Blog o tematyce yaoi/shonen-ai (boy&boy). Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, proszę o opuszczenie go. Pozostałych witam serdecznie.
Gdyby znalazła się osoba, która byłaby zainteresowana kontaktem, ze mną (o coś zapytać, porozmawiać, ochrzanić... itp. itd.) gg: 25194153
Rozdziały sprawdzane są przez Akari. :)
Przytoczone przeze mnie zdanie (w belce i na nagłówku) to słowa Williama Somerseta Maughama.

niedziela, 29 maja 2011

„Jak zacząć wszystko od początku?”

             Podniosłem trochę swoje przemarznięte cztery litery i poprawiłem ułożenie rękawiczek, na których siedziałem.
Zobaczysz, dostaniesz wilka lub zapalenia płuc. – Zabrzmiały mi w myślach słowa Alice. Uśmiechnąłem się delikatnie na wspomnienie dziewczyny, której nie widziałem już wieki. Dobrze, że nie było jej teraz obok, bo dostałaby pewnie zawału albo ja jakiegoś uszkodzenia ciała przez jej fisia na punkcie zdrowia.
             Przyciągnąłem jedną nogę do klatki piersiowej i oparłem na niej brodę. Pod niezwykle zmarzniętymi już palcami wyczułem kolejny kamień. Zacisnąłem na nim rękę, po czym wrzuciłem go, podobnie jak jego poprzedników do rzeki. Spod naciągniętej prawie na same oczy czapki przyglądałem się, jak dopiero co powstałe fale rozbijają się o silny nurt rzeki, unosząc jedynie przez krótką chwilę na powierzchni. Wszystko jest takie ulotne…
Podkurczyłem trochę rękę, ściągając palcami ciepły materiał i schowałem je w rękawie grubej, zimowej kurtki. Drugą dłonią, schowaną do tej pory cały czas w kieszeni naciągnąłem szalik na sam nos, wypuszczając przy okazji powietrze, które zaraz zamieniło się w obłoczek pary.
             Było cholernie zimno, jednak co się dziwić, w końcu był już początek grudnia. Normalny człowiek siedziałby teraz zapewne w domu, grzał się przy ciepłej herbacie z nogami schowanymi pod kocem, gawędząc sobie ze znajomymi lub rodziną, ale ja prawie nigdy nie robiłem tego co według innych powinienem. Bycie na przekór wszystkiemu to moje drugie imię. Przynajmniej kiedyś tak z pewnością było…
             Ze mną od zawsze były problemy, tak przynajmniej uparcie powtarzała moja matka, a ja zacząłem w to wierzyć i nie robiłem nic, żeby to zmienić. Po co zmieniać coś, co się lubi? Coś, dzięki czemu byłem jedyny w swoim rodzaju, przynajmniej tam gdzie mieszkałem. Coś, czym różniłem się od rodzeństwa. Coś, co nauczyło mnie radzić sobie samemu od najmłodszych lat. Dawniej moje metody zdobywania czegoś, czego akurat potrzebowałem lub chciałem może nie zawsze były zgodne z prawem i sumieniem innych, ale ja miałem własne zasady, utworzone na potrzeby mojego życia. Dla mnie nie istniało wówczas słowo „niemożliwy” czy „niewykonalny”. Uznawałem zasadę, że gdy się czegoś naprawdę chce można to mieć, a jeżeli nie… cóż wtedy trzeba iść na pewne kompromisy.
             Patologiczne środowisko wiele mnie nauczyło, jednak w tym moim, w którym się wychowałem nie było miejsca na uczucia i rozczulanie się nad sobą. Panowała tam podstawowa zasada: Jak nie siłą, to podstępem. Ja zawsze liczyłem na to drugie. Od dziecka byłem szczupły i niezależnie od tego ile bym nie ćwiczył nigdy to się nie zmieniło. Pomimo tego iż może nie za dobrze pojmowałem znaczenie słów: dobro i zło, miałem własne zasady i sumienie, a najważniejszym priorytetem była dla mnie rodzina. Nieraz sprzedawałem swoje ciało, żeby mieć na czynsz, zdarzało się, że zostałem pobity, gdy kradłem jedzenie, bywało, iż skatowano mnie gdy źle wykonałem zadanie, bo nie wpakowałem kulki jakiemuś bezbronnemu dzieciakowi… To wszystko było na przekór mojemu środowisku, do którego uparcie nie chciałem się dostosować, a które próbowało mnie złamać na wszelkie sposoby.
             Już w wieku 13 lat zacząłem pracować, a każdą sumę pieniędzy, która nie szła na utrzymanie oszczędzałem na własne mieszkanie i szkołę. Harowałem kiedy tylko mogłem i miałem siły w prywatnym warsztacie samochodowym, w tej lepszej części miasta. Mężczyzna, który mnie w nim zatrudnił, a u którego pracuję do dziś, traktował moją osobę dobrze i nigdy jeszcze nie oszukał. Miałem cholerne szczęście, trafiając właśnie na niego, a nie jakiegoś skurwiela, których nie mało w swoim krótkim życiu widziałem, a których spotkać można na każdym kroku.
Niekiedy, gdy były gorsze czasy zgadzałem się na seks za pieniądze. Niektórzy mówili, że jestem zwykłą, nic nie wartą męską kurwą, ale wolałem tak zarabiać na chleb dla młodszych sióstr, niż dilować narkotyki jakimś przygłupim dzieciakom, które chciały się tylko dobrze zabawić, nie mając tak naprawdę pojęcia w jakie bagno się pakują. Moim największym marzeniem, od najmłodszych lat, była chęć wyrwania się stamtąd i byłem zdolny zrobić niemalże wszystko, żeby to osiągnąć…
             Kiedy miałem 16 lat, z przedawkowania zmarła moja matka. Jej siostra zabrała moje młodsze rodzeństwo do siebie, ale mnie już nie chciała pod swoim dachem. Uznała, że z takim zepsutym do szpiku kości bachorem nie da sobie na pewno rady. W sumie cieszyłem się z tego. Dzięki niej stałem się wolny…
Na pogrzebie nie uroniłem ani jednej łzy i w głębi ducha byłem szczęśliwy, że nie będę musiał nigdy więcej oglądać kobiety, która tylko nazywała się moją matką i była nią wyłącznie na papierze. Nie byłem już skazany na opiekowanie się nią, odbieranie z jakichś melin i opłacanie jej długów. Moje siostry były jednak zrozpaczone… One widziały inną stronę matki niż ja… Tą niby opiekuńczą i kochaną. Bo to był mój jedyny warunek za dawanie jej pieniędzy na działkę… będzie je kochała i zawsze miała dla nich choć chwilę czasu. Będzie okazywała im tyle miłości i uwagi na ile ją tylko było stać.  Ja nie chciałem od niej niczego.
Śmierć tej praktycznie obcej mi kobiety sprawiła, że stałem się w końcu naprawdę wolny. Moje siostry miały dom i wiedziałem, że ciotka zajmie się nimi dobrze. Może mnie nie cierpiała, ale sama zawsze chciał mieć córeczkę…
             Za odłożone pieniądze wynająłem sobie podrzędną kawalerkę w tej „lepszej” już trochę części miasta i złożyłem papiery do tamtejszej szkoły. Pomimo niezbyt dobrych ocen przyjęto mnie. W końcu każdy dodatkowy uczeń, to kolejna dopłata... Od tamtego momentu moje życie zaczęło się zmieniać. Może nie diametralnie, ale jednak… Mimo że byłem raczej typem samotnika znalazłem sobie kilku kolegów, z którymi spotykałem się nawet po lekcjach, kiedy tylko miałem chwilę. Od czasu do czasu odwiedzałem też moje siostry, którym nowy dom się bardzo podobał, a ciotka tak jak przypuszczałem okazała się idealną dla nich opiekunką.
Pewnego dnia będąc w drugiej klasie, na korytarzu przeczytałem ogłoszenie o przesłuchaniach do jakiegoś musicalu międzyszkolnego. Po zastanowieniu i namowach koleżanki, którą znałem jeszcze ze starych śmieci postanowiłem spróbować…
             Jakiś pies zaszczekał niedaleko, wyrywając mnie ze wspomnień. Poruszyłem się trochę. Moje ciało było całe zesztywniałe, a palców u nóg prawie nie czułem. Wyciągnąłem dłoń, żeby poprawić czapkę oraz szalik i wtedy właśnie do moich uszu doszedł przytłumiony dźwięk przychodzącego połączenia. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem mniej zmarzniętą ręką do kieszeni, skąd wyciągnąłem wysłużony już telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i uniosłem do góry brwi, niedowierzając. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem urządzenie do ucha
- Tak?
- Przyjdź do mnie. – Usłyszałem krótką odpowiedź, a później sygnał przerywanego połączenia. Przekląłem cicho pod nosem i zmarszczyłem brwi. Powinienem być przyzwyczajony, że mówił tylko tyle, ale skoro już dzisiaj dzwonił mógł się chociaż wysilić na dwa dodatkowe słowa… Coraz częściej czułem się, jak jego prywatna dziwka, która jest na każde zawołanie szanownego pana. Szkoda tylko, że mi za to jeszcze nie płacił.
Posiedziałem chwilę z telefonem przytkniętym do ucha, a czołem opartym na kolanie, po czym wstałem. Moje ciało było strasznie zmarznięte. Miałem wrażenie, że nic nie czuję. Otrzepałem ubranie ze śniegu. Wsadziłem komórkę do kieszeni spodni i rozejrzałem się wokoło. Byłem tu już całkiem sam. Dzień chylił się ku końcowi, ustępując miejsca nocy. Westchnąłem ciężko. Zgarnąłem rękawiczki, na których siedziałem i pomimo tego, iż były całe mokre założyłem je na zimne dłonie, po czym wsadziłem ręce do kieszeni kurtki. Wspiąłem się po betonowych schodach. Na chodniku spojrzałem w prawo, skąd przyszedłem od razu po lekcjach.
Może go dzisiaj oleję? - Pokręciłem przecząco głową i skierowałem się w stronę jego mieszkania.
Moje nogi tyle razy przemierzałaby już tą drogę, że nawet nie musiałem się na niej skupiać. Śnieg uparcie padał, a ja znów odpłynąłem myślami, nie tak całkiem daleko stąd…
             Poznałem go na owym przesłuchaniu. Siedział w komisji. Jak tylko wszedłem na scenę przyjrzał mi się uważnie, bez jakiegokolwiek skrępowania, lustrując moją sylwetkę od stóp do głowy, jakby widział jakiś nowy gatunek stworzenia. Pod czujnym wzrokiem jego jasnych tęczówek speszyłem się. Zresztą kto by tego nie zrobił… Byłem ostatnim z uczestników. Gdy zaśpiewałem naradzili się szybko i uznali, że mam niezły głos i talent, ale oni poszukują czegoś więcej… Kiedy zapytali o zdanie owego blondyna stwierdził po prostu, że jest na nie, nie tłumacząc nawet dlaczego. Czułem jego wzrok na sobie nawet kiedy się odwróciłem, żeby opuścić salę. W sumie ich opinia nie zdziwiła mnie za bardzo… W końcu czymże jest podśpiewywanie sobie pod nosem, czy prysznicem w porównaniu z prawdziwymi lekcjami śpiewu?
Gdy tylko po przesłuchaniu wyszedłem ze szkoły, usiadłem na murku i zapaliłem. Słońce dawno już zaszło, a na jego miejsce na niebo wstąpił księżyc i towarzyszące mu gwiazdy. Zaciągnąłem się papierosem i spojrzałem na granat, rozciągający się nad moją głową. Usłyszałem kroki za sobą, ale nie odwróciłem się.
- Nieźle ci szło. – Doszedł do mnie głęboki, męski głos, który od razu poznałem. Wzruszyłem tylko ramionami, dalej nie odwracając się w stronę mężczyzny.
- Jeżeli ci zależy na miejscu w tym musicalu to możemy jeszcze to przedyskutować. – Zamarłem na chwilę.
- Naprawdę? – zapytałem z niedowierzaniem, odwracając się powoli w jego stronę. Światło z latarni znajdującej się niedaleko oświetlało niewyraźnie jego sylwetkę. Mężczyzna był wysoki i dość dobrze zbudowany, ale nie potężny. Ubrany był w ciemne jeansy i czarną koszulę. Jego dość długie, blond włosy, rozwiewane były przez wiatr. Ręce wsadził w kieszenie spodni.
- Jasne… u mnie. – Uśmiechnął się, przekrzywiając lekko głowę.
Zmrużyłem oczy, zastanawiając się chwilę nad tym i gasząc jednocześnie niedopałek. Od początku wiedziałem, że to ściema z tym „dyskutowaniem”, mimo wszystko nie byłem głupi. Tam gdzie się wychowałem trzeba było umieć czytać między wierszami, żeby cało dożyć chociaż 12-go roku życia. Przypuszczałem o co mu wówczas chodzi, ale zgodziłem się, bo… miałem po prostu na to ochotę. Jak normalny człowiek lubiłem czuć się chciany i pożądany, a wtedy tak właśnie było. W momencie, gdy pierwszy raz na mnie spojrzał, od razu pomyślałem, że z nim z ochotą poszedłbym do łóżka. W końcu każdy ma swoje potrzeby.
             Od tamtej nocy, prawie cztery lata temu, spotykamy się w miarę regularnie, głównie gdy on do mnie dzwoni. W czasie całego tego spędzonego razem czasu opowiedział mi praktycznie wszystko o swoim życiu, a ja w zamian za to powiedziałem o sobie… Przy nim się nie krępowałem, nie bałem się jego słów czy opinii na mój temat. On z czasem stał się jedyną osobą, przy której czułem się pewnie i naprawdę… dobrze. Jeśli chodzi o nasze „opowieści”, to mieliśmy niewypowiedzianą nigdy umowę, że nikt nikogo za nic nie ocenia ani nie potępia. Nasze spotkania choć częste, trudno było nazwać jakimkolwiek związkiem…
             Zanim się zorientowałem stałem już pod drzwiami jego mieszkania. Ściągnąłem rękawiczki oraz czapkę i zapukałem dość głośno. Nikt mi nie odpowiedział, nie otworzył. Spróbowałem jeszcze dwa razy po czym oparłem się plecami o ścianę, po której po chwili zjechałem, siadając tym samym na podłodze. Wyprostowałem nogi i odchyliłem głowę, przymykając oczy.
             Wszystko między nami układało się dobrze. Spotykaliśmy się ze sobą, rozmawialiśmy, milczeliśmy, sypialiśmy… Chyba nawet coś do niego czułem. Nie byłem pewien. Zawsze myślałem, że ja nie umiem kochać… Jednak gdy niecałe dwa lata temu coś zaczęło się psuć, a ja widywałem go coraz rzadziej, zrozumiałem, że cholernie brakuje mi tego wrednego, egoistycznego i irytującego blondyna. Wtedy dopiero doszło do mnie, że jest dla mnie ważny i nie chciałbym go stracić… Pomimo tego traciłem go, kawałek po kawałku, chwila po chwili, bo okazało się, iż znalazł sobie dziewczynę. Kiedy się tylko o tym dowiedziałem coś we mnie pękło. Wówczas znów poczułem się tak beznadziejnie, jak kiedyś, gdy jeszcze żyła moja matka. Od tamtej pory stałem się tylko taką zwykłą odskocznią od normalnego dnia Bena. Na początku miałem wątpliwości, czy to ma jeszcze sens, ale myśl o tym, że mogę go nigdy już nie zobaczyć, nie dotknąć… Nie mogłem jej znieść. Dlatego byłem gotowy zgodzić się na wszystko, aby tylko nie stracić go na zawsze. To był właśnie powód, dla którego stałem się tym drugim, mniej ważnym…
Nigdy nie poznałem jej osobiście i tak naprawdę w ogóle nie śpieszyło mi się do tego. Wystarczył mi fakt, że nie mogłem z nią rywalizować w żaden sposób. W końcu jakie szanse miałem z ideałem? Ona była piękna, wykształcona, bogata, inteligentna, miała wspaniały charakter… podobno. Tak przynajmniej twierdził Ben. Ja natomiast… sama moja przeszłość starczyła, żeby mnie skreślić już na początku. Nie raz tak naprawdę dziwiłem mu się, że nie zrobił tego już na samym początku.
             Po jakichś trzydziestu minutach czekania, przyciągnąłem do siebie nogi i oparłem czoło o kolana. Nasłuchiwałem jakichkolwiek dźwięków, które zagłuszyłyby otaczającą mnie teraz ciszę. Zza żadnych drzwi nie dochodziła nawet cicha muzyka. Co to w ogóle za miejsce? Jakby było opuszczone. Pierwsze odgłosy, świadczące o istnieniu tu jakiegokolwiek życia rozbrzmiały dopiero po kolejnych kilkudziesięciu minutach. Z każdą kolejną sekundą kroki stawały się coraz głośniejsze i były coraz bliżej mnie, aż w końcu zamilkły. Czułem, jak ktoś się we mnie wpatruje, ale nie zareagowałem, dalej pozostając w mojej żałośnie zapewne wyglądającej, skulonej pozycji.
- Długo już czekasz? – Głęboki, męski głos, przerwał zalegającą w korytarzu ciszę.
- Wystarczająco – mruknąłem do kolan.
- Nie musiałeś się tak śpieszyć.
- Byłem blisko. – Wzruszyłem ramionami. Osoba stojąca nade mną ominęła mnie i podeszła do drzwi, które po chwili otworzyła.
- Wchodź.
Westchnąłem cicho. Przez to, że cały czas siedziałem w kurtce, bo nie chciało mi się z niej rozbierać zrobiło mi się w końcu cieplej. Podpierając się na ręce podniosłem się z podłogi. Kiedy tylko się wyprostowałem rozmasowałem sobie tyłek, który całkiem mi zdrętwiał od tego siedzenia. Wszedłem do mieszkania, zamykając za sobą drzwi i ściągając w holu buty. Rozpiąłem zamek błyskawiczny kurtki. Skierowałem swoje kroki do przestronnego salonu, gdzie na jednym z ciemnych foteli siedział już mężczyzna. Ściągnąłem ciepłe, zimowe nakrycie i rzuciłem je na sofę.
- Chcesz coś? – zapytałem, kierując się do kuchni. Już dawno nie pytałem czy mogę się obsłużyć. Tutaj mimo wszystko czułem się, jak u siebie.
- Herbaty.
Kiwnąłem tylko głową, na znak, że przyjąłem. Poszedłem do kuchenki i nastawiłem wodę. Wyciągnąłem dwa, duże kubki, do których wrzuciłem po torebce jakiegoś pierwszego, lepszego earl greya. Już po chwili usłyszałem cichy gwizd czajnika. Nalałem wrzątku do naczyń, po czym z parującą herbatą wróciłem do salonu. Jedną z nich postawiłem przed blondynem. Sam usiadłem wygodnie na kanapie. Swój nagrzany kubek oplotłem szczelnie palcami, żeby się choć trochę ogrzały.
- Więc co chciałeś? – Upiłem łyk gorącego napoju, parząc nim sobie język. Aż syknąłem cicho.
- Proszę – mruknął, wyciągając zza siebie jakąś książkę. Położył ją na stoliku i przesunął w moją stronę. Zamrugałem kilka razy zdziwiony. Pochyliłem się lekko do przodu. Po chwili spojrzałem na Bena z lekkim szokiem.
- Wszystkiego najlepszego. – Wzruszył ramionami.
- Żartujesz? – parsknąłem, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Pierwszy raz od czterech lat kupiłeś mi prezent? – Zaśmiałem się, patrząc mu w oczy. Blondyn jedynie oparł głowę na dłoni, małym palcem gładząc lekko swój policzek. Patrzył na mnie uparcie swoimi jasnoszarymi oczami. Po jego minie poznałem, że mówi serio. Uśmiech od razu zniknął z mojej twarzy. Zmarszczyłem brwi. - To pożegnanie?
- Raczej nie. Weź ją.
Spojrzałem na niego niepewnie, a potem popatrzyłem podejrzliwym wzrokiem na otrzymaną książkę. Odstawiłem herbatę i wziąłem ją do ręki. Od razu poczułem, że w środku niej coś jest… Przeniosłem tęczówki na okładkę, przyglądając się jej. Otworzyłem szerzej oczy, po czym jeszcze dwa razy przeczytałem tytuł.
- Jaja sobie ze mnie robisz? – zapytałem. Otrzymaną lekturę uniosłem na wysokość twarzy i wskazałem na nią palcem.  – „Jak zacząć wszystko od początku?” – Uśmiechnąłem się kpiąco, a on wzruszył obojętnie ramionami.
- Otwórz ją na zakładkach. – Poinstruował mnie niewzruszanie. Uniosłem do góry brwi.
Nie no on chyba… - Westchnąłem cicho zrezygnowany. Ben miewał czasami przedziwne pomysły, ale to już przesada. Dziś chyba pobił samego siebie.
Spojrzałem na podarowaną mi lekturę. Dopiero teraz zauważyłem trzy zakładki. Pierwszą czerwoną, kolejną żółtą i ostatnią zieloną. Popatrzyłem na mężczyznę, który wolną ręką zrobił nieokreślony gest, jakby zachęcając mnie do otwarcia książki. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić ani czego mogę się po tym wszystkim spodziewać. Trochę drżącymi dłońmi otworzyłem ją w końcu, jak się okazało na stronie 6, przy pierwszej zakładce. Była tam czerwona koperta. Wyciągnąłem ją wolną ręką i obróciłem. Na przedzie ładnym, starannym pismem wykaligrafowane były tylko trzy słowa: Z okazji Mikołajek. Od razu poznałem jego pismo. W środku poczułem, jakieś dziwne, nieznane mi do tej pory ciepło, które przyjemnie rozgrzewało zmarznięte ciało i… wnętrze. Zerknąłem na Bena, który przyglądał mi się uważnie. Spojrzałem znów na kopertę i otworzyłem ją, wyciągając ze środka jakieś zdjęcia. Serce zabiło mi szybciej, sam nie wiedziałem dlaczego. Przejrzałem je pobieżnie, przy każdym kolejnym coraz bardziej marszcząc brwi.
- Co to jest? – Oburzyłem się. Popatrzyłem na blondyna z wyrzutem.
Żarty sobie ze mnie stroi czy co?
- Moje nowe mieszkanie. – Sięgnął po nietkniętą jeszcze herbatę.
- A co mi do niego? – Pokręciłem głową z dezaprobatą. – Chcesz wiedzieć czy mi się podoba? – Zadrwiłem, ponownie przeglądając zdjęcia. Każde z nich przedstawiało chyba inne pomieszczenie, po kawałeczku ukazujące ładne, zapewne sporej wielkości mieszkanie. Mężczyzna nic nie odpowiedział. Zerknąłem na niego ukradkiem, ale on dalej tylko się we mnie uparcie wpatrywał, popijając powoli herbatę. Odłożyłem zdjęcia na stolik.
Otworzyłem książkę na kolejnej zakładce, przy stronie 12. Tym razem była tam żółta koperta. Spojrzałem na jej przód, gdzie znów widniały trzy słowa, z których tylko jedno z nich było inne od poprzednich: Z okazji Imienin. Temperatura tam gdzieś w środku podniosła się o kolejnych kilka stopni. Uśmiechnąłem się delikatnie, mając wrażenie, że to chyba najlepsza rzecz, która do tej pory mnie spotkała. Już pewniej niż wcześniej otworzyłem kopertę i wyciągnąłem z niej jakaś kartkę. Położyłem książkę na kolanach i rozłożyłem papier, który zawierał tekst. Zacząłem przebiegać go pobieżnie wzrokiem, a przy każdym kolejnym zdaniu zagłębiałem się w niego coraz bardziej, coraz mniej jednak rozumiejąc. Napisane słowa docierały do moich szarych komórek w zastraszająco wolnym tempie. Im bliżej byłem jego końca, tym szerzej otwierałem z niedowierzania oczy.
To niemożliwe.
- Nie rozumiem – szepnąłem, wpatrując się w papier, jakby mając nadzieję, że odpowie mi na wszystkie pytania. – Przecież nic im nie wysyłałem, jak to… Skąd oni… - Zaciąłem się. Spojrzałem na Bena wzrokiem pełnym niedowierzania. Czułem, jak pocą mi się dłonie.
- Wysłałem twoje nagranie. – Wytłumaczył, nie spuszczając ze mnie wzroku i uśmiechając się delikatnie. – Mój przyjaciel, który tam pracuje był tobą zachwycony.
- No ale przecież… Jezu stypendium muzyczne i miejsce w jednej z najlepszych uczelni? – jęknąłem. Nie mogłem w to po prostu uwierzyć. Przecież to niemożliwe. Nie byłem taki dobry, nigdy nie ćwiczyłem. Blondyn uśmiechnął się tylko trochę szerzej, widząc moje niedowierzanie i dezorientację. – Kurwa – szepnąłem i przeczesałem palcami włosy. Ręce mi się trzęsły, jak cholera. Przed oczami miałem list, który właśnie zmieniał moją przyszłość, ale dalej nie mogłem w to uwierzyć.
To chyba jakiś sen, ale…
- Ale to oznacza, że już się nie spotkamy – mruknąłem, wpatrując się w linijki tekstu. Coś właśnie zakuło mnie boleśnie po lewej stronie klatki piersiowej, a w żołądku zaległ mi głaz wielkości piłki do nogi. Ukradkiem spojrzałem na mężczyznę, który wzruszał właśnie ramionami.
- To zależy od ciebie.
- Tak, jasne ode mnie – fuknąłem zirytowany, mrużąc lekko oczy. Wyprostowałem się na sofie i nerwowym gestem przeczesałem włosy. Ben w ogóle nie przejął się moim tonem, znów opierając głowę na dłoni.
- Otwórz ostatnią kopertę. – Założył nogę na nogę, ciągle mnie obserwując. Powoli naprawdę zaczynał mnie wkurzać.
Nie rozumiałem o co mu chodzi i do czego zmierza, ale wyprowadzony nieźle już z równowagi natychmiast złapałem książkę. Rozłożyłem ją, a ona od razu otworzyła się na stronie 21 w miejscu, gdzie była zielona, ostatnia koperta.  Spojrzałem niepewnie na wyraźne w niej wybrzuszenie. Wziąłem ją do ręki i natychmiast poczułem lekki ciężar w niej zalegający. Odkręciłem ją przodem, gdzie znów napisane były trzy słowa: Z okazji Urodzin. Serce zabiło mi szybciej, a ciepło rozlewające się do tej pory w moim ciele, zamieniło się w prawdziwy ukrop. Przełknąłem nerwowo ślinę.
- Co to? – zapytałem blondyna, nie sprawdzając od razu zawartości ostatniej niespodzianki. Odczekałem chwilę, jednak on nic mi nie odpowiedział. Westchnąłem ciężko i przechyliłem kopertę tak, że na rękę wypadła mi jej zawartość. Zamrugałem kilka razu całkiem już zszokowany i otworzyłem szerzej oczy. Wziąłem otrzymany przedmiot w drugą rękę, wywołując tym samym ciche brzęczenie i obejrzałem go dokładnie.
- Co to? – Powtórzyłem szeptem, wstrzymując oddech. Spojrzałem na mężczyznę wyczekująco. Co to wszystko do jasnej cholery miało znaczyć?
- Chyba widać. – Wyprostował się na fotelu i przekrzywił lekko głowę, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny, denerwujący teraz sposób. Dalej patrzyłem na niego uparcie, oczekując odpowiedzi. Westchnął cicho – Klucze.
- No naprawdę? – zadrwiłem – W życiu bym się nie domyślił. – Przewróciłem oczami. – Chodzi mi do czego one są do cholery! – Zmarszczyłem brwi.
- Do naszego nowego mieszkania… jeżeli będziesz chciał.
- Sss… słucham? – zająknąłem się. Blondyn przewrócił wymownie oczami. Popatrzyłem podejrzanie na klucze, odsuwając je trochę od siebie. – To znaczy do tego? - Wskazałem głową na zdjęcia leżące na stoliku, a on tylko skinął głową. – Żartujesz? – Zaśmiałem się nerwowo, ale zaraz zamilkłem, odchrząkując cicho, gdy zobaczyłem jego karcące spojrzenie.
- Ale… - zająknąłem się znowu. Odetchnąłem głęboko, żeby się uspokoić. Moje myśli robiły sobie właśnie gonitwę w mojej głowie, nie pozwalając mi się w ogóle skupić, a uczucia przechodziły coś na wzór burzy hormonów. Oparłem łokcie na kolanach. Palce wolnej ręki wczesałem we włosy, opierając czoło na wewnętrznej stronie dłoni. Uśmiechnąłem się delikatnie. Zapatrzyłem się na klucze leżące w mojej prawicy. – O kurwa. – szepnąłem.
Nie mogę w to uwierzyć. To chyba jakiś sen.
Próbowałem opanować szaleńczo bijące serce, które miało ochotę wyskoczyć mi z klatki piersiowej. Nagle uśmiech zniknął z mojej twarzy, a dopiero co szalejący mięsień jakby zatrzymał się. Popatrzyłem na Bena i odetchnąłem.
- A June? – Zacisnąłem usta w wąską kreskę, oczekując na odpowiedź. Mężczyzna westchnął i poruszył się trochę niespokojnie na fotelu.
- A co ma z nią być? – Odwzajemnił moje spojrzenie, jednak gdy nie ugiąłem się pod nim, dodał – Zerwałem z nią wczoraj. – Uśmiechnął się kącikiem ust. W tym momencie głaz spadł z mojego żołądka, powodując, że poczułem się taki leciutki, jak jeszcze nigdy w życiu. Czułem, jak coś po lewej stronie klatki piersiowej ponownie obija mi się wręcz o żebra, a w pokoju zrobiło się wyjątkowo gorąco i duszno. Gdy wcześniej wspominałem, że tamta chwila jest najlepszą w moim życiu to się myliłem… – Jaka jest twoje decyzja? – zapytał głupio, jakby jeszcze tego nie wiedział.
Uśmiechnąłem się szeroko, nie mogąc zapanować nad swoim szczęściem. Podniosłem się z sofy, zostawiając na stoliku klucze i podszedłem do niego. Od razu zdjął jedną nogę z drugiej, a ja usiadłem mu okrakiem na udach.
- Dziękuje. – Pocałowałem go krótko w usta, po czym przytuliłem się, przylegając całym ciałem do Bena. Blondyn objął mnie w tali, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Jedną ręką zaczął gładzić mnie po plecach, co chwilę zaczepiając o pasek.
Wdychałem jego cudowny zapach i rozkoszowałem się ciepłem bijącym od mężczyzny, który był teraz tylko mój. Tak szczęśliwy nie byłem jeszcze nigdy. Właśnie dostałem najpiękniejszy prezent w moim życiu. Właśnie znalazłem kogoś, komu na mnie naprawdę zależy. Właśnie znalazłem kogoś,  kto akceptuje mnie takim jakim jestem ze wszystkimi moimi wadami, zaletami (jeżeli takowe posiadam…) oraz nieciekawą przeszłością. Teraz wszystko się zmieniało.
- Potrójnie wszystkiego najlepszego… Nico.

1 komentarz:

  1. Nie sądziłam, że będzie to one-shot ze szczęśliwym zakończeniem! Nic się raczej na to nie składało.
    Niesamowicie podobał mi się klimat. Chłopak, po tylu latach, w końcu otrzymał coś dobrego od życia. Czyli jednak czasami warto trochę pocierpieć, kiedy kroczy się własnymi ścieżkami i nie zawsze się to źle kończy.
    Zastanawia mnie, dlaczego nie ma tutaj żadnych komentarzy ;< To smutne, widzieć dobre opowiadania i żadnych śladów po czytelnikach, skoro zostały one opublikowane już jakiś czas temu.

    --
    bytaasteful.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń