Odgarnąłem sprzed twarzy kolejną gałąź, a wolną ręką podtrzymałem się najbliższego pnia jakiegoś drzewa. Nabrałem w płuca haust powietrza, po czym nadstawiłem uszu, żeby usłyszeć w końcu coś więcej niż tylko szeleszczące liście, ćwierkające ptaki czy bzyczące dookoła mnie owady, co wcale nie okazało się takie proste. Zmarszczyłem brwi, próbując się skoncentrować, żeby wychwycić choć nikły dźwięk, podpowiadający mi, że raczej się nie zgubiłem…
Jednak nie zabłądziłem. – Uśmiechnąłem się blado, kiedy w końcu doszedł do mnie jeszcze cichy, lecz charakterystyczny huk, wydobywając dodatkowo z mojego gardła pełne ulgi westchnienie. Zerknąłem przed siebie i zaraz na nowo spoważniałem, uświadomiwszy sobie ilość metrów, która mi jeszcze pozostała do pokonania. – Nienawidzę upałów! – Wytarłem czoło o krótki rękaw koszulki. Odepchnąłem się od sosny i wolno ruszyłem do przodu, obijając się jak jakiś pijak o kolejne drzewa, które jak na złość pojawiały się na mojej drodze.
Dosłownie padałem z nóg, a ten las – czy może ta konkretna jego część – chyba wyjątkowo mnie nie lubił. Na każdym kroku bowiem i we wszelaki możliwy sposób serwował mi kolejne przeszkody, a one coraz to nowsze siniaki i zadrapania, co zdecydowanie nie sprzyjało łatwemu poruszaniu się tu. A fakt, że miejsce to jest wybitnie mało uczęszczane przez ludzi, sprawiał, że spacery tutaj stawały się niezwykle uciążliwe. Zwłaszcza gdy ktoś nie tylko nie ma genialnej orientacji w terenie, ale też brak mu aż tak dobrej podzielności uwagi, żeby skupiać się zarówno na tym co ma przed sobą, jak i pod stopami…
- Aua – syknąłem, gdy uderzyłem głową w zwisającą gałąź, której oczywiście nie zauważyłem, patrząc pod nogi, żeby uchronić je przed dodatkowymi potłuczeniami. Wystarczyło mi to, że i tak już trochę kulałem, gdyż jedną z nich wpadłem w dość głęboką jamkę…
Odruchowo skuliłem się i zamknąłem jedno oko, drugim patrząc podejrzliwie do góry na mojego napastnika, który huśtał się teraz – jakby z jawną kpiną – na boki. Pochyliłem się lekko do przodu, nie spuszczając z badyla oka i wycofałem ostrożnie spod niego, pocierając poszkodowaną część ciała. Kiedy poczułem się w miarę bezpiecznie wyprostowałem się, kontynuując rozpoczętą morderczą wędrówkę.
Niemalże całą drogę zastanawiałem się jakim cudem, przy takim natężeniu przeszkód, idąc tędy z Mikaru i to nocą, pomimo iż parę razy się o coś walnąłem czy potknąłem, nie doznałem jakichś większych uszczerbków na ciele. Zwłaszcza iż dopiero teraz, kiedy było jasno, miałem okazję dokładniej przyjrzeć się tutejszej ilości drewna, kamieni oraz wystających pni, która była… spora… i to bardzo, a co za tym idzie… niebezpieczna. A już dla kogoś takiego jak ja w szczególności…
W takich miejscach, na których ludzie nie położyli jeszcze swojej łapy, żeby na siłę je sobie podporządkować, ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Tutaj upływu lat nie liczy się przez pryzmat kolejnego powstającego biurowca czy jeszcze jednej zmiany przeznaczenia jakiegoś budynku. A im człowiek dalej zapuszcza się w owe leśne odmęty, tym coraz bardziej to wszystko na sobie odczuwa i ma możliwość jakby powrotu do wcześniejszych, zupełnie innych czasów… Tych w których w puszczach rządziły „dzikie bestie”, gdzie ludzie polowali na zwierzęta, nie z przyjemności czy dla rekreacji, ale żeby wyżywić rodziny lub po prostu ochronić je przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Ot zwykły, naturalny porządek rzeczy, utrzymujący niemalże idealną równowagę między żyjącymi obok siebie istotami.
Gdy odgarnąłem sprzed twarzy jedną z nielicznych już gałęzi, odetchnąłem płytko. Razem z sapiącym przez upał, ale dzielnie truchtającym obok mnie Rukim, doszedłem w końcu na polanę. Oczywiście nie tą pierwszą, gdzie kiedyś już znalazłem owczarka i spotkałem po tak długim czasie Mikaru, a która przez wczorajszy koszmar niezbyt przyjemnie mi się kojarzyła, ale na tą drugą, pokazaną mi przez bruneta.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Od samego wyjścia, czy raczej wypadnięcia z domu nie byłem pewien czy tutaj trafię. W końcu byłem w tym miejscu tylko raz i do tego nie dość, że w nocy, to jeszcze na dodatek z kimś innym. A fakt, że nie znałem w ogóle tych terenów, a przez to nie miałem pojęcia gdzie indziej mógłbym pójść, zdecydowanie nie ułatwiał mi sprawy, zwłaszcza iż nie chciałem być gdzieś, gdzie łatwo mogliby mnie znaleźć… Dlatego zaryzykowałem. Z drugiej jednak strony zawsze miałem przy sobie Rukiego, więc w ostateczności on mógłby wskazać właściwą drogę powrotną. A jeżeli nawet nie, to co gorszego byłoby w stanie nas tu spotkać poza zabłądzeniem i w konsekwencji zapewne śmiercią z głodu lub ewentualnie rozszarpanie przez jakiegoś drapieżnika…?
Przełknąłem ślinę. W mojej głowie jak na zawołanie pojawił się obraz dwóch wielkich wilków, z których jeden z wyszczerzonymi kłami podchodził coraz bliżej mnie, natomiast drugi w tym czasie zajmował się moim psiakiem…
Jezu. – Potrząsnąłem głową. Już sam nie wiedziałem która wizja była gorsza… Ta z koszmaru, w której niemalże zalewało mnie morze szkarłatu czy ta z dwoma drapieżnikami rozszarpującymi nam tętnice…? – Nie, nie! Zdecydowanie obie były nie do przyjęcia…
Tak więc, żeby chociaż jedna z tych okropności na pewno mnie nie spotkała, wolałem trzymać się jak najdalej od tamtej polany… Zresztą miałem jakieś niejasne wrażenie, że to nowe miejsce choć trochę ukoi moje nerwy i pozwoli na spokojnie przemyśleć parę rzeczy. Przede wszystkim miałem jednak nadzieję, że to właśnie tam kogoś spotkam… A jeżeli nawet nie… To chociaż trochę odpocznę w samotności i ciszy zakłócanej tylko przyjemnie stłumionym hukiem rozbijającej się o skały wody.
Uśmiechnąłem się błogo.
Gdy tylko minąłem ostatnie drzewo odruchowo rozejrzałem się po okolicy z nikłą nadzieją, że zobaczę tu bruneta. Jednakże kiedy tylko moja głowa po raz trzeci obróciła się o 180 stopni, upewniając mnie w przekonaniu, że jestem zupełnie sam, westchnąłem ciężko. Podniosłem dłonie i przejechałem nimi od policzków aż na kark, na którym je zaplotłem, schylając głowę i wbijając niewidzące spojrzenie w zieloną trawę.
- Nie ma go – stwierdziłem głucho, jakby upewniając samego siebie co do prawdziwości owych słów. Kątem oka zerknąłem na Rukiego, który usiadł koło mojej nogi, posapując ciężko.
Obaj nie cierpieliśmy upałów, jednak taka pogoda z pewnością bardziej nie sprzyjała owczarkowi niż mnie. Nieraz zastanawiałem się, jak zwierzęta wytrzymują w takie dni jak ten dzisiejszy. Przecież przez ilość futra, które musiał na sobie nosić było mu zdecydowanie za gorąco. Zwłaszcza, że owczarek normalnie leżałby teraz w mieszkaniu, w jakimś chłodnym kącie na gołych płytkach, ruszając się tylko czasami do miski z wodą lub jedzeniem, które i tak zwykle podstawiałem mu pod nos.
W taki skwar starałem się wychodzić z nim jak najrzadziej w ciągu dnia, zwłaszcza gdy słońce najbardziej paliło, przez co nie dość, że późno kładłem się spać to jeszcze rano wstawałem, żeby tylko się za bardzo nie zgrzał. I chyba jedynym plusem tego wszystkiego było to, że nie pakował mi się w takich chwilach do łóżka, gdyż chłodna podłoga była bardziej kuszącą perspektywą… Zresztą w lecie główną jego rozrywką były chyba spacery nad wodę, którą wręcz ubóstwiał. Wprawdzie wracał z nad niej cały mokry i brudny, ale za to szczęśliwy. Jednakże takie chwile miały również swoje złe strony, gdyż Ruki jako wyjątkowo hojny i lubiący się dzielić swoją radością z innymi futrzak chętnie to wykorzystywał… zwłaszcza na mnie… Dlatego ślady jego łap na moich ubraniach były wówczas najmniejszą oznaką jego dobrego humoru…
Psiak nagle nadstawił uszy, po czym przekręcił głowę w prawo, ale zaraz z powrotem skupił się na jeziorze, które rozciągało się przed nami.
- Skoro tak świetnie się rozumiecie, mógłbyś go jakoś zawiadomić, że tu jesteśmy… Chciałem z nim porozmawiać – mruknąłem smętnie, przejeżdżając kciukami po swojej mokrej już skórze.
Odczekałem chwilę, ale owczarek nie zareagował w jakikolwiek sposób na moje słowa, po czym wysunął do przodu łeb i zamachał ogonem, piszcząc cicho. Z ciekawości powiodłem za jego wzrokiem, żeby zobaczyć co tak bardzo go zainteresowało. Gdy tylko zauważyłem jakąś kaczkę, która wypłynęła niewiadomo skąd oraz kiedy, uśmiechnąłem się delikatnie, kręcąc lekko głową.
- I tak nie masz z nią żadnych szans… Słyszysz mnie? – Szturchnąłem lekko zwierzaka w nogę, śmiejąc się cicho z rozbawieniem. Dopiero po tym niespiesznie zwrócił na mnie uwagę, podnosząc do góry głowę, ale nawet nie ruszył się z zajmowanego przez siebie miejsca. Przewróciłem wymownie oczami. – Czy ty zawsze myślisz tylko o sobie? – zapytałem, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Psiak chyba jednak, jak to miał w zwyczaju, zdecydował się obrazowo mi jej udzielić, bo po kilku sekundach z powrotem zainteresował się ptakiem, niespiesznie przecinającym gładką do tej pory powierzchnię jeziora, po czym podniósł się z miejsca i podszedł do zbiornika wodnego.
- To było pytanie retoryczne – parsknąłem cicho bardziej do siebie niż do niego, odprowadzając go wzrokiem.
Kiedy pies doszedł do brzegu, zamiast usiąść wychylił się za niego najbardziej jak tylko mógł, co od razu spłoszyło ptaka, który z głośnym krzykiem wzbił się w powietrze, ochlapując przy okazji mojego pupila wodą. Owczarek momentalnie na to zareagował, odsuwając się krok do tyłu i kuląc uszy. Zaśmiałem się głośno, a on uniósł głowę, podążając wzrokiem za oddalającą się już kaczką.
Przy Rukim zawsze czułem się zdecydowanie najlepiej, nawet Mikaru nie miał przy nim żadnych szans. I chociaż ostatnio coraz częściej zdawało mi się, że coś próbuje zepchnąć moje myślenie tylko na jeden tor jakim był brunet to i tak gdzieś tam głęboko zawsze to ten psiak był na pierwszym miejscu i żadna siła nie mogła go stamtąd „wyplenić”… Niemalże od początku trwania naszej znajomości miałem wrażenie, że w jakiś dziwny sposób on mnie rozumie, a ja jego… Że łączy nas trudna do sprecyzowania więź, której wielu ludzi nawet nie zauważało, ale którą ja czułem każdą komórką… I to nie była tylko ta moja dziwna skłonność do prowadzenia z nim monologów, w czasie których jego najżywszą reakcją było machnięcie ogonem lub wydanie jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego dźwięku, ale o całokształt. Pomimo bowiem iż nieraz sprawiał mi tyle problemów i chodził własnymi ścieżkami, dosłownie jak jakiś kot i choć nie słuchał mnie do końca tak jakbym tego chciał, nie zamieniłbym go na najlepiej wytresowanego psa. Ruki bez dwóch zdań był pod każdym względem niezastąpiony i jedyny w swoim rodzaju… Po prostu wyjątkowy. I wbrew temu, iż tyle razy mu groziłem wyrzuceniem lub zagłodzeniem, co pewnie podchodziłoby nawet pod znęcanie się nad zwierzętami, to nie dość, że nigdy nie dotrzymałbym tych „obietnic”, to jeszcze w miarę moich możliwości nigdy nie dałbym zrobić mu żadnej krzywdy i chyba załamałbym się całkowicie, gdyby jemu coś się stało… i to z mojej winy…
Przez ten miniony rok, do tej pory tak naprawdę nie mogłem sobie do końca wybaczyć, że przez stan w jakim się znalazłem przez bruneta, oddałem go na tak długo do niemalże obcej mu osoby. Tylko, że do tej chwili nie jestem pewien czy zrobiłem to bardziej dla własnego dobra, czy raczej jego… Żeby nie musiał mnie oglądać w kondycji w jakiej się wtedy znajdowałem…
Ponownie westchnąłem, kręcąc lekko głową. Zabrałem dłonie z karku, po czym ruszyłem się z miejsca i usiadłem nad brzegiem jeziora koło Rukiego, dalej uparcie szukającego wzrokiem ptaka, który już dawno zniknął gdzieś za drzewami. Uśmiechnąłem się szerzej, podnosząc dłoń i położyłem ją na łbie zwierzaka, co sprowadziło go na ziemię. Owczarek prychnął z oburzeniem i po chwili wahania położył się na ziemi.
- Jesteś niemożliwy. – Ściągnąłem buty i zanurzyłem stopy w chłodnej wodzie. Aż odetchnąłem z ulgą, gdy rozgrzana skóra zetknęła się z przezroczystym, przyjemnie chłodnym płynem. Założyłem sobie ręce za głowę i położyłem się na trawie, przymykając powieki.
Pomimo zmęczenia od razu poczułem się jakoś lepiej. Szum wody docierał do uszu, kojąc zmysły i nerwy. Delikatny wiaterek muskał skórę, przynosząc wraz z bezbarwną cieczą omywającą nogi, choć chwilowe ukojenie przed intensywnym, rozlewającym się dookoła gorącem.
Powoli starałem się uporządkować myśli. Poskładać do kupy wszystko to o czym się dziś dowiedziałem. Chociaż już byłem niemalże pewien, że będę miał po tym wszystkim co najmniej tyle samo nowych pytań co wcześniej.
Ziewnąłem przeciągle i poprawiłem się na moim tymczasowym posłaniu. W tym momencie jakoś nie myślałem o ewentualnym zagrożeniu czy łażącym sobie po mnie bezkarnie robactwie, którego osobiście nie cierpiałem.
Gdy tylko ułożyłem się wygodniej, zaczęło ogarniać mnie jakieś przyjemne, błogie uczucie. Napięte do tej pory mięśnie rozluźniły się, a do mojej głowy pomału napływała coraz gęstsza mgła…
Zdążyłem tylko zadać sobie jedno pytanie, zanim pogrążyłem się w ciemności…
„Czy dzisiaj też przyjdzie?”…
Poczułem jakąś gładką powierzchnię przesuwającą się intensywnie po moim policzku i nosie. Zmarszczyłem z niezadowoleniem brwi i mrucząc coś niezrozumiale przekręciłem się na drugi bok, żeby uciec od źródła mojej nagłej pobudki. Wtuliłem twarz we własne ramie i ponownie spróbowałem zasnąć. Było mi tak dobrze… Bez jakichkolwiek snów czy niepokojących myśli… Wbrew pozorom miękko i miło… Spokój niestety nie trwał długo, bo już po chwili mój napastnik na nowo zaczął zostawiać mokre ślady na moim obliczu, jakby… mnie lizał.
- Jezu! Ruki! – sapnąłem unosząc wolną dłoń, żeby spróbować odgonić od siebie psiaka. – Ile razy ci mówiłem, żebyś tak nie robił? Czy masz pojęcie ile zarazków na mnie przenosisz…? Zresztą… to obrzydliwe – mruknąłem pod nosem, nie siląc się nawet na otwarcie oczu. Podkurczyłem tylko bardziej pod siebie nogi i zasłoniłem atakowaną część ciała drugą ręką. Poprawiłem się na mojej prowizorycznej poduszce, w której czucie straciłem już chyba jakiś czas temu i spróbowałem powrócić do przerwanej dopiero co czynności… Ku mojemu nieszczęściu jednak owczarek tylko na moment zaprzestał swoich działań, jednakże gdy nie wstałem z jeszcze większą zawziętością rozpoczął niedawno co przerwane zajęcie, skupiając się teraz na mojej szyi i uszach.
- Dobra, dobra! Poddaję się, już wstaję. – Jak na zawołanie podniosłem się do pozycji siedzącej. Chwilę walczyłem z samym sobą, żeby się dobudzić, całkowicie ignorując pulsowanie w zdrętwiałej kończynie, ale dałem sobie z tym spokój. Moja głowa od razu opadła w dół, przez co zgarbiłem się znacznie. Już miałem z powrotem położyć się na trawie, gdy mokry nos psa, dotykający mojego ramienia, podziałał na mnie jak strumień zimnej wody. Wzdrygnąłem się, marszcząc brwi, po czym przetarłem oczy pięściami, tak jak zawsze robią to małe dzieci.
- Nawet się wyspać człowiekowi nie dadzą – mruknąłem niezadowolony, powstrzymując ziewnięcie. Po moim przedramieniu chodziło sobie spokojnie stadko mrówek, ale jakoś wyjątkowo mi nie przeszkadzało…
Zwłaszcza, że właśnie w tym momencie doszło do mnie czyjeś ciche parsknięcie. Znieruchomiałem z dłońmi przyciśniętymi do powiek.
Czyżby…? – Powoli wyprostowałem się, kładąc ręce na kolanach i otworzyłem oczy od razu zauważając, że już zmierzcha. Nie miałem pojęcia, że mogłem przespać aż tyle godzin… Po chwili wahania obróciłem się w stronę skąd dotarł do mnie wcześniejszy dźwięk. Kiedy tylko zauważyłem bruneta opierającego się ramieniem o jakieś drzewo, moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Od razu podniosłem się z ziemi już całkowicie rozbudzony, a on odepchnął się zgrabnie od pnia i bez żadnego powitania podszedł do mnie. Gdy stanęliśmy już naprzeciwko siebie, uniósł delikatnie kąciki ust, a jego dłoń bez ostrzeżenia wsunęła się w moje krótkie kosmyki.
Przymknąłem aż oczy, a serce zabiło mi szybciej, jakby pobudzone tym jednym niewinnym bodźcem, pochodzącym od niego. Chciałem coś powiedzieć, ale gdy długie palce szarookiego niespiesznie przesunęły się na moją twarz, a kciuk zaczął zarysowywać linię dolnej wargi przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a język uwiązł w gardle. Wcześniej pobudzony już organ przyspieszył jeszcze bardziej swoją pracę, a uśpione do tej pory w moim podbrzuszu motyle, nagle się przebudziły, wywołując istną burzę we wnętrzu. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. A kiedy tylko Mikaru obrysował niespiesznie całe moje usta nie musiałem już długo czekać, żeby w końcu poczuć na nich te jego. Mruknąłem zadowolony, kiedy delikatnie i subtelnie muskał moje wargi swoimi, w ogóle się nie spiesząc i przez to jeszcze bardziej rozniecając we mnie płomień.
Westchnąłem gardłowo.
Od razu przysunąłem się bliżej bruneta, oplatając go ramionami w pasie. Chciałem być tak blisko szarookiego, jak to tylko było w tym momencie – przez ubrania – możliwe. Gdy w końcu poczułem jak jego ciało styka się z moim niemalże odruchowo otarłem się o niego, a elektryzujące dreszcze przebiegły mi po kręgosłupie, skupiając się w lędźwiach. Jednak nie tylko ja zareagowałem na ten ruch. Pod palcami czułem, jak mięśnie bruneta się napinają, a on sam naparł na mnie bardziej całym sobą, zmuszając do cofnięcia o krok do tyłu.
W tym momencie pragnąłem go każdą komórką, miałem ochotę poznać dokładnie wszystkie jego najwrażliwsze punkty, poczuć go w sobie… Przez jego obecność zapomniałem niemalże o całym otaczającym mnie świecie, jakby był tylko on. Na tę chwilę nie było zmartwień, niedopowiedzeń, pytań czy jakichkolwiek wątpliwości. Milkły wyrzuty sumienia, a emocje przejmowały całkowitą kontrolę nad moim ciałem. Czułem się dosłownie jak marionetka, nad którą coś przejmowało kontrolę i wskazywało co ma zrobić… Teraz nie pamiętałem nawet po co tu tak właściwie przyszedłem i że Ruki był gdzieś obok… W takich chwilach chciałem wyłącznie, żeby został ze mną już na zawsze i nigdy nie odszedł…
Mikaru całował mnie niespiesznie, tak jakby miał ochotę rozkoszować się tym jak najdłużej. Przesunąłem dłonie wyżej. Jedną na jego plecy, a drugą położyłem na ramieniu młodzieńca, przyciągając bliżej do siebie jego klatkę piersiową. Czułem jak serce wali mi w piersi, a krew szumi w uszach, wywołując lekkie zawroty. Dopiero gdy zaczęło brakować mi powoli powietrza, zauważyłem, że wstrzymuję oddech, jednak nie miałem ochoty się od niego odsunąć. Nie chciałem, żeby przestawał, dlatego choć przez chwilę spróbowałem pomyśleć jeszcze w miarę racjonalnie i odetchnąłem przez nos, uchylając jednocześnie usta…
Zaśmiałem się w duchu z własnej głupoty. Czułem się jak jakaś naiwna nastolatka, przeżywająca swoją pierwszą w życiu miłość, która myśli, że ten facet jest tym jedynym…
W pewnym momencie brunet odsunął się ode mnie, co ja zarejestrowałem dopiero po kilku sekundach. Uchyliłem powieki momentalnie natrafiając wzrokiem na jego opuchnięte wargi. Czułem jak oblewa mnie rumieniec, który zapewne w świetle zachodzącego dopiero co słońca był jeszcze widoczny. Odchrząknąłem zażenowany i spojrzałem w dół, na przyglądającego się nam Rukiego. Zmarszczyłem lekko brwi i już chciałem mu coś powiedzieć, gdy przypomniałem sobie, że chyba o czymś zapomniałem…
- Musimy porozmawiać. – Spojrzałem Mikaru prosto w oczy, marszcząc delikatnie czoło. Chciałem się trochę od niego odsunąć, żeby choć niewielka dzieląca nas odległość pozwoliła mi w miarę logicznie myśleć, ale szarooki mi na to nie pozwolił. Sięgnął błyskawicznie swoją dłonią za plecy i złapał moją w niemalże stalowym uścisku. Skrzywiłem się, jednak nic nie powiedziałem, wpatrując się w niego uważnie. Mój umysł na ten gest rozjaśnił się jeszcze bardziej, dlatego chciałem jak najlepiej wykorzystać ten moment i wyjaśnić co nieco…
- Nie teraz – mruknął brunet, wyraźnie niezadowolony. Zachowywał się tak, jakby wiedział o co mi chodzi i wcale nie wyglądało na to, żeby temat rozmowy jaki chciałem poruszyć mu się podobał… Splótł nasze palce ze sobą, ale chyba pierwszy raz od tych kilku dni jakoś nie zwróciłem na to większej uwagi.
- Ale to ważne… – Uparłem się. Zmarszczyłem brwi, po raz kolejny próbując wysunąć swoją dłoń z jego, co oczywiście mi się nie udało.
Czemu dopiero teraz jego zachowanie zaczynało wydawać mi się co najmniej dziwne? To wyglądało trochę tak jakby myślał, że ma nade mną jakąś kontrolę…?
Młodzieniec bez słowa wyminął moją osobę, ciągnąc za sobą. Warknąłem niezadowolony, ale siłą rzeczy musiałem za nim podążyć, jeżeli nie chciałem stracić ręki.
- Mikaru, no! – Próbowałem się zatrzymać, ale chłopak był zdecydowanie silniejszy, dlatego w końcu odpuściłem, wzdychając ciężko i całkowicie mu się poddając… Jak zawsze zresztą… Co coraz mniej mi odpowiadało.
Bez żadnego słowa szarooki zaciągnął mnie do skalnej ściany, tak blisko wodospadu, że czułem na swoim ciele pojedyncze krople spadającej z wysokości wody.
- Gdzie ty mnie znów prowadzisz? – mruknąłem. Dopiero teraz, z bliska zauważyłem, że skały na których rozbijał się strumień tworzą jakby wąską ścieżkę prowadzącą za wodospad.
On chyba nie… - Ku mojemu zaskoczeniu brunet wszedł na ową „dróżkę”, ciągnąc mnie tym razem delikatnie za sobą. Nawet na chwilę się odwrócił chyba, żeby sprawdzić czy aby na pewno podążam za nim…
- Ty żartujesz? – fuknąłem. Zaparłem się na samym brzegu jeziora, ale bezskutecznie, bo dość mocne szarpnięcie dało mi do zrozumienia, że bez dyskusji mam iść za nim. Westchnąłem ciężko, całkowicie nieprzekonany do jego pomysłu, ale chyba nie miałem wyjścia…
Postąpiłem niepewnie krok do przodu, a później następny… I oczywiście nie byłbym sobą, gdybym już na początku się nie poślizgnął. Pisnąłem cicho i zamachałem desperacko jedną ręką, jakimś cudem utrzymując równowagę. Momentalnie schyliłem się, opierając wolną dłoń na kolanie, po czym odetchnąłem płytko. Czułem rozszalałe w mojej klatce piersiowej serce, które pomimo prób uspokojenia go wcale nie chciało ze mną współpracować. Spojrzałem na bruneta, który z troską wymalowaną na twarzy, odwracał się właśnie w moją stronę…
- Nic mi nie jest. – Machnąłem niby obojętnie łapką, uśmiechając się przy tym blado.
- Na pewno? – Mikaru uniósł do góry brew, gładząc mnie kciukiem po wierzchu dalej trzymanej przez niego dłoni. Przełknąłem ślinę, na chwilę zagapiając się na jego palec sunący po mojej skórze i zapominając całkowicie, że to przez niego przecież prawie nie wpadłem do wody. W końcu to był jego pomysł!
- Tak, na pewno. – Wyprostowałem się, a on uśmiechnął delikatnie. Odwrócił się do mnie plecami, po czym pociągnął, zmuszając do dalszej drogi.
Wiedziałem, że za wodospadami często zdarzają się jakieś wyżłobienia, przypominające półki skalne lub nawet tworzące jaskinie, ale osobiście nigdy tego jeszcze nie miałem okazji oglądać. Dlatego właśnie podszedłem do pomysłu mojego towarzysza wyjątkowo sceptycznie. Zwłaszcza, że ta ściana przezroczystej cieczy wcale nie wyglądała, jakby coś za sobą skrywała… I gdyby nie Mikaru w życiu na coś takiego bym się nie dał namówić… Szkoda tylko, że on nie pyta się mnie zwykle o zdanie…
- Wiesz, że ci nie odpuszczę tej rozmowy? – powiedziałem bardziej do swoich stóp.
Posuwałem się ostrożnie, ale sukcesywnie do przodu, asekurując się wolną dłonią i uważając przy każdym kolejnym kroku, gdzie stawiam stopy. Gdy stanęliśmy w końcu niemalże bezpośrednio przed potężnym strumieniem wody, przełknąłem ślinę, przyglądając się mu uważniej. W pewnym momencie zmarszczyłem lekko brwi i przechyliłem głowę bardziej w stronę kamiennej ściany. Dopiero teraz spostrzegłem, że pomiędzy skałami a przezroczystą cieczą, jest niewielka wolna przestrzeń.
Niemożliwe… – Uchyliłem usta w szoku.
- Później… – Powtórzył tylko chłopak, przekraczając kolejną granicę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz