Blog o tematyce yaoi/shonen-ai (boy&boy). Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, proszę o opuszczenie go. Pozostałych witam serdecznie.
Gdyby znalazła się osoba, która byłaby zainteresowana kontaktem, ze mną (o coś zapytać, porozmawiać, ochrzanić... itp. itd.) gg: 25194153
Rozdziały sprawdzane są przez Akari. :)
Przytoczone przeze mnie zdanie (w belce i na nagłówku) to słowa Williama Somerseta Maughama.

wtorek, 21 czerwca 2011

13. Niezwykły gość

- Cholera – mruknąłem cicho pod nosem już chyba setny raz tego poranka. Schodziłem wolno po schodach, kątem oka obserwując czy dobrze stawiam kroki, bo wyjątkowo nie miałem ochoty złamać sobie jakiejś kończyny lub nie daj Stwórco karku, a tym bardziej uszkodzić komputera, który był mi wyjątkowo potrzebny. Postępując sukcesywnie w dół próbowałem dodatkowo całkowicie zignorować rozlegające się w tle skrzypienie łóżka i chichoty, dochodzące z sypialni właściciela maleństwa, które trzymałem w rękach. Gdy zszedłem z ostatniego stopnia zatrzymałem się i rozejrzałem po dolnej części drewnianego budynku, wzdychając ciężko.
Od ponad 15 minut chodziłem na bosaka po domu, próbując znaleźć jakiś lepszy zasięg na tym odludziu. Z każdym kolejnym pomieszczeniem byłem coraz bardziej zirytowany i zrezygnowany. Na pierwszy ogień do sprawdzenia poszła oczywiście góra, którą dokładnie zbadałem poruszając się niemalże na palcach, żeby nikomu nie przeszkadzać oraz nie zwracać na siebie za bardzo uwagi. Nawet do łazienki zaglądałem, ale jak się można było tego spodziewać moje poszukiwania spełzły na niczym. Teraz moją jedyną nadzieją był właśnie parter budynku oraz ewentualnie weranda, ale to drugie kojarzyło mi się w tej chwili wyłącznie z ostatnią deską ratunku i prawdziwym aktem desperacji… Na który w obecnej sytuacji byłbym nawet gotowy…
- Światło jest! Woda jest! Prąd jest!... Nawet gaz jest! To czemu, do cholery, nie ma jakiegoś porządniejszego zasięgu!? – prychnąłem zirytowany, wpatrując się w ekran mini-komputera i przechodząc korytarzem z kuchni do kolejnego pokoju, którym był salon…
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Byłem niezwykle zmęczony, niewyspany i wyjątkowo drażliwy, dlatego zapewne łatwo by mnie było teraz wyprowadzić z równowagi.
Uniosłem dłoń i przeczesałem niesforne kosmyki, które na szczęście nie przysłaniały mi chociaż pola widzenia.
Wcześniejsza reakcja Andego na mój wygląd w ogóle mnie nie zdziwiła. Gdy rano po ogólnym posprzątaniu łazienki i umyciu zakrwawionego lekko przeze mnie grzbietu Rukiego – czego wcześniej nie zauważyłem – spojrzałem w lustro, sam siebie z trudem poznałem… Byłem niezdrowo blady i chyba pierwszy raz w życiu miałem takie wory pod oczami, a moje włosy wyglądały jakby z tydzień nie widziały grzebienia i nie mogłem ich w żaden sposób doprowadzić nawet do względnego porządku, chociaż usilnie się starałem. Do tego jeszcze ręce mi się trzęsły, jakbym coś wziął lub czymś się denerwował, natomiast zaschła pod nosem krew, której wczoraj nie zmyłem, dopełniała tylko obrazu nędzy oraz rozpaczy, jaki sobą w tamtej chwili reprezentowałem.
Wszedłem do największego pomieszczenia w tym domu, mrużąc lekko oczy. Promienie słońca wpadały przez sporej wielkości okna, przyjemnie rozświetlając jego wnętrze i nadając mu jeszcze przytulniejszego charakteru niż na co dzień. Było to przedostatnie miejsce, które postanowiłem sprawdzić i to w nim właśnie pokładałem największą nadzieję na sukces. Przeszedłem na środek pokoju, ledwo wymijając niski stolik, który jakby zmaterializował się nagle przede mną, po czym usiadłem na podłokietniku kanapy po raz kolejny sprawdzając możliwości bezprzewodowego internetu, jaki zabrał ze sobą Andy.
W tej chwili dziękowałem wszelkim bóstwom, że ten chłopak nigdzie nie rusza się bez swojego drugiego „misiaczka”, z czego ten pierwszy – od samego początku ich znajomości – nie był za bardzo zadowolony, gdyż młodzieniec czasami poświęcał temu mniejszemu dużo więcej czasu, lekceważąc tym samym dziewczynę… A zaniedbywana Meg, to zdecydowanie zła Meg! Co często otoczenie odczuwało na własnej skórze. Nieraz zadawałem sobie bezgłośne pytanie Jak on właściwie z nią wytrzymuje? Osobiście naprawdę lubiłem szatynkę, a co za tym idzie uważałem nawet za przyjaciółkę, ale utrzymywanie z nią zbyt bliskich kontaktów było dla mnie po prostu niezrozumiałe, szalone oraz wyjątkowo masochistyczne… Dlatego patrząc na nich dwoje jako na parę narzeczonych, dochodziłem do jedynego możliwego w tej sytuacji wniosku: w ich przypadku powiedzenie, że „miłość jest ślepa” jest całkowicie prawdziwe.
Zmarszczyłem lekko brwi, unosząc trochę laptopa. Zatoczyłem nim niewielkie koło, obracając się o jakieś 180 stopni na oparciu i wpatrując z nadzieją w monitor. Po chwili fuknąłem zirytowany, gdy ilość kresek nawet tu nie przekroczyła jednej! Jednak pomimo tego trzymałem go tak w górze dopóki ręka mi całkiem nie zdrętwiała, zmuszając mnie tym samym do położenia sobie urządzenia na kolanach. Zagryzłem nerwowo wargę.
Nie dość, że byłem zmęczony i głodny, to jeszcze ten niewykazujący-żadnej-żywotności „misiaczek” całkowicie odmawiał mi posłuszeństwa. I to akurat w momencie, gdy najbardziej czegoś potrzebowałem.
Skandal! – Podniosłem się z okupowanego oparcia kanapy. Spuściłem głowę, zastanawiając czy jest w ogóle sens szukać dalej…
O nie nie nie! Na pewno jest! – Odetchnąłem ciężko. Ponownie podniosłem rękę i przeczesałem palcami włosy w nerwowym geście, zatrzymując je na karku.
Teraz, gdy akurat postanowiłem się czegoś dowiedzieć, narażając się zapewne na zburzenie mojego w miarę ustabilizowanego światopoglądu, wszystko sprzeniewierzało się przeciwko mnie całkowicie mi to uniemożliwiając, jakby irracjonalnie starając się mnie chronić przed czymś zupełnie nowym… Nawet maszyna! Tylko, że ja nie potrzebowałem już żadnej ochrony!... Chyba. Poza tym chciałem tylko… No właśnie. Czego tak naprawdę oczekiwałem? Przekonania samego siebie, że istnieje coś niewytłumaczalnego? Zniszczenia chociaż złudnej normalności całej sytuacji?
Odruchowo spojrzałem przed siebie na moją jedyną w tej chwili nadzieję… werandę.
Tonący brzytwy się chwyta…
A ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – Podsunął mi jakiś irytujący głosik dochodzący z wnętrza mojej głowy.
- Teraz jedną nogą i tak już w nim jestem… - mruknąłem jakoś odruchowo bez zastanowienia, jakby owe zdanie wypowiedziane zostało tylko moimi ustami, ale nie przez moją osobę…
Stałem chwilę w miejscu. Przez bardzo krótki moment miałem głupie wrażenie, jakby świat wokół się rozpłynął. Byłem tylko ja, ale też jakby nie do końca… Czułem krew płynącą leniwie w moich żyłach i unoszenie klatki piersiowej przy najmniejszym nawet wdechu. Na skórze koło mostka rozlewało się z trudem wyczuwalne ciepło, a subtelne pulsowanie w tamtym miejscu dawało dziwne wrażenie ledwo wyczuwalnego tętna, jakby drugiego serca… Moje nerwy bardzo wolno przetwarzały informacje, dostarczając je w końcu do mózgu. I gdy po chwili sens wypowiedzianych szeptem słów do mnie dotarł ten właściwy organ po lewej stronie zabił szybciej.
Czemu właściwie to powiedziałem? I skąd w ogóle takie przypuszczenie…? – Przełknąłem ślinę. Poczułem nieprzyjemny, pojedynczy dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa, natomiast dziwne wrażenie „osamotnienia” prysło jak bańka mydlana nie zostawiając po sobie nawet cienia wspomnienia.
Coraz częściej zaczynałem łapać się na tym, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Myśli na temat Mikaru były coraz bardziej intensywne i może nawet trochę zbyt „natarczywe”. Niby było to zrozumiałe, bo on tu był, a ja za nim szalałem, ale mimo wszystko czułem, że to nie do końca to. Przynajmniej nie tylko to… Czasami odnosiłem wrażenie, jakby ktoś na siłę wpychał mi przez cały czas do głowy wszelakie wspomnienia z nim związane, a ja czułem się wówczas po prostu tak, jakbym nie mógł, a może nawet nie miał prawa o nim zapomnieć…
Bzdury! - Pokręciłem dość gwałtownie głową, słysząc nieprzyjemne chrzęszczenie w kościach.
Do tego wszystkiego miałem jakieś niemiłe wrażenie, że los, a może nawet coś ważniejszego tam na górze, chichocze mi prosto w twarz, powoli wprowadzając moją nieświadomą niczego osobę do jakiejś wymyślonej przez siebie gry, której zasad nawet nie znałem… A ja głupi i naiwny bez żadnego „ale” na wszystko się zgadzałem, całkowicie poddając i bez walki pozwalając gdzieś prowadzić… Właśnie „gdzieś”… bo dokąd mnie to wszystko niby zaprowadzi? Do raju czy może raczej w paszczę jakiejś wygłodniałej bestii? W końcu kto powiedział, że zakończenie tych wszystkich „zbiegów okoliczności” będzie dla mnie happy endem, który większości by się zapewne spodobał i do którego chętnie by dążyli? Zwłaszcza, że trzeba wziąć pod uwagę iż ta druga opcja z pewnością dla pobocznego obserwatora byłaby zdecydowanie zabawniejsza niż ta pierwsza, a co za tym idzie chętniej widziana… Poza tym, gdyby to wszystko faktycznie okazało się jakąś „chorą grą losu”, to chyba każdemu wiadomo jak wyglądają ogólne, niezmienne zasady wszelkich rozgrywek wymyślanych odgórnie, prawda? Zawsze w nich jest tak, że pomimo obranej drogi, dochodzisz w pewnym momencie do jakiegoś nienaruszalnego elementu, punktu kulminacyjnego, który stanowi albo jej koniec, albo początek… A najdziwniejsze jest to, że chociaż znasz możliwe konsekwencje i świadomość tylko jednego „game over” coś ciągnie cię, żeby mimo wszystko ją kontynuować…
A niech to wszystko cholera weźmie…
Zacisnąłem mocniej dłonie na laptopie, po czym ruszyłem w kierunku werandy. Skoro zdecydowałem się wziąć udział w tej „grze” i jeszcze stąd nie wyjechałem to przynajmniej wolałbym myśleć, że cokolwiek mam pod kontrolą… Rozsunąłem szklane drzwi i od razu podszedłem do ukrytej w cieniu huśtawki, na którą ciężko oklapłem. Położyłem urządzenie na kolanie i przymknąłem powieki.
- Chociaż ze dwie… chociaż ze dwie… - mruczałem pod nosem.
Po krótkiej chwili otworzyłem oczy patrząc na niewielki monitor, a szeroki uśmiech ozdobił moją twarz. Rozsiadłem się wygodniej na ogrodowym meblu, opierając plecami o miękką poduszkę, odgradzającą zbolałe mięśnie od drewnianego szkieletu.
No kto by pomyślał? – Z niemym niedowierzaniem wpatrywałem się w trzy zielone, zbawienne w tej chwili kreski, które o ironio, przyczynią się do postawienia przeze mnie kolejnego kroku do tego przysłowiowego piekła.
Podciągnąłem nogi do góry, siadając po turecku, a Ruki, który nie odstępował mnie od mojego koszmaru na krok, rozłożył się na posadzce pod huśtawką. Zerknąłem na niego nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wypłynął na moją twarz. Teraz wiedziałem, że niezależnie od tego co się wydarzy chociaż on będzie ze mną.
Odetchnąłem głęboko, ponownie odchylając na moment głowę do tyłu, żeby zebrać siły. Po chwili wyprostowałem się i otworzyłem wyszukiwarkę, wpisując interesujące mnie hasła.

Westchnąłem ciężko, patrząc na spokojną taflę jeziora. Zahuśtałem leniwie nogą w powietrzu, a stopa bez problemu, nieśpiesznie rozcięła wodę, w której była zanurzona, zaburzając panującą na jej powierzchni harmonię. Obróciłem między palcami krótki ołówek, przygryzając go lekko. Całkowicie niewidzącym wzrokiem patrzyłem na ośnieżone szczyty górskie, które nigdy nie topnieją i końcówki koron drzew widoczne na ich tle. Przed oczami uparcie przemykały mi zdjęcia jakie znalazłem w Internecie, a żółć po raz kolejny tego dnia podeszła mi do gardła. Przełknąłem ją, krzywiąc się lekko.
Jako lekarz niejedno już widziałem i myślałem, że naprawdę nic mnie nie zdziwi, ale to…
Kurwa! – Przetarłem zmęczona twarz wolną dłonią. A wyobraźnia jak na złość ponownie podsunęła mi zawartość jednej z fotografii, na których podobno były ludzkie zwłoki… Podobno, bo ciężko było w to uwierzyć, gdyż naprawdę trudno było odróżnić poszczególne części ciała, nie wspominając już chociażby o płci… A fakt, iż zdjęcia były dość stare, wcale mnie nie cieszył, gdyż ich jakość okazała się zadziwiająco niezła, jak na tamte w miarę odległe już czasy…
Westchnąłem ciężko.
Naprawdę miałem złudną nadzieję, że to co widziałem jeszcze nie tak dawno, na ekranie komputera to zwykły fotomontaż, a co za tym idzie jakiś głupi żart. I choć specjalnie szukałem tylko artykułów, które byłyby względnie „poważne” i moim zdaniem zawierałyby choć krztynę prawdy o tej okolicy, nie spodziewałem się znaleźć czegoś takiego… I to nie tylko fotografie były tak wstrząsające. Same publikacje nie były lepsze i mniej krwawe, zważywszy na niezwykle szczegółowe opisy… Aż dziw bierze, iż coś takiego w ogóle wydawano oraz że tak późno ktoś na to wszystko zareagował.
Lepiej późno, niż wcale…
Doczytałem również, iż ową gazetę w końcu zamknięto, a redaktora i kilku dziennikarzy pociągnięto nawet do odpowiedzialności za szerzenie paniki wśród miejscowych oraz dość licznych turystów, którzy odwiedzali te okolice. Jednak to było kiedyś… Obecnie podobno nic takiego już się raczej nie zdarza, a przypadkowe zniknięcia jeżeli jakieś w ogóle są, to albo bardzo rzadkie, albo nikt o nich nie mówi lub też bierze się je za zwykłe wypadki czy nieostrożność na szlakach…
Zagryzłem mocniej ołówek, wypuszczając przez nos powietrze.
Wyrwane prosto z klatki piersiowej serca…
Głębokie ślady po pazurach na ciele ofiar…
Jak na złość wszystko się zgadzało i łączyło w miarę logiczną całość, co wiedziałem tylko dzięki temu, iż zniżyłem się do tego, że wyszukałem jeszcze parę innych, dodatkowych informacji, z których część i tak już znałem głównie ze słyszenia… I nawet ja nie byłem na tyle uparty oraz głupi, żeby wszystko to wypierać czy podważać, zwłaszcza gdy każdy nowy element idealnie pasował do układanki, którą mozolnie składałem dodając do niej kolejne, odnalezione fragmenty.
Tak oto niemalże ułożyłem już naprawdę niewiarygodne i… przerażające puzzle.
Parsknąłem cicho pod nosem, kręcąc lekko głową. Nie mogłem już wypierać się tego co było tak bardzo oczywiste, choć nieprawdopodobne… Ale mimo wszystko chciałem to jeszcze usłyszeć od samego Mikaru. To kim tak naprawdę jest… Tylko zastanawiałem się czy dziś będzie na polanie…
- Zamiast papierosa? – Wzdrygnąłem się, słysząc nad sobą radosny ton głosu.
Spojrzałem w górę na osobę, która – na szczęście dla mnie – zakłóciła moje rozmyślania, zaprzątające od rana i tak pulsującą tępym bólem głowę. Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy brunet bez skrępowania zajął miejsce obok, spuszczając bose stopy z mola i zanurzając je w wodzie.
Uniosłem do góry brwi, próbując samodzielnie zrozumieć o co mu chodzi z tym papierosem. Chłopak spojrzał na mnie mleczno-brązowymi tęczówkami w których igrały rozbawione iskierki.
- Mówię o ołówku. – Zaśmiał się cicho, widząc moją zdezorientowaną minę.
- Aaa. Tak, tak. - Złapałem kawałek drewna między palce i wyciągnąłem go z kącika ust, przyglądając mu się uważnie. Pogryziony trzonek z końcówki którego już dawno usunięta została gumka, wyraźnie wskazywał jak często musiał on być przeze mnie stosowany jako zastępstwo za nikotynę. – Muszę czymś zająć ręce. – Uśmiechnąłem się delikatnie, wzruszając ramionami.
- A chociaż pomaga?
- No… powiedzmy – mruknąłem bez przekonania krzywiąc się lekko, w odpowiedzi na co brunet parsknął cicho pod nosem, kręcąc lekko głową. Pomimo młodego wieku, wydawał się całkiem rozsądną osobą i chyba powoli zaczynałem go nawet darzyć jako taką sympatią.
- Więc… Czy ten niezwykle ekskluzywny wynalazek będzie na tyle skuteczny, żebym sam mógł zapalić, ciebie przy okazji nie kusząc i nie skazując na jawne tortury? – Nastolatek, nie spuszczając ze mnie rozbawionego wzroku, oparł dłonie na drewnie za swoimi plecami i zamachał energicznie nogami, wyrzucając strugi wody w powietrze i jeszcze bardziej tym samym zaburzając spokój jaki panował do tej pory na jeziorze.
- Raczej wątpię, – mruknąłem – ale jak chcesz możesz zapalić. Zniosę to jak mężczyzna. – Uśmiechnąłem się krzywo i ponownie wepchnąłem sobie pogryziony ołówek w usta, nadymając lekko wargi. Chłopak zachichotał cicho.
Kątem oka widziałem jak z kieszeni krótkawych spodni wyciąga trochę sfatygowaną paczę. Brunet spojrzał na mnie, jakby nie do końca przekonany, ale w ostateczności wydłubał z niej papierosa.
Gdy resztę miał już położyć na molo między nami, jego ręka zamarła w połowie drogi. Uniosłem jedną brew, zastanawiając się do czego dzieciak zmierza, po czym zaśmiałem się cicho, kiedy przełożył sobie używkę do drugiej dłoni i położył ją z dala od mojego zasiągu.
- Nie musiałeś. – Pokręciłem lekko głową.
- Ale chciałem. – Nastolatek włożył papierosa do ust i zaczął przeszukiwać kieszenie zapewne w poszukiwaniu zapalniczki.
- …Nie umierasz? – zapytałem po chwili. Skupiłem wzrok na górskich szczytach, obrysowując pobieżnie ich kontury.
- Nie jestem na tyle głupi, żeby narąbać się do nieprzytomności, a potem obudzić w krzakach, z głową w sedesie lub w łóżku z kimś kogo nawet nie znam czy co gorsza nie lubię. – Pokręcił głową, śmiejąc się lekko. Mimowolnie uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- Jest – szepnął do siebie triumfalnie brunet. Z powrotem przeniosłem na niego wzrok. Zapalił używkę i zaciągnął się nią mocno, wzdychając cicho z błogim wyrazem twarzy. Chłopak zatrzymał na dłuższą chwilę dym w płucach, patrząc na rozciągające się nad nami błękitne niebo. Gdy tylko go wypuścił, wciągnąłem akurat powietrze czując drażniący nozdrza, wybitnie niezdrowy opar. Spojrzałem tęsknie na tlącą się lekko bibułkę, po czym zerknąłem na chłopaka.
A może on by coś wiedział? – Ni stąd, ni zowąd wpadło mi do głowy, a serce z nieznanych mi przyczyn zabiło szybciej. Dziwię się, że ten organ nie ma już dość tych nagłych skoków adrenaliny. Jeszcze trochę, a w końcu mi stanie! Przysunąłem się trochę do bruneta, który skupiony całkowicie na kontemplacji papierosa, chyba nawet tego nie zauważył.
Raz kozie śmierć – stwierdziłem po krótkiej wewnętrznej walce. Zwilżyłem spierzchnięte wargi.
Kiedy lewa stopa dalej spokojnie zanurzała się w ciepłej wodzie, zgiąłem prawą nogę w kolanie. Odwróciłem się do nastolatka tak, że siedziałem teraz przodem do boku brązowookiego. Zacisnąłem dłonie na kończynie spoczywającej na molo i przycisnąłem ją bardziej do swojego ciała. Spojrzałem na profil chłopaka, prześlizgując wzrokiem od przysłoniętego nie za długą grzywką czoła, aż po brodę i utwierdzając się w przekonaniu, że dzieciak jest dość przystojny…
Przekrzywiłem lekko głowę w bok, czekając na jakiś znak zainteresowania ze strony mojego rozmówcy. Brunet chyba czując na sobie mój wzrok zerknął na mnie, po czym niespiesznie obrócił się twarzą w moją stronę. Uśmiechnąłem się niepewnie. Chciałem coś powiedzieć, gdy nagle uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, jak on ma na imię…
- Josh. – Wyciągnąłem w jego stronę rękę, drugą dalej zaciskając na kostce.
- Sam. – Delikatny uśmiech ozdobił młodą twarz, a szczupła dłoń z niespotykaną siłą zacisnęła się na mojej.
Po chwili wysunąłem swoją kończynę z uścisku, a brązowooki ponownie zaciągnął się używką, wydychając dym w przeciwną stronę niż ta, gdzie ja siedziałem, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny.
- Na pewno wiesz, że to jest mimo wszystko niezdrowe? – Jak zahipnotyzowany patrzyłem uważnie na jego palce, pomiędzy którymi tlił się papieros.
- Przynajmniej wiem na co w ostateczności umrę. – Wzruszył obojętnie ramionami, a optymizm z niego dosłownie tryskał. Spojrzałem na niego zaciekawiony.
- W sumie… też racja. – Pokręciłem się trochę niespokojnie zastanawiając jak ująć w słowa to o co chciałem zapytać… – Wiesz może coś ciekawego o tym miejscu? – Moje błękitne tęczówki spoczęły na chłopaku, a ciało pochyliło się trochę do przodu. Dłoń mojego rozmówcy, która zmierzała właśnie do ust, zatrzymała się w połowie drogi, a brwi zmarszczyły się niemalże niedostrzegalnie.
- Ciekawego? – powtórzył po mnie, przekręcając głowę, żeby na mnie spojrzeć. Kiwnąłem tylko głową, nie wiedząc co jeszcze mógłbym dodać, po czym przełknąłem cicho ślinę – Chodzi ci o coś konkretnego? – Zmiana tonu głosu na chłodniejszą nie uszła mojej uwadze, podobnie jak jakaś dziwna emocja, która pojawiła się w jego oczach, nadając im zupełnie innego wyrazu niż ten wcześniejszy. Brązowe tęczówki już nie patrzyły na mnie z tamtym blaskiem i zdawać by się mogło, iż dosłownie przenikają mnie na wskroś, jakby Sam chciał wniknąć do umysłu i odczytać wszystkie moje myśli oraz zamiary. Jego obecne zachowanie wyjątkowo mi się nie spodobało…
- Nie no, tak ogólnie… – mruknąłem, odchrząkując lekko zażenowany.
Dziwnie się czułem pod tym podejrzliwym, przeszywającym spojrzeniem, które mnie po prostu krępowało. Zwłaszcza, że nie rozumiałem o co mu właściwie chodzi. Przecież nie spytałem o nic niezwykłego, więc skąd ta nagła zmiana?
Uniosłem wolną dłoń do twarzy, chwytając między palce ołówek i wyciągając go sobie z ust. Położyłem go na jedną z desek molo, a rękę zacisnąłem na kostce.
- Słyszałem tylko miejscowe „legendy”. A jak wiadomo w nie nie należy wierzyć. – Wzrok bruneta powędrował na zaburzaną cały czas przez niego samego powierzchnię wody.
Pokręciłem się nerwowo, przysuwając jeszcze odrobinę do chłopaka, który zamilkł, jakby całkowicie pochłonięty widokami przed sobą. Po raz kolejny zwilżyłem spierzchnięte wargi. Teraz mnie zaintrygował… W jednym z artykułów jakie czytałem, nawet spotkałem się z jakimiś pogłoskami, które ponoć przekazywane były później z pokolenia na pokolenie, ale było to zwykłe napomknięcie. Nic szczególnego, dlatego właśnie nie wnikałem w to głębiej…
- Jakie „legendy”? – powiedziałem cicho, choć chyba aż nazbyt entuzjastycznie, bo spojrzał na mnie sceptycznie, unosząc kąciki ust w parodii jakiegoś przerażającego, choć w jakiś sposób intrygującego uśmiechu. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Poczułem się jakbym siedział przed naprawdę mądrą osobą, która dużo wie, ale nie ma najmniejszego zamiaru z kimkolwiek podzielić się swoimi tajemnicami oraz wiedzą… przynajmniej nie teraz. Odnosiłem w tej chwili również wrażenie, jakby brązowe oczy wręcz mówiły do mnie: „Jeżeli myślisz, że coś powiem, to zastanów się jeszcze raz…” lub „Po moim trupie…”. Tylko ten jeden moment wystarczył, żebym zorientował się, że ten chłopak faktycznie coś wie, ale niczego konkretnego zapewne się od niego nie dowiem…
Przełknąłem ślinę.
- Ogólnie to nic ciekawego czy raczej rzeczywistego… – Uśmiech poszerzył się odrobinę, a oczy zmrużyły lekko, jakby trochę wyzywająco… Serce zabiło mi szybciej, a oddech spłycił się nieznacznie.
Między nami przez krótki moment zapanowała cisza. Mierzyliśmy się wzrokiem. I mimo faktu iż byłem ciekawy co jeszcze mi powie nie popędzałem go, żeby tylko nie zniechęcić do dalszej konwersacji. Chłopak obrzucił całą moją osobę, jakimś nieodgadnionym spojrzeniem, po czym odetchnął głęboko.
- Słyszałem tylko o mnóstwie brutalnych morderstw do jakich kiedyś tu dochodziło, a które mieszkańcy nieźle podkoloryzowali, tworząc w ten sposób barwne, nierealne historyjki dla dzieci, które miały zainteresować innych tą okolicą. Oczywiście udało im się to… Choć prawda na temat tych zabójstw wyglądała ponoć zupełnie inaczej niż w miejscowych „legendach”. – Sam skrzywił się wyraźnie wypowiadając ostatnie słowo.
Moje serce biło coraz wolniej, jakby bojąc się usłyszeć ciąg dalszy tej opowieści, a włoski na całym ciele pomimo panującej na zewnątrz wysokiej temperatury uniosły się, tworząc gęsią skórkę. Czułem się trochę tak jak w swoim koszmarze…
- Mówi się, że w tamtych czasach grasował tu po prostu jakiś szaleniec, który w wyjątkowo okrutny sposób zabijał głównie młode osoby, choć niekoniecznie…
- A te historie? – przerwałem mu, za co od razu zostałem skarcony przez samo jego spojrzenie. Przełknąłem nerwowo ślinę, garbiąc lekko ramiona. Poczułem się jak zganione za coś niesłusznie dziecko.
- Co masz na myśli? – Wyciągnął do połowy tylko wypalonego papierosa z ust, wydychając dym i zgasił go, wyrzucając niedopałek do jeziora. Skrzywiłem się, gdy tylko to zobaczyłem, ale nic nie powiedziałem, gdyż miałem wrażenie, że i tak się tym szczególnie nie przejmie. Wydawał mi się teraz jakiś dziwny. Jakby sam miał jakąś tajemnicę, tak samo jak to miejsce…
Chłopak ponownie oparł dłonie na drewnianej, płaskiej powierzchni za swoimi plecami.
- No o czym były te… opowieści… – Pokręciłem się w miejscu nerwowo, wycierając trochę spocone już dłonie o swoją nogę. Sam zaśmiał się cicho, odchylając głowę do tyłu. Wydąłem lekko wargi i uniosłem do góry brwi całkowicie zaskoczony jego reakcją. Co niby było w tym śmiesznego…?
- Oczywiście o wilkołakach i wampirach.
- Wampirach? – dopytałem, otwierając szerzej oczy. Chłopak spojrzał na mnie z jakimś politowaniem, wymalowanym w brązowych tęczówkach. Pewnie dziwiło go, że taki dorosły facet jak ja mógłby chociażby wziąć pod uwagę możliwość ich istnienia, nie mówiąc już o wierze w nie, ale… przecież nie widział tego co ja…
Nie no! To już jakiś absurd! – Zgarbiłem lekko ramiona. Istnienie tych pierwszych jeszcze jakoś względnie do mnie już dotarło, ale one… – Niemożliwe!
- Nie wiesz, że te dwie… rasy, choć się nienawidzą, często żyją obok siebie, zamieszkując podobne miejsca? – stwierdził poważnie, patrząc mi prosto w oczy, jakby próbując do tego przekonać, choć nie było to konieczne, gdyż dziś byłem zdecydowanie bardziej naiwny niż na co dzień…
Organ po lewej stronie klatki piersiowej zamarł dosłownie na sekundę, a głos uwiązł mi w gardle, razem z gulą, która nie chciała się przez nie przecisnąć… Zacisnąłem dłonie na nodze, oddychając ciężko, gdy wówczas brunet wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
Sapnąłem zirytowany, zaciskając usta w wąską kreskę i zgrzytając zębami. Zmrużyłem oczy z nędzną nadzieją, że choć raz wyglądam poważnie i chociaż trochę tak jak się właśnie czuję. Miałem ochotę własnoręcznie rozszarpać tego dzieciaka, w konsekwencji czego jego zwłoki wyglądałby zapewne jak te kupki mięsa, które niedawno widziałem na zdjęciach.
Prychnąłem zdenerwowany, bo mi wcale nie było dziś do śmiechu jeżeli chodziło o te konkretne tematy. Gdybym rozmawiał z nim nawet ten rok temu, to pewnie zareagowałbym podobnie jak Sam, jednakże po poznaniu Mikaru wszystko się zmieniło, a realny świat, który do tej pory znałem, właśnie uległ nieodwracalnej i trwałem modyfikacji…
- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny… – Otarł dłonią łzy z kącika oczu, kiedy tylko choć trochę się uspokoił.
- Bardzo śmieszne – burknąłem, odwracając głowę w bok, ale nie zmieniając pozycji. Spojrzałem na góry. Na ich ośnieżone szczyty, od których odbijało się światło słoneczne, tworząc świetliste refleksy.
- Rzeczywiście bardzo. – Parsknął jeszcze pod nosem. – Wiesz ile ci mieszkańcy zarobili kasy na tych historyjkach? – Spoważniał nagle, jakby wyrwany z jakiegoś dziwnego stanu. Od razu skupiłem na nim zaciekawiony wzrok, uważnie słuchając każdego wypowiedzianego słowa. – Wystarczyło trochę pozmieniać fakty, podrasować opowieści, dodając do nich parę ciekawostek, jakieś fantastyczne bestie i to najlepiej takie, na które jest akurat popyt, a potem już wszystko idzie z górki… – mruknął z wyraźną pogardą, marszcząc z niezadowoleniem nos. – Masz pojęcie ilu durnych turystów przyjechało tu zwabionych tylko tymi „legendami”? Jak „krwiopijcy” stali się trendy to był tu dosłownie międzymiastowy zlot młodzieży i nie tylko… – Chłopak pokręcił z wyraźnym niedowierzaniem głową.
- A co wiesz o wilkołakach? – przerwałem mu nagle, zmieniając tym samym temat i wstrzymując na chwilę oddech. Wpatrzyłem się w Sama z wyczekiwaniem i jakąś nadzieją, że powie mi coś więcej niż to co już wiem, bo tak naprawdę właśnie to mnie teraz interesowało.
- Co masz na myśli? – Młodzieniec spojrzał na mnie, opierając policzek na swoim ramieniu i unosząc do góry brwi.
- No… To o czym mówię… – Spuściłem na chwilę wzrok, wpatrując się w ołówek, leżący przede mną. Wyciągnąłem dłoń i przesunąłem go trochę po drewnie.
- Żartujesz? – zaśmiał się, a gdy spojrzałem na niego, kąciki jego ust opadły, a jedna z brwi powędrowała do góry – Nie żartujesz… – stwierdził w końcu, wzdychając cicho. – Wiem tylko to, co obejrzałem w filmach, ewentualnie z książek… – Wzruszył ramionami. – Ale czemu cię to interesuje? – Zmrużył ciekawsko oczy, wlepiając przenikliwe brązowe tęczówki we mnie.
Przełknąłem ślinę, zastanawiając się co właściwie odpowiedzieć… Prawdopodobnie znam jednego z nich? Sam w lesie widziałem niewiarygodnie duże wilki, które mogą nimi być? Cholera, na pewno nie! Od razu uznałby mnie za jakiegoś niezrównoważonego psychicznie szaleńca.
- Z ciekawości – mruknąłem niby obojętnie, wzruszając ramionami. Chłopak wpatrywał się we mnie uparcie, a między nami zapanowała pełna napięcia cisza. Dopiero teraz zauważyłem, że Sam przestał machać w wodzie nogami, która powoli uspokajała się. Cierpliwie czekałem na odpowiedź, choć nie miałem pewności czy chłopak mi jej udzieli. – Em… więc? – Zrobiłem w ostateczności nieokreślony ruch dłonią, żeby zachęcić go do mówienia. Bruner uniósł jeden z kącików ust w owej parodii uśmiechu, który jemu wyjątkowo nie pasował.
- Boją się srebra, ich rany szybko się regenerują, są bardzo szybkie i zwinne, mają wyczulone zmysły, żyją w watahach, choć nie zawsze i nie wszystkie…
Gdy tylko zaczął wyliczać przełknąłem ślinę, pochylając się jeszcze trochę do przodu. To wszystko akurat już wiedziałem, ale pomimo tego nie przerywałem mu, wsłuchując się uważnie w każdą kolejną informację, która mogłaby okazać się tą kluczową…
- …Jedni mówią, że zamieniają się w duże wilki, a inni, że w półludzi-półwilki i że w jednych przypadkach następuje to tylko w czasie pełni, a w niektórych kiedy tylko chcą…
- Josh! – Doszedł do nas dziewczęcy głos. Chłopak zamilkł natychmiast, po czym obaj odwróciliśmy się za siebie w stronę drewnianego domku, który zajmowałem z przyjaciółmi. Na werandzie koło huśtawki z Rukim przy nodze stała Meg, podpierając dłonie na biodrach. Gdy tylko zauważyła, że zwróciłem na nią uwagę machnęła przywołująco ręką.
Nie dość, że czasami zachowuje się jak moja matka, to jeszcze teraz wygląda jak ona. – Westchnąłem ciężko.
- Chyba muszę iść. – Z ociąganiem zacząłem podnosić się z mola. Gdy tylko się wyprostowałem spojrzałem na drewniane deski, na których zauważyłem zapomniany ołówek. Schyliłem się, żeby go podnieść, gdy chłopak spojrzał na mnie.
- A wiesz co podobno jest ich przysmakiem? – zapytał z wyraźną drwiną Sam.
Zastygłem zgięty w pół z dłonią zaciśniętą na kawałku drewna i spojrzałem na niego, krzywiąc się lekko. Domyślałem się co chce mi powiedzieć, ale chyba wolałbym sobie to darować, wystarczyło, że o tym dzisiaj już chyba przeczytałem. Zwłaszcza iż moja wyobraźnia zaraz zapewne zacznie pracować na pełnych obrotach dając mi szczegółowe obrazy „ich przysmaku”.
Przez pozycję w jakiej obecnie się znajdowałem, medalion nieśpiesznie wysunął się spod mojej koszulki i zahuśtał leniwie w powietrzu. Sam jakby odruchowo przeniósł wzrok z mojej twarzy na srebrny okrąg, który powoli nieruchomiał, a cała drwina uciekła z jego oczu, które rozszerzyły się nieznacznie.
- …Świeżo wyrwane z ludzkich klatek piersiowych serca… – szepnął jakby już odruchowo, nie odrywając wzroku od biżuterii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz