

niedziela, 5 czerwca 2011

2. Niezwykły gość

- Nie powinieneś jeszcze wstawać – powiedziałem może trochę za ostro i zmarszczyłem lekko brwi – dopiero co cię opatrzyłem. Rana jest jeszcze świeża, może się otworzyć. – Podniosłem się z krzesła.
- Nic mi nie jest. – Usłyszałem zachrypnięty, stanowczy głos. – Gdzie ja jestem? – Rozejrzał się po korytarzu i kuchni, w której siedziałem, zmieniając tym samym temat.
- U mnie w domu – wyjaśniłem, opierając się biodrem o stół. Nie miałem zamiaru go naciskać. – Mój pies cię znalazł w jednym z opuszczonych magazynów koło lasu. – Wskazałem głową na Rukiego, który siedział koło mojej nogi i wpatrywał się czujnie w naszego gościa, kładąc po sobie uszy, ale nie ukazując kłów. Przyjrzałem mu się chwilę lekko zaskoczony. Jakoś dziwnie się zachowywał… Podejrzliwie, choć nieagresywnie… No nic. – Przyprowadziłem cię tu… – Podniosłem w końcu wzrok na bruneta. – Czy raczej przytaszczyłem – Podrapałem się, trochę zakłopotany po głowie. W końcu wleczenie chłopaka przez całą drogę trudno nazwać bezproblemowym sprowadzeniem go do mojego domu. – i opatrzyłem. Właśnie… powinienem zobaczyć twoją ranę. – Spojrzałem na niego i odepchnąłem się od drewnianego mebla.
- Nie trzeba – burknął, odsuwając się kilka kroków, gdy przymierzałem się do podejścia do niego. – Powiedziałem, że nic mi nie jest.
- Jak to nie trzeba? Muszę zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Rana nie wyglądała za pięknie… – Podszedłem jeden krok w stronę chłopaka, a wtedy on zrobił dwa do tyłu, patrząc na mnie spod byka. Jeszcze bardziej ściągnąłem brwi do środka twarzy. – Dobra, jak chcesz. – Machnąłem ręką. W końcu nie jestem w pracy, żeby próbować kogoś uszczęśliwiać na siłę - Ale gdy będzie coś nie tak, daj mi znać. Szwy są rozpuszczalne, bo innych nie miałem, więc nie będę musiał ich zdejmować, jednak mogą nie wytrzymać… – Zastanowiłem się chwilę, przyglądając długowłosemu kątem oka. – Dam ci jakieś czyste ciuchy, bo twoje raczej nie bardzo się nadają. – Zmieniłem temat. Wskazałem na podarte spodnie i zakrwawioną bluzę. Chłopak spojrzał w dół na swoje ubranie z lekkim niesmakiem i skinął głową na znak zgody. Zbyt wielkiego wyjścia to on i tak raczej nie miał.
- Zaczekaj chwilę. – Odwróciłem się do niego tyłem, zabrałem naczynia ze stołu i wstawiłem je do zlewu. Wyłączyłem telewizor i ruszyłem w kierunku chłopaka. Minąłem go w przejściu, na co on odsunął się wolno jeszcze krok do tyłu, ale nie wyglądał, jakby się mnie bał. Widziałem zaciętość w jego oczach i jakąś nieodgadnioną niechęć. Pewność siebie po prostu biła od niego na kilometr, trochę mnie przytłaczając. Przeszedłem kilka metrów, a nie słysząc za sobą żadnych kroków, odwróciłem się w jego stronę. Popatrzyłem na niego zdziwiony. Stał w jednym miejscu oparty o ścianę. Miał lekko pochyloną głowę, przez co długie włosy w większości zasłoniły twarz, jednak oczy… jego ciemnoszare tęczówki widziałem wyraźnie, czaiło się w nich coś niebezpiecznego i nieodgadnionego. Coś co jednocześnie przerażało jak i fascynowało. Na ten widok niezbyt przyjemne ciarki przebiegły mi po plecach. Odetchnąłem głęboko, uspokajając się i próbując nie dać po sobie poznać, że chłopak mnie trochę… przeraża. Dobra dość! Jak zwykle przesadzam, nie mam się czego obawiać. Do cholery, jestem przecież u siebie!
- No chodź, nie będę ci ich przecież przynosił – stwierdziłem w końcu w miarę już spokojny i uśmiechnąłem się dość wymuszenie. Dopiero wtedy odepchnął się od ściany i podszedł do mnie wolnym, ale pewnym krokiem. Zaczekałem na niego chwilę, po czym weszliśmy do pokoju. – Jesteś ode mnie wyższy, ale chudszy. – Otaksowałem go pobieżnie wzrokiem. – Może znajdę coś w miarę dobrego, ale prawdopodobnie będzie trochę na tobie wisiało.
Podszedłem do szafy i przetrząsnąłem jej zawartość. Wygrzebałem z niej w końcu jakiś pierwszy lepszy czarny T-shirt, jak się okazało z nadrukiem: sex jest bogiem, a piwo napojem.
Yyy… Skąd ja mam to u siebie? - Zamrugałem kilka razy, drapiąc się mentalnie po karku. – Ja czegoś takiego w życiu bym nie założył. W takim razie… pewnie Mark zostawił… to jego dziwaczne poczucie humoru… – W ostateczności wzruszyłem tylko ramionami, nie dociekając już źródła z jakiego była owa bluzka. Odłożyłem ją na bok i wygrzebałem inną, całkiem czarną… toć tamtej mu nie dam. Co by sobie o mnie pomyślał? Później zabrałem się za poszukiwania spodni. Na prawie samym dnie znalazłem stare, sprane jeansy, które kiedyś bardzo lubiłem, choć musiałem podwijać w nich nogawki. Wyciągnąłem do tego czystą bieliznę dla chłopaka i podszedłem do niego. Brunet dalej patrzył na mnie podejrzliwie, jakby w każdej chwili gotów był się na mnie rzucić, gdybym tylko zrobił jakiś gwałtowniejszy i nieprzemyślany ruch. Obecna postawa chłopaka przypominała mi zachowanie zwierzęcia, które czuje się czymś zagrożone… Tylko odsłoniętych kłów mu brakowało… Ruki jeszcze kilkanaście miesięcy temu bardzo podobnie reagował na obcych. Nawet teraz, w nielicznych przypadkach mu się to zdarza, dlatego nie wypuszczam go z reguły samego…
- Trzymaj. – Wręczyłem mu wszystkie przygotowane przeze mnie ubrania. Otworzyłem drzwi od sypialni. – Zapewne chcesz się wykąpać? – zapytałem i spojrzałem na niego, czekając na odpowiedź. On jednak nic nie mówił, dalej przyglądając mi się podejrzliwie. – Dobra, więc jakbyś jednak chciał, to drzwi do łazienki są pierwszymi po lewej. – Wskazałem ręką. – Pewnie jesteś głodny? – Popatrzyłem na niego, ponownie nie uzyskując jednak odpowiedzi. – ...Aha – stwierdziłem inteligentnie i zerknąłem na mojego dalej podejrzliwego w stosunku co do naszego gościa pupila. – To ja coś zrobię… Jakbyś czegoś potrzebował będę w kuchni. – Znów spróbowałem zagadać, co nie przyniosło jednak pożądanych rezultatów. Zaczekałem jeszcze chwilę, a gdy chłopak nic nie powiedział poszedłem do wspomnianego pomieszczenia, żeby coś przyszykować.
Cóż za beznadziejny przypadek!
Gdy mięso smażyło się na małym ogniu na patelni, włączyłem sobie telewizor i opierając się biodrem o brzeg szafki, zapatrzyłem w ekran. Od czasu do czasu zamieszałem w daniu, mrucząc coś do siebie cicho.
Zajęty oglądaniem jakiegoś filmu familijnego nawet nie zauważyłem, że ktoś stanął w wejściu i mi się przygląda, dokładnie badając moją sylwetkę wzrokiem. Dopiero gdy Ruki trącił mnie nosem trochę oprzytomniałem. Zerknąłem w tamtym kierunku i od razu odwróciłem się z powrotem do kuchenki, nie zauważając chłopaka. Zreflektowałem się jednak i ponownie na niego spojrzałem, uśmiechając się delikatnie.
Ubrania, które mu dałem faktycznie trochę na nim wisiały, ale nie było jeszcze tak źle. Teraz wyglądał na pewno lepiej niż w tamtych podartych i zakrwawionych.
- Za jakieś 30 minut powinno już być gotowe. – Znów próbowałem nawiązać rozmowę, bo nie lubiłem niezręcznej ciszy. Pewnie dlatego często gadałem do Rukiego, choć nie oczekiwałem iż kiedykolwiek mi odpowie. No aż tak głupi i naiwny nie byłem… chyba.  Gdy brunet nie odpowiedział westchnąłem ciężko i pomajdałem w mięsie, tracąc ochotę na próbę zagłuszenia ciszy rozmową. Owczarek znów trącił mnie mokrym i zimnym nosem. Zerknąłem na niego, a on zapiszczał.
- Później pójdziemy na spacer. – Przewróciłem wymownie oczami, a on przekrzywił głowę, robiąc swoje maślane oczy, które już dawno mnie nie ruszały. – Muszę skończyć…
- Ja mogę z nim iść – zaproponował brunet. Pierwszy raz od początku odzywając się jako pierwszy. Popatrzyłem na niego szczerze zaskoczony.
- Ym… no nie wiem – mruknąłem i spojrzałem na Rukiego, który znów nie spuszczał z naszego gościa swoich brązowych tęczówek. – On nie przepada za obcymi. Poza tym nie znasz okolicy…
- Ale on zna – wtrącił chłopak, wskazując brodą na owczarka. Jego duże, ciemnoszare tęczówki, przewiercały mnie na wylot, przez co czułem się niemalże nagi…
- No nie wiem – powtórzyłem nieprzekonany do końca. Zerknąłem na mojego czworonoga.
Nie szczerzył w sumie kłów i nie warczał, to już dobry znak… – Zauważyłem. Odruchowo poczochrałem włosy, tworząc zapewne na głowie jeszcze większy nieład niż był. Zagryzłem lekko dolną wargę, co zawsze pobudzająco działało na mojego byłego… Po chwili spojrzałem znów na chłopaka, który wyglądał, jakby wszystkie jego mięśnie się spięły. Teraz to ja cofnąłem się krok do tyłu, uderzając stopą o szafkę, bo miałem wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci i pożre lub co gorsza zgwałci… No może nie gorsza… Dobra dość!
- Ym, no niech będzie – mruknąłem zażenowany własnymi myślami. Przynajmniej jak pójdzie, to przestanie się na mnie gapić, bo i tak już czułem rumieńce, które na pewno pojawiły się na moich policzkach. Przykręciłem ogień i poszedłem do korytarza po smycz. Gdy przechodziłem koło bruneta nie cofnął się nawet o krok. Przełknąłem ślinę.
Boże w co ja się wpakowałem? – zajęczałem wewnętrznie – chciałem tylko zrobić dobry uczynek… Właściwie czemu ja wtedy nie zadzwoniłem po pogotowie, tylko tachałem go od tych cholernych magazynów do domu? – Zadałem sobie to pytanie pierwszy raz od momentu znalezienia bruneta i nie znalem na nie odpowiedzi. – Tak byłoby łatwiej… Idiota ze mnie.
Przypiąłem smycz do kółeczka przy obroży Rukiego. Spojrzałem jeszcze na chłopaka
Czemu on się tak na mnie gapi?
Nie do końca przekonany o słuszności mojej decyzji, podałem brunetowi smycz, którą od razu wziął.
- Jakby co, on zna drogę powrotną. – Przykucnąłem przed owczarkiem. – Nie spuszczaj go, – poinstruowałem chłopaka, patrząc na niego w górę – a ty bądź grzeczny. – Poczochrałem psa po szyi, brzęcząc przy okazji metalową płytką z jego imieniem. – To na razie. – Podniosłem się i otworzyłem im drzwi.
Gdy wyszli, w końcu mogłem spokojnie odetchnąć. Ten chłopak zachowywał się naprawdę jakoś… dziwnie… Przerażające. Wzdrygnąłem się lekko, ale wolałem już o tym nie myśleć. Wróciłem do kuchni, gdzie zabrałem się za kończenie włoskiego dania.

Gdy już skończyłem przygotowywanie spaghetti, postawiłem wszystko na stole, łącznie z dwoma talerzami i kompletem sztućców. Usiadłem na krześle i czekałem aż tamci dwaj wrócą.
Po kolejnych 10 minutach tępego wgapiania się w telewizor, położyłem się plackiem na stole, kładąc głowę na ramieniu. Na dźwięk otwieranych drzwi wyprostowałem się. Od razu usłyszałem radosne szczekanie mojego owczarka. Zmarszczyłem brwi zdziwiony i niezbyt zadowolony jego nagłą zmianą zachowania. To było trochę… niepokojące, jakoś Ruki nigdy specjalnie nie przepadał za obcymi… Czyżby tak nagle mu się odwidziało?
Pierwszy oczywiście wleciał do kuchni owczarek, jak zawsze zresztą, dorywając się od razu do swojej miski z wodą. Powiodłem za nim wzrokiem, po czym przeniosłem go na wejście, w którym już stał oparty o ścianę brunet. Miałem dziwne wrażenie, że zachowuje się, jakby był u siebie, a nie swojego wybawcy. Przy nim dosłownie zaczynałem się czuć obco we własnym domu.
- Em… siadaj i jedz. – Wskazałem głową krzesło i zaczekałem, aż w końcu się ruszy i zajmie miejsce przy stole.
Zgrabnie odepchnął się od ściany i podszedł do mebla, na którym po chwili usiadł. Mój owczarek podszedł do mnie i jak zawsze rozłożył się koło mojego krzesła.
- Długo wam to zeszło… Mam nadzieję, że był grzeczny. – Uśmiechnąłem się i zabrałem do nakładania sobie jedzenia. Ponownie nie uzyskałem odpowiedzi, co powoli zaczęło mnie już irytować. Zerknąłem na bruneta… Moja ręka, trzymająca łyżkę, którą nakładałem sobie mięso zamarła w połowie drogi. Dałbym sobie jakąś kończynę uciąć, że chłopak przez krótką chwilę patrzy podejrzliwie na sztućce, jakby miały mu zrobić krzywdę. W końcu dość niepewnie wziął widelec i poszedł za moim przykładem nabierania sobie jedzenia. Gdy jego szare tęczówki spoczęły na mnie, otrzeźwiałem i zgarnąłem odpowiednią ilość składników do spaghetti na talerz, po czym posypałem wszystko startym serem. Ponownie zerknąłem dyskretnie na chłopaka, który już brał się za jedzenie swojej dość pokaźnej porcji, pozbawionej żółtego dodatku.
Ciekawe, gdzie on to pomieści? – Uniosłem do góry jedną brew.
- Mogę wiedzieć, jak masz na imię? – zagadnąłem chyba po raz setny z nadzieją, że tym razem mnie nie zbędzie. Przez chwilę zapanowała cisza, a gdy już myślałem, że chłopak faktycznie się nie odezwie, jednak odpowiedział.
- Mikaru. – Dziobnął widelcem w swoim talerzu i zerknął na mnie. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, ale speszony od razu odwróciłem wzrok, który skupiłem na Rukim. – A ty? – zapytał po chwili, przechylając lekko głowę.
- Josh – Z lekkim wahaniem wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, ale nie uścisnął jej. Przyglądał mi się tylko, chociaż już jakoś inaczej niż wcześniej. Łagodniej? – Mi też jest miło – mruknąłem, zabierając po chwili rękę i ocierając ją o spodnie.
- Skąd jesteś? – Próbowałem utrzymać jakoś rozmowę.
- Czemu cię to interesuje? – odpowiedział co w moich uszach zabrzmiało bardziej, jak warczenie.
- Po prostu jestem ciekawy – mruknąłem, całkowicie tracąc ochotę na prowadzenie z nim konwersacji. Westchnąłem cicho. Wsadziłem sobie do ust sporą porcję spaghetti, żeby znów mnie nie naszło na zadawanie zbytecznych pytań, przez co prawie się udławiłem.

Przeciągnąłem się na krześle. Zerknąłem na zegarek wskazujący 22. Po obiedzie postanowiłem trochę nadrobić zaległości z pracy, bo przez miesiąc wolego niczego oczywiście nie tknąłem, a jutro wracam do szpitala. Taak, jakże ja się z tego niezmiernie cieszę. Znów godziny użerania się z pacjentami i ich rodzinami, latania od sali do sali i zero wolnego czasu… Zgarnąłem porozwalane przede mną papierzyska w mniej więcej jedną kupę. Podniosłem się z mebla i ruszyłem do salonu. Brunet siedział na sofie w tej samej pozycji w której go zostawiłem i wpatrywał się w ekran telewizora. Ruki podniósł łeb, opierając go na oparciu sofy i zaskomlał cicho. Byłem pewien, że macha ogonem, choć tego już nie mogłem zobaczyć. Jakąś godzinę temu Mikaru znów z nim wychodził, więc ja już się po nocy nie muszę szlajać.
- Co oglądasz? – Stanąłem za oparciem kanapy.
- Underworld – burknął.
- Lubisz fantasy? – Uniosłem do góry brew w geście szczerego zdziwienia.
- Powiedzmy. – Uśmiechnął się jakoś tak tajemniczo, a jednocześnie drapieżnie kącikiem ust. – Ty nie? – Spojrzał na mnie, unosząc lekko głowę.
- Nie. – Wykrzywiłem twarz w dziwnym grymasie – Nie lubię tego w co nie wierzę, a ja nie wierzę w to czego nigdy nie widziałem. – Wzruszyłem ramionami, jakby było to oczywiste.
- Ach tak. – Zadrwił jawnie chłopak i powrócił do filmu, urywając tym samym naszą rozmowę. Zerknąłem na ekran, gdzie akurat jakaś blondynka wisiała na suficie i syczała, ukazując zdecydowanie za długie, jak na człowieka kły. Zmarszczyłem lekko nos.
Wampiry, wilkołaki i inne szkaradztwa… jak w ogóle ktoś może w coś takiego wierzyć? No dobra, może nie wierzyć, ale to lubić? – Wzdrygnąłem się lekko.
- Ja idę spać. – Zacząłem, czekając na reakcję szarookiego – Wyciągnę ci coś do spania. – Mikaru nawet nie drgnął, nie mówiąc już o oderwaniu wzroku od filmu. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. – Ruki, chodź. – Poklepałem się po udzie na co owczarek od razu zeskoczył z sofy. – Jutro rano idę do pracy, więc jak możesz to wyjdź z nim… – Ponownie nie doczekałem się odpowiedzi. – To dobranoc. – Podrapałem się po głowie trochę zakłopotany. Nie zauważając jednak żadnego zainteresowania ze strony długowłosego odwróciłem się i poszedłem do sypialni. Jak można być tak niemiłym? Ja tu niemalże skaczę przy nim. Gotuję, co samo w sobie jest w moim przypadku aktem najwyższego poświęcenia. Zszywam… A on jest taki niewdzięczny. Westchnąłem ciężko. Wygrzebałem mu jakąś inna koszulkę oraz krótkie spodenki i zaniosłem to do pokoju gościnnego, gdzie poprzedniego dnia go zawlokłem, po czym od razu położyłem się spać.

Jak ciężko się przyzwyczaić do pracy po długim urlopie, to się w głowie nie mieści. Z dala od pacjentów, ich rodzin, narzekania, jęków, krzyków, lamentów, bólów głowy i bezsenności… Już tęsknię za ciszą i spokojem, wstawaniem o 8 rano, czytaniem książek, a nie kart, normalnym, regularnym jedzeniem… Na Jowisza!
Dziś byłem naprawdę padnięty. Ledwo wdrapałem się na drugie piętro i wygrzebałem klucze z kieszeni. Miałem wrażenie, że mój żołądek przyssał się do kręgosłupa, tak strasznie chciało mi się jeść… Jak uda mi się jednak zrobić choć kanapkę to będzie cud. Z ciężkim westchnieniem pchnąłem drzwi. Od razu uderzył mnie przepiękny zapach jakiejś potrawy. Błogi uśmiech zagościł na mojej twarzy. Miałem wrażenie, że tylko od jej aromatu zaczynam się ślinić. Nawet nie zauważyłem Rukiego, który przybiegł mnie powitać, machając radośnie ogonem, tylko wleciałem do środka, jak na skrzydłach, nie odczuwając już zmęczenia. Stanąłem w przejściu do kuchni, a moja szczęka powędrowała na podłogę. Mój gość siedział przy stole i wpatrywał się we mnie tymi ślicznymi, szarymi oczami. Zagapiłem się na niego, jak jakiś niedorozwinięty, bo… on się uśmiechał! Delikatnie i przyjaźnie. Zamrugałem kilka razy zdziwiony. Wczoraj prawie się na mnie rzucił, był opryskliwy i niemiły, a dziś… Kurwa o co tu chodzi? Zachowuje się jak kobieta w ciąży z tymi zmianami nastrojów.
- Cześć – mruknął cicho.
- Cześć. – Podrapałem się trochę zakłopotany w kark. Może dziś jest dzień dobroci dla zwierząt? A może… Rozejrzałem się niepewnie po korytarzu, żeby sprawdzić czy nie widać gdzieś jakiejś kamery.
- Zrobiłem coś na obiad…

- Boże, to było po prostu przepyszne, ale jestem pełny. – Całym ciałem oparłem się o oparcie krzesła i poklepałem teatralnie po brzuchu. – Nawet bym nie pomyślał, że tak świetnie gotujesz.
- Trzeba być na wszystko przygotowanym.
- Wiem, wiem choć ja na przykład nienawidzę pichcić. – Popatrzył na mnie ciekawie. Dziś wydawał mi się w ogóle innym człowiekiem. Może wczoraj był w lekkim szoku? Nowe otoczenie, ludzie? Każdy inaczej reaguje.
- Może deser? – Wyrwał mnie z rozmyślań. Uśmiechnął się jakoś drapieżnie, przekrzywiając lekko głowę.
- Nic już nie zmieszczę. – Zaśmiałem się głośno i spojrzałem na chłopaka, który kręcił z rozbawianiem głową. – No co? – zapytałem zdezorientowany.
- Nie nic.
- Wczoraj nie byłeś taki miły i chętny do rozmowy. – Zacząłem ostrożnie, przyglądając się jego reakcji. – Coś się zmieniło?
- Sporo. – Popatrzył na Rukiego, który jak zawsze leżał przy mojej nodze. Powiodłem za jego spojrzeniem, na co owczarek zamachał leniwie ogonem. – Jesteś lekarzem?
- Tak. – Przeciągnąłem się na krześle. Jego zmiana stosunku co do mnie sprawiła, że się rozluźniłem. – Zawsze chciałem nim być. Choć moi rodzice nie byli zachwyceni. Myśleli, że przejmę ich kancelarię. – Skrzywiłem się na to wspomnienie. Do dziś ojciec mi to wypomina, przy każdej możliwej okazji. Normalny rodzic zapewne by się cieszył, że dziecko rozwija się i ma własne ambicję, ale nie on. Już dawno zaplanował mi życie od narodzin, aż do śmierci i nie brał w swoich planach w ogóle pod uwagę mojego zdania. Pewnie dlatego w jego mniemaniu zawiodłem go na wszystkich możliwych frontach. Od bójek w szkole, poprzez wybór studiów, a później pracy, aż do braku potomka. Życie jest okrutne i nieprzewidywalne…
- A ty co właściwie robisz? Nikt się o ciebie nie będzie martwił? – Oparłem łokcie na stole i ułożyłem brodę na splecionych dłoniach, wpatrując się w chłopaka.
- Skończyłem szkołę. Można powiedzieć, że tak jakby prowadzę rodzinny interes… – Wzruszył ramionami.
- To ile ty masz lat? – Uniosłem do góry brwi, jak dla mnie to on wyglądał góra na dwadzieścia.
- Można powiedzieć, że prawie 23. – Uśmiechnął się jakoś tak… dziwnie.
- Rozumiem…

Od naszego pierwszego obiadu, ugotowanego przez Mikaru minęły dwa miesiące i tak naprawdę nie wiem kiedy to nastąpiło. Przy nim czas płynął mi w zastraszająco szybkim tempie i nawet jakbym chciał go zatrzymać, to nie było niestety takiej możliwości. Pamiętam, jakbym dopiero wczoraj go znalazł i przyprowadził do domu. Świetnie się dogadywaliśmy. Ja pracowałem, a on z własnej, nieprzymuszonej woli zajmował się domem i moim owczarkiem.
Brunet okazał się miły, ciepły i zabawny, ale także uparty, zawsze miał własne zdanie na dany temat. Sprawiał, że umiałem śmiać się z samego siebie, co kiedyś graniczyło z cudem. Mogłem w końcu mówić do kogoś kto mi odpowie, nie żeby komentowanie najnowszych nowinek ze świata Rukiemu nie było miłe, było po prostu… inaczej. Mogłem skarżyć się mu na pacjentów, swoich współpracowników, a on zawsze wiedział co odpowiedzieć, żeby podnieść mnie na duchu. Zaczynałem powoli traktować go, jak nierozłączną cząstkę mojego życia. Każdego dnia przyzwyczajałem się do niego coraz bardziej i wewnętrznie miałem nadzieję, że to nigdy się nie skończy, że nie odejdzie. Przez cały ten czas poznawałem go coraz lepiej, a świadomość, że pewnego razu oświadczy mi, iż odchodzi… Nie chciała mi nawet przejść przez myśl, dlatego spychałem ją w najciemniejsze zakamarki mojego umysłu…
- Josh, słuchasz mnie? – Mikaru niedelikatnie dziobnął mnie palcem w żebra.
- Tak oczywiście. – Zamrugałem kilka razy i zmarszczyłem lekko brwi, próbując sobie przypomnieć o czym wcześniej zaczęliśmy rozmawiać. – To… mówiłeś coś? – Spojrzałem na niego niepewnie i poprawiłem się na sofie.
- Gdybyś mnie słuchał to byś wiedział – fuknął i spojrzał na mnie mało przychylnie, jakby chciał skarcić niegrzeczne dziecko. Od razu jednak spoważniał i popatrzył mi w oczy. Dlaczego miałem wrażenie, że zaraz coś się skończy, że mój świat się zmieni i nie będzie już taki piękny, jak do tej pory? Dlaczego jego oczy pociemniały… – Jutro wyjeżdżam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz