Słońce schowało się już całkowicie za górami, pozostawiając bezchmurne, ciemnogranatowe niebo pod opieką księżyca i milionów towarzyszących mu gwiazd, które idealnie nadawały się na drogowskazy dla zagubionych gdzieś w okolicy wędrowców. Las, jak każdej nocy powoli stawał się mroczny i tajemniczy, a spokojna, gładka tafla jeziora, niczym lustro odbijała na swojej powierzchni wszelakie otaczające je kształty.
Dotychczasowa cisza tego niezwykłego miejsca została zakłócona głośnym śmiechem, rozmową i muzyką, które źródło miały w jednym z pięciu domków znajdujących się na tym odludziu. Choć chcąc być bardziej precyzyjnym powiedziałbym, że pokaźna dawka decybeli zaserwowana została przez bandę pijanych, jak nie naćpanych już dzieciaków, które jutro co najmniej potracą głos, a głowę prawdopodobnie będą miały ochotę sobie odrąbać…
Odetchnąłem cicho, opierając łokcie na udach.
Szczerze współczułem wszystkiemu co jest w najbliższej okolicy i posiada słuch, łącznie ze mną, gdyż przez moich kochanych przyjaciół znajdowałem się niemalże w centrum tego wszystkiego. I z pewnością nie byłem z tego zadowolony ani trochę. Choć muszę przyznać, że czasami nuta lecąca z pokaźnych rozmiarów głośników była wyjątkowo znośna, nawet dla moich uszu.
Wpatrzyłem się w czerwono-pomarańczowe płomienie, rozsiewające wokół siebie jaskrawe iskierki odznaczające się na ciemnym niebie, które co chwilę podrywał wiatr.
Już od jakiejś godziny siedziałem z boku, na niedużej drewnianej ławce na tym nieszczęsnym ognisku u naszych tymczasowych, wyjątkowo młodych, dość licznych oraz rozrywkowych sąsiadów. A ze względu na fakt, że bardzo nie chciałem tutaj być, obserwowałem wszystkich z bezpiecznej odległości w jakiej przycupnąłem, próbując tym samym nie rzucać się w oczy, co niestety nie do końca mi wychodziło.
Chciałbym stać się niewidzialnym… - Spuściłem lekko głowę udając, że nie widzę jak jedna z dziewczyn, rozmawiając ze swoimi znajomymi, zerka na mnie co chwila, uśmiechając się delikatnie.
To był jakiś koszmar! Nie dość, że większość z tych dzieciaków jest co najmniej jakieś 10 lat ode mnie młodsza, to jeszcze przeważają wśród nich dziewuchy, z których tylko niewielki odsetek miał strój jako tako zakrywający ich wszelakie wdzięki. Żywiłem tylko cichą nadzieję, że ubrały się tak dla swoich chłopaków czy tam kolegów, a nie z myślą, że poderwą któregoś z nas, bo jeżeli nawet… to ja zdecydowanie odpadałem.
Westchnąłem ciężko.
Czasami miałem wątpliwości czy naprawdę jestem tak inteligentny za jakiego mnie uważano, bo skoro tak, to dlaczego przed wyjściem nie rozważyłem wszystkich „za” oraz „przeciw”? Przecież mogłem w ostateczności napisać sobie na czole: Gej albo jeszcze lepiej Pedał lub Ciota, może odstraszyłoby to co najmniej połowę z nich i w spokoju mógłbym się stąd zmyć… A tak muszę znosić pożeranie mnie wzrokiem, co wbrew pozorom nie jest ani przyjemne, ani nie podnosi mojej samooceny.
Przekląłem cicho pod nosem.
Dobrze, że chociaż moja kochana, wątpliwie „wspaniała czwórka” dała mi w końcu spokój, bo miałem dość ich jęczenia…
Już od samego początku Meg i Lucy próbowały zaciągnąć mnie bliżej całego towarzystwa, ale dzielnie się opierałem wykorzystując w tym celu wszelakie znane mi sposoby perswazji, przez co w rezultacie z ciężkim sercem dały za wygraną, a ja odetchnąłem z niemałą ulgą. Chociaż z drugiej strony poczułem się jeszcze gorzej, gdyż to chyba nie moja postawa i ośli upór przyczyniły się głównie do zostawienia mnie w spokoju, a raczej fakt, że Vic pozostał całkowicie obojętny na ich wszelakie próby namówienia mojej osoby do zabawy. Co nie wróżyło niczego dobrego. W końcu to właśnie on zazwyczaj wyciągał mnie chociażby siłą czy podstępem do towarzystwa, a skoro teraz tego nie robił coś było wyjątkowo nie tak i nawet nasi znajomi musieli to wyczuć…
Westchnąłem ciężko, utkwiwszy wzrok w złotym napisie. Zakręciłem puszką trzymaną w dłoni, a płyn znajdujący się w niej zachlupotał.
Od wczoraj nie zamieniłem z szatynem ani jednego zdania. Gdy tylko wrócił dzisiaj ze sklepu, po prostu minął mnie w drzwiach bez żadnego słowa, nie zaszczycając mojej osoby nawet przelotnym spojrzeniem. Nie dał mi chociażby najmniejszej szansy się przywitać czy coś wyartykułować, nie wspominając już o powiedzeniu czegoś sensownego. Coś mnie wtedy ukuło lekko tam w środku. Vic zawsze się mną interesował i martwił gdy długo nie wracałem, a teraz… Nie pytał gdzie byłem wieczorem i dlaczego tak późno wróciłem. Nie chciał wiedzieć jak się czuję i czy jestem zmęczony. Unikał jakiegokolwiek, nawet najmniejszego kontaktu ze mną. I gdyby nie Andy zapewne nie wiedziałby iż w ogóle idę na to przeklęte ognisko. A poszedłem wyłącznie dla niego…
Jezu! Znów próbuje się do czegoś przekonać… Chyba okłamywanie samego siebie coraz bardziej wchodzi mi w krew. Gdyby mi za to płacili, to niedługo nie tylko spokojnie bym się z tego utrzymał, ale został jeszcze jakimś milionerem… - Oparłem czoło na zgiętej w nadgarstku ręce.
Nie do końca wiedziałem co mam myśleć o zachowaniu Victora. Zwłaszcza, że na pewno nie mógł wiedzieć co się dzieje, bo niby skąd? Gdyby się do mnie odzywał lub choćby spojrzał mógłbym się zorientować czy jest zły, zawiedziony, smutny… A tak! Nie miałem pojęcia… Czy dawał mi trochę wolnej przestrzeni i na złość tym razem stosował się do moich „30 centymetrów”, włączając w to jeszcze udawanie iż jestem powietrzem. Czy też miał dość mojego zachowania i po prostu dał mi czas na ponowne przemyślenie wszystkiego od początku… Tylko, że ja właśnie nie chciałem myśleć, bo wszystko mi się plątało, robiąc w mojej biednej głowie jeszcze większy mętlik. Oni byli tak bardzo od siebie różni, a mi na obu zależało…
W tym momencie tylko jednego byłem pewien… Że prędzej czy później będę musiał mu wszystko wyjaśnić, niezależnie od podjętej decyzji, bo zdecydowanie nie chciałem, żeby o cokolwiek się obwiniał. Nie wiedziałem jednak kiedy to nastąpi, gdyż zwyczajnie nie miałem zielonego pojęcia jak mam to wyjaśnić, po której stanąć stronie… On nie znał dokładnie całej sytuacji i wszystkich szczegółów. Zresztą nawet Victor zapewne nie uwierzyłby w zwykły zbieg okoliczności… Poza tym wiedziałem, że decydując się na rozmowę z nim musiałbym już mieć coś postanowione. Nie powiem mu przecież prawdy, gdy sam jeszcze nie wiem co mam z całą tą sytuacją zrobić.
Matko. Pod tym względem Mikaru był mniej problematyczny, w końcu wiedział o Vicu.
Uniosłem dłoń dzierżącą puszkę piwa, którą męczyłem od samego początku. Jakoś nie bardzo miałem ochotę na alkohol. Już niemalże na siłę wlewałem go w siebie…
Przetarłem wierzchem dłoni czoło.
Przymknąłem na chwilę powieki ponownie wzdychając i po chwili podniosłem piekące już lekko oczy. Moje niebieskie tęczówki spoczęły na delikatnie uśmiechniętym Vicu, rozmawiającym z jakimś dość przystojnym rudzielcem, który wlepiał w niego dziwnie maślany, lekko już zamglony od alkoholu, wzrok.
- Niedoczekanie jego… - parsknąłem pod nosem, wmuszając kolejny łyk złotego napoju i nie spuszczając jednocześnie wzroku z owej „parki”.
Aż trochę zrobiło mi się żal tego chłopaka. Zbyt dobrze znałem bowiem szatyna, żeby martwić się, że ten na moich oczach kogoś podrywa…
Zacisnąłem mocniej dłoń na puszce, przekrzywiając lekko głowę. Gdy to sobie uświadomiłem od razu uśmiech zniknął z mojej twarzy, a ja poczułem jakby jakaś chmura gradowa rozgościła się w moim wnętrzu, zalewając je mrokiem.
Tak jak przypuszczałem wyrzuty sumienia wróciły z całą mocą i to akurat w takim momencie. Coś w klatce piersiowej zakuło mnie boleśnie. Czułem prawdziwe obrzydzenie do samego siebie za to co mu robiłem. Za to, że chyba od początku go zdradzałem, a udawałem, że nic się tak naprawdę nie dzieje i próbowałem zachowywać pozory, co wychodziło mi po mistrzowsku. A najgorszy był chyba fakt, że choć chciałem szczerze pluć sobie w brodę za to co wczoraj zrobiłem i dziś świadomie mam zamiar powtórzyć… nie potrafiłem.
Byłem rozdarty między nimi i chyba tylko jakiś cud mógłby sprawić, że potrafiłbym z łatwością wybrać… Byli tak strasznie od siebie różni… I choć Mikaru był mi w jakiś sposób bliższy i za nim wręcz szalałem, Victor nie był od niego gorszy, a może nawet lepszy… W końcu wiedziałem, że on nigdy by mnie ot tak nie zostawił i nie skrzywdził. W ostateczności to szatyn był przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałem. To jego zielone oczy uspokajały mnie za każdym razem gdy w nie patrzyłem. To ciepłe dłonie Vica głaskały mnie po plecach, a cichy głos koił nerwy… Choć z drugiej strony to przy brunecie potrafiłem przestać myśleć o problemach, jakbym znalazł się w zupełnie innej rzeczywistości…
Westchnąłem ciężko.
Nienawidziłem tego… Nie cierpiałem tego cholernego poczucia winy, które w tym momencie z każdą sekundą coraz bardziej przenika moje komórki. Ostatnią rzeczą jakiej teraz chciałem było ponowne roztrząsanie czy nie wykorzystuję mężczyzny. I coraz częściej miałem wrażenie, że właśnie to robię. Że pomimo chęci bycia dobrym, wrażliwym i wielkodusznym dla innych, dla Vica jestem zwykłą pijawką, która żeruje na jego uczuciach i dobrym sercu…
Przeniosłem wzrok z szatyna na kilku chłopaków stojących niedaleko mnie, którzy palili papierosy. Wstrzymałem oddech, skupiając wzrok na szarej strużce dymu wypuszczanego właśnie przez jakiegoś bruneta.
Cholera zapaliłbym… - Przełknąłem ślinę, czując ogarniającą mnie powoli potrzebę. - Od kilku miesięcy nie miałem nikotyny w ustach. – Wciągnąłem powietrze z cichą nadzieją, że poczuje chociaż mdły zapach używki, ale odległość dzieląca drewnianą ławkę od palących była mimo wszystko zbyt duża. – O czym ja myślę! - Dałem sobie mentalnego kopa za głupotę, jaką coraz częściej się wykazywałem.
Odetchnąłem ciężko i z ociąganiem odwróciłem wzrok, który utkwiłem z powrotem w płomieniach. Siedziałem chwilę nieruchomo częściowo wyłączając się na wszelkie bodźce zewnętrzne i próbując o niczym nie myśleć, przez co nie usłyszałem zbliżających się do mnie kroków.
- Może się poczęstujesz? – Ktoś podetknął mi niemalże pełną jeszcze paczkę pod nos. Odruchowo się wyprostowałem, unosząc do góry brwi, zdziwiony. Gdy się trochę otrząsnąłem z szoku, mrugnąłem kilka razy, po czym spojrzałem na owego bruneta, który jeszcze chwilę temu stał ze swoimi kolegami. Gdy zrozumiałem do końca sens jego wypowiedzi zerknąłem na papierosy, a w mojej głowie zaczęła ważyć się niezwykle ważna decyzja…
Zapalić, nie zapalić, zapalić, nie zapalić… - Uparcie wpatrywałem się w widoczną, białą bibułkę używki, która wydawała się niemalże zachęcać mnie do wzięcia jej i tak bardzo kusząco zwrócona była w moją stronę. - Kilka miesięcy odwyku pójdzie w cholerę… Zapalić, nie zapalić…
- Nie – westchnąłem w końcu zrezygnowany, opuszczając lekko ramiona.
Cholera.
- Może jednak? – Zaśmiał się dźwięcznie, wysuwając trochę z paczki jednego papierosa. Ponownie wyciągnął do mnie dłoń, w której trzymał fajki.
Cholera ja tu wewnętrzną walkę prowadzę!... No i w sumie choć przez chwilę mogę nie myśleć o czymś poważniejszym…
- Jestem na odwyku. – Skrzywiłem się lekko, słysząc te słowa wydobywające się z moich ust. Jakoś dziwnie brzmiały.
- W takim razie nie będę namawiał. – Zawahał się chwilę, po czym schował paczkę do kieszeni spodni. Odetchnąłem z ulgą. – Mogę się przysiąść? – Zakołysał się na stopach do przodu. Spojrzałem na niego zaskoczony, odruchowo lustrując jego postać od stóp do głowy.
Chłopak był no… nawet nawet. Ani niski, ani wysoki. Krótkie włosy postawione były na żel albo inne cholerstwo o podobnych właściwościach. Luźna, czerwona koszulka z jakimś logiem, trochę na niego za duża sprawiała, że wydawał się chudszy niż chyba był w rzeczywistości, za to obcisłe, ciemne spodnie wyraźnie podkreślały jego wyjątkowo długie, jak na „płeć brzydką”, nogi…
- Nie jestem dzisiaj zbyt dobrym towarzystwem – burknąłem, specjalnie niezbyt miło. Odwróciłem od niego wzrok i upiłem łyk piwa, tylko po to, żeby nie musieć nic więcej mówić.
- Nie musimy rozmawiać. – Wzruszył ramionami, wsadzając kciuki w szlufki spodni i przekrzywiając lekko głowę. Zerknąłem na niego kątem oka i po chwili wahania odsunąłem się trochę, robiąc mu miejsce. Brunet od razu się przysiadł, jakby obawiając się, że zaraz zmienię zdanie. Przez chwilę panowała między nami cisza, ale chłopak chyba nie należał do tych milczących, gdyż po niecałej minucie ją przerwał.
- Długo jesteś na odwyku?
- …Kilka miesięcy.
- Ciężko rzucić – stwierdził i zaśmiał się cicho.
- Bardzo.
- Ja kilka razy próbowałem, ale jak do tej pory nie bardzo mi to wychodziło. Góra miesiąc. – Podsumował, pochylając się trochę do przodu i opierając policzek na dłoni. – Mogę? – Wskazał na trzymany przeze mnie alkohol. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem i z niemą radością, bez wahania oddałem mu do połowy pełną jeszcze puszkę.
- Znam ten ból – mruknąłem, gdy upijał spory łyk złotego napoju.
O tak, bardzo dobrze znałem. Za każdym razem gdy tylko postanowiłem skończyć z paleniem wystarczyło, żebym się zdenerwował lub zestresował, a rzucałem odwyk w cholerę i z błogim, głupim zapewne uśmiechem zapalałem papierosa, którym delektowałem się jakby był ostatnim w moim życiu.
Naprawdę idiotyczne.
Jak do tej pory najdłużej wytrzymałem jakieś pół roku, właśnie teraz… A najgorsze było chyba to, że na mnie nie działały te wszystkie plastry i inne świństwa antynikotynowe, co oznaczało, że musiałem coś takiego jak „odwyk” powierzyć mojej wątpliwej silnej woli. Żeby tego jeszcze było mało zaczynałem jeść dużo więcej słodyczy niż wcześniej. Z jednego nałogu w kolejny… Chociaż z drugiej strony w końcu w pełni mogłem cieszyć się smakiem jedzonych potraw i nie musiałem się martwić żółtymi palcami…
- To twój pies? – Głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na Rukiego leżącego między moimi nogami i zwróconego pyskiem w stronę lasu, w który uparcie się wpatrywał od samego początku. Zupełnie o nim zapomniałem.
- Tak. – Uśmiechnąłem się delikatnie, niemalże z czułością. Ostatnio coraz częściej zauważam, że traktuję go jak swoje dziecko, a nie zwierzaka… - Tylko on nie lubi… – zanim zdążyłem dokończyć zdanie, zauważyłem rękę bruneta, która jakby w zwolnionym tempie zbliżała się do tylnej nogi owczarka, żeby go pogłaskać. Bez zastanowienia złapałem nadgarstek chłopaka, uniemożliwiając mu dotknięcie psa. Dla jego dobra. - …obcych. – Spojrzałem na zdezorientowaną twarz dzieciaka. – Przepraszam. - Uśmiechnąłem się delikatnie, po czym puściłem jego rękę, którą powoli zabrał.
Ruki jakby wyczuwając, że coś się świeci wyczołgał się tyłem spomiędzy moich nóg, po czym stanął na czterech łapach i przekręcił pyskiem w stronę mojego młodego rozmówcy. Przyjrzał się mu uważnie swoimi brązowymi tęczówkami, ale nic poza tym nie zrobił. Po chwili uznawszy chyba dzieciaka za jednostkę niegroźną, prychnął i z powrotem położył się na ziemi. Swoim zachowaniem wydobył z mojego gardła cichy śmiech, co już całkiem zdezorientowało bruneta, który przenosił wzrok to na mnie to na niego, a owczarek nadstawił tylko uszu. Spojrzałem na futrzaka, dalej uśmiechając się delikatnie, po czym zanurzyłem na chwilę palce w jego szorstkawej sierści.
- Dobrze się czujesz? – Ciepły głos sprawił, że poderwałem głowę do góry. Uniosłem lekko kąciki ust, a jakiś odłamek głazu przygniatającego moje wnętrze odłupał się i odpadł, czyniąc ciężar choć odrobinę lżejszym.
- Jestem po prostu zmęczony. – Powiodłem wzrokiem za kucającym przede mną Victorem. A pamięć podsunęła mi obraz pewnego bruneta, który jeszcze wczoraj zrobił tak samo, po czym…
Przełknąłem cicho ślinę.
- Blado wyglądasz. – Ciepła dłoń na policzku sprawiła, że przeszedł mnie dreszcz, a w środku rozlała się jakaś lodowata fala, wywołując tym samym niezwykle sprzeczne uczucia. – Może idź odpocząć. – Przejechał kciukiem po mojej skórze. Kątem oka zobaczyłem wpatrującego się w nas szeroko otwartymi oczami chłopaka i miałem ochotę się roześmiać. Nie zrobiłem tego jednak. Jednakże skorzystałem z pewnej okazji…
- Pójdę się przejść…
Przedzierałem się przez las, chcąc jak najszybciej dotrzeć do dobrze znanej mi już polany. Nie zwracałem uwagi na smagające mnie po twarzy gałęzie ani korzenie wyrastające jakby znikąd i podcinające nogi. Ignorowałem pohukiwanie sów i świadomość, że mogę wpaść na jakąś pajęczynę z olbrzymim pająkiem. Słyszałem truchtającego obok mnie Rukiego, który z pewnością zgrabniej ode mnie omijał przeszkody.
Wiedziałem, że źle zrobiłem odmawiając Vicowi, gdy zaproponował, że pójdzie ze mną. Nawet nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Pewnie teraz zacznie się zastanawiać co jest między nami nie tak. Co takiego zrobił, że ostatnio nic mu nie mówię i spędzam z nim mniej czasu… Choć w sumie on sam dziś o nic nie pytał i całkowicie mnie ignorował, traktując jak powietrze, bez którego tak naprawdę nie można żyć…
Cholera.
Ściana drzew nagle się skończyła. Wypadłem na polanę, niemalże się przewracając.
Chciałem choć przez chwilę przestać myśleć o czymkolwiek, dlatego właśnie między innymi pragnąłem go zobaczyć jak najszybciej. Mikaru był jakby lekarstwem na problemy, oderwaniem od szarej rzeczywistości czy może właściwiej zasłoną, która choć na moment potrafiła to wszystko ode mnie odsunąć, choć w zamian każąc jakby tym samym myśleć i widzieć tylko jego… Był dla mnie nadzieją na chwilę oddechu, a jednocześnie narkotykiem, który uzależnia tak bardzo i szybko jak chyba żaden inny. Przy brunecie dawałem się ponosić emocjom i miałem wrażenie, że jest on wart nawet moich wyrzutów sumienia…
Ciała niebieskie świeciły wyraźnie, czyniąc polanę niezwykle jasną. Rozejrzałem się dookoła, ale nie zauważyłem nigdzie Mikaru.
A jeżeli nie przyjdzie? – Przemknęło mi przez głowę, ale od razu odrzuciłem od siebie tą myśl. – Nie! On dotrzymuje słowa…
- Cholera – szepnąłem i okręciłem się wokół własnej osi. Przeczesałem włosy drżącą dłonią.
Nie zauważyłem nawet kiedy Ruki przeszedł niemalże na drugą stronę polany. Dopiero jego ciche szczekanie zwróciło moją uwagę sprawiając, że odwróciłem się w jego stronę. Gdy tylko sylwetka zwierzaka zamajaczyła mi koło jednego z drzew, bez zastanowienia poszedłem w kierunku owczarka. Wiedziałem, że jeżeli znam kogoś, kto może wskazać mi gdzie jest brunet to jest to tylko mój psiak.
Gdy mijałem jakąś sosnę ktoś nagle chwycił mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie. Odwróciłem szybko głowę w stronę napastnika, a moje usta bez problemu zostały odnalezione przez drugie.
Przymknąłem oczy i westchnąłem cicho, czując jak miękną mi nogi od takiej zwykłej, niewinnej pieszczoty.
Pomimo moich oczekiwań brunet nie pogłębił pocałunku i po chwili już się ode mnie oderwał. Mruknąłem coś niezrozumiale, wyjątkowo niezadowolony.
Po kilku sekundach jednak uśmiechnąłem się delikatnie. Tak jak myślałem, świat poza tymi leśnymi ścianami choć na ten krótki czas z nim, dla mnie przestał istnieć. To było naprawdę głupie, ale czułem się jakbym się na tą chwilę na nowo odrodził…
- Gdzie ty mnie ciągniesz? – Potknąłem się o własne stropy, z trudem utrzymując równowagę, gdy Mikaru pociągnął mnie w stronę lasu.
- Chce ci coś pokazać. – Odkręcił się do mnie na chwilę, dzięki czemu mogłem zobaczyć tajemniczy uśmiech zdobiący jego twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz