Blog o tematyce yaoi/shonen-ai (boy&boy). Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, proszę o opuszczenie go. Pozostałych witam serdecznie.
Gdyby znalazła się osoba, która byłaby zainteresowana kontaktem, ze mną (o coś zapytać, porozmawiać, ochrzanić... itp. itd.) gg: 25194153
Rozdziały sprawdzane są przez Akari. :)
Przytoczone przeze mnie zdanie (w belce i na nagłówku) to słowa Williama Somerseta Maughama.

piątek, 22 lipca 2011

19. Niezwykły gość

Miałem wrażenie, że każdy kolejny krok stawiam z coraz większym trudem. Moje nogi były jak z ołowiu, ale uparcie ciągnąłem je za sobą. Nie miałem pojęcia w jaki sposób dowlokę się do łóżka, które znajduje się, jakby nie patrzeć, na piętrze… W ostateczności jednak zostawała mi sofa w salonie…
Przynajmniej jutro będę myślał o połamanych kościach… – Ziewnąłem, nie starając się nawet tego zatuszować.
Sen to jedyna rzecz o której teraz marzyłem, bo chyba złudnie wierzyłem, że jak się położę, a potem wstanę rano po spokojnej, choć niewygodnej nocy to… To wszystko może wróci do chociaż względnej normy. A jeżeli nawet nie, to przynajmniej znajdę odpowiedź na pytanie co powinienem zrobić… Tylko problem tkwił w tym, iż miałem złe przeczucie, że to jeszcze nie koniec… Że dziś czeka mnie coś, co niekoniecznie może mnie ucieszyć. Przecież… jak się wali, to już wszystko i do końca…
Błagam! Żeby tylko nie kolejny koszmar – jęknąłem wewnętrznie. Jak na zawołanie, oczami wyobraźni zobaczyłem skapującą mi z dłoni ciepłą, lepką krew.  – Boże! Moja głowa. – Podniosłem do góry dłoń i pomasowałem nią skronie, przymykając jednocześnie oczy.
Czułem się niezwykle zraniony, a zmęczenie bez trudu ogarnęło już cały mój organizm. Wszystkie informacje i przeżycia dnia codziennego niesamowicie mnie przytłoczyły. Pragnąłem po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Gdybym wiedział, że kolejne spotkanie z Mikaru właśnie tak się skończy, to zrobiłbym niemalże wszystko, żeby nigdy do niego nie dopuścić… A już zwłaszcza do tego co miało miejsce dzisiaj… I wcale bym się nie zdziwił, gdyby wyrzuty sumienia zżarły mnie żywcem.
Z niezwykłym opóźnieniem zrozumiałem, że było mi naprawdę dobrze bez szarookiego. Natomiast nowy etap w życiu jaki rozpocząłem z Vicem, niemalże całkowicie wynagradzał mi jego odejście. Może i zdarzało się, że czasem myślałem o brunecie, ale tamto były tylko wspomnienia, nic poważnego, a teraz…? Jak po tym wszystkim będę mógł spojrzeć szatynowi w oczy? Jak powinienem patrzeć na jego ciepły uśmiech i roześmiane tęczówki? W jaki sposób miałbym przebywać w jego towarzystwie bez żadnych wyrzutów sumienia? Wbrew moim nadziejom odpowiedź na to jest banalnie prosta… nie mógłbym. Wiedziałem, że to koniec, a gdy tylko wrócimy do domu wszystko mu powiem…
Pomimo wyczerpania wwlokłem się jakoś na werandę. Słyszałem za sobą ciche szuranie pazurów owczarka, który po moich wcześniejszych słowach nie podszedł już do mnie. Tak jakby właściwie zrozumiał ich treść… I w głębi ducha cieszyłem się, że Ruki był na tyle bystrym zwierzakiem, żeby wiedzieć, że jak jestem na niego zły to lepiej przeczekać… W tej chwili bowiem, gdyby mnie po raz kolejny zaczepił pewnie całe napięcie, rozczarowanie i swój zły humor rozładowałbym właśnie na nim. A tego zdecydowanie bym nie chciał, podobnie jak sam futrzak. W końcu teraz został mi już tylko on…
Przez całą drogę chłodny wiatr muskał moją skórę, co w połączeniu z wilgotnawą jeszcze odzieżą przynosiło chociaż szczątkowe ukojenie, jednocześnie dostarczając dreszczy przebiegających po plecach. Ręce dalej mi się lekko trzęsły, dlatego w konsekwencji wsunąłem kciuki w szlufki spodni, zaciskając jednocześnie dłonie i mając nadzieję, że to choć trochę pomoże.
Nie mogłem uwierzyć, że tak po prostu mnie zostawił. Bez słowa wyjaśnienia i jeszcze chciał…
Dobra… Dość tego! Nie myśl już o nim! – Przeczesałem palcami włosy, roztrzepując je delikatnie.
Gdy byłem już prawie przy huśtawce, usłyszałem za sobą głuche warczenie, które momentalnie wywołało u mnie gęsią skórkę. Niemalże automatycznie stanąłem w miejscu i zamrugałem zdezorientowany, bo od razu przypomniała mi się pewna sytuacja sprzed kilku dni, z lasu… Nie miałem jednak na tyle sił i chyba zdrowego rozsądku, żeby szczególnie się tym przejąć, dopóki nie odwróciłem się za siebie i nie zerknąłem na psiaka. Widząc jego postawę, tak podobną do tej z tamtej nocy, odruchowo cofnąłem się krok do tyłu, przełykając ślinę.
To chyba najgorszy dzień w moim życiu… – jęknąłem wewnętrznie, przypatrując się zachowaniu owczarka. Jakoś mechanicznie oczekiwałem, że zaraz coś rzuci się na moje plecy i rozszarpie gardło, czy raczej na początek… kostki, jak robią to wilki…
Kiedy usłyszałem za sobą ciche skrzypienie, wstrzymałem oddech. Ruki schylił jeszcze bardziej głowę, kładąc po sobie uszy i ukazując w blasku księżyca swoje białe, zdrowe kły. Wyraźnie widziałem napięty grzbiet i podkulony ogon, co w końcu sprawiło, że naprawdę zacząłem się o nas martwić… Bo to wbrew pozorom, to nie była oznaka agresji mojego zwierzaka, a… strachu.
To się na pewno nie dzieje naprawdę. – Przełknąłem ślinę, po czym powoli powiodłem wzrokiem za spojrzeniem owczarka, który utkwił swoje brązowe tęczówki w miejscu, gdzie powinien stać drewniany stół, a wokół niego sześć krzeseł. Gdy tylko zerknąłem w najciemniejszy kąt, do którego nie dochodziło nawet odbite światło księżyca, zauważyłem zarys czyjejś sylwetki.
- Witaj… Joshu – usłyszałem cichy, rozbawiony głos dochodzący od skrytej w mroku postaci. Jedyną rzeczą jaką mogłem o niej w tej chwili powiedzieć było to, że z pewnością był mężczyzną.
Skąd on…? – Zachłysnąłem się wdychanym powietrzem, otwierając szerzej oczy. Cofnąłem się krok do tyłu w stronę owczarka, uderzając jednocześnie dość mocno lewym barkiem o huśtawkę. Syknąłem cicho, odruchowo zerkając na chwilę na mebel, po czym ponownie spojrzałem na nieznaną mi osobę…
- Skąd wiesz… – przełknąłem ślinę. Uniosłem nieuszkodzoną rękę i rozmasowałem nią stłuczoną część ciała. – …jak się… nazywam? – dokończyłem szeptem.
- Jak to? – Tajemnicza postać rozłożyła się bardziej na krześle, pochylając lekko głowę. Choć nie mogłem tego zobaczyć, oczami wyobraźni widziałem jak się uśmiecha… – Już mnie nie pamiętasz? – Pytanie ociekało tak jawną kpiną, że aż się zmieszałem.
Czułem na sobie jego wzrok i wiedziałem, że przygląda mi się uważnie, jakby oceniał za ile mógłby mnie sprzedać…
Moje serce powoli przyśpieszało, a oddech się spłycał. Gęsta ślina zaległa w gardle, uniemożliwiając swobodne przełykanie jej. Nie widziałem jego twarzy, ale byłem pewien, że nawet gdybym ją zobaczył i tak bym go nie poznał… Tylko czemu w takim razie miałem dziwne wrażenie, że już go spotkałem…?
Zaczynam się powtarzać. To otoczenie mieszało mi chyba zmysły.
- Ah no tak! – mruknął z dziwnym entuzjazmem, jakby nagle go coś oświeciło. Do uzyskania przez niego właściwego efektu brakowało tylko klaśnięcia w dłonie… – Nie możesz mnie pamiętać – parsknął cicho, kręcąc lekko głową, jakby właśnie popełnił jakąś wyjątkowo absurdalną gafę. – Hm… a przynajmniej nie powinieneś… – Uniósł trochę głowę, a ja miałem wrażanie, że zauważyłem jakiś dziwny błysk w miejscu, gdzie powinny być jego oczy. Wstrzymałem na chwilę oddech, cofając się pół kroku do tyłu.
Z każdym kolejnym wypowiadanym przez niego zdaniem czułem się coraz bardziej głupio. Miałem wrażenie, że on naprawdę mnie zna, a ja go po prostu… nie pamiętam. Na chwilę zapomniałem o zmęczeniu i Mikaru… Już chyba wiedziałem jak muszą czuć się osoby z amnezją, rozmawiając z kimś kto ich zna, a oni ni cholery nie mogą sobie przypomnieć swoich rozmówców ani rzeczy, które oni akurat wspominają…
- Nie… nie rozumiem – mruknąłem niewyraźnie, powoli tracąc całą pewność siebie. Naszej wymianie zdań dalej towarzyszyło ciche warczenie Rukiego, który w odróżnieniu ode mnie najwyraźniej kojarzył tego mężczyznę…
Jezu! Myśl Josh… myśl! – powtarzałem sobie w myślach, przygryzając boleśnie wargę. Próbowałem wykombinować jakiś sposób ucieczki, gdyż ta osoba zdecydowanie mi się nie podobała… Wprawdzie mógłbym spróbować wezwać pomocy, ale miałem przeczucie, że on nie jestem człowiekiem i pewnie nawet nie zdążyłbym wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku… – No dalej! Jestem na dworze… Na werandzie… – Pustka. Totalna pustka! – Cholera! Będąc w domu musiałbym na nią jakoś wyjść… Taras! – Oświeciło mnie nagle i aż wstrzymałem powietrze, uświadomiwszy sobie mój genialny pomysł.
Zerknąłem panicznie w lewo na szklane drzwi, będące moją jedyną, rozsądną drogą ucieczki. Przecież do lasu nie pobiegnę… Nie jestem chyba jeszcze aż tak szalony. Spróbowałem ocenić moją obecną odległość od nich i określić szansę na powodzenie owej akcji…
- Nie radzę – warknął mężczyzna, a ja aż poczułem nieprzyjemne dreszcze przebiegający mi wzdłuż pleców, usłyszawszy ostry ton jego głosu. Wyprostowałem się jak struna, po czym z przestrachem spojrzałem na spowitą mrokiem postać, która stała teraz oparta biodrem o stół.
Zamrugałem całkiem zbity z tropu.
Dopiero co siedział… Jakim cudem zdołał tak szybko zmienić pozycję? Przecież odwróciłem wzrok tylko na kilka sekund… I jeszcze do tego nic nie słyszałem. Żadnego odgłosu przesuwania krzesła po drewnianych deskach. Żadnego trzeszczenia podłogi pod wpływem zmiany nacisku…
Obrzuciłem mojego rozmówcę pobieżnym spojrzeniem. Z racji tego, że nie stał już w całkowitym mroku, a blask księżyca padał niemalże na całą jego postać mogłem chociaż zobaczyć jak wygląda. Od razu dostrzegłem, że jest wysoki i całkiem nieźle zbudowany, co tylko podkreślały czarne spodnie, opinające jego nogi i tego samego koloru bluza z kapturem. Naciągnięty niemalże na same oczy materiał dalej zasłaniał pół twarzy mężczyzny, przez co widziałem tylko wyraźnie zarysowaną linię szczęki, delikatny zarost i wąskie usta wykrzywione w kpiącym uśmiechu.
W lekkiej już panice wyciągnąłem za siebie dłonie. Wymacałem nimi barierkę i cofałem się do niej, aż do momentu gdy poczułem na pośladkach twarde drewno. Trząsłem się jak osika, a każdy kolejny wdech robiłem z coraz mniejszymi odstępami i trudem.
- Nie bój się – mruknął mężczyzna w taki sposób, że od razu tętno przyspieszyło mi jeszcze bardziej. Jeżeli chciał wyjść przekonywująco powinien nad tym zdecydowanie popracować, bo był naprawdę… przerażający. – Jak nie wywiniesz niczego głupiego nic ci nie zrobię… – Ubrana w czerń osoba przekrzywiła lekko głowę, zaplatając jednocześnie ręce na wysokości szerokiej klatki piersiowej. – Przecież już ci to mówiłem – zwiesił na chwilę głos. Czułem wwiercające się we mnie spojrzenie. – A przepraszam… zapomniałeś. – Cicho zachichotał, jakby to go naprawdę bawiło.
- Nie wiem o czym mówisz – szepnąłem zdezorientowany. Czułem się naprawdę coraz dziwniej. Miałem niejasne wrażenie, jakbym kiedyś już coś podobnego przechodził… Ale rozsądek całkowicie to odrzucał.
A kto w tym miejscu kieruje się logicznym myśleniem?
Byłem zagubiony i nie wiedziałem co się dokładnie wokół mnie dzieje… Czy on zmyśla, czy mówi poważnie, że już ze mną rozmawiał.
Chyba zaczynam po prostu wariować…
- Domyślam się… Jeżeli ci to w jakikolwiek sposób pomoże, mam na imię Devin. – Jego uśmiech poszerzył się odrobinkę, a kaptur uniósł niemalże niezauważalnie. – Jednak wątpię czy coś ci to da…
Prawie jak diabeł… – podsunął złośliwy głosik, który chyba lubił dodawać tragizmu do i tak dramatycznych już sytuacji. Na tyle na ile w obecnym położeniu byłem w stanie zignorowałem go, spychając gdzieś na bok. Pogrzebałem trochę w pamięci, próbując skojarzyć czy aby przypadkiem nie znam nikogo o tym imieniu, ale nic mi ono nie powiedziało… Zupełnie nic.
- Zwłaszcza, że jak na razie chciałem z tobą tylko porozmawiać. – Przerwał na chwilę, chyba zastanawiając się nad tym od czego powinien zacząć. Co było trochę dziwne, bo w odróżnieniu od Mikaru nie wydawał się osobą, która zważa na to co mówi… – Wiesz? Zastanawia mnie czy twój, hm… – ponownie zwiesił na chwilę głos, co powoli zaczynało mnie irytować. Nic jednak nie powiedziałem, gdyż nie byłem pewien ani do czego jest zdolny, ani tym bardziej do czego zmierza. – Nie… raczej NASZ futrzasty znajomy, już cię przede mną ostrzegał, czy zostawił to mnie samemu? – zapytał nie zmieniając swojej pozycji.
Że co? – Otworzyłem szerzej oczy. Zabrałem drżące ręce z barierki, po czym zwiesiłem je wzdłuż ciała. – On chyba nie mówił o…
- Nie wiem o co ci chodzi – skłamałem niepewnie, odwracając od niego wzrok. Byłem pewien, że mi nie uwierzy. Sam od razu wykryłbym kłamstwo, gdyby czyjś głos aż tak się łamał, a rozmówca nie patrzył mi w oczy. Przejechałem opuszkami jednej ręki od nadgarstka aż do ramienia, zaciskając w końcu na nim palce w nerwowym geście. Chciałem chociaż mieć wrażenie, że coś mnie od niego oddziela. Nawet jeżeli była to tylko moja kończyna…
- Oj daj spokój… Nie musisz kłamać – stwierdził rozbawiony.
- Ja nie kłam… – Zerknąłem zawstydzony, zaciskając trochę mocniej dłoń.
- Nie no w ogóle… – mruknął, wyraźnie już niezadowolony mężczyzna, przerywając moją wypowiedź. – Śmierdzisz nim na kilometr – prychnął zniesmaczony, marszcząc lekko nos. Po chwili ponownie pochylił głowę i spojrzał na mnie spod byka.
- Ja wcale nie… – Przesunąłem dłonią po swoim ramieniu, kciukiem masując skórę. – Nie wiem o kim mówisz – stwierdziłem szeptem, docierając ręką aż do barku, na którym ją lekko zacisnąłem, gdy druga niepewnie objęła talię. Poczułem się trochę tak, jakbym stworzył choć prowizoryczną tarczę, mogącą mnie złudnie przed nim obronić…
W tym momencie poczułem się jakbym znów był w szkole, w drugiej klasie i próbował kłamać nauczycielce, którą jakby nie patrzeć lubiłem… Wtedy był chyba pierwszy i zdaje się, że tak naprawdę ostatni raz, gdy otwarcie w ogóle odważyłem się to zrobić. Bowiem gdy tylko skłamałem kobieta spojrzała na moją osobę jakimś smutnym wzrokiem i wypowiedziała słowa, które często słyszałem z ust własnego ojca… Zbyt często.
Zawiodłam się na tobie… – Jedne z najboleśniejszych zdań jakie można otrzymać od osoby, która jest dla ciebie w jakiś sposób ważna.
- Aleś ty uparty – zaśmiał się, zgrabnie odpychając od brzegu stołu. Przechylił lekko głowę w bok i wsadził dłonie do kieszeni spodni. – Chodzi mi o takiego dużego… czarnego… włochatego… czworonożnego… – mówiąc te słowa coraz bardziej obniżał głos, postępując jednocześnie z każdym z nich niewielki krok do przodu. – A przepraszam… – Nagle zatrzymał się, jakby coś mu się przypomniało. Wyciągnął jedną rękę, po czym teatralnie przyłożył palec wskazujący do kącika ust. – Ty znasz go pewnie jako wysokiego, przystojnego bruneta, którego największą zaletą, w takiej postaci... – wyraźnie podkreślił ostatnie słowa. Wstrzymałem oddech, domyślając się już do czego to wszystko zmierza. – …jest możliwość przelecenia cię na stojąco – zaśmiał się cicho, przesuwając palec na brodę. Czułem jak policzki oblewa mi palący szkarłat.
Jezu… Jezu… To nie brzmiało najlepiej… – Serce zadudniło mi żywiej, wywołując głośny szum w uszach, które zapewne również były czerwone. Przesunąłem wyraźnie drżącą dłoń na szyję, wsuwając ją po chwili we włosy. – Skąd on może to wiedzieć? – Powoli zaczynałem panikować, a chciałem, żeby było zdecydowanie odwrotnie. Przez jego słowa nie potrafiłem trzeźwo myśleć, a sklecenie sensownego zdania wydawało mi się w tej chwili niemożliwe.
- Wiesz…? Zastanawiałem się co on właściwie w tobie widział? – Przesunął palcem od brody wzdłuż linii szczęki i z powrotem. – Ani nie jesteś za bystry, ani oszałamiająco przystojny, a przynajmniej wiem… Ba! – Uniósł palec do góry. – Nawet widziałem na własne oczy, że miał już zdecydowanie lepszych… kandydatów od ciebie – parsknął cicho, po czym zastanowił się nad czymś chwilę. – No przynajmniej jesteś młodszy… Duuużo młodszy, w końcu o jakieś… – Podniósł nieznacznie głowę do góry, jakby gdzieś tam poszukiwał pomocy. Po chwili ponownie poczułem na sobie jego wzrok, który niemalże przewiercał mnie na wskroś – ...250 lat – parsknął.
Gdy tylko usłyszałem te słowa otworzyłem szerzej oczy, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przez tą wzmiankę o wieku, nawet nie zwróciłem większej uwagi na wzmiankę o innych… partnerach bruneta?
Ale… ale mi wtedy mówił, że ma… 23 – pisnąłem wewnętrznie, przełykając ślinę. Przez głowę przemknęło mi tylko jedno pytanie… Czy mężczyzna mówi poważnie? Może i brunet był wilkołakiem, ale przecież… Boże, czy jest to w ogóle możliwe? W końcu Mikaru zdecydowanie nie wyglądał na tyle. Cholera! Co ja w ogóle wymyślam, jak można wyglądać na… 250 lat?
- C… co? – jęknąłem cicho. Miałem wrażenie, że niedługo naprawdę wtopię się w tą barierkę, przez którą zdrętwiało mi pół ciała. Kiedy poczułem jak coś przesuwa się po mojej nodze, wzdrygnąłem się. Z boku doszedł do mnie cichy pisk Rukiego i szuranie jego pazurów. Zerknąłem na psiaka, który cofnął się, niemalże wciskając zad między słupki.
Wszystko będzie dobrze – pomyślałem. – Będzie dobrze – powtórzyłem, kiedy owczarek spojrzał mi na krótką chwilę w oczy. Chciałem, żeby mi uwierzył… Choć chyba bardziej sam pragnąłem to sobie wmówić… Byłem przerażony i nie wiedziałem czego on tak naprawdę ode mnie chce i dokąd zmierza ta rozmowa…
Brązowe tęczówki oderwały się ode mnie, ponownie skupiając na nieznajomym.
- Oj! – Mężczyzna jęknął teatralnie, po chwili cmokając cicho z dezaprobatą. Ponownie przeniosłem na niego lekko rozbiegany wzrok. – Tego też ci nie powiedział. – Bardziej stwierdził niż zapytał, uśmiechając się jeszcze szerzej – O… a to ciekawe. A tego, że jest dziedzicem?
Dziedzicem…? Jakim dziedzicem do cholery?! - Uchyliłem usta w szoku. Tego się z pewnością nie spodziewałem. Myślałem, że tylko pomaga ojcu w sprawach ich rodzinnego majątku, ale to…? W sumie jest najstarszy, ale co to właściwie znaczyło? Przejmie cały ten ich dobytek? Tak jak w dawnych czasach, gdy naprawdę istniały jakieś rody…? Bo jeżeli tak… – To w takim razie to, co było między nami to… mezalians? Pan i podwładny…? – parsknąłem wewnętrznie. – Co za bzdura!
Chociaż chciałem zachować jakiekolwiek pozory, wewnątrz poczułem chłód, gdyż pomimo absurdalności tego wszystkiego miałem nieprzyjemne wrażenie, że jest to całkiem możliwe. I powoli zaczynałem uświadamiać sobie, że tak naprawdę praktycznie nic nie wiem o Mikaru. Już nawet nie byłem pewien czy choć przez chwilę był ze mną szczery… Czy mówił poważnie, kiedy wspominał, że za mną tęsknił? Westchnąłem drżąco. Może i naprawdę byłem naiwny, ale chciałem wierzyć, że przynajmniej to było prawdą…
Jak zahipnotyzowany odruchowo pokręciłem przecząco głową. Mężczyzna widząc moje zdziwienie i nieświadomą odpowiedź zaśmiał się cicho.
- No chyba też nie – stwierdził rozbawiony. – A tego, że za jakiś czas się żeni, bo tego wymaga u nich tradycja?
- Że… że co? – wykrztusiłem dość płaczliwie, przygryzając lekko dolną wargę.
To śmieszne!
- Właśnie tak… - szepnął.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy mężczyzna stanął tuż przede mną. Jego zapach dotarł do moich nozdrzy sprawiając, że na chwilę zabrało mi dech. Pachniał… naprawdę dziwnie. Przez lekką woń jakiś perfum, przedzierał się aromat wilgotnej ziemi, taki sam jak ten, który się czuje przebywając w ziemiance… a może jeszcze głębiej… Do tego jeszcze bił od niego irracjonalny chłód, podobny do tego jaki odczuwa się stojąc w uchylonych drzwiach lodówki.
- Jak ty…? – urwałem wystraszony. Chciałem się znów cofnąć, ale przez niego zapomniałem, że dalej już nie mogę. W końcu barierki nie przebiję… Devin pochylił się nade mną, opierając ręce po moich bokach.
W jaki sposób on? Tak szybko… – Wstrzymując oddech, odchyliłem się do tyłu najdalej jak tylko mogłem, sprawiając tym samym, że pośladki jeszcze boleśniej wbiły mi się w brzeg poziomej części drewna. Spojrzałem na twarz nieznanego mi mężczyzny, w miejsce gdzie powinny być jego oczy.
Przełknąłem ślinę.
Jego tęczówki – może to przez mrok panujący dokoła, a dodatkowo cień rzucany przez kaptur – były niemalże czarne i matowe. Nie widać w nich było żadnego blasku, czy radości. Mogłem się założyć, że nawet gdyby się śmiał pozostałyby po prostu niewzruszone, bez wyrazu podobnie jak teraz… Byłyby po prostu… martwe. Odwróciłem wzrok, wbijając go gdzieś w dal.
On z pewnością nie był człowiekiem…
- I pewnie też nie wiesz, co stało się z twoim… poprzednikiem, prawda? – Wzdrygnąłem się wyraźnie. Byłem pewien, że on to widział. Dałbym sobie kończynę uciąć, że doprowadzanie mnie do coraz bardziej rozchwianego stanu stanowiło dla niego świetną rozrywkę…
Zaraz… poprzednikiem…? – Próbowałem udać, że jego słowa w ogóle mnie nie poruszyły, choć było zupełnie odwrotnie…
- Myślałeś, że byłeś tym pierwszym, jedynym…? – zadrwił mężczyzna, nachylając się trochę bardziej w moją stronę. Gdybym tylko mógł wolałbym wylecieć za tą barierkę.
- Nie jestem głupi.
- Tak. Oczywiście, że nie… – zwiesił na chwilę głos. – Ale przyznaj się… Myślałeś tak, prawda…? – mruknął chrapliwie prosto do mojego ucha. Pomimo tego nie poczułem na nim jego ciepłego oddechu, jak to zwykle bywało, gdy ktoś zbliżał swoje usta do tej części ciała… – Naiwniak – rzucił luźno, gdy nie zaprzeczyłem.
Przymknąłem na chwilę powieki, pod którymi ponownie zbierały się łzy. Może faktycznie właśnie taki byłem… Jednak co miałem na to poradzić? Chyba każdy gdzieś w głębi ma nadzieję, że jest tym pierwszym i ostatnim. A ja nie byłem inny. Od początku chciałem, żeby wszystko się udało… Natomiast teraz pragnąłem tylko, żeby jak najszybciej to wszystko się skończyło. Na dziś było już to z pewnością jak dla mnie za wiele. Miałem ochotę usiąść gdzieś w kącie, najlepiej w swoim mieszkaniu i się rozpłakać, tak po prostu…
Powstrzymałem jakoś słone krople, oddychając chrapliwie.
- Był od ciebie zdecydowanie inteligentniejszy, mniej gapowaty, przystojniejszy… – Mój rozmówca kontynuował rozpoczęty wcześniej wątek na temat mojego rzekomego poprzednika.
Zamknij się! – jęknąłem wewnętrznie, zatykając sobie w wyobraźni uszy, żeby tylko nie musieć tego słuchać.
- A jednocześnie był moim bratem… – warknął, przysuwając się do mnie na tyle blisko, że czułem jego ciało niemalże tuż przy swoim.
Serce waliło mi w piersiach, rozprowadzając wraz z krwią coraz to nowe porcje adrenaliny do wszystkich komórek. Miałem nieprzyjemne wrażenie, że coś ściska moje gardło sprawiając, że nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Naprawdę coraz bardziej się go bałem…
Z boku usłyszałem ciche, pojedyncze szczeknięcie Rukiego, o którym całkiem zapomniałem. W pierwszym odruchu wzdrygnąłem się, ale zaraz doszedłem do siebie, ponownie starając się skupić na mężczyźnie.
- Radze ci go uspokoić, bo mogę przez przypadek zrobić mu w końcu krzywdę – syknął Devin. Postąpił niewielki krok do tyłu, przestając w ten sposób choć minimalnie naruszać moją przestrzeń prywatną.
Stałem chwilę zdezorientowany, gdy kolejne szczeknięcie wyrwało mnie z szoku w jakim się znalazłem.
- Ruki spokój. – Zerknąłem kątem oka na psa, który podobnie do mojej osoby, wbijał się w barierkę. Owczarek na chwilę położył po sobie uszy, jakby udając, że mnie nie słucha, co zaraz oczywiście potwierdził, ponownie cichutko warcząc. Serce podeszło mi do gardła, a żołądek skręcił się nieprzyjemnie. Nie chciałem, żeby coś mu się stało, bo chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczył, a on jak zawsze wiedział swoje…
- Ruki – mruknąłem przez zaciśnięte zęby, przelotnie patrząc na surową i niewzruszoną teraz twarz mojego rozmówcy. Psiak zapiszczał cicho, siadając na tylnych łapach. Rozejrzał się niepewnie, po czym oblizał pysk, uspokajając się w końcu odrobinę. W tym momencie wyglądał trochę jak tamten zwierzak, którego przyniosłem do swojego mieszkania… wystraszony i zdezorientowany.
Na chwilę wróciłem wspomnieniami do tych dni. Przypomniałem sobie jego skulone, wychudzone ciało, brak zaufania do czegokolwiek i kogokolwiek, pierwszy dotyk jego mokrego nosa i spacer, jaki odbyliśmy jeszcze tego samego dnia… Z nim było tak jakbym wychowywał na nowo żywą istotę i kodował w pamięci wszelkie jej osiągnięcia… Właśnie wtedy obiecałem sobie już zawsze go chronić… Przesunąłem się w bok tak, żeby zasłonić psiaka swoimi nogami. Poczułem, jak jego szorstka sierść styka się z moją skórą, gdy oparł się o mnie całym ciałem.
- Już lepiej. – Osoba ubrana na czarno uśmiechnęła się szerzej, ukazując przy okazji znacznie dłuższe kły niż u normalnego człowieka. Spojrzałem na mężczyznę stojącego przede mną z niemym przerażeniem. Uchyliłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknąłem. Swoim zachowaniem wywołałem u niego jeszcze większe rozbawienie niż do tej pory, gdyż zaśmiał się gardłowo.
- Jesteś… jesteś… – Aż zakręciło mi się w głowie, od tych wszystkich dzisiejszych wydarzeń.
- Oh! Daj spokój – prychnął lekko rozdrażniony, choć z wcześniejszym uśmiechem na ustach. – Jeżeli myślisz, że twoje jąkanie się i zmieszanie są urocze to naprawdę się mylisz. – Przełknąłem ślinę. Przecież nie robiłem tego specjalnie! – Tak. Jestem wampirem… – Przewrócił wymownie oczami, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. I żeby chyba potwierdzić swoje słowa uchylił jeszcze trochę usta, przejeżdżając językiem po przydługich, ostrych kłach. Miałem tylko cichą nadzieję, że nie będzie chciał ich zanurzyć w mojej szyi…
To było tak cholernie nierealne! – Bo jeżeli on – podobnie jak Mikaru – myślał, że to wszystko jest takie oczywiste… to mylił się i chyba nie miał pojęcia jak bardzo. Może za długo żyli w swoim świecie, żeby uświadomić sobie, że ich „okres świetności” dawno już minął. Jeżeli w ogóle można powiedzieć, że były jakieś ICH czasy…
- A twój brat… – Skrzyżowałem ramiona na brzuchu.
- Nie… on był człowiekiem. – Mężczyzna odwrócił się tyłem do mnie i odszedł kilka kroków, zaplatając dłonie za plecami.
Gdy tylko odsunął się ode mnie na dość znaczną odległość, odetchnąłem z ulgą… i to pierwszy raz od momentu spotkania go.
Czułem jak Ruki wychyla się zza moich nóg, powarkując cicho. Wiedziałem, że chce wyjść, ale zdecydowanie mu na to nie pozwoliłem, przesuwając się odrobinę. Jeszcze zrobi coś głupiego i się na niego rzuci…
- Przynajmniej jeszcze. Był gotowy się zmienić… w wilkołaka oczywiście… dla niego. – Ostatnie słowo niemalże wypluł, błyskawicznie odkręcając się z powrotem w moją stronę. – Ale nie zdążył.
- Co…– zaciąłem się na chwilę.
- … mu się stało? – dokończył wampir, jakby czytając w moich myślach. Chyba nie miał ochoty czekać aż się ogarnę i wypowiem całe zdanie. – Przed niemalże samą przemianą zginął. Kiedy ten pchlarz jedynie został ranny. – Mężczyzna zsunął trochę kaptur, mrużąc groźnie oczy. – Łowcy myśleli, że jest już jednym z nich, ale gdy dowiedzieli się prawdy, było za późno.
- Łowcy?
- Tak, łowcy… – mruknął takim tonem, jakby tłumaczył coś nie-do-końca-rozwiniętemu dziecku. A dla mnie to wszystko było po prostu… nieprawdopodobne.
Czułem się tak, jakbym się znalazł w naprawdę nowej, przedziwnej rzeczywistości. I miałem jakieś przeczucie, że tak naprawdę nigdy już z niej do końca nie wyjdę.
- Poznałeś nawet jednego z nich. – Wampir wykonał nieokreślony ruch dłonią, jakby chciał wskazać odpowiedni kierunek. – Wiesz… od początku cię obserwuję i przez to wydaje mi się, że znam cię już naprawdę nieźle. Zresztą rozmawialiśmy już ze sobą, gdy ten wyrzutek raz cię zostawił… – Spojrzał sugestywnie na owczarka, unosząc wyżej kącik ust. – Ale przecież i tak nic nie pamiętasz.
- Wtedy w lesie…?
- Tak, to nie na wilka warczał twój kundel. – Devin odpowiedział zanim w ogóle zdążyłem zadać pytanie. Spojrzał wyjątkowo nieprzychylnie na zwierzaka, wychylającego się zza moich nóg. Gdy tylko ich oczy spotykały się ze sobą, choć na krótką chwilę owczarek marszczył lekko nos, szczerząc białe kły. Na całe szczęście jednak już nie warczał.
Westchnąłem cicho, ponownie wpatrując się niepewnie w wampira.
- Skoro jesteście wrogami to czemu… – Przełknąłem ślinę, oddychając głębiej, żeby już się nie zająknąć. Pomimo, że go nie pamiętałem, irracjonalnie nie chciałem wyjść przed nim na większego idiotę niż zapewne już byłem.
- Choć raz wysłów się prawidłowo… Oczywiście, jeżeli jesteś do tego zdolny. – Zmrużył zadziornie oczy. Odchrząknąłem zażenowany, kładąc dłoń na łbie owczarka, żeby się trochę uspokoić. Psiak w pierwszej chwili wzdrygnął się, ale zaraz uniósł głowę, ocierając mokrym nosem o nadgarstek jak łaszący się kociak. Uśmiechnąłem się leciutko, ale zaraz ponownie spoważniałem.
- Czemu mieszkacie koło siebie? – Nie patrzyłem na wampira. Chciałem choć przez chwilę poczuć się pewniej. Dlatego właśnie głaskałem lekko futrzaka, który chyba pod wpływem dotyku też zaczął się trochę rozluźniać.
- Oh… to bardzo proste. Myślałem, że mimo wszystko jesteś bardziej inteligentny. Jednak jak widać nie można mieć wszystkiego. – Moja ręka znieruchomiała, a ja zerknąłem na niego, akurat w chwili gdy wzruszał ramionami. – Mówi ci coś powiedzenie… Przyjaciół miej blisko, ale wrogów jeszcze bliżej? – Zastanowiłem się chwilę, po czym niepewnie pokręciłem przecząco głową, na co on westchnął tylko, jakbym był jakimś naprawdę beznadziejnym przypadkiem.
- No… ale dalej nie rozumiem czego chcesz ode mnie?
- Przecież to oczywiste. – Wampir ponownie w zastraszającym tempie znalazł się koło mnie, natychmiast nachylając w moją stronę… Ruki zareagował automatycznie, stając na czterech łapach, ale mój nowy "znajomy" w ogóle nie zwrócił na psiaka uwagi. - Zemsty – szepnął mi do ucha.
Zamurowało mnie. Czułem gulę zaległą mi w gardle, przez którą zdołałem jedynie jęknąć w odpowiedzi. Owczarek po raz kolejny zawarczał, jakby chciał mnie przed nim bronić. Był najważniejszą dla mnie istotą na tym świecie, a ja nie potrafiłem nawet się ruszyć, żeby go uspokoić.
- Najpierw skrzywdzę ciebie tak bardzo, że wolałbyś umrzeć, a potem jego… jak mi się uda… rzecz jasna… – Zaśmiał się cicho, powoli odsuwając swoją twarz od mojej.
- Ale ja nie mam z tym nic wspólnego, więc czemu…? – pisnąłem przerażony, dalej tkwiąc w miejscu. Nie chciałem umierać, wiedziałem, że kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie teraz… Miałem przed sobą jakieś kilkadziesiąt lat życia… może nawet dobrego życia, a tu jak zawsze coś musiało się wydarzyć. Naprawdę mam chyba życiowego pecha…
- A czemu nie…? – zapytał tak po prostu, a jego oczy przez króciutki moment zalśniły czystym szkarłatem. – Mój brat też był niewinny…
Między nami zapanowała pełna napięcia cisza. Ja nie miałem najmniejszego zamiaru się odzywać. Próbowałem ogarnąć choć trochę swoje myśli i wszystko co się do tej pory wydarzyło, gdyż w głowie miałem prawdziwy burdel… Najpierw koszmar, później upewnienie się, że Mikaru jest wilkołakiem, a teraz jeszcze…
- Dobra. – Głos mężczyzny po raz wtóry zakłócił moje rozmyślenia, sprawiając tym samym, że zerknąłem na niego. – Dość tych pogaduszek, muszę wracać… – Obejrzał się przez ramię, spoglądając na niemalże idealnie okrągły księżyc.
Miałem ochotę już teraz odetchnąć z ulgą i jeszcze dałbym mu krzyżyk na drogę, gdyby tylko mógł mu zaszkodzić…
- Powiedz mi jeszcze… Czy wiesz jaka jest jedna z największych i najbardziej pożytecznych zdolności wampirów? – spytał, patrząc mi w oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że młodzieniec prawie w ogóle nie mruga.
Pokręciłem tylko przecząco głową, a on westchnął z dezaprobatą.
- Jezu. Jesteś strasznie męczący. – Devin uniósł dłoń, zbliżając ją do mojej twarzy. Wzdrygnąłem się, ale nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca, czy chociażby odchylić do tyłu. Opuszkami palców przesunął niezwykle delikatnie wzdłuż mojego policzka. Zacisnąłem usta, wpatrując się z przestrachem w każdy kolejny jego ruch.
- Ale skoro nie wiesz to może jeszcze lepiej. – Zastanowił się przez chwilę. – Jednak zapewne domyślasz się co to jest manipulacja ludzkimi wspomnieniami, prawda? – Uśmiechnął się krzywo, wpatrując cały czas w moje oczy. Zatrzymał rękę na mojej szyi, gładząc lekko wrażliwą skórę.
Przełknąłem nerwowo ślinę, spinając wszystkie możliwe mięśnie w moim ciele. Pierwszy raz chyba od kiedy tylko pamiętam ten gest nie sprawił mi ani odrobiny przyjemności… wręcz przeciwnie. Nie chciałem, żeby mnie dotykał, to było… jakieś odrażające. Mógłby już sobie naprawdę iść i zostawić mnie w spokoju. Nie chciałem mieć z nimi i tym ich światem nic wspólnego… Jedyna osoba, która zdolna by była mnie w nim zatrzymać już mnie odrzuciła, zatem nic mnie tu nie trzymało i chciałem to wykorzystać dopóki jeszcze mogłem.
- Dobrze. Więc teraz… Gdy tylko odejdę masz ładnie zapomnieć… tak jak wcześniej, – podkreślił wyraźnie – że kiedykolwiek mnie spotkałeś. O naszej dzisiejszej rozmowie i każdym słowie, jakie usłyszałeś z moich ust. Rozumiesz? – zapytał, choć obaj wiedzieliśmy, że odpowiedź jest jednoznaczna.
Wpatrywałem się w niego bezradnie, nie potrafiąc wykonać żadnego gestu, ani nie mogąc wypowiedzieć chociażby jednego sensownego słowa. Słyszałem zdania wychodzące z jego ust jak przez mgłę. W tej chwili miałem nieprzyjemne wrażenie, jakby ktoś „dłubał” mi w głowie, wyciągając z niej wszystko co jest dla niego niewygodne. Jakby wspomnienia można było od tak skasować… Miałem wrażenie, że jakaś granica właśnie się zaciera, a wydarzenia z dnia dzisiejszego już teraz zaczynają mi się mylić…
- Czy rozumiesz? – powtórzył ostrzej, a ja wbrew sobie skinąłem. – Grzeczny chłopiec. – Kciuk, przesunął się w imitacji pieszczoty po skórze, a wampir nachylił się lekko nade mną. – Ale nie martw się, nie jestem takim draniem, żeby nie zostawić ci pamiątki… Pamiętasz ostatnią? – zapytał szeptem, ale ja wiedziałem, że ponownie nie oczekuje ode mnie odpowiedzi. – Na pewno pamiętasz… Las, ciszę, szkarłat, granicę, wycie wilka, krew na rękach… a przede wszystkim samotność… – Spojrzałem na niego ze strachem.
Nie… On nie mógłby. Nikt by nie mógł…
- Mam nadzieję, że się podobała, bo dzisiejsza będzie… hm… zresztą sam ocenisz… – Zaśmiał się lekko, przysuwając jeszcze trochę bliżej. – Jeżeli kiedykolwiek uda ci się to przypomnieć, z czystym sercem będziesz mógł mnie nazwać swoim najgorszym koszmarem… – mruknął miękko, a ostatnie co zapamiętałem to muśniecie jego zimnych warg.

~~**~~**~~

Mam nadzieję, że po tym rozdziale trochę się rozjaśniło (wiem, że pewnie doszło też trochę pytań, ale muszę przyznać, że tego nie planowałam, akurat samo jakoś tak wyszło...).

Postaram się, żeby rozdziały pojawiały się co piątek – sobotę (wątpię, żeby było to częściej zważywszy na ich planowaną długość i dość mało czasu... o.O).

Akari, oj od razu przechwycony ;p (zresztą ja tu nie będę palcem wskazywać, który jest bardziej temu winny... ;>) Eh no... z tego co kojarzę, nie wszystko kończy się szczęśliwie, a radochę to naprawdę chciałbym wam zrobić, ale... zobaczy się (uprzedzam tylko, że mojej "wizji" już się zmienię ;p) Jak Ty się już teraz przytłaczasz to... ekhem... zresztą nie ważne ;p Coś Ty się na tego Vica tak uparła Iskierko? Chciałabym zauważyć, że akurat wcześniejszy komentarz był już na tym blogu... :* no i mam nadzieję, że tym razem zostałaś choć w części usatysfakcjonowana wyjaśnieniem co najmniej 2 (!) tajemnic ;p
.OLU., taaak zgadzam się, szczęśliwie czerwiec już za nami. Choć mnie jeszcze czeka trochę "załatwiania", no ale co poradzić ^^' o to gratuluję zdanej sesji :) no Mikaru to taki typ tajemniczego... "człowieka". Niestety nie wszystkie historie kończą się dobrze... zwłaszcza gdy się ma styczność z takim towarzystwem. Powoli wszystko się wyjaśni i mam chociaż cząstkową nadzieję, że choć trochę to widać (i że ten rozdział rozjaśnił przynajmniej odrobinę). Czy się spotkają...? Hm... to się okaże. Tak wiem, że liczycie na happy end ;p Ja tylko podkreślam że już mam wszystko zaplanowane i nic nie zmienię. Moja "wizja" (proszę się nie śmiać ;p) jest dość jednoznaczna i myślę, że akurat pasuję ;)

3 komentarze:

  1. aż nie wiem co napisać... ale pisze co by nie było, że nic nie napisałam^^ Chyba domyślam się kim jest ten łowca, o którym wspominał wampirek.... tego co go niby już Josh spotkał. I myślę, że pijawka sporo tutaj zamiesza jeszcze...
    :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze, nie mam bladego pojęcia co mogłabym napisać. Trochę mnie zatkało po przeczytaniu tej części. Poruszyłaś tyle wątków, co skłania ku myśleniu. Muszę to wszystko sobie jakoś poukładać w głowie ;)
    Po pierwsze, Mikaru dziedzicem - ta wiadomość mnie, nie tyle zdziwiła, co zaintrygowała. Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mikaru jako arystokrata? Niee, bardziej jego postać kojarzy mi się z dzikością, czymś nieokiełznanym, jak na wilkołaka przystało. I jeszcze ta kwestia ślubu...
    Po drugie, Devin i sprawa z jego nieżyjącym bratem. Samo imię 'Devin' brzmi złowieszczo, niczym 'devil' ;p i na dodatek to wszystko o czym on mówił...
    Po trzecie, biedny Josh, jego naiwność - mimo wszystko dowodzi to jak bardzo ufał Mikaru i jak głębokim uczuciem go darzył.
    Oczywiście, jak zawsze czekam na dalszy ciąg Twojej "wizji" ;D
    .OLA.

    OdpowiedzUsuń
  3. Opuścilam sie troche w komentarzu i juz mnie zaskoczylas... teraz no ja sama nie wiem co pisac... na poczatku chcialam zlinczowac Mikaru za to jak potraktowal Josha ale moze jednak zrobil to dla jego dobra?? chociaz w najbardziej zly i bolesny sposob.. co do wampirka to mam mieszane uczucia z jednej strony chce zeby zemscil sie na Mikaru, chocby za tojaki nieczuly jest i jak Josha traktuje, z drugiej nie chce by oberwalo sie Joshowi :( bo on tylko zaufal osobie ktora kocha.. chocby podczas rozmowy z Devinem ( kiedy yen smieje sie z jego naiwnosci) moze i jest ciapowaty ale Josh kocha i dla tych osob jest gotowy sie poswiecic , a jego niezdarnosc jest w pewien sposob urocza, noo jak zwykly czlowiek ma sie od razu odnalezc w niezwyklym swiecie

    Aria

    OdpowiedzUsuń