Byłem cholernie zmęczony, ale nie mogłem zasnąć. Miałem wrażenie, że pod powiekami mam prawdziwą pustynię, jednak ukojenie i upragniony spoczynek nie chciały nadejść.
Mój kręgosłup i szyja dalej były zdrętwiałe od siedzenia na niewygodnym, plastikowym krzesełku. Nogi bolały mnie od bezsensownego chodzenia tam i z powrotem po korytarzu. Przed oczami nadal widziałem jasnozielone, mdłe ściany, które raziły swoją przytłaczającą barwą. Miałem wrażenie, że do nozdrzy dalej dociera nieprzyjemny, charakterystyczny zapach owego miejsca…
Poruszyłem się lekko, a nos osoby przytulającej się do moich pleców wbił się delikatnie w moją szyję, a jej czoło oparło o tył głowy. Czułem spokojny oddech owiewający mój kark i ciepłe ręce, obejmujące w tali. Powoli uchyliłem powieki. Gdy tylko choć trochę wzrok przywykł do mroku spojrzałem na szafkę nocną, na której stał elektroniczny budzik, wskazujący prawie 3 w nocy.
Jezu - westchnąłem i przejechałem palcami po dłoni spoczywającej na moim brzuchu.
Wiedziałem, że i tak już dziś nie zasnę, więc ostrożnie, tak, żeby nie obudzić mężczyzny wyplątałem się z jego objęć. Mruknął coś niezadowolony, a ja usiadłem na brzegu łóżka tyłem do niego, opuszczając bose stopy na mały, puchaty chodniczek. Po chwili usłyszałem za sobą cichy szelest kołdry i skrzypienie łóżka wywołane z pewnością kręceniem się mojego towarzysza. Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi i wstałem. Zrobiłem jakieś dwa kroki do przodu, wkraczając tym samym na zimne panele, a nagły, pojedynczy dreszcz wstrząsnął moim ciałem, ubranym tylko w cienką piżamę. Nie przejąłem się tym jednak, tylko skierowałem do otwartych drzwi sypialni ani razu nie patrząc na osobę dalej spokojnie śpiącą na łóżku.
Wszedłem do salonu i od razu podszedłem do sofy, opadając na nią ciężko. Wziąłem z niskiego stolika przede mną pilot, po czym włączyłem telewizor, ściszając go do minimum. Nie miałem ochoty oglądać nic konkretnego chciałem, żeby grał tylko po to, aby nie musieć zapalać głównego światła i aby moje oczy zobaczyły w końcu coś innego od tej jednolitej barwy. Przez chwilę śledziłem akcję jakiegoś filmu, bo tak naprawdę miałem też malutką nadzieję, że może coś mnie w nim zainteresuje i przestanę się zadręczać głupimi symulacjami oraz pytaniami bez odpowiedzi. Z minuty na minutę jednak przestawałem widzieć obrazy przesuwające się na ekranie, wpatrując się tylko niewidzącym wzrokiem w urządzenie. Podciągnąłem stopy na sofę, siadając na niej po turecku.
Zawsze uważałem, że życie jest niesprawiedliwe, a ono nawet nie próbowało mnie przekonywać, że jest inaczej. Choć pewne aspekty mojego istnienia sprawiały, iż czasami miałem co do tego wątpliwości…
Dawno temu, gdy byłem młodszy i jeszcze głupi, czy raczej zbyt optymistycznie podchodziłem do wszystkiego… wierzyłem, że są jakieś zasady równości panujące na tym świecie, jakaś równowaga w życiu każdego… Powoli jednak ta moja wiara zaczęła umierać, a co za tym idzie zmieniać się diametralnie. Teraz miałem wrażenie, że równowaga na świecie zachowana jest chyba inaczej. Nie w obrębie jednostki, a całego społeczeństwa.
W końcu ważniejsze jest dobro ogółu, a nie pojedynczego człowieka…
Żeby ktoś był szczęśliwy, ktoś inny musiał być smutny, żeby ktoś był bogaty, ktoś innych musiał być biedny, żeby ktoś żył, ktoś inny…
Żeby ktoś był szczęśliwy, ktoś inny musiał być smutny, żeby ktoś był bogaty, ktoś innych musiał być biedny, żeby ktoś żył, ktoś inny…
Tylko w jaki sposób życie w takim razie wybierało kto na coś zasłużył, a kto nie? Brało pod uwagę zasługi dla społeczeństwa jego przodków? Patriotyzm? Dobre serce? Robiło sobie wyliczankę? Jak dla mnie w tej chwili wyglądało to na jakiś chory żart losu. Zwykłą loterię, w której liczy się głównie szczęście, a wszyscy wiedzą, że fortuna jest kapryśna. Raz zgarniesz całą pulę, innym razem dostaniesz figę z makiem…
Nasze życie czasami przypomina rosyjską ruletkę. Masz kilka szans, z których tylko jedna kończy się kulką. Trzeba być niezłym pechowcem, żeby nią oberwać…
Nasze życie czasami przypomina rosyjską ruletkę. Masz kilka szans, z których tylko jedna kończy się kulką. Trzeba być niezłym pechowcem, żeby nią oberwać…
Poczułem jak materac sofy, na którym siedziałem ugina się delikatnie pod jakimś ciężarem, a po chwili usłyszałem cichy jęk sprzeciwu dość już wysłużonego mebla, który mieliśmy wymienić wieki temu. Zanim zdążyłem się zorientować w sytuacji i jakkolwiek zareagować osoba, która właśnie dobijała moją sofę, opadła ciężko na miejsce tuż za mną, wywołując tym samym jeszcze głośniejszy protest mebla, który dodatkowo złowrogo i ostrzegawczo zatrzeszczał. Po chwili czyjeś uda dotknęły moich bioder, a silne ramiona zamknęły moją osobę w dość zaborczym uścisku, w którym czułem się tak bardzo bezpieczny. Ufnie oparłem plecy o szeroki tors mężczyzny, wtulając się jeszcze bardziej w jego ciepłe ciało. Dopiero teraz doszło do mnie, jak bardzo zmarzłem… Pod wpływem lekkiej różnicy temperatur między nami zadrżałem nieznacznie.
- Znów nie możesz spać – wyszeptał. Wiedziałem, że nie oczekuje odpowiedzi, w końcu od kilku dni nie mogę zmrużyć oka, więc jest ona aż za nadto oczywista.
Mężczyzna oparł brodę na czubku mojej głowy. Przymknąłem oczy wciągając powietrze, w którym dało się jeszcze wyczuć delikatny aromat jego szamponu i żelu pod prysznic, który choć odrobinę zneutralizował smród, jaki pozostawiły po sobie częste, ostatnimi czasy, wizyty w szpitalu. Miałem nieprzyjemne wrażenie, że cały nim przesiąkłem.
Obrzydlistwo…
Między nami zapanowała cisza. Słychać było tylko cichutki szum pracy telewizora, który stanowił obecnie jedyne oświetlenie salonu, a także nasze spokojne oddechy, mieszając się ze sobą w jeden. Milczenie, jakie zapanowało w pomieszczeniu nie było krępujące czy niezręczne. To był taki przyjemny, kojący brak słów, przywodzący na myśl tak idealne porozumienie pomiędzy dwoma osobami, że nie wymaga otwierania ust. To właśnie w tej ciszy najbardziej czułem jego obecność i wsparcie, jakim mnie obdarzał, bo on był nie tylko moim partnerem czy kochankiem, był przede wszystkim moim przyjacielem, a…
przyjaciele potrafią przebywać ze sobą w ciszy, gdyż już sama obecność przyjaciół jest sposobem komunikowania miłości…
- To niesprawiedliwe – szepnąłem już po raz któryś w przeciągu tych kilku dni.
Bo takie właśnie było…
Jak śmierć może być sprawiedliwa?
Jak odebranie rodzicom wyczekiwanego dziecka może być sprawiedliwe?
Jak zabranie komuś ukochanej osoby może być sprawiedliwe?
Jak śmierć może być sprawiedliwa?
Jak odebranie rodzicom wyczekiwanego dziecka może być sprawiedliwe?
Jak zabranie komuś ukochanej osoby może być sprawiedliwe?
Mężczyzna nie odpowiedział, splatając tylko nasze palce ze sobą i kładąc je na moim brzuchu. Słyszał to już tyle razy, że przeciętny człowiek zapewne nawrzeszczałby w końcu na mnie i trzymając za ramiona porządnie potrząsnął moim ciałem, karząc jednocześnie wziąć się w garść i nie rozpaczać lub po prostu odszedłby jak najdalej od miejsca w którym ja bym się właśnie znajdował. Jednak on tak nie zrobił. On należał do osób, które rozumieją i potrafią słuchać, które po prostu cierpliwie czekają, pozwalając oswoić się z bólem i stratą. W końcu…
czas nie leczy ran. On tylko przyzwyczaja do bólu.
On należał do osób, które nie poganiają, nie radzą jak powinniśmy się w takiej sytuacji zachować i nie przekonują, że wiedzą coś lepiej…
On należał do osób, które zawsze znajdą dla ciebie czas, których ramiona są otwarte, których rękaw tylko czeka na zmoczenie go, które potrafią uważnie słuchać bądź rozsądnie mówić.
- Ona nawet nie miała okazji pokochać lub znienawidzić tego świata. – Co ja czyniłem na zmianę, jak rozchwiany emocjonalnie nastolatek z burzą hormonów.
W końcu, jak można to zrobić przeżywszy niecałe cztery dni?
Wielu ludzi mówi, że żadna jakaś tam siła wyższa nie ingeruje w nasze życie, choć z drugiej strony tam gdzieś na górze jest już podobno napisany dla nas niezmienny plan istnienia i tylko kwestią czasu jest, kiedy wpadniemy na odpowiedni tor. Jednak tak naprawdę nie ma prostych dróg, wszystkie mają zakręty czy rozwidlenia, a na każdym ze skrzyżowań jest drogowskaz chociażby z niejasną, niby nic nie znaczącą podpowiedzią dokąd owa ścieżka może nas doprowadzić. Tylko to by oznaczyło, że… ona miała albo prostą drogę od życia do śmierci, albo skrzyżowanie z kilkoma ścieżkami, z których wybrała tą najszybszą i najłatwiejszą do uzyskania spokoju… Tylko dlaczego?
- Przecież ją kochaliśmy zanim się jeszcze urodziła – szepnąłem nieskładnie. Przypomniały mi się jej malutkie rączki, które niepewnie obejmowały mój palec. Zamknięte oczka i nieduży, zmarszczony śmiesznie nosek, który od razu przywiódł mi na myśl, że jest z czegoś niezadowolona. Moja siostra była taka szczęśliwa…
Tamtego dnia, gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, płakała. Nawet nie chciałem brać jej na ręce, bo bałem się, że mam tak dziurawe łapy, iż mogę ją upuścić. Jednak gdy w końcu się przemogłem, nagle umilkła, ukazując niewidzące jeszcze dobrze niebieskie ślepka, które utkwiła we mnie i uśmiechnęła się niepewnie. Moje serce wtedy jakby urosło kilka razy, wypełniając sobą całą klatkę piersiową, a szeroki uśmiech ozdobił twarz.
Nigdy nie przepadałem za dziećmi, ale ta malutka dziewczynka sprawiła, że z miejsca pokochałem ją silną i szczerą miłością. Chociaż nikomu bym się do tego nie przyznał i nie wypowiedział tego na głos, miałem wrażenie, że z czasem stałaby się zapewne moim oczkiem w głowie.
Razem z nią były już trzy osoby na świecie, dla których zrobiłbym niemalże wszystko.
- Ona była taka piękna. – Westchnąłem i uśmiechnąłem się smutno. Po chwili jednak spoważniałem. – To już ich trzecie dziecko – mruknąłem i zamknąłem powieki, gdyż niechciane łzy, ponownie zaczęły się pod nimi zbierać. Moja siostra poroniła już dwa razy, a teraz jeszcze ta malutka istotka… Na początku wydawało się, że wszystko jest z nią w porządku, iż jest zdrowa. Na taką zresztą wyglądała. Prawie nie płakała, uśmiechała się. Gdy nagle zaczęły się jakieś komplikacje…
- To byłaby moja pierwsza chrześnica – mówiłem cicho bez żadnego składu, ale on rozumiał. Dlatego właśnie nic nie odpowiadał. Nie chciał mi przerywać, bo wiedział, iż to w jakiś dziwny sposób mi pomaga i przynosi choć niewielką ulgę. Teraz też bez słowa słuchał cierpliwie mojej gadaniny, uspokajając jednocześnie równomiernym podnoszeniem się i opadaniem jego klatki piersiowej.
- Straciła już trzecie dziecko – powtórzyłem bezradnie. Pomimo, iż bardzo chciałem wiedziałem, że nic nie możemy zrobić, ja nie mogę, nie mogłem w żaden konkretny sposób jej pomóc. Jedyną rzeczą jaka mi pozostała było bycie przy niej i wspieranie jej jak najlepiej tylko umiałem.
Nie byłem nawet ojcem tej małej istotki, a tak bardzo przeżyłem jej odejście. Dlatego nie miałem pojęcia co moja siostra tak naprawdę czuje i jak bardzo cierpi. Kto może to tak naprawdę wiedzieć? Nosiła tą dziewczynkę pod sercem dziewięć miesięcy… Gdy ją ostatnio widziałem nie wyglądała najlepiej. Od razu zauważyłem, że schudła i strasznie zbladła, a jej zaczerwienione oczy straciły dawny blask i iskierki radości. Nie uśmiechała się, nawet nie udawała, że jest dobrze. Byłem pewien, że ze wszystkich sił stara się nie załamać.
- Myślisz, że sobie poradzi? – Ścisnąłem delikatnie jego dłoń, przysuwając się do ciepłego, bezpiecznego ciała jeszcze bardziej.
- …Ma męża i nas - odpowiedział tylko, już lekko zmęczonym głosem, opierając się teraz czołem o tył mojej głowy.
Po chwili doszło do mnie jego ciche westchnienie.
Zaraz mi zaśnie. – Uśmiechnąłem się mimo wszystko delikatnie, wbijając mu niby przypadkiem łokieć między żebra. Stęknął ledwo dosłyszalnie i chcąc chyba zrobić mi na złość ułożył się wygodniej, kładąc policzek na moje plecy i pochylając mnie tym samym do przodu.
- …Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o dzieciach? – wyszeptałem, popychając go na oparcie sofy. – Gdy powiedziałem, że nigdy nie będę ich chciał?
- Yhy – mruknął, powoli przysypiając już i przyciskając mnie jeszcze bardziej do siebie. W ogóle nie wydawał się zainteresowany tematem, jaki próbowałem właśnie poruszyć, ale nie poddałem się.
- Myślałem nad tym… - Urwałem, próbując się wygodniej ułożyć. Mężczyzna jednak ściskał mnie tak mocno, że udało mi się jedynie odsunąć trochę dłonie od brzucha. Westchnąłem zrezygnowany i poddałem się, opierając na nim całym ciężarem.
Wiedziałem, że mój partner kocha dzieci i gdyby mógł miałby ich zapewne całą gromadkę, a ze mną to nie było realne, co wiedział od samego początku, a mimo to nie odszedł… Nie mam pojęcia czy zatrzymała go przy mnie jakaś głupia nadzieja, że kiedyś zmienię co do tego zdanie, czy coś jeszcze innego… Wiem tylko, że za każdym razem, gdy byliśmy u jego rodziny, to on zajmował się tam małą bandą urwisów, które miały chyba niewykryte ADHD i latały po całym domu bez zmordowania, a ten przerośnięty dzieciak, z którym teraz jestem za nimi. Koszmar…
- I… zmieniłem zdanie.
Dopiero co przysypiający mężczyzna zamarł, wstrzymując oddech. Jego klatka piersiowa stała się nagle twarda i płaska jak deska.
- Mówisz poważnie? – Wypuścił w końcu ze świstem powietrze, odrywając policzek od moich pleców i przyglądając się teraz mojemu profilowi.
- Tak. – Zerknąłem na niego niepewnie. – Wiem, że to może niezbyt dobra chwila, ale…
- Nie musimy się śpieszyć. – Przerwał mi, uśmiechając się szeroko. Widok reakcji mężczyzny sprawił, że sam uniosłem kąciki ust. – Jesteś pewien? – Spoważniał. – Nie będzie już odwrotu jak się zadeklarujesz.
- …Jestem pewien, ale musimy z tym zaczekać… – powiedziałem po chwili głośno, kręcąc z rozbawienia głową.
On był niemożliwy.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym pocałował mnie w policzek i z powrotem ułożył się wygodnie na moich plecach, przyduszając lekko moją osobę.
Pomimo wypowiedzianych słów tam gdzieś w środku tlił się strach i obawa, że sobie nie poradzę i nie będę potrafił pokochać obcego dziecka. I choć miałem wątpliwości, czy będę dobrym ojcem wiedziałem, że nie jestem z tym sam i chyba to głównie przekonało mnie iż wszystko się uda i, że to najlepsza decyzja od dawna jaką podjąłem.
Dam sobie radę…
Cudowny, smutny one-shot, pełen przemyśleń. Idealnie ukazane, jaka przemiana może zajść w człowieku po trudnym wydarzeniu. Możemy sobie coś wmawiać, ale i tak z czasem nasz pogląd na sprawę się zmieni - tak jak tutaj nasz bohater nie lubił dzieci, nagle za sprawą swojej małej siostrzenicy chce się na nie zdecydować. Jakby pragnął, by mu o niej przypominały.
OdpowiedzUsuńDobra robota!
--
bytaasteful.blogspot.com