Młody, czarnowłosy mężczyzna, żegnając się z recepcjonistą i ochroniarzem wyszedł z dużego, oszklonego biurowca. Stanął na chwilę przed samym wejściem, poprawiając kołnierz płaszcza i rozglądając się dookoła. Wyciągnął z torby przewieszonej przez ramię czarne „bezdomki”*, które od razu założył na dłonie.
Już niejeden znajomy czy nawet członek rodziny krzywił się na jego dziwaczne upodobania co do tego rodzaju „rzeczy”. Nigdy nie mogli zrozumieć co takiego brunet widzi w noszeniu trampek, powycieranych spodni, podkoszulek z durnymi - ich zdaniem - nadrukami lub postaciami z anime czy też właśnie w rękawiczkach bez palców, które wprost ubóstwiał, choć wyglądały jakby odkupił je od jakiegoś bezdomnego z dworca za marne grosze. Ale co on mógł poradzić na to, że po prostu lubił te swoje charakterystyczne dziwactwa, odróżniające go od innych. Jedni zbierali znaczki, inni hodowali rasowe psy, kolekcjonowali peruki czy nawet guziki, a on… „bezdomki”. Zawsze uważał, że upodobań może być tyle ile ludzi na świecie. Nie widział w swoich niczego złego i dlatego nie miał zamiaru nic zmieniać, zwłaszcza, że do pracy czy na ważne spotkania potrafił się odpowiednio ubrać oraz zachować.
Do tego wszystkiego, matka młodzieńca od kilku lat starała się wyperswadować mu te wszystkie „zboczenia”, jednakże żadne argumenty do niego nie trafiały… Odwoływanie się do jego wieku, powaga stanowiska jakie obejmował w dużej, znanej firmie czy też szantaże nic jej nie dały. Brunet nie miał zamiaru, dla swojej rodzicielki rezygnować z czegoś co lubił i mu osobiście się podobało. Na dodatek, gdy jakieś pół roku temu miał kolejny konflikt z kobietą dotyczący jego upodobań i to nie tylko w związku z ubiorem, ale również wyborem kochanka, naprawdę się wkurzył. Tamtego dnia stwierdził krótko, że jak jej się coś w nim lub jego lubym nie podoba, to może po prostu się z nimi nigdzie nie wybierać, co i tak miało miejsce raz na ruski rok. A najlepiej będzie, jak on sam nie będzie pokazywał się jej na oczy i przestanie przyjeżdżać do rodzinnego domu. Oczywiście groźba poskutkowała i od tamtej pory ani razu nie pokłócił się z matką, która może z trudem, ale trzymała język za zębami, gdyż wiedziała, że Sean nie rzuca słów na wiatr…
Jednakże ze wszystkich osób jakie znał, najbardziej irytujący w całym tym wyperswadowywaniu mu jego gustu był sam Chris, który od momentu ich poznania dziwił się, że jego chłopak jeszcze nie wydoroślał i nie zmądrzał. Chociaż sam nie był lepszy ze swoją kolekcją komiksów i przypinek, którymi spokojnie mógłby pokryć wszystkie ściany w ich gabinecie…
- Przyganiał kocioł garnkowi. – Prychnął pod nosem Sean, poprawiając rękawy płaszcza.
Nieraz miał wrażenie, że dziwnie się dobrali. Wielu ludzi mówi, że ciągnie swój do swego, jednakże oni byli niepodważalnym i idealnym dowodem zaprzeczającym owej teorii. Naprawdę niewiele było rzeczy, które by ich upodabniały do siebie. Czasami dla rozluźnienia, może i lubili oglądać bajki Disneya czy od czasu do czasu mieli ochotę na tandetne komedie romantyczne lub filmy familijne, które zawsze dobrze się kończą, a wszyscy tam żyją długo i szczęśliwie, ale resztę podobieństw mógłby wyliczyć na palcach jednej dłoni.
Choć na samym początku potrafili kłócić się niemalże o każdą błahostkę, co obecnie przy wspólnym mieszkaniu niewiele się zmieniło, dalej byli razem i Sean nieraz się zastanawiał jakim cudem jeszcze ze sobą nie zerwali lub nie pozabijali się nawzajem.
Brunet pchnął ciężkie drzwi wejściowe do starej kamienicy w której mieszkali.
W końcu ktoś je naoliwił – stwierdził, nie słysząc przerażającego skrzypienia, jakie prawie od miesiąca towarzyszyło każdemu otwieraniu tych niemalże starożytnych „wrót”, a które słyszeli u siebie w mieszkaniu na drugim piętrze.
Podszedł do skrzynki pocztowej, wygrzebując z dna torby klucze i otworzył ją. Ze środka wyciągnął dość pokaźny pliczek kopert. Spojrzał na pierwszą z brzegu i skrzywił się lekko, widząc kolejny rachunek, do i tak pokaźnej kolekcji, który skutecznie powstrzymał go, żeby przejrzeć resztę.
- Kiedyś zbankrutujemy – mruknął pod nosem, przeskakując po dwa stopnie.
Stanął przed nowymi drzwiami, które jak najszybciej otworzył. Wszedł do środka, rzucając wszystkie koperty wraz z kluczami na mały stolik. Idąc przez przedpokój ściągnął płaszcz, szalik i rękawiczki.
Nigdy nie przepadał za zimą. Nie wspominając już o plusze, która zawsze po niej następowała, przyprawiając go o mdłości, a ludzi idących obok niego o wrażenie, że jest chyba chory psychicznie, bo kto normalny mówi do siebie, wyklinając po nosem wszystko co tylko może?
Wszedł do jasnego, niewielkiego pokoju, będącego gabinetem. Przewiesił ubranie przez oparcie wysłużonego, skórzanego fotela i jak to miał już w zwyczaju poszedł pod prysznic.
Mężczyzna przejechał palcami po mokrych jeszcze włosach i opadł na ciemną sofę, stojącą w dość dużym, zagraconym, choć przytulnym salonie. Włączył telewizor, przeskakując chwilę po kanałach, aż nie ustawił jakiegoś serialu, który wyglądał jeszcze w miarę przyzwoicie… czy raczej jego bohaterowie tak się prezentowali.
Dziś nie miał zamiaru już nic robić. Ośmiogodzinne gapienie się w ekran komputera na milionowe ilości cyferek oraz literek to i tak co najmniej lekka przesada. Nie dość, że oczy go od nich bolały, to jeszcze prześladowały go po nocach, gdy Chris nie spał obok. Młodzieniec był pewien, że jak tak dalej pójdzie to przez tą pracę straci wzrok, bo palantom, którzy rządzą tą cholerną i do tego jeszcze bogatą firmą, nie chce się nawet zainwestować w lepsze komputery dla pracowników. Gdyby prawdą było, że ślepnie się od masturbacji to przynajmniej taka utrata wzroku byłaby według niego dużo przyjemniejsza niż to… Choć co najmniej połowa jego znajomych potrzebowałaby przez to zapewne już teraz dobrze wyszkolonych psów przewodników… O jego blondynie już nawet nie wspominając…
Mężczyzna westchnął ciężko. Przymknął powieki i odchylił głowę na oparcie sofy. Był naprawdę zmęczony. Podniósł ręce, żeby pomasować sobie skronie, gdy nagle na swoich kolanach poczuł niewielki ciężar i ruch. Uśmiechnął się delikatnie. Otworzył powieki i spojrzał na swoje nogi.
- Cześć maluchu. – Podrapał malutkiego kociaka pod pyszczkiem co spowodowało, że ten zachwiał się niebezpiecznie na udzie bruneta. Wysunął pazurki, żeby nie spaść i wbił je w spodnie Seana, zahaczając nawet delikatnie o jego skórę. Kiedy zwierzątko złapało w końcu równowagę, uniosło lekko łebek, łasząc się do ręki mężczyzny, który wsłuchał się w ciche mruczenie futrzaka.
Uwielbiał ten dźwięk. Był taki przyjemny i kojący. Gdyby tylko mógł to słuchałby go zapewne całymi godzinami.
- Mam nadzieję, że będzie cię karmił, bo jak nie… – Zwiesił sugestywnie głos, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. Niewyraźne miauknięcie wyrwało się z gardła kota, jakby potwierdzając groźbę mężczyzny. Gdy brunet poruszył się, żeby poprawić na meblu, kocurek niezdarnie zeskoczył na sofę lądując na pyszczku i prychając z oburzeniem. Sean zaśmiał się głośno, pomagając zwierzątku ustać na łapkach.
Przyglądał się, jak mały futrzak próbuje ześlizgnąć się na podłogę, wysuwając do przodu przednie kończyny. Uśmiechnął się pod nosem, siadając na brzegu mebla. Po kilku minutach nieudolnych prób, nie mogąc już patrzeć na męczarnie kociaka wziął go na ręce i wstał.
Był właśnie w połowie drogi do legowiska zwierzaka, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Mężczyzna przystanął i odwrócił się w ich kierunku. Kiedy dźwięk powtórzył się, posadził szybko kota na jego posłaniu i ruszył w stronę przedpokoju.
- Kurwa. Już idę – warknął, gdy dźwięk rozbrzmiał po raz kolejny. Nie patrząc przez wizjer otworzył drzwi, po czym spojrzał groźnie na jakiegoś dzieciaka żującego gumę, który za nimi stał i jakby nigdy nic przeglądał jakieś papiery.
- Pan Sean Evans? – przeczytał blondyn z kartki, zerkając na bruneta i zaprzestając na chwilę czynności przeżuwających.
- Tak. – Czarnowłosy uniósł do góry brwi. – A o co chodzi?
- Mam dla pana przesyłkę. – Chłopak zdjął plecak, z którego wyciągnął dość dużą, opakowaną w zwykły brązowy papier. – Proszę tylko tu podpisać. – Zanim pakunek trafił do jego rąk, blondyn wcisnął mu jakąś kartkę przypiętą do skoroszytu. Z kieszeni wyciągnął długopis i jego końcówką wskazał odpowiednie miejsce przeznaczone na złożenie tam podpisu. Kurier zrobił balona z gumy, który zaraz pękł. Sean ściągnął brwi do środka twarzy. Mrucząc cicho pod nosem zabrał tekturkę i opierają ją na framudze, nabazgrał swoje inicjały, po czym oddał chłopakowi skoroszyt.
- Dzięki. – Odebrał od nastolatka paczkę i zamknął za sobą drzwi. Obrócił pakunek w rękach, szukając jakiegoś nadawcy. Gdy trafił na wierzch opakowania, gdzie wypisany był jego adres prychnął z rozbawianiem.
- Wariat – mruknął do siebie, kręcąc głową. Przystawił sobie pudełko do ucha i zatrząsł nim lekko.
Wszędzie by poznał te wykaligrafowane, ledwo czytelnym charakterem pisma, bazgroły. Czy może lepiej, osobliwy szyfr. Zachichotał pod nosem. Kiedy tylko była taka możliwość, Chris zawsze drukował wszystkie potrzebne mu dokumenty i materiały, żeby nie musieć robić własnych notatek, które sam z trudem rozczytywał, nie mówiąc już o innych. Każdy kto tylko go znał, zastanawiał się jakim cudem zdawał bez problemu wszystkie egzaminy na studiach. W końcu jego zapiski z wykładów nie nadawały się tak naprawdę do użytku codziennego. Natomiast sam zainteresowany pytany o to wzruszał jedynie ramionami, stwierdzając, że jest po prostu zdolny i genialny, a skromności można by było się od niego uczyć.
Sean wrócił do salonu i z powrotem opadł na sofę od razu rozrywając brązowy papier. Jego oczom ukazało się ładne, ciemnogranatowe pudełko, którego wieczko podniósł i odłożył na bok. Przekrzywił lekko głowę. W środku znajdowało się drugie pudełko, tyle, że ze dwa razy mniejsze i biała koperta. Wyciągnął ją, czując w środku niewielki ciężar. Obrócił ją w dłoniach, nie dostrzegając jednak żadnego napisu. Rozerwał jeden z papierowych boków i wyciągnął ze środka kolejne dwie koperty tyle, że jedna była bladoczerwona, a druga szkarłatna i złożoną równo na pół karteczkę. Rozprostował kawałek papieru, uśmiechając się delikatnie. Na jego powierzchni wydrukowane było pochyłym, ozdobnym pismem kilka zdań…
Trzymaj się ściśle ustalonych przeze mnie zasad. Inaczej zepsujesz niespodziankę jaką przygotowałem! Wiedz, że wszystko ustawiłem tak, iż z pewnością się dowiem, gdy coś sknocisz, a wtedy będziesz biedny…!
Całuję
Twój najdroższy Ch.
Twój najdroższy Ch.
Ps. Jakbyś nie zauważył, pierwszą kopertą jest ta bladoczerwona!
Ps 2. Od tej drugiej trzymaj się na razie z daleka!
Ps 3. Od pudełka też!
Ps 2. Od tej drugiej trzymaj się na razie z daleka!
Ps 3. Od pudełka też!
Sean zaśmiał się głośno, odkładając kartkę na stolik. Wziął do ręki wspomniany, jaśniejszy pakunek i obejrzał go z obu stron. Dopiero w tej chwili zauważył, iż w odróżnieniu od białej ta na wierzchu miała wykaligrafowaną dużą 1, a podpis pod nią głosił: Odtwórz mnie teraz.
- Debil. – Zachichotał, sięgając z ciekawości po tą szkarłatną. Zanim jednak zdążył obejrzeć ciemniejszą kopertę, usłyszał ciche miauczenie. Pochylił się trochę do przodu, przyglądając jak zwierzak ociera się o jego nogi, zawijając niezdarnie ogon wokół nich i od czasu do czasu potykając o jego stopy.
- Pewnie jesteś głodny. – Wyciągnął rękę. Pogłaskał kociaka zgiętym palcem po łebku, który tamten wyciągnął w jego kierunku. – No to chodź. – Zgarnął futrzaka na dłoń, na której on się jeszcze mieścił. W drugą wziął bladoczerwoną kopertę, która zawierała jakąś płytę, co mężczyzna dokładniej wyczuwał dopiero teraz.
- Kurwa – mruknął blond włosy młodzieniec, zerkając przez szklane drzwi hotelu na zalaną deszczem ulicę.
To jakiś koszmar! Dlaczego dziś?! – jęknął wewnętrznie.
Szczerze nienawidził tego miasta. Już tak bardzo chciał wrócić do domu. Do spokoju, ciszy, przytulnej kuchni, mięciutkiego łóżeczka, ciepła drugiego ciała…
Westchnął zrezygnowany, zakładając na głowę kaptur. Dopiął zamek kurtki do samego końca i poprawił torbę sportową, którą miał zawieszoną na ramieniu. Odetchnął ciężko, zbierając się w sobie i w końcu ruszył do obrotowych drzwi, które bez żadnego szmeru automatycznie się uruchomiły.
Gdy tylko młody mężczyzna wypadł na ulicę od razu zalała go fala dźwięków, a ciężar spadających kropel na chwilę oszołomił. Otrząsnął się jednak szybko żwawo podchodząc do krawężnika.
- Taxi. – Zamachał energicznie ręką.
Po kilku nieudanych próbach zatrzymania jakiegoś samochodu, zmarszczył brwi, siarczyście klnąc pod nosem.
Był już cały przemoczony. Czuł materiał nieprzyjemnie przyklejający mu się do ciała i krople deszczu spływające po twarzy. Nasiąknięta wodą torba ciążyła mu na ramieniu.
Kurwa! Spóźnię się przez tych kutasów…
Niespodziewanie, niemalże przed samym jego nosem, zatrzymał się upragniony pojazd.
- Nareszcie. – Odetchnął z ulgą. Bez chwili wahania otworzył tylne drzwi, wrzucając do środka torbę, która z głośnym plaśnięciem opadła na dalsze siedzenie. Chwilę później sam władował się na miejsce obok niej.
- Dzień dobry. – Uśmiechnął się, ściągając kaptur. Kierowca skinął jedynie głową, przyglądając się swojemu nowemu klientowi we wstecznym lusterku. – Na lotnisko, jak najszybciej. Tylko jakby pan mógł proszę nie jechać koło stadionu, tylko tą drugą drogą.
Mężczyzna ponownie kiwnął jedynie na potwierdzenie, ruszając z miejsca. Blondyn odetchnął, otrzepując lekko włosy z kropel wody. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony, że chyba jednak zdąży. Spojrzał za okno na tłumy ludzi, którzy pomimo pogody nie siedzieli w ciepłych mieszkaniach, tylko ganiali za czymś, skryci pod szerokimi parasolami.
Skrzywił się lekko.
Nigdy nie lubił dużych metropolii. Nawet, kiedy jeszcze był dzieckiem niechętnie jeździł na wycieczki do stolicy kraju organizowane przez szkołę. Nie wiedział co jego rówieśnicy widzieli w nieskończonej ilości sklepów w centrach handlowych i jak mogli się zachwycać tymi wszystkimi otaczającymi ich budynkami… Jak ktoś mógł się podniecać mnóstwem szarości, hałasu, ludzi, a przede wszystkim brakiem czasu i ciągłym pośpiechem? Duże miasta jemu samemu kojarzyły się dosłownie z betonowymi dżunglami, w których zarówno drapieżnikami jak i ofiarami byli ludzie, goniący głównie za karierą i pieniędzmi. Którzy własne dzieci potrafią na całe dnie zostawiać pod opieką obcych osób, bo sami nie mają dla nich nawet chwili. Którzy nie umieją zdobyć się chociażby na poczytanie im książki przed snem, co zajęłoby im góra pół godziny…
Westchnął cicho, poprawiając się na miejscu. Ponownie się rozpogodził.
Miał nadzieję, że wszystko się uda…
Sean wyszedł z kuchni z miseczką pełna rodzynek w czekoladzie i drażetek kokosowych w jednej ręce oraz bladoczerwoną kopertą w drugiej. Tej szkarłatnej, jak na razie wolał nie dotykać, żeby go nie kusiło na zbyt wczesne włączenie jej. Zajrzał na chwilę do salonu, sprawdzając co ten mały żywiołowy zwierzak porabia, po czym upewniwszy się, że spokojnie śpi poszedł do gabinetu, gdzie czekał na niego już włączony laptop. Usiadł przy biurku i włożył płytę do odtwarzacza. Włączył odpowiedni program, po czym ułożył się wygodniej na fotelu, stawiając naczynie ze słodyczami na swoich nogach. Nie miał pojęcia czego może się tym razem spodziewać po swoim chłopaku…
- Kuźwa, a mówią, że to kobiety mają problemy z najnowszą technologią. – Dźwięczny głos rozbrzmiał w pomieszczeniu. Na monitorze pojawił się młody mężczyzna, wyraźnie majstrujący coś przy kamerze. Sean zaśmiał się głośno, wpychając sobie do ust cała garść rodzynek. – Chyba włączone. – Młodzieniec odsunął się trochę i przekrzywił lekko głowę. – Ale muszę się widzieć. – Zmarszczył lekko brwi, po czym przysunął się z powrotem do urządzenia. Brunet nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego mu się na wargi.
- Wariat – skwitował. – Jesteś niemożliwy.
- O, w końcu się widzę. – Osoba nagrywająca film uniosła wysoko kąciki ust, wyraźnie z siebie zadowolona. – A to wcześniejsze się wytnie. – Młodzieniec machnął obojętnie ręką, jakby przekonując samego siebie. Odchrząknął głośno, prostując się i próbując zachować powagę. – Cześć skarbie. – Pomachał do kamerki i zachichotał, w odpowiedzi na to czarnowłosy prychnął głośno. Zanurzył dłoń w słodkościach.
Dziś zdecydowanie będzie miał zakwasy od śmiechu.
- A poczekaj jeszcze chwilę. – Nadawca rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukając. W pewnym momencie jego oczy zabłysły, a on zerwał się z miejsca jak oparzony, znikając z zasięgu kamery. Po niecałej minucie wrócił z poduszką w ręce, którą rzucił na ziemię a potem na nią opadł. – Teraz lepiej. – Wyszczerzył się zadowolony. – No więc… – Zwiesił na chwile głos. – W tym momencie chciałem ci jedynie powiedzieć, że mam dla ciebie niespodziankę! – Klasnął w dłonie i poprawił się na swoim oryginalnym siedzeniu. – Drugą płytę masz odtworzyć dokładnie 14 lutego około godziny 17. I jeżeli odważysz się zrobić to wcześniej… – pomachał do kamery ostrzegawczo palcem – to będę na pewno o tym wiedział i nie będę zadowolony. Zatem, żeby nie było, iż nie ostrzegałem. Poza tym popsujesz całą zabawę jak mnie nie posłuchasz. – Zaplótł ręce na wysokości klatki piersiowej, łypiąc groźnie na urządzanie. Nie minęła nawet chwila gdy znów się rozpogodził - Hm… Co jeszcze… A! Nie wiem czy otwierałeś już to mniejsze pudełko. – Spojrzał podejrzliwie na kamerę, jakby ona miała mu odpowiedzieć na zadane pytanie. – Jeżeli nie, to jest tam „próbka” szampan. Sam go wybierałem…
- O boże – jęknął Sean.
- Tylko nie jęcz mi tam i nie marszcz się – rzucił młodzieniec, jakby widząc reakcję swojego chłopaka. – Ja wcale nie mam tak złego gustu…
- Nie no w ogóle. – Brunet przewrócił oczami, przypominając sobie niemalże każde wino, jakie wybierał jego luby… Ohyda.
- …Masz go pod żadnym pozorem nie pić, dopóki ci nie pozwolę! – Blondyn ciągnął niewzruszenie. – Hm… Mam nadzieję, że niespodzianka ci się spodoba. – Tajemniczy uśmiech zagościł na jego ustach, a w oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. – Ah i wbrew temu co na pewno myślisz, wcale nie zapomniałem o naszej rocznicy, – zamachał desperacko rękami – która była… eee… zaraz. – Zerwał się ze swojej poduszki. W tle rozbrzmiały odgłosy jego mamrotania i przesuwania jakichś przedmiotów. W pewnym momencie coś chyba nawet spadło na ziemię, co potwierdziło tylko ciche przekleństwo blondyna. Młodzieniec po chwili wrócił z notesem. Sean ponownie się zaśmiał, pocierając skronie jedną ręką.
On jest naprawdę niemożliwy…
Nadawca paczki mrucząc coś niewyraźnie do siebie przerzucał kartki, marszcząc lekko nos.
- O! 8 lutego. - Rzucił kalendarz za siebie, jakby nigdy nic i uśmiechnął się niewinnie. – To też się wytnie – wyszeptał przez zaciśnięte zęby, nie przestając unosić kącików ust. – Oj dobra. Fakt! Zapomniałem! Ale wiesz jaką ja mam pamięć do cyfr i liczb, o datach już nie wspominając. – Sean pokręcił głową z rozbawieniem wpatrując się w monitor, na którym młodzieniec właśnie załamywał ręce.
Odruchowo spojrzał na ich duży kalendarz wiszący na ścianie. Niemalże każda data zawierała jakieś zaszyfrowane przez Chrisa ważne notatki, o których powinien pamiętać. Nieraz dziwił się, że jego partner potrafi rozgryźć własne bazgroły.
- …Wiesz, że gdyby nie ty i wszyscy składający mi życzenia to nie pamiętałbym nawet kiedy są moje urodziny. – Zmarszczył na chwilę brwi, jakby się nad czymś zastanawiając. – A właśnie… Chyba jakoś niedługo powinny nawet być. – Podrapał się po głowie, zapatrując w jakiś bliżej nieokreślony punkt na suficie.
- 23 marca. – Podpowiedział szeptem brunet.
- Oh! Nie ważne zresztą. – Nadawca ożywił się z powrotem, machając ręką. Przeniósł wzrok na kamerę. – Tak więc, masz nie odtwarzać drugiej płyty przed godziną 17, 14 lutego. Tak, tą datę wbrew pozorom pamiętam. Mam nawet ściągę. – Zbliżył dłoń do kamery i zerwał z niej żółta karteczkę, którą odwrócił w stronę urządzenia, tak, żeby było wszystko widać. – Widzisz? Teraz nie zarzucisz mi, że w czymś się pomyliłem i źle ci coś podałem. – Wyszczerzył się dumny. – I nie tknij tego szampana dopóki ci nie pozwolę! O wszystkim się dowiem! – Ponownie pomachał ostrzegawczo palcem. – A i choć wiem, że nie uznajesz Walentynek, to i tak jest mi przykro, że nie możemy spędzić tego czasu razem… – Posmutniał na chwilę, ale zaraz uśmiechnął się delikatnie. – To chyba wszystko, więc… pa. – Przesłał brunetowi buziaka w powietrzu i wyłączył urządzenie.
Sean dalej siedział rozbawiony na fotelu. Ten blondyn był naprawdę niemożliwy, a w pomysłach czasami przechodził samego siebie.
- Do godziny 17, 14 lutego, tak? – mruknął do siebie. – No niech stracę. Pewnie jakiś striptiz mi tam nagrałeś… – Zaśmiał się, choć wiedział, że po nim akurat wszystkiego mógł się spodziewać. Nawet tego…
*bezdomki - rękawiczki bez palców
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz