Blog o tematyce yaoi/shonen-ai (boy&boy). Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, proszę o opuszczenie go. Pozostałych witam serdecznie.
Gdyby znalazła się osoba, która byłaby zainteresowana kontaktem, ze mną (o coś zapytać, porozmawiać, ochrzanić... itp. itd.) gg: 25194153
Rozdziały sprawdzane są przez Akari. :)
Przytoczone przeze mnie zdanie (w belce i na nagłówku) to słowa Williama Somerseta Maughama.

sobota, 4 czerwca 2011

1. Niezwykły gość

- Ruki! – zawołałem po raz n-ty. – Gdzieś ty polazł do cholery? – szepnąłem, opierając dłonie na biodrach. Rozejrzałem się po ciemnej ulicy, otoczonej opuszczonymi magazynami znajdującymi się na obrzeżach miasta, koło lasu. Dotarłem aż tu, szukając tego pchlarza.
- Ruki! – krzyknąłem znowu.
Westchnąłem ciężko, spuszczając głowę. Odczekałem chwilę, nasłuchując i już miałem iść dalej, gdy doszło do mnie ciche szczekanie. Nadstawiłem uszu, próbując zlokalizować źródło dźwięku. Po chwili wyprostowałem się jak struna, odwracając gwałtownie.
- Tu jesteś paskudo wredna – mruknąłem, wpatrując się w jedno miejsce. Uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem w kierunku samotnego magazynu, stojącego jakby na uboczu. W okolicy nie paliła się żadna latarnia, dlatego tylko dzięki odbitemu światłu księżyca widziałem chociaż kontury drewnianego budynku do którego zmierzałem.
- Boże, ale ciemnica… – stwierdziłem cicho. – Cholera – dodałem, potykając się o coś. – Znów gadam do siebie – westchnąłem po chwili – i chyba nigdy się tego nie oduczę. – Pokręciłem zrezygnowany głową.
Gdy znów stanąłem na jakimś bliżej niezidentyfikowanym przedmiocie, zatrzymałem się na moment. Wytężyłem, jak mogłem najbardziej wzrok, żeby się nie zabić i nie stracić też zębów, po czym ruszyłem powoli do przodu. Po kilku niemiłosiernie długich minutach doszedłem do swojego celu. Obejrzałem dokładnie przód budynku i dopiero teraz zauważyłem wyrwę z lewej strony dwuskrzydłowych drzwi.
- Pewnie tędy wlazł – szepnąłem, przyglądając się dziurze. Ja jednak nie miałem zamiaru przeciskać się przez tą szparę.
Dotknąłem dłonią uchwytu wyraźnie wysłużonych drzwi i pchnąłem je ostrożnie. Bez żadnych problemów ustąpiły, głośno i złowrogo trzeszcząc. W powietrze uniosła się nieduża chmura kurzu, którą rozpędziłem dłonią. Lekki dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy ogarnął mnie mrok pomieszczenia i dziwaczne cienie, stworzone przez wpadające oknem światło księżyca. Postawiłem krok do przodu, a w moje nozdrza uderzył zapach starości i stęchlizny, co na chwilę pozbawiło mnie oddechu.
- Ale rudera – stwierdziłem, wychylając głowę i rozglądając się dookoła. Ruszyłem niepewnie przed siebie, gdy po lewej stronie rozległ się jakiś hałas. Podskoczyłem przerażony i już miałem wykonać taktyczny odwrót, kiedy usłyszałem ciche skomlenie. Odetchnąłem parę razy głęboko, żeby opanować szaleńcze bicie mojego serca.
Trochę uspokojony spojrzałem w tamtym kierunku z nadzieją, że to mój pies, a nie jakaś inna potwora.
- Ruki? – powiedziałem niemal szeptem, jakby bojąc się iż zaraz coś na mnie wyleci. Zwłaszcza, że jakiś niewyraźny kształt poruszył się nieznacznie, serwując mojej osobie kolejna porcję strachu… Zmrużyłem lekko oczy. – Matko jedyna, po cholerę tu wlazłeś? – warknąłem na niego i lekko pochylony, ostrożnie podszedłem do owczarka niemieckiego, który nawet nie raczył się ruszyć z miejsca o milimetr.
Z każdym krokiem widziałem go coraz wyraźniej. Gdy byłem już blisko, podniósł łeb do góry i zapiszczał cicho.
- Wiesz jak się o ciebie bałem, paskudo? – szepnąłem i wyciągnąłem do niego rękę, którą polizał. Uśmiechnąłem się delikatnie. Kucnąłem w końcu przed nim i potarmosiłem jego sierść na szyi, a metalowa blaszka przyczepiona do jego obroży zadzwoniła cicho.
- Dobra, chodźmy – powiedziałem już głośniej i zacząłem się podnosić. Owczarek zaskomlał i oparł na czymś głowę. – No co ty? Nie zostajemy tutaj. – Spojrzałem na niego z niedowierzaniem i wyciągnąłem dłoń, żeby pociągnąć go za obrożę. Moja ręka zamarła w połowie drogi do szyi psa. Dopiero teraz zauważyłem na czym mój pupil opiera łeb. Powiodłem wzrokiem z czyjegoś uda, przez brzuch i klatkę piersiową, aż do twarzy.
- Boże. – Ukląkłem z powrotem, wstrzymując powietrze w płucach. Przyłożyłem ucho do klatki piersiowej chłopaka i nasłuchiwałem chwilę. – Oddycha. – Odetchnąłem z ulgą i wyprostowałem się. – Dobry pies. – Poklepałem go po łbie, a on położył uszy po sobie i zamachał ogonem. – Dobra, teraz się posuń. – Odepchnąłem go delikatnie od ciała długowłosego. Przerzuciłem sobie jego rękę przez szyję i próbowałem go podnieść, co nie okazało się takie proste jak myślałem. – Boże, jaki on ciężki – stęknąłem, stając w końcu z trudem na nogach i podciągając nieznajomego mniej więcej do pionu. Oplotłem wolną rękę wokół szczupłej tali dzieciaka i przyciągnąłem go do siebie, żeby nie upadł.
- Ruki. Idziemy. – Ledwo wydyszałem, bo już byłem zmęczony samym trzymaniem bezwładnego ciała.

Droga powrotna, która zajmowała mi normalnie góra dwadzieścia minut, trwała ponad dwie godziny, wliczając w to oczywiście postoje. W końcu jednak zdyszany, zasapany i półżywy stanąłem przed drzwiami swojego mieszkania. Po raz któryś w czasie całej wędrówki, podrzuciłem nieprzytomnym chłopakiem, który zsunął się niżej, żeby całkiem nie wylądował na ziemi.
- I co się gapisz? – zapytałem retorycznie, wpatrującego się we mnie psa, który przekręcił śmiesznie głowę. – Jestem bez kondycji – jęknąłem do siebie.
Jedną ręką wygrzebałem z kieszeni klucze. Spośród wszystkich znalazłem ten właściwy i jakimś cudem trafiłem nim do dziurki.
- Jesteśmy w domu – westchnąłem, otwierając drzwi i odetchnąłem głęboko z ulgą.
Pies oczywiście wleciał pierwszy, machając jak szalony ogonem i nie patrząc w ogóle na moją mękę.
- Egoista. – Przewróciłem wymownie oczami.
Wtaszczyłem niesione całą drogę ciało do środka  i od razu zawlokłem je do pokoju gościnnego, zapalając po drodze światło. Gdy doszedłem do łóżka, położyłem na nim długowłosego. Może trochę za brutalnie, ale nie miałem już siły na bycie delikatnym. Zresztą i tak pewnie nie poczuł. Przyłożyłem dłoń do klatki piersiowej i odetchnąłem kilka razy.
- Jak można być tak chudym i tak ciężkim. – Zerknąłem na sylwetkę nieprzytomnego.
Wyprostowałem się z trudem. Niepewnie wyciągnąłem dłoń w jego kierunku i odgarnąłem długie włosy z twarzy dzieciaka. Przechyliłem głowę, żeby się mu lepiej przyjrzeć. Chłopak był naprawdę przystojny. Wyglądał na jakieś góra 20 lat. Delikatne, niemalże dziewczęce rysy twarzy, oliwkowa cera, długie, gęste, czarne rzęsy i takiego samego koloru ładnie wykrojone brwi. Zszedłem wzrokiem niżej na wyraźne kości policzkowe, prosty, średniej wielkości nos i dość wąskie malinowe usta . Spojrzałem później na klatkę piersiową nieznajomego i dopiero teraz zauważyłem rozległą, szkarłatną plamę po lewej stronie jego torsu, poniżej żeber.
- Kurwa – szepnąłem i pomimo zmęczenia pognałem do łazienki.
Wziąłem z niej apteczkę i wróciłem do pokoju gościnnego. Uklęknąłem koło łóżka i wyjąłem z czerwonego pudełka z białym krzyżykiem małe nożyczki. Przeciąłem nimi zakrwawiony materiał i zobaczyłem sporej wielkości dziurę po kuli. Rana już nie krwawiła, ale nie wyglądała za ładnie…

Całkiem już wyczerpany opatrywaniem chłopaka, usiadłem na podłodze, opierając się plecami o łóżko. Przetarłem twarz dłonią, którą osłoniłem później oczy. Po chwili zabrałem ją i spojrzałem na wyciągnięty z rany bruneta pocisk. Wziąłem go w dłoń, obracając powoli między palcami.
- Kto w tych czasach robi srebrne kule? – Rzuciłem cicho do niej pytanie, jakby z nadzieją, że mi na nie odpowie. Szkoda tylko, iż uparcie milczała, nie chcąc tym samym zaspokoić mojej ciekawości.
Jednak to nie surowiec z jakiego był zrobiony nabój zdziwił mnie najbardziej… Ranę opatrywałem ponad trzydzieści minut, a to tylko dlatego, że zaczęła się już goić. Oznaczało to, iż chłopak musiał z nią chodzić już od jakiegoś czasu, a zważywszy na to gdzie kula trafiła… No powinien już się wykrwawić i leżeć gdzieś martwy…
Położyłem pocisk na waciku, na szafce nocnej. Z lekkimi problemami wstałem z podłogi i przeciągnąłem się, wsłuchując w trzeszczące niemiło kości. Przykryłem jeszcze młodzieńca kocem i wyszedłem z pokoju gościnnego, gasząc po drodze światło.
Podpierając się ściany, po ciemku skierowałem się do kuchni. Otworzyłem lodówkę i na chwilę zamarłem oślepiony światłem pochodzącym z jej środka. Zamrugałem kilka razy, po czym wyciągnąłem sok pomarańczowy i napiłem się go prosto z kartonu, idąc powoli do przejścia. Postawiłem go na wysepce służącej mi za stół i poszedłem do sypialni.
Otworzyłem drzwi i po omacku zapaliłem światło. Ruki leżał już na łóżku, jakby nigdy nic, a gdy zauważył, że na niego patrzę zamachał wesoło ogonem, nie podnosząc nawet łaskawie łba z pościeli. Rozebrałem się szybko, zostając tylko w koszulce i bokserkach. Podszedłem do posłania i popatrzyłem wymownie na zwierzaka.
- No posuń się cholero. – Pchnąłem lekko zwierzaka, który niechętnie się przesunął i wlazłem do łóżka, przykrywając się po sam czubek głowy.

- Ruki spadaj! – prychnąłem, odsuwając pysk psa od swojej twarzy, którą przed chwilą zawzięcie lizał. Przekręciłem się na brzuch. – Zaraz pójdziemy na spacer – mruknąłem niewyraźnie, wtulając twarz w poduszkę. Owczarek zaszczekał niezadowolony jawną ignorancją z mojej strony i pokręcił się na łóżku. Kiedy i to nie zmusiło mnie do wstania, skoczył na mnie jak mały szczeniak, po czym położył się całym ciężarem na moich plecach
- Gezz – sapnąłem zaskoczony i niezadowolony jednocześnie. – Już wstaję. – Podniosłem się na łokciach, po czym usiadłem, zrzucając z siebie futrzaka.
- Dobrze, że mam jeszcze dziś wolne – westchnąłem, widząc na zegarku, która jest godzina.
Zwlokłem się z posłania i zabrałem ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Półprzytomny skierowałem się do łazienki, gdzie wziąłem szybki, zimny prysznic, który od razu mnie rozbudził. Czyściutki i wysuszony ubrałem się. Kiedy otworzyłem drzwi do łazienki chcąc z niej wyjść, omalże nie wpadłem na Rukiego, który czatował już pod drzwiami ze smyczą w pysku.
- Aleś ty niecierpliwy. – Przewróciłem wymownie oczami.
Założyłem buty. Przypiąłem smycz do obroży mojego pupila i wyszedłem z nim na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
- Dzisiaj cię nie spuszczam. – Pogroziłem psu, który zamerdał niemrawo ogonem. – Nie mam zamiaru znowu ciebie szukać po całym mieście – westchnąłem.

Gdy wróciłem ze spaceru, spuściłem czworonoga, a on od razu pognał do kuchni.
Ściągnąłem buty i zajrzałem do pokoju gościnnego sprawdzić co z moim gościem. Wyglądało na to, że chłopak od wczoraj nawet się nie poruszył. Zamknąłem za sobą cicho drzwi i poszedłem w końcu za przykładem owczarka, chcąc zjeść śniadanie.
Kiedy wchodziłem do pomieszczenia Ruki chłeptał sobie spokojnie wodę. Nastawiłem owy bezbarwny napój na herbatę i w czasie gdy ona się gotowała przygotowałem sobie jedzenie. Kiedy doszło do moich uszu ciche kliknięcie od strony czajnika elektrycznego, oznaczające iż woda jest już gotowa, wlałem ją do kubka. Postawiłem wszystko na stole. Podszedłem jeszcze do jednej z szafek i wyciągnąłem z niej karmę dla psa, którą nasypałem mu do miski, a drugą napełniłem świeżą wodą.
Usiadłem w końcu na krześle i zabrałem się za jedzenie.
Gdy wpychałem w  siebie kolejną kanapkę, włączyłem wiadomości i tradycyjnie zacząłem je komentować owczarkowi, który ułożył się przy moim krześle. W pewnym momencie Ruki podniósł gwałtownie głowę, wpatrując się w przejście i zaszczekał cicho. Spojrzałem na zwierzaka, a później powiodłem wzrokiem za jego spojrzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz