Blog o tematyce yaoi/shonen-ai (boy&boy). Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, proszę o opuszczenie go. Pozostałych witam serdecznie.
Gdyby znalazła się osoba, która byłaby zainteresowana kontaktem, ze mną (o coś zapytać, porozmawiać, ochrzanić... itp. itd.) gg: 25194153
Rozdziały sprawdzane są przez Akari. :)
Przytoczone przeze mnie zdanie (w belce i na nagłówku) to słowa Williama Somerseta Maughama.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

12. Niezwykły gość

Stanąłem jak wryty, otwierając szerzej oczy i nasłuchując tak dawno niesłyszanego, nieprzyjemnego dla uszu dźwięku.
Ruki na samym początku pobytu u mnie, gdy wylizywał się jeszcze z ran, często warczał na wszystko i wszystkich, którzy tylko podeszli do niego zbyt blisko, ze mną włącznie. Pierwsze dni były najgorsze dla nas obu. W tamtym okresie wykorzystywałem chyba wszystkie możliwe podstępy i pomysły, żeby tylko podejść do niego bliżej, aby zmienić opatrunki lub podstawić mu jedzenie niemalże pod nos, którego na dodatek nie tknął dopóki ja znajdowałem się gdzieś w pobliżu. Był tak strasznie nieufny w stosunku do mnie, że aż serce się ściskało boleśnie, a wyobraźnia na domiar złego w kółko podsuwała mi podpowiedzi ile musiał przeżyć zanim trafił w moje ręce…
Przez co najmniej tydzień zmarszczony pysk i białe, ostre kły były najczęstszym widokiem jaki owczarek mi fundował, ale później było już tylko lepiej. I ze szczerym zdziwieniem, ale również niemałą ulgą przyjąłem, iż nie trwało to mimo wszystko znacznie dłużej. Po jakimś czasie, gdy mógł już się mniej więcej przesuwać, bo chodzeniem tego nazwać z pewnością nie można było, zazwyczaj wciskał się gdzieś w kąt mojej sypialni, ustawiając tak, żeby w razie konieczności mógł od razu się bronić… Mimo faktu iż dość szybko mi zaufał, musiałem uważać przy nim na każdy nierozważny, zbyt gwałtowny ruch, który sprawiał, że zwierzak na nowo stawał się nerwowy i niepewny, pomimo iż nigdy mnie nie ugryzł…
Przez ostatnie kilka miesięcy jego nieufność w stosunku do otoczenia w miarę się ustabilizowała. Było już niemalże normalnie… Może Ruki dalej nie lubił innych psów czy nie przepadał za kotami, ale ludzi jako tako tolerował i choć opornie to machał nawet przy niektórych ogonem. Nic więc dziwnego, że dawno nie słyszałem jego warczenia…
Przełknąłem ślinę. Wstrzymałem oddech i z ociąganiem obejrzałem się za siebie. Psiak stał w jednym miejscu, odwrócony przodem w kierunku z którego dopiero co przyszliśmy. Łeb miał wyraźnie pochylony, a uszy postawione.
- Ruki – rzuciłem cicho, jednak w ogóle nie zareagował, jakby mnie wcale nie słyszał lub celowo zignorował. Podszedłem do niego niepewnie, pobieżnie się rozglądając. Stanąłem obok zwierzaka. Pies ponownie nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, całkowicie czymś lub kimś pochłonięty. Raczej niechętnie spojrzałem na dość wyraźnie oświetloną przestrzeń przede mną. Omiotłem wzrokiem przeciwległy koniec polany i widoczne części lasu, ale nic nie zauważyłem, nawet gdy lekko zmrużyłem oczy.
- Tam nic nie ma. – Mimo wszystko szepnąłem, jakby w obawie, że z moim szczęściem jednak uda mi się coś stamtąd wywabić. – Ruki – mruknąłem. Chciałem już wrócić do domku i położyć się na miękkim łóżku, przytulając do szorstkiej sierści zwierzaka.
- Nic tam nie ma – powtórzyłem, ale bez zbytniego przekonania, gdyż wbrew pozorom wiedziałem, że bez powodu owczarek by nie warczał… Gdy spojrzałem na niego całkiem nieświadomie wstrzymałem oddech, a serce zabiło mi szybciej. Do głuchego dźwięku wydobywającego się z gardła Rukiego doszła zjeżona na grzbiecie sierść i wyraźnie napięte mięśnie.
TO już zdecydowanie mi się nie podobało…
Uniosłem głowę. Nie zwracając zbytnio uwagi na kierunek w który patrzył mój zwierzak, ponownie omiotłem wzrokiem cały teren przed nami. Jednak nie zobaczyłem tam nic niezwykłego… Same drzewa rzucające cienie na porastającą grunt trawę. Zmarszczyłem lekko brwi, przekręcając twarz w stronę Rukiego, ale nie odrywając wzroku od tamtej części lasu. Gdy już miałem na niego spojrzeć, żeby coś powiedzieć, zobaczyłem go!
Zachłysnąłem się powietrzem i odruchowo cofnąłem krok do tyłu. Na początku widziałem tylko jego zarys, który z każdym krokiem zwierzęcia stawał się coraz wyraźniejszy. Drapieżnik wychodził wolno spośród drzew, pochylając do przodu głowę. Nie patrzył w naszą stronę. Nie wiem czy jeszcze nas nie wyczuł, czy może interesował się czymś zupełnie innym, ale miałem szczerą nadzieję, że to jednak ta druga opcja.
Organ po lewej stronie klatki piersiowej pracował na najwyższych obrotach. Miałem mętlik w głowie, który jako tako próbowałem opanować, co nie bardzo mi wychodziło.
Gdy zwierzę przekroczyło ścianę lasu, stając się całkiem widocznym w bladym świetle ciał niebieskich, zdołałem mu się lepiej przyjrzeć. Początkowo miałem wrażenie, że to ten sam wilk, którego kilka dni temu widziałem koło domku. Był równie wielki i potężny co tamten, ale prześlizgująca się teraz po jego sierści poświata pozwoliła mi dostrzec, że ten jest brązowy, a nie… czarny.
O… Boże!
- Idziemy – mruknąłem prawie niedosłyszalnie, zerkając kątem oka na owczarka. Jednak psiak nie ruszył się z miejsca. Wyglądał teraz naprawdę przerażająco. Zmarszczony pysk, białe kły, strużka śliny ściekająca na ziemię…
Jezu! Choć raz mógłby mnie posłuchać.
- Ruki! – syknąłem przez zaciśnięte zęby, obserwując drapieżnika, stojącego teraz jak posąg w jednym miejscu. Niemalże po omacku trafiłem palcami na napięty do granic możliwości grzbiet owczarka, na którym w tym momencie studenci weterynarii mogliby dosłownie uczyć się poszczególnych mięśni. Pomimo stanu w jakim był mój pies nie bałem się, że może mnie ugryźć. Ten etap znajomości mieliśmy już zdecydowanie za sobą. – Chodź. – Przesunąłem dłoń na jego bok, próbując przyciągnąć cielsko do siebie, ze szczerą chęcią nakłonienia tym zwierzaka do ruszenia się z miejsca, co jak można było przypuszczać dało opłakane skutki. – Boże, przynajmniej dziś zrób to o co cię proszę! – jęknąłem błagalnie, kierując dłoń do szyi futrzaka, by po chwili zacisnąć palce na zielonej obroży.
Gdy już miałem go pociągnąć w tył, brązowy drapieżnik uniósł łeb i spojrzał akurat w naszą stronę. Zamarłem przerażony. Serce próbowało wyskoczyć mi z piersi i uciekać jak najdalej stąd, a przez głowę przebiegały miliony bezużytecznych myśli, które w żaden sposób nie dawały wskazówki co mam w tej chwili zrobić. Brakowało teraz tylko, żebym przed oczami widział sceny ze swojego życia…
To już nie było to samo co wcześniej. Nie miałem pod ręką otwartych drzwi do domu, gdzie mógłbym się w każdej chwili ukryć, jak za pierwszym razem… I zapewne nawet jakbym zawołał, żeby ktoś mi pomógł, na takim odludziu nikt by tego nie usłyszał. A najgorsze było to, iż przypuszczałem, że w razie niebezpieczeństwa Ruki zapewne próbowałby mnie obronić, ale jakie by miał szanse z takim bydlęciem? Na pewno by zginął lub co najmniej został poważnie ranny i co ja bym wtedy zrobił? Przecież nigdy bym sobie tego nie wybaczył…
Wilk nagle odwrócił od nas głowę, ponownie patrząc przed siebie. Zamrugałem całkiem zbity z tropu. Z mojej perspektywy wyglądało to tak jakby nie był w ogóle zainteresowany nami dwoma…
Może nie jest głodny…? Idiota ze mnie! – Sprzedałem sobie mentalnego kopa za takie głupie myślenie.
Otrząsnąłem się szybko z szoku i korzystając z okazji spróbowałem pociągnąć mojego pupila do tyłu. Ruki jednak miał chyba inne plany, bo zaparł się jak osioł i nie chciał ruszyć z miejsca.
- Cholera! Ruszże się – sapnąłem. Napiąłem wszystkie mięśnie, zaciskając zęby i spróbowałem jeszcze raz. Wiedziałem, że trochę go przyduszam, ale nie miałem innego wyjścia jeżeli chciałem, żebyśmy wyszli z tego cało…
Z trudem pociągnąłem za sobą owczarka, który z uporem maniaka warczał na dwa razy większego od siebie drapieżnika. A przynajmniej tak mi się wydawało…
Przez cały odwrót, w czasie którego wykorzystałem wszystkie swoje siły na Rukiego, nie spuściłem wzroku z brązowego zwierzęcia, które ani razu już na nas nie spojrzało, w ogóle nie ruszając się z miejsca. Gdy w końcu dowlokłem się do lasu uderzyłem o coś plecami. Wzdrygnąłem się wystraszony, a serce zamarło na chwilę.
Spokojnie, spokojnie… - Odetchnąłem głęboko.
Z ociąganiem zerknąłem za siebie, oczekując na atak jakiejś bliżej niezidentyfikowanej istoty. Jakież było moje szczęście, gdy zobaczyłem zwyczajne drzewo, które blokowało mi przejście. Zaśmiałem się nerwowo, choć w ogóle nie było mi do śmiechu. Spojrzałem na psa. Dopiero w tym momencie dostrzegłem, że z jakiegoś powodu wcale nie warczał na wilka, a na jakiś bliżej nieokreślony punkt naprzeciwko niego. Zmarszczyłem lekko brwi, ale nie miałem zamiaru teraz się nad tym zastanawiać… Niezdarnie ominąłem przeszkodę i wlazłem do lasu, modląc się tylko w duchu, żeby nie było ich tu więcej, w końcu wilki chodzą watahami, prawda? Co, jeżeli gdzieś w pobliżu był inny? Chociażby ten czarny…?
Przełknąłem ślinę.
Zdecydowanie miałem zbyt wybujałą wyobraźnie!
Niemalże siłą przez połowę drogi ciągnąłem Rukiego za sobą. Dopiero gdy polana całkowicie zniknęła nam z oczu, pies się trochę uspokoił. Odwrócił się przodem do mnie i z dziwnym entuzjazmem zaczął iść koło mojej nogi.
Zamrugałem zaskoczony, ale nie chcąc czekać aż futrzak się rozmyśli, ruszyłem biegiem do domku.

Stałem w jednym miejscu. Nerwowo rozejrzałem się dookoła, zmuszając do obrócenia wokół własnej osi. Wzrokiem natrafiałem na same drzewa, które wyglądały jakby mnie otoczyły i chciały zaatakować… Odczuwałem strach, który przesiąkł całe moje ciało jak jakaś trucizna, zakażając wszystkie komórki.
Było ciemno.
Cholernie ciemno, a ja nie wiedzieć czemu byłem przerażony.
Gdy zerknąłem w górę, zobaczyłem tylko splecione korony drzew, które były tak gęste, że nie dostrzegłem przez nie nawet skrawka nieba ani jednej prześwitującej między nimi gwiazdy.
Nie byłem pewien gdzie jestem.
Przełknąłem głośno ślinę. Serce kołatało mi się w piersi jak szalone. A płuca jakby zmniejszyły ze dwa razy, przez co z trudem łapałem powietrze.
- Ruki? - szepnąłem, ponownie rozglądając się dookoła. Jednak nic poza roślinami nie zobaczyłem ani nie usłyszałem.
Byłem sam.
Całkiem… sam.
W lesie.
W tych ciemnościach.
Ale chyba nie to było najgorsze… Najbardziej przerażająca była wszechogarniająca mnie cisza, wdzierająca się do mózgu. Spokój, który otaczał moją osobę sprawiając, że słyszałem tylko dudniącą mi w uszach krew. Żadnego pohukiwania. Zero świszczącego wiatru. Ani jednego przelatującego gdzieś nietoperza… To było tak nierealne… Czułem lodowaty pot spływający mi teraz leniwie po plecach.
Bałem się…
Nie… ja byłem naprawdę przerażony… Bo wiedziałem, że coś jest zdecydowanie nie tak.
Nogi miałem jak z waty, ale zmusiłem je, żeby ruszyły się przed siebie. Nie chciałem tu zostać ani chwili dłużej… Musiałem stąd wyjść i to jak najszybciej, a nie wiedziałem dokładnie w którą stronę powinienem się kierować. Wszystko wydawało się tak bardzo do siebie podobne. Niepewnie i z ociąganiem postępowałem naprzód. Krok po kroku, podpierając się najbliższych pni. Zachłannie łapałem ustami powietrze. W żyłach pulsowała mi krew przesycona adrenaliną.
Nie słyszałem pod stopami trzasku łamanych pod moim ciężarem gałęzi, a co dziwniejsze na nic nie wpadałem, jakby drzewa w jakiś niewytłumaczalny sposób umykały przede mną. Co od razu świadczyło o nienormalności zaistniałej sytuacji…
Po kilkunastu metrach zauważyłem przed sobą jakąś zmianę. Jaśniejsze prześwity wśród drzew, które oznaczały koniec lasu lub w gorszym przypadku jego przerzedzenie.
Odetchnąłem cicho.
Przyspieszyłem zataczając się lekko, gdy dostrzegłem przez gałęzie znane mi miejsce. Serce zabiło mocniej, a jakaś niema ulga rozlała się w moim wnętrzu.
Postawiłem niepewnie krok do przodu, a później pokonałem kolejną odległość, dzielącą mnie od polany. Nagle mój chwilowy spokój prysnął jak bańka mydlana… Gdyż wszystko wokół mnie jakby pokryło się szkarłatem.
Wstrzymałem oddech cofając się do tyłu. Nie minęła chwila, a czerwona barwa zaczęła rozstępować się od środka płaskiej powierzchni ku jej brzegom, aż do zewnętrznej ściany lasu, gdzie zatrzymała się, dalej barwiąc drzewa, łącznie z niebem i księżycem. Wyglądało to tak jakby utworzyła się jakaś niepisana granica…
Cofnąłem się jeszcze krok, uderzając stopą o pień. Niepewnie spojrzałem w dół, dopiero teraz zauważając iż mam bose stopy, na których jeszcze przed chwilą były buty… A może tak mi się tylko wydawało?
Przełknąłem ślinę.
Chciałem stąd uciec, odejść. Odwracałem się właśnie do tyłu, gdy usłyszałem nagle wycie wilka, będące pierwszym odgłosem jaki tu do mnie dotarł.
Stanąłem jak wryty, wstrzymując oddech.
Po chwili usłyszałem kolejny dźwięk, który przedzierał się przez ciszę tego miejsca. Przypominał on wzmocniony kilkanaście razy plusk kropli rozbijającej się o jakąś twardą powierzchnię. Moim ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz, a na dłoniach poczułem coś gęstego i ciepłego. Zamrugałem wystraszony, po czym podniosłem niepewnie ręce, wewnętrzną stroną do góry. Zamarłem, widząc na nich taki sam szkarłat jak jeszcze przed chwilą…
Usiadłem nagle na łóżku, z trudem łapiąc powietrze. Chciałem krzyknąć, ale tylko się zakrztusiłem. Zasłoniłem usta dłońmi i odkaszlnąłem w nie kilka razy porządnie. Serce waliło mi jak szalone, obrazując moje przerażenie.
To tylko sen. – Próbowałem uspokoić swoje ciało, które uparcie nie chciało się mnie słuchać, jak jeszcze niedawno Ruki w lesie. Czułem lodowaty pot spływający po plecach, do których przykleiła się moja koszulka, cała od niego mokra. Miałem wrażenie, iż przez szok niewłaściwie odbieram otaczające mnie bodźce…
Przesunąłem drżącymi dłońmi po całej twarzy w nerwowym geście, zamykając oczy. Przyciągnąłem do siebie kolana, opierając na nich łokcie. Zostałem tak przez chwilę, zatrzymując ręce na czole.
Po kilku minutach doszedłem mniej więcej do siebie. Oddychałem płytko, ale już w miarę normalnie. Powoli, coraz lepiej zaczynałem odbierać otaczającą mnie rzeczywistość. Dlatego właśnie dopiero teraz uświadomiłem sobie, iż coś wolno i leniwie, wąską strużką spływa po moich przedramionach.
Przełknąłem ślinę, a włoski na karku stanęły mi dęba. Poczułem się jak w tym śnie…
Uchyliłem powieki, a z końca nosa na bokserki w których sypiałem, akurat w tym momencie skapnęła szkarłatna kropla. Natychmiast otworzyłem szerzej oczy, wstrzymując oddech. Kolejna kropla… Odsunąłem drżące dłonie od twarzy, zerkając na nie i przeraziłem się nie na żarty.
Jak w tym koszmarze… - Zasłoniłem usta dłonią. – Niedobrze mi…
Wyplątałem się z pościeli i chwiejnym krokiem, po omacku doszedłem do łazienki, obijając się o meble, ale mimo wszystko starając niczego nie dotknąć. Te kilka metrów dłużyło mi się niemiłosiernie, a z każdym krokiem czułem jakbym był dalej od celu, a nie bliżej…
Gdy w końcu dotarłem do pomieszczenia zapaliłem światło, które na chwilę oślepiło mnie niemalże całkowicie. Wszystko zlało się ze sobą, tworząc jednolitą, białą plamę.
Syknąłem cicho, mrużąc oczy. Oparłem się plecami o framugę. Czułem się zdezorientowany i zagubiony.
Nie potrafiłem odróżnić od siebie poszczególnych mebli ani sprzętów. Zamrugałem w końcu intensywnie, chcąc jak najszybciej odzyskać jako taką zdolność widzenia. Gdy to już nastąpiło, dopadłem toalety, a torsje wstrząsnęły moim ciałem i zwymiotowałem, zamykając oczy. Kiedy tylko je otworzyłem i znów zobaczyłem krew, żółć napłynęła do gardła. Splotłem dłonie nad głową, opierając je na brzegach muszli i na ich skrzyżowaniu położyłem czoło.
Oddychałem płytko, z trudem łapiąc powietrze. Patrzyłem jak szkarłatna ciesz miesza się z bezbarwną. Po omacku wyszukałem spłuczkę i nacisnąłem ją, po czym opadłem ciężko na zimne kafelki, odchylając głowę do tyłu. Oparłem się plecami o ścianę, czując jak chłód przenika do ciała przez mokrą koszulkę, wywołując gęsią skórkę. Wyciągnąłem nogi przed siebie. Moja klatka piersiowa z każdą chwilą unosiła się coraz bardziej równomiernie.
Po chwili usłyszałem szuranie pazurów o panele. Mokry nos trącił mnie w ramię, a ciche skomlenie dotarło do uszu.
Ruki. - Uśmiechnąłem się blado, kiedy poczułem przyjemny ciężar, gdy owczarek położył łeb na moich udach. Uniosłem niezwykle ciężką dłoń, którą delikatnie umieściłem na karku psa.
Krew spływała mi leniwie po brodzie, wsiąkając w coraz bardziej zapewne szkarłatną z przodu koszulkę, która nieprzyjemnie lepiła się do ciała. Część posoki, ściekała mi do gardła, wywołując łaskotanie i drobne trudności z przełykaniem jej. Na skórze twarzy i dłoni czułem krzepnącą, czerwoną ciecz, która ściągała ją, napinając nieznacznie.
Gdy zatrząsłem się w końcu z zimna, z niemałymi problemami podniosłem się, stając chwiejnie na nogach. Ruki zapiszczał cicho.
Podtrzymując się ściany podszedłem do umywalki, opierając na niej dłonie. Odetchnąłem głęboko i dopiero wtedy odważyłem się spojrzeć w lustro.
Widok jaki odbił się w jego tafli wystraszył mnie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to błękitne, matowe teraz tęczówki, wyrażające jedynie bezgraniczne zmęczenie. Czarne kosmyki przyklejały się do czoła, tworząc niezwykły kontrast z niezdrowo bladą skórą. Po chwili tępego wpatrywania się we własne odbicie doszło do mnie, że cała moja twarz pokryta była zaschniętymi już, czerwonymi śladami. Uniosłem rękę i dotknąłem zakrwawionego policzka. Opuszkami palców przesunąłem z niego na spierzchnięte wargi, po czym na oślep odkręciłem wodę. Schyliłem się i jak najdokładniej przemyłem twarz.
Ten koszmar był taki realny…
Odetchnąłem głęboko, wpatrując się w odpływ, a pojedyncza kropla krwi skapnęła na nieskazitelnie białą powierzchnię, niemalże od razu porwana przez strumień wody. Przetarłem nos wierzchem dłoni. Gdy odsunąłem ją od niego zauważyłem niewielką strużkę czerwonej posoki. Zakręciłem kurek i wyprostowałem się, obrzucając całą swoją sylwetkę wzrokiem.
Chyba faktycznie trochę schudłem…
Kiedy zobaczyłem na koszulce wielką plamę krwi skrzywiłem się i ściągnąłem ją z siebie, ukazując lekko umięśnione, dość blade ciało, naznaczone teraz bladoczerwoną skrzepliną na torsie, którą zaraz zmyłem.
Jutro rano będę musiał posprzątać – stwierdziłem oceniając stan łazienki, która odbijała się w lustrzanej tafli.
Wolnym krokiem ruszyłem do sypialni, zwijając po drodze pobrudzone ubranie, które rano miałem zamiar wyrzucić. Położyłem się do łóżka, a zaraz za mną Ruki, bezceremonialnie wciskając się pomiędzy moje ciało a Victora. Wtuliłem się w jego sierść, przerzucając rękę przez grzbiet. Wiedziałem, że dziś już nie zasnę.
Westchnąłem ciężko.
Spojrzałem na spokojną, przystojną twarz Vica. Odgarnąłem z jego czoła opadający na zamknięte oczy kosmyk brązowych włosów, łaskocząc go przez nieuwagę. Mężczyzna zmarszczył śmiesznie nos. Uśmiechnąłem się nieznacznie, przysuwając bliżej owczarka i ostrożnie wsuwając dłoń w jego włosy. Pogładziłem delikatnie kciukiem porośnięty lekką szczeciną policzek, przesuwając swoimi błękitnymi tęczówkami od czoła do ust.
Gdybyśmy tu nie przyjechali może wszystko byłoby w porządku… - Z ociąganiem odsunąłem rękę, wpatrując się w niego cały czas.
To miejsce coraz mniej mi się podobało. Przerażało… Gmatwało… Czemu wydarzenia tutaj nie mogły się ograniczyć wyłącznie do tych przyjemnych?
Odetchnąłem głęboko, przymykając oczy.
Jutro się czegoś dowiem. Muszę…

Zapukałem cicho do drzwi jednego z pokoi, mając cichą nadzieję, że Andy już nie śpi. Zdecydowanie wolałem nie obudzić Meg, bo na kacu jest jeszcze gorsza niż bez niego, a to nie wróżyło niczego dobrego.
Stałem nieruchomo, nasłuchując jakichś ruchów zza drewna z nieświadomie wstrzymywanym powietrzem. Gdy ponownie uniosłem dłoń, żeby zapukać usłyszałem ciche krzątanie. Drzwi po chwili otworzyły się. Stanął w nich roztrzepany młodzieniec w samych bokserkach. Wypuściłem z ulgą powietrze.
- Hej – mruknąłem niepewnie.
- Heeej. – Ziewnął przeciągle, nie przejmując się nawet zasłonięciem ust. Skrzywiłem się lekko, ale nie skomentowałem takiego braku kultury.
- Chciałem pożyczyć komputer. – Podrapałem się nerwowo po karku.
- O… - spojrzał za siebie na zegarek wiszący na ścianie. – …6 rano? – Zdziwił się autentycznie, przenosząc na mnie wzrok. Zachwiał się nieznacznie, podtrzymując framugi. Przyjrzał się uważnie mojej osobie, przekrzywiając lekko głowę. Chyba dalej nie wyglądałem najlepiej, bo zmarszczył delikatnie brwi.
- Nie mogę spać…
- Widać. Źle wyglądasz. – Zastanowił się chwilę. - Jesteś blady – stwierdził, na co wzruszyłem jedynie ramionami.
Amerykę odkrył! – Nie miałem ochoty się dokładniej tłumaczyć. Chłopak zaczekał jeszcze chwilę, a gdy nic nie powiedziałem westchnął ciężko.
- Zaraz ci go przyniosę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz